Zanim dotarliśmy do szpitalnego pokoju Jilly, było już dobrze po północy. Przyjrzałem się dokładnie jej łóżku, które wyglądało tak, jakby Jilly wstała, lekko przygładziła ręką pościel i po prostu wyszła z pokoju.
– Przecież nie miała nic do ubrania! Chyba nie mogła wyjść stąd tylko w szpitalnej koszuli?
– Nie, bo dziś po południu prosiła mnie, żebym przyniósł jej jakieś rzeczy – rzekł Paul. – Przyniosłem, bo nie chciałem, żeby się tu czuła jak więzień. Słowo daję, że nigdy nie wspominała o żadnych planach ucieczki lub wypisu na własne żądanie.
– To dziwne – zauważył Rob Morrison, który akurat wszedł do pokoju. – Czyżby nabrała już sił na tyle, żeby wyjść stąd bez pomocy?
– Owszem, nabierała sił z minuty na minutę – potwierdziła Maggie. – Leżała tu tylko przez cztery dni, więc mięśnie jeszcze nie zdążyły zwiotczeć. Czy spotkałeś kogoś, kto wie coś więcej na ten temat, Rob?
– Nikt nic nie widział. – Rob potarł ręką kark, aż zatrzeszczały kręgi szyjne. – To się w ogóle nie trzyma kupy. Niby dlaczego miałaby nagle zniknąć jak kamfora? Czy nie wspominała pielęgniarkom, że na przykład chce się wypisać lub coś podobnego? Ona musi gdzieś tu być. Kazałem moim ludziom przeszukać szpital od piwnic po strych. Ochroniarze patrolują parkingi i całe otoczenie szpitala. Nie wypuszczą jej, choćby schowała się pod samochodem.
– Przesłucham, kogo tylko się da – dodała Maggie. – Ktoś przecież musiał ją widzieć, jak wychodziła. Nie mogła rozpłynąć się w powietrzu niczym duch!
– A może ktoś ją porwał? – odezwał się nagle Paul. Otworzył usta po raz pierwszy, odkąd ponad trzy godziny temu wyszliśmy z przyjęcia u Tarcherów. Odwróciłem się do niego.
– Uważasz, że ktoś miałby powody, aby ją porwać?
– Nie wiem, ale na przykład ktoś mógł się obawiać tego, co zapamiętała z tamtej wtorkowej nocy. Przecież przepadła wtedy na trzy godziny, a czy wiemy, gdzie była i co robiła? – Przerwał na chwilę i dodał, tym razem szeptem: – Mogła to zrobić nawet Laura, bo dalej nie rozumiem, co zaszło między nimi. A jeśli nie ona, to kto?
Ta wersja nie zgadzała się z wizerunkiem Laury, jaki pozostał w mojej pamięci, bo w głowie mi się nie mieściło, aby była do czegoś takiego zdolna. Jednak Jilly uważała Laurę za osobę niebezpieczną i zarzucała jej, że ją zdradziła!
– No, dobrze – zgodziłem się, ale złapałem Paula pod ramię i wyciągnąłem z pokoju Jilly, rzucając po drodze w stronę Maggie i Roba: – Przepraszam was, ale musimy sobie z Paulem to i owo wyjaśnić, i to szybko!
– Laura mogła ją porwać! – powtórzył Paul, gdy znaleźliśmy się na pustym o tej porze szpitalnym korytarzu.
– Przypuśćmy, że to zrobiła, ale jak? Przystawiła jej pistolet do skroni czy przerzuciła sobie przez ramię? Gdyby tak było, przynajmniej jedna osoba musiałaby zobaczyć je razem, bo przecież nie schowała jej do kieszeni! Nie, Paul, to śmieszne, ale wyciągnąłem cię na stronę także po to, żeby nareszcie dowiedzieć się prawdy. Czy byłeś w łóżku z Laurą?
– No więc dobrze, nie byłem! – wyrzucił z siebie, ale zaczerwienił się przy tym po korzonki włosów.
– W takim razie, dlaczego oczerniłeś niewinną kobietę?
– Bo chciałem się z nią przespać, ale dała mi kosza. Zmyśliłem to, żeby się na niej zemścić.
– Bzdury pleciesz, Paul. Co warta taka zemsta, przecież nie mogłeś wiedzieć, czy kiedykolwiek w życiu spotkam się z Laurą.
