Jilly nie kazała nam pić, ale co z jedzeniem? Nie mówiła nic o jedzeniu? Skąd, oczywiście, że powiedziała. Pamiętałem, że nie kazała nam także nic jeść, a tymczasem przed oczami miałem półmisek dymiącego ryżu, stos tortilli ociekających topionym masłem i miseczkę z wołowiną w czerwono zabarwionym sosie. Nie tknąłem jednak niczego.
– Nie będziemy ryzykować. Oni mogą podawać nam narkotyki tak samo w wodzie, jak i w potrawach – tłumaczyłem jej, chociaż kląłem pod nosem, gdy zaleciał mnie kuszący zapach tortilli.
Posiłek przyniosła nam dziewczynka mniej więcej dwunastoletnia, tak wystraszona, że bliska omdlenia. W drzwiach natomiast stało dwóch mężczyzn z wycelowaną w nas bronią.
– Aha, jeszcze coś! – przypomniałem sobie, stawiając na podłodze dwie tace z posiłkiem. – Lepiej sprawdźmy, czy nie ma tu ukrytej kamery albo aparatu podsłuchowego.
Nie znaleźliśmy żadnych takich urządzeń, ale na wszelki wypadek dodałem ściszonym głosem:
– Musimy być przygotowani na każdą okazję, jaka nam się nadarzy.
– Myślisz, że może się nam udać tak jak za pierwszym razem? Teraz już przysłali dwóch facetów z automatami, a sracz jest bez pokrywy.
– Nie są przecież głupi. Musimy wymyślić coś lepszego, ale pod tym względem mamy nad nimi przewagę.
– Idę o zakład, że nafaszerowali narkotykami to żarcie i wodę. Na pewno prędzej czy później ktoś tu przyjdzie, żeby sprawdzić, co z nami. Nie przypuszczam, aby wpadli na to, że nie tkniemy niczego. Raczej się spodziewają, że do tego czasu albo skostniejemy z zimna, albo będziemy pieprzyć się na podłodze, czy co tam jeszcze ten narkotyk potrafi robić z ludźmi.
Spuściła głowę, nigdy jeszcze nie widziałem jej tak załamanej.
– Posłuchaj, Lauro. Możemy już trzeźwo myśleć, bo to świństwo przestało działać. Poza tym jesteśmy zawodowcami i prędzej potrafimy wydostać się stąd niż ktokolwiek inny. A na razie przytul się do mnie, bo jestem trochę wytrącony z równowagi i potrzebuję twojego wsparcia.
Mocniej zacisnęła prześcieradło nad piersiami i przysunęła się do mnie. Nic nie mówiła, tylko trzymała mnie w objęciach, a w którymś momencie poczułem, że całuje moje obnażone ramię. Przede wszystkim jednak wzbierała we mnie taka złość, że gotów byłbym zabić pierwszego człowieka, który przekroczyłby te drzwi. Pocałowałem Laurę, odsunąłem ją od siebie, i odłamałem nogę łóżka. Przy tym ruchu spadł ze mnie koc, ale nie zwracałem na to uwagi. Zważyłem w ręku nogę i stwierdziłem, że może świetnie służyć jako pałka. Podałem ją Laurze.
– Daