9

Cal bynajmniej nie próbowała lawirować, tylko odpowiedziała obojętnym, nawet uprzejmym tonem:

– Ani trochę. Zawsze ją bardzo lubiłam, bo była taka wesoła, często śpiewała… Może napiłbyś się piwa?

Próbowałem zmusić ją do spuszczenia oczu, ale wytrzymała moje spojrzenie. Kiwnąłem więc potakująco głową.

– No to chodźmy do kuchni. Cotter i ja zrobiliśmy sobie zapas piwa tam, gdzie tato trzyma zapasy owoców mango. Mama nie znosi mango, więc nigdy tam nie zagląda. Widzisz, ona uważa, że piwo jest nieeleganckie!

Poszedłem jej śladem, gdy torowała sobie drogę wśród tłumu co najmniej pięćdziesięciu osób w różnym wieku. Odświętnie wystrojeni goście mile spędzali czas, racząc się wykwintnymi daniami ze szwedzkiego stołu długiego na jakieś sześć metrów. Mogli wybierać między ostrygami a la Rockefeller, płatami ryb na zimno przekładanych plasterkami limetki, spaghetti z sosem bazyliowym i mnóstwem innych przysmaków.

Kuchnia stanowiła centrum dowodzenia tą kulinarną kampanią, ale Cal nawet nie zwolniła kroku, tylko zwinnie przemykała się między kelnerami i kucharzami. Dotarła wreszcie do ogromnej lodówki i otworzyła ją. Pochyliła się do jej wnętrza i przez jakiś czas nie było jej widać, aż wynurzyła się, trzymając dwie puszki piwa Coors.

– Niestety, te są ostatnie – oznajmiła. – Cotter był tu przed nami. Ale jak bardzo zechce się nam pić, przyniosę z garażu następną zgrzewkę.

– Dobra, to na razie wystarczy. – Zręcznie oderwałem denko, uniosłem puszkę w geście toastu i zająłem się jej zawartością. Uwielbiam piwo!

– Ile lat ma Cotter? – spytałem, aby zmienić temat.

– Dwadzieścia osiem. Jest o dwa lata starszy ode mnie, a ty pewnie myślałeś, że więcej? Wiem, że wyglądam na dziewczynkę, ale tylko wyglądam. Pewnie zaraz zapytasz, dlaczego jeszcze dotąd mieszkamy z rodzicami?

– Rzeczywiście, zaciekawiło mnie to, ale przez grzeczność nie śmiałem pytać.

– A śmiałeś pytać, czy jestem zazdrosna o Jilly! Jak mogłeś w ogóle pomyśleć o czymś podobnym?

– Coś takiego obiło mi się o uszy. No więc, dlaczego ty i Cotter jeszcze siedzicie rodzicom na karku?

Za całą odpowiedź roześmiała się i z rojnej, gwarnej kuchni wyprowadziła mnie do pokoiku na zapleczu, który wyglądał na bibliotekę. Pokoik był pusty i ciemny, więc zapaliła małą lampkę w stylu Tiffany’ego stojącą na biurku. Na tym samym biurku postawiła puszkę z resztką piwa.

– No więc Jilly się myliła. – Nie tylko nie jestem o nią zazdrosna, ale wręcz chciałabym namalować jej portret, tylko ona ciągle mnie spławia.

– Ach tak, Paul i Maggie mówili mi, że jesteś artystką. Co najchętniej malujesz?

– Przeważnie pejzaże, ale fascynują mnie też fizjonomie. Jilly ma niezwykle wyraziste kości policzkowe i oczy. To prawdziwe zwierciadło jej duszy. Ty też masz piękne oczy, Mac, takie ciemnobłękitne, jak wzburzone morze. To bardzo romantyczne!

– Uważaj, żebym nie zakrztusił się piwem. Cal przestała rozwijać ten temat, otrząsnęła się i zamarkowała promienny uśmiech.

– Jak się teraz czujesz? Dziś wyglądasz na zdrowszego i silniejszego niż wczoraj.

– Czuję się świetnie.

– Widzisz, Cotter mieszka z nami, bo tak sobie życzył ojciec. Chciał, żeby Cotter nauczył się przy nim prowadzenia interesu. Nie pozwolił mu wyjechać na studia na Uniwersytecie Los Angeles w Kalifornii, dochodziło nawet między nimi do przepychanek. Ukończył Wyższą Szkołę Biznesu i Administracji, ale ojciec i tak nie wierzy, że Cotter dałby radę przejąć po nim firmę. Pewnie prędzej umrze niż mu ją przekaże, a Cotter obawia się, że ojciec będzie żyć wiecznie.

– Więc Cotter chciałby stąd wyjechać?

– No, tak naprawdę Cotter chciałby sam wszystkim rządzić, ale mu powiedziałam, że to trudne dla takiego konusa jak on. Powinien nosić buty na platformach, bo wysokich facetów, jak nasz ojciec, ludzie bardziej szanują. A Cotter jeszcze do tego wygląda jak zbój z tysiąca i jednej nocy!

– Ciekawe, czy zastosował się do twoich rad? – spytałem, zaciekawiony.

– Zdaje mi się, że zamówił takie buty w katalogu sprzedaży wysyłkowej. Może nawet teraz je włożył, ale na tę jego zbójecką gębę chyba nic nie pomoże.

– Oj, coś się panience nagle zebrało na szczerość! A mógłbym się dowiedzieć, od czego zdrobnieniem jest „Cal”?

– Wcale nie chcesz tego wiedzieć! – wypaliła bez ogródek. Zbliżyła się do mnie i oparła otwarte dłonie na mojej piersi. – Lubię cię, Mac, a Cal to skrót od Calista.

Ująłem jej ręce w swoje i lekko odepchnąłem.

– Bardzo mi miło, a Calista brzmi całkiem nieźle, chociaż Cal może bardziej naturalnie. Wiesz, że naprawdę nie wiem, co mam o tobie myśleć? Pewnie sama świetnie się bawisz, kiedy obserwujesz reakcje otoczenia na własny wizerunek, który wykreowałaś?

Cal wyrwała ręce i zaczęła się wycofywać, aż oparła się o biurko.

– Nawet nie próbuj zaprzeczać – uprzedziłem jej ewentualną odpowiedź. – Wczoraj, kiedy odprowadzałem cię do samochodu, na chwilę odsłoniłaś swoje prawdziwe oblicze. Jesteś przebiegła i pozbawiona skrupułów, a przy tym na tyle pewna siebie, że uważasz wszystkich za idiotów. Albo jesteś zazdrosna o Jilly, albo ona o ciebie, bo przejrzała cię na wylot, co?

– Czy mówisz to w imieniu FBI? – spytała z uśmiechem. Nawet z tonu jej głosu przebijała wesołość.

– Nie, w swoim własnym.

– Zajmujesz się sporządzaniem rysopisów?

– Nie, zwalczaniem terroryzmu. Ale jeśli już mówimy o Jilly, to nie wiem, jakie miałaby powody do zazdrości. Jest przecież wystarczająco ładna…

Cal gwałtownie potrząsnęła głową, co świadczyło, że ma już dość udawania. Stojąc w cieniu rzucanym przez lampę zaczęła zupełnie z innej beczki:

– Stój tam, gdzie stoisz i nie ruszaj się. Chciałabym narysować twój portret!

Byłem tak zaskoczony, że zupełnie mnie zatkało. Tymczasem Cal wypadła z pokoju, zostawiając mnie samego z dwiema prawie pustymi puszkami piwa Coors. Wróciła po jakichś dwóch minutach z dużym szkicownikiem i oprawionym kawałkiem węgla.

– Nie ruszaj się, dobrze? – poprosiła, wracając do biurka.

Nie miałem nic przeciwko temu, bo przy okazji mogłem się jej przyjrzeć, kiedy przerzucała kartki szkicownika rozłożonego na podołku. W tym czasie zmienił się wyraz jej twarzy. Miejsce żałosnego brzydkiego kaczątka zajęła kobieta skoncentrowana i pewna swej siły. Kiedy chciałem unieść nieco rękę, od razu to zauważyła.

– Nie, Mac, prosiłam cię, żebyś się nie ruszał!

– Przepraszam,” jeszcze nigdy nie pozowałem do portretu. Ale mówić mogę?

– Oczywiście – rzuciła, nie patrząc na mnie, tylko rysując.

– To powiedz, dlaczego tak się dziwnie ubierasz.

– Zamknij się!

– Przecież sama powiedziałaś, że mogę mówić. Wczoraj na przykład miałaś na sobie workowate dżinsy i męską koszulę. Czy celowo tak się szpecisz?

– Tak, bo chcę, żeby mężczyźni widzieli we mnie przede wszystkim umysł, a nie ciało.

Nie mogłem powstrzymać śmiechu, ale na wszelki wypadek spróbowałem wymyślić mniej prowokujące pytanie.

– Jak sądzisz, czy Maggie żyje z Robem Morrisonem? Zatrzymała węgiel w połowie pociągnięcia i pogardliwie wydęła wargi.

– Rob jest tak przystojny, że mógłby mieć każdą, nie tylko Maggie – oświadczyła i wróciła do rysowania. Tylko teraz pociągnięcia po papierze stały się szybsze i mocniejsze.

Nagle przerwała rysowanie, zatrzymując w powietrzu rękę z węglem. Wbiła wzrok we mnie, oddychając ciężko i nie mogąc ukryć drżenia rąk. Wargi lekko rozchyliła.

– Skończyłaś już? – zagadnąłem. Nie odpowiedziała wprost, tylko odłożyła węgiel i szkicownik, a lampę zgasiła.

– Och, Mac… – wychrypiała i nagle skoczyła na mnie.

Przez trzy i pół sekundy próbowałem ją od siebie oderwać, ale potem przestałem, bo i mną owładnęło pożądanie. Cal okrywała moją twarz pocałunkami, a jej ręce szybko przebiegły po mojej piersi, aby zaraz rozpiąć rozporek i znaleźć się w slipkach. Ani się obejrzałem, jak poczułem jej palce wokół mojego członka. Ruchy jej rąk i całego ciała były tak dzikie i niepohamowane, że sam też straciłem panowanie nad sobą. Zacząłem szarpać na niej ubranie, podarłem jej bluzkę, ale nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia. Pchnęła mnie na dywan i sama rozciągnęła się na mnie. Od dołu widziałem jej odrzuconą w tył głowę i białą, gładką szyję, słyszałem przyspieszony oddech, jakby brała udział w wyścigu…

– Słuchaj, Cal… – Próbowałem ostudzić jej zapędy. – Nie mam dziś przy sobie prezerwatyw…

– Nie bój się, przecież jesteś agentem, a ja jestem zdrowa i biorę pigułki.

W jednej chwili ściągnęła majtki, zrzuciła z nóg baletki i dosiadła mnie w pozycji na jeźdźca. Wszedłem już w nią i wyczuwałem dokładnie wszelkie szczegóły jej budowy, ale zadałem sobie trud, żeby jeszcze nie kończyć sprawy.

– Nie – powiedziałem głośno i oderwałem ją od siebie, prawie kładąc na plecy. Widziałem, jak zerwała z nosa okulary i rzuciła na drugi koniec pokoju, ale patrzyła na mnie ze zdziwieniem.

– Nie rozumiem… – zaczęła.

– Wcale nie musisz! – dokończyłem, podciągając ją do swoich ust. Po kilku sekundach sam się zdziwiłem, dlaczego jeszcze nie zlecieli się tu wszyscy domownicy i goście, tak głośno krzyknęła. Na wszelki wypadek położyłem rękę na jej ustach, czując, jak ciepły oddech przenika przez moje palce, a jęki rozkoszy wsiąkają w skórę dłoni. Dopiero kiedy się całkiem odprężyła, wszedłem w nią dziko i namiętnie, ale zakończyłem szybko, bo nie mogłem już dłużej przeciągać.

Zwykle potrzebuję trochę czasu, żeby dojść do siebie, a tym razem nawet specjalnie mi się nie spieszyło. Wolałem nie myśleć o ewentualnych konsekwencjach mego czynu, po prostu trochę poleżeć, nie przejmując się niczym. Z tego błogostanu wyrwało mnie dopiero nagłe poruszenie się Cal. Patrzyła na mnie zupełnie trzeźwo, aż niespodziewanie zażądała:

– Teraz ty właź na wierzch! Wciąż czułem na języku jej podniecający smak, więc nietrudno mi było znów osiągnąć stan gotowości.

– Dobra, czemu nie? – zgodziłem się, wysuwając się spod niej. Oparłem się na łokciu i raz po razie całowałem jej usta. Prosto w jej wargi wymówiłem:

– Czy to rysowanie tak cię rajcuje?

– Na ogół nie – wyznała, odwzajemniając pocałunek. Przy tym obrysowywała palcami linię mojej szczęki i włosów. – Ale z tobą, Mac, było inaczej niż ze wszystkimi innymi. Zarys twoich ust i szczęki tak na mnie działa…

Westchnęła i przewróciła się na bok, dzięki czemu znalazła się twarzą do mnie.

– Zróbmy to jeszcze raz! – poprosiła.

– Chętnie! – zgodziłem się. Tym razem też nie trwało to długo, ale zawczasu przygotowałem się do stłumienia jej krzyków rozkoszy. Wiedziałem, że jeszcze przez jakiś czas będę pamiętał jej zapach i smak, ale przede wszystkim dowiedziałem się o niej dwóch ważnych rzeczy. Raz, że naprawdę lubiła seks, a dwa, że miała długie, smukłe nogi, które w uroczy sposób zarzucała mi na szyję.

Cieszyłem się nawet, że nie była w nastroju do rozmowy, bo i ja nie miałem nic specjalnego do powiedzenia. Jeszcze raz mnie pocałowała i poklepała po policzku, potem wstała, wytarła się chusteczką higieniczną, poprawiła sukienkę i nałożyła na nos okulary. Wyszła z pokoju mówiąc, że idzie do sypialni doprowadzić się do porządku. Ja nie działałem tak szybko. Najpierw dopiłem piwo, teraz już ciepłe, i wyrzuciłem pustą puszkę do śmieci. Potem zapiąłem spodnie i poszukałem łazienki, aby spłukać z twarzy to nieprzyzwoite zadowolenie, co nie było proste, gdyż właściwie chciało mi się jeszcze.

Wróciłem do salonu pewien, że wyglądam prawie normalnie, może z wyjątkiem podejrzanie rozmarzonych oczu… Niestety, tuż przede mną wyrosła jak spod ziemi Maggie Sheffield. Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów i wypaliła ze znaczącym uśmieszkiem:

– Widzę, Mac, że ktoś cię już pocieszył! Jak, do pioruna, mogła poznać, co przed chwilą robiłem? Niemożliwe, żeby było to po mnie widać!

– Może zatańczymy? – Próbowałem zmienić temat, ale ona nadal myślała głośno:

– No, ciekawam… – Filuternie przechyliła głowę na bok, bębniąc palcami po policzku.

– Dobra, nie musimy tańczyć. Może w takim razie przedstawisz mnie Elaine Tarcher? Chciałbym ją poznać.

– Czemu nie? Chodź, Mac, stoi tam otoczona wianuszkiem wielbicieli. Ciągle jeszcze próbuje odgrywać femme fatale, chociaż mogłaby być moją matką. W jej wieku to już śmieszne.

Na widok Elaine Tarcher pierwszą moją myślą było, czy i ona spróbuje rzucić się na mnie, jak jej córka. Gdyby tak się stało, nie wahałbym się dłużej niż w przypadku Cal. Musiała być dużo młodsza od męża. Zważywszy wiek Cottera, nie mogła mieć mniej niż czterdzieści kilka lat, ale nie wyglądała na tyle. Z pewnością korzystała z usług dobrego chirurga plastycznego, bo czas zatrzymał się dla niej około trzydziestki. Osobiście nie miałem nic przeciwko takim zabiegom, jeśli potrafiły skutecznie przeciwdziałać prawom natury…

Elaine miała takie same bujne, kasztanowate włosy jak Cal, ułożone w krótką fryzurę, pozornie naturalną, a w istocie bardzo skomplikowaną. Ubrana była w czarną sukienkę koktajlową, czarne, przezroczyste rajstopy i czółenka na wysokich obcasach. Otaczało ją sześciu panów, którym pozwalała się adorować, tryskając od czasu do czasu kaskadami perlistego śmiechu. Wcale nie wydawała mi się śmieszna, więc uznałem, że Maggie nie ma racji.