– Wiem, Mac, ale ja po prostu marzyłem, żeby się z nią przespać, więc tak sobie fantazjowałem. Przyznaję, powiedziałem, ale teraz odszczekuję. Wystarczy?
– Jilly wyraziła się w ten sposób, że Laura ją zdradziła – mówiłem powoli, cedząc słowa. – Jeśli nie miała na myśli tego, że się z nią przespałeś, jeśli to wszystko zmyśliłeś, to co mogła przez to rozumieć?
– Może wmówiła sobie, że Laura była moją kochanką?
– Paul wzruszył ramionami.
– Pewnie robiłeś przy niej jakieś aluzje, które mogła błędnie zinterpretować. – Aż się prosiło, żeby go trochę podpuścić!
– O rany, Mac, po ośmiu latach małżeństwa każdemu zdarzają się nieporozumienia. My też nie byliśmy święci.
– Kiedy ostatni raz widziałem się z Jilly, mówiła mi, że prawie nie wychodzicie z łóżka.
– No, wiesz, seks to jeszcze nie wszystko.
– A czy to prawda, że Laura była u was w tamten wtorek wieczorem?
– Ależ skąd! Przecież ci już mówiłem, że byliśmy tylko we dwoje, Jilly i ja, no i jeszcze ten pieczony halibut. Zresztą, jakie to ma znaczenie, czy była u nas, czy nie? Wracam do pokoju Jilly.
Odprowadziłem go wzrokiem, dopóki nie zniknął za zakrętem korytarza wychodzącego z holu. Tymczasem Maggie i Rob wyszli już z pokoju Jilly i ich głosy przemieszały się z głosami ochroniarzy.
Zauważyłem też siostrę Himmel, a za nią jeszcze chyba z sześcioro innych pracowników szpitala. Dała mi znak ręką, abym podszedł, a kiedy się zbliżyłem, spostrzegłem, że jest bardzo zdenerwowana, gotowa lada chwila wybuchnąć płaczem. Załamywała ręce, a jej bladość mnie zaniepokoiła, więc uspokajającym gestem dotknąłem jej ramienia.
– No, siostro…
– Panie MacDougal, to wszystko moja wina. Nie upilnowałam pani Bartlett i gdzieś przepadła!
Wypróbowałem na niej spokojny i rzeczowy ton głosu, który czasem okazywał się skuteczny w takich wypadkach.
– Może byśmy porozmawiali gdzieś na osobności? Siostra mogłaby mi bardzo pomóc! – zaproponowałem. Pokazała mi drogę do pokoju pielęgniarek, gdzie siedziały przy kawie dwie jej koleżanki. Jedna z nich akurat mówiła:
– Podobno chciała popełnić samobójstwo, ale ją odratowali. Pewnie teraz spróbuje znowu, może tym razem skutecznie…
Tymczasem jej interlokutorka zobaczyła mnie i zerwała się na równe nogi.
– O, pan MacDougal!
– Przepraszam panie na chwilę. Chciałbym z siostrą Himmel zamienić parę słów w cztery oczy.
Pielęgniarki ulotniły się w jednej chwili, więc podprowadziłem siostrę Himmel w stronę kanapy obitej brązową ceratą pamiętającą lepsze czasy sprzed mniej więcej trzydziestu lat.
– Proszę mi opowiedzieć, co tu się działo – zachęciłem, siadając przy niej.
Nabrała powietrza w płuca i zacisnęła rękę w pięść, aż się napięły jej potężne mięśnie. Była silną kobietą, więc i kolory zaczęły z wolna powracać na jej policzki.
– Pani Bartlett zachowywała się bardzo spokojnie – zaczęła swoją relację. – Nic dziwnego, miała o czym myśleć! Słyszałam, ile różnych pytań jej zadawano, aż w końcu odpowiedziała komuś, że pamięta wszystko jak przez mgłę. To oczywiście możliwe, ale nie wydaje mi się, żeby tak było… Zresztą, powiem panu wszystko, co mi leży na sercu. Gdyby nie to, że jadłam na obiad krewetki, siedziałabym przez cały czas przy pani Bartlett i nie doszłoby do tego nieszczęścia!
– Krewetki? – Musiałem aż zamrugać z niedowierzaniem, bo pani Himmel uspokajająco poklepała mnie po ręku.
– No tak, skąd mogłam wiedzieć? Wprawdzie kiedyś też mi zaszkodziły, ale to było dawno, a te wyglądały tak apetycznie, że chciałam spróbować. I tak mnie pogoniło, że rzygałam jak kot, gorzej niż ten pan z dołu, co bierze chemioterapię! Zamiast na swoim posterunku, siedziałam w ubikacji, a pani Bartlett tymczasem spokojnie sobie wyszła, nikt nawet jej nie zauważył… Zwłaszcza że miała swoje rzeczy, doktor Bartlett przyniósł jej w walizce… Tak dla świętego spokoju, bo strasznie mu wierciła dziurę w brzuchu…
Pomyślałem sobie, że Paul będzie umiał opisać części garderoby, jakie przyniósł Jilly. Tymczasem siostra Himmel mówiła dalej:
– Dopiero co podsłuchałam, jak Brenda Flack, ta, co pracuje na OIOM-ie, rozmawiała z którąś z dziewczyn, że pani Bartlett uciekła stąd, żeby się zabić. Przykro mi, panie MacDougal, ale to całkiem możliwe.
– Nie. Jilly powiedziała mi wyraźnie, że wcale nie chciała skończyć ze sobą, tylko straciła panowanie nad samochodem, a ja jej wierzę. Nie wiem jeszcze, dlaczego znikła stąd tak nagle, ale na pewno to ustalimy. Nie przypomina sobie siostra, czy nie zdarzyło się dziś coś dziwnego lub niepokojącego?
– Bo ja wiem… Zaraz, chyba dzwoniła ta młoda pani, która była tu wczoraj.
– Laura Scott?
– Rzeczywiście, tak się przedstawiła. Chciała rozmawiać z panią Bartlett, ale źle ją połączyli i w końcu się nie dodzwoniła. Czy to mogło mieć jakieś znaczenie? Te panie chyba się przyjaźnią, prawda?
Jeszcze o trzeciej nad ranem tkwiliśmy w punkcie wyjścia. Nie spotkaliśmy nikogo, kto widział Jilly bądź kogoś wynoszącego ją ze szpitala. Maggie Sheffield zredagowała odpowiedni komunikat, ale niewiele mogliśmy w nim podać. Nie mieliśmy żadnej wskazówki dotyczącej samochodu, jakim mogła się oddalić. Podaliśmy tylko rysopis uzupełniony o informacje Paula na temat stroju. Przywiózł jej bowiem szary dres z czarną lamówką i czarno-białe adidasy.
Przeprowadziłem szczegółowy wywiad w centrali telefonicznej, gdzie dowiedziałem się, że o godzinie 20.48 ktoś dzwonił do pokoju Jilly z automatu przy Piątej Alei w Edgerton. Laura dzwoniła około ósmej wieczorem, lecz nie uzyskała połączenia.
Odszukałem Paula, chcąc podzielić się z nim tymi informacjami. Siedział w pokoju Jilly z twarzą ukrytą w dłoniach.
– Ktoś wieczorem dzwonił do Jilly z automatu w mieście – powiedziałem mu.
– Tu jest tylko jedna budka telefoniczna, przy Piątej Alei, naprzeciw delikatesów „U Grace” – wyjaśnił mi Paul.
– Czyli że każdy mógł urwać się na chwilę z przyjęcia u Tarcherów i wykonać ten telefon – podsumowałem. – Ty też, Paul.
– Rzeczywiście – przyznał, nie patrząc mi w oczy. – Cotter ma własny pogląd na tę sprawę. Uważa, że Jilly się wnerwiła, bo wszyscy z góry założyli, że chciała ze sobą skończyć. Chciała nas przestraszyć, żebyśmy się trochę o nią pomartwili, a wtedy wróci i roześmieje się nam w nos. Aha, zapomniałem ci powiedzieć, że Cotter był tu wcześniej i pomagał w poszukiwaniach.
– Chodźmy lepiej się przespać – zadecydowałem. – Zrobiło się późno, a mnie się już mózg lasuje. Do rana i tak nic nie zdziałamy, jedźmy do domu!
Chciałem zdrzemnąć się przynajmniej jakieś trzy godziny, zanim wybiorę się do Salem, aby odwiedzić Laurę.