BRESLAU, CZWARTEK 15 MARCA 1945 ROKU,
W PÓŁ DO SIÓDMEJ WIECZÓR

Doktor Lasarius miał ponad siedemdziesiąt lat, z których dziesięć przepracował jako lekarz kontraktowy w Kamerunie, a prawie czterdzieści – jako medyk sekcyjny w Instytucie Lekarsko – Sądowym przy Auenstrasse. Przez te wszystkie lata dość często widywał na swoim stole trupy zgwałconych kobiet. Jednak tak makabrycznego gwałtu jeszcze nie widział. Dzisiejszego popołudnia po oględzinach wielokrotnie zgwałconej ofiary zbiegły się w jego umyśle najgorsze afrykańskie i rodzime wspomnienia.

Kobieta leżąca na jego stole rozdarta była prawie na pół. To był akcent rodzimy, gestapowski. Akcentem afrykańskim były natomiast równoległe rany, jakie widywał w Kamerunie u ofiar członków sekty „ludzi – lampartów”. Rany pokrywały cały bok ofiary.

Lasarius poprawił gumowy fartuch i wsunął do pochwy zmarłej metalowy wziernik.

Następnie podkręcił małą śrubę, która umożliwiła mu badanie. Pochylił się nad ofiarą. Wewnątrz jej ciała coś zamigotało. Szczypcami wyjął kawałek zielonego szkła. Pokręcił jeszcze raz śrubą, aby umożliwić sobie dokładniejsze badanie.

– Gawlitzek! – krzyknął do swojego pomocnika. – Dawaj tu większy wziernik!

I rozetnij ją dokładnie, do samego podbrzusza, rozumiesz?

– Robi się, panie doktorze – mruknął stary pomocnik i przydreptał z podobnym trójkątem, lecz większym. Potem pociągnął nożem po skórze – ku wzgórkowi łonowemu.

Lasarius pochylił popstrzoną brązowymi plamami łysinę nad kobietą, a swe naznaczone bielmem odczynników dłonie zanurzył tam, skąd – jak by to napisał poeta – już nie wyjdzie żaden prorok. Pod metalem szczypiec poczuł jakiś twardy przedmiot Serce zabiło mu mocno. Podkręcił wziernik i wsunął szczypce głębiej.

Ześlizgiwały się po jakimś gładkim przedmiocie. Po chwili lekko zazgrzytały i na czymś się zacisnęły. Wysunął je i spojrzał na przedmiot, który uchwycił. Doktor Siegfried Lasarius widział już niejedno w Kamerunie i w Breslau. Czegoś takiego jednak nie widział. W pochwie kobiety znajdowała się zakrwawiona szyjka butelki z porcelanowym zamknięciem. Jej poszarpane brzegi pokryte były drobnymi skrzepami.

Lasarius wstał i podjął decyzję, która była dla znającego go od lat krojczego Gawlitzka czymś kuriozalnym, czymś, w nigdy się jeszcze – jak daleko sięgał Gawlitzek pamięcią nie wydarzyło w Instytucie Lekarsko – Sądowym. Jeszcze nigdy bowiem doktor Lasarius nie zostawił sekcji zwłok do następnego dnia.

Doktor, ciężko oddychając, powiedział:

– Dokończymy jutro, Gawlitzek. Źle się poczułem. Idź do domu!

– Tak jest, doktorze. Do widzenia – mruknął Gawlitzek i wyszedł z prosektorium.

Lasarius narzucił na zwłoki podgumowane prześcieradło i również opuścił swoje miejsce pracy. Ręce umył dokładnie mydłem marsylskim, a potem odkaził je spirytusem. Zamknął prosektorium na klucz, który rzucił dwóm dyżurnym siedzącym przy wejściu głównym. Sam udał się wolno po schodach do swojego gabinetu. Przez szpary w drzwiach wciskał się swąd dymu z komina pobliskiego krematorium.

Usiadł przy ogromnym biurku i ciężko oddychał. Po chwili w jego odbarwionych palcach znalazła się mała kartka z numerem telefonu.

Lasarius wykręcił ten numer i kiedy usłyszał męski głos, powiedział:

– Stało się, Sturmbahnführer. Znowu stało się to, o czym pan mówił.

– Proszę milczeć, doktorze. Proszę pamiętać o swojej córce.

Загрузка...