Tymczasem Alyssum Tarcher zawołał Maggie po imieniu, ścisnęła więc w biegu moją rękę i zostawiła mnie samego. Mogłem teraz bez przeszkód podziwiać uwodzicielskie talenty Elaine Tarcher.

– Wszyscy uważają moją mamę za słodką idiotkę, ale to nieprawda! – oświeciła mnie Cal, która tymczasem podeszła od tyłu. Po niej też nie można było poznać, że przed chwilą uprawiała seks. Znów przybrała pozę zaniedbanej starej panny w okularach, zmieniała tylko bluzkę, bo tamtą rozerwałem, tyle że ta też nie miała w sobie ani źdźbła kobiecości.

– Przedstaw mnie swojej mamie! – zwróciłem się do niej. Popatrzyła na mnie przez chwilę i po krótkim namyśle mruknęła:

– Szkoda, że mieszkasz u Paula!

Przypomniałem sobie, jak zachłannie brała mnie w posiadanie, i głośno przełknąłem ślinę. Jej zaś odpowiedziałem:

– Masz rację, ale nic na to nie mogę poradzić.

– Biedny stary Charlie ubóstwiał moją matkę. Ona już szykuje przemówienie nad jego grobem. Będziesz na pogrzebie, prawda? Mama przez cały dzisiejszy wieczór nie rozmawiała o niczym innym, jak tylko o tym morderstwie.

– Oczywiście, że przyjdę na pogrzeb, może nawet zabiorę ze sobą Jilly.

– A kiedy chcesz wracać do Waszyngtonu?

– Nie wiem, może zostanę jeszcze ze dwa dni… W tym momencie pomyślałem o Laurze i poczułem wyrzuty sumienia. Wiedziałem, że nie powinienem był kochać się z Cal, ale trudno – stało się.

Na razie zostałem więc przedstawiony Elaine Tarcher, wszystkim jej wielbicielom i pannie Geraldine – prezesce Komitetu Obywatelskiego i burmistrzyni miasta Edgerton. Ta elegancka, starsza dama miała ostry język i wypełzłe, niebieskie oczy, których przenikliwemu spojrzeniu chyba nic nie mogło umknąć.

– Domyślam się, młody człowieku, że przyjechałeś tu sprawdzić, co się wydarzyło twojej siostrze – przywitała mnie. – Zaraz ci powiem, jak było naprawdę. Po prostu Jilly nie wyrobiła się na zakręcie. Tyle razy ją prosiłam, żeby uważała, ale jak mogła uważać, kiedy przez cały czas śpiewała, prowadząc taką zrywną maszynę! Chwała Bogu, że podobno już z nią wszystko w porządku.

– Jilly powiedziała mi to samo – potwierdziłem.

– A długo jeszcze zostaniesz w Edgerton?

– Geraldine, jak możesz pytać Maca o (;oś takiego? Jeszcze pomyśli, że chcemy się go pozbyć! – wtrąciła się Elaine Tarcher. Były to pierwsze słowa, jakie wypowiedziała w mojej obecności, bo dotychczas tylko w milczeniu mi się przyglądała. Nie próbowała bynajmniej mnie uwodzić, więc byłem ciekaw, czy uwzględnia moją skromną osobę jako potencjalnego partnera dla swojej córki. Zauważyłem natomiast, że gdy do grupki, która jej towarzyszyła, zbliżył się jej mąż – wielbiciele natychmiast wycofali się w cień.

Alyssum gestem pozdrowił żonę, a pannę Geraldine ucałował w policzek przypominający pergamin.

– Poznałaś już naszego gościa? – zagadnął.

– Owszem, wygląda nawet na porządnego chłopaka, choć może jest tylko wysoki i przystojny. Słyszałam, że próbuje odgadnąć znaczenie nazwy naszego komitetu.

– Rzeczywiście, usiłuję to rozpracować – potwierdziłem.

– Charlie Duck też usiłował. – Elaine weszła mi w słowo. – Dwa dni temu pochwalił mi się, że już mu niewiele brakuje. Sama myślałam nad tym i myślałam, ale nic nie wymyśliłam, bo nie miałam żadnego punktu zaczepienia.

– OSIELSKI – wiadomo, co to znaczy razem, ale każda litera z osobna to nie takie proste! – W głosie Alyssuma znać było zniecierpliwienie. Ciekawe, gdzie się tymczasem podział ten kutas Cotter?

– Komitet Obywatelski to dużo prościej i od razu wiadomo, o co chodzi. – Elaine próbowała znaleźć kompromisowe rozwiązanie.

– To za proste, a ja lubię takie skomplikowane dwuznaczniki, bo to test na inteligencję! – sprzeciwiła się Geraldine. – Liczę na naszego przystojnego gościa z FBI, bo to spece od rozwiązywania zagadek. Dobrze mówię?

– Tak, proszę pani.

– Słyszałam też, że przed przyjazdem tutaj też byłeś w szpitalu.

– To prawda, ale już dobrze się czuję.

– Podobno zachowałeś się jak bohater?

– Skąd, raczej w niewłaściwym momencie znalazłem się w nieodpowiednim miejscu. Może ta wasza nazwa ma oznaczać: Oświata. Selekcja, Informacja i Edukacja Ludu Skutecznym Kluczem Integracji?

– To brzmi całkiem nieźle! – ucieszyła się Elaine. Czyżby potraktowała mnie poważnie? Skąd, w jej oczach błysnęła iskierka humoru.

– Przecież to stek bzdur, który nic nie znaczy! – Alyssum się zdenerwował. Natomiast Elaine obdarzyła mnie słodkim uśmiechem.

– Pracuj nad tym dalej, Mac, a może do czegoś dojdziesz. Nie obrazisz się, jeśli będę cię nazywać Mac? To takie sympatyczne, konkretne imię. Biedna Cal teraz będzie miała ciężki…

– Mamo, przecież cię prosiłam! – przerwała Cal.

– Przepraszam, kochanie, zapomniałam.

– Może gdybym znał cele działania waszego Komitetu… – Próbowałem ratować sytuację. – Prędzej rozszyfrowałbym tę nazwę?

Elaine Tarcher dała oczami znak pannie Geraldine, która z uśmiechem zaczęła:

– Zajmujemy się właściwie wszystkim po trochu. Pierwotnie założyłam Komitet, aby zmusić miejscowe zakłady chemiczne do większej troski o czystość środowiska. Przy pomocy Alyssuma zrealizowaliśmy ten plan, a przy tym przekonaliśmy się, że możemy mieć na coś wpływ. Kiedy wszyscy mieszkańcy miasta skupiają się na jednym zagadnieniu, mogą osiągnąć dużo więcej. Działamy więc tym sposobem, kiedy ktoś potrzebuje pomocy albo pojawia się problem równie istotny dla wszystkich. To daje świetne wyniki!

– Na co dzień stanowimy raczej klub towarzyski – uzupełniła Elaine. – Jutro na przykład organizujemy czuwanie przy zwłokach biednego Charliego. Chcemy pożegnać go, jak na to zasłużył.

– Biedny staruszek! – dodała Cal.

– Chyba już najwyższy czas, żeby Geraldine pokroiła tort urodzinowy. – Alyssum zmienił temat.

Przeszedłem więc z wszystkimi do długiego stołu, na którym stał trzypiętrowy tort ozdobiony tyloma świecami, że nie dałem rady ich policzyć.

– Nie myśl, że to złośliwość wobec Geraldine – uprzedziła mnie Cal. – Ona zawsze życzy sobie, żeby na torcie było dokładnie tyle świec, ile ma lat.

Tymczasem kątem oka zauważyłem, że Paul usiłuje przepchnąć się do mnie przez tłum gości.

– Co się stało, Paul?

– Dostałem właśnie telefon ze szpitala. Jilly zniknęła jak kamfora. Może ty wiesz, dokąd mogła pójść? Nie mówiła ci, że gdzieś się wybiera?

Загрузка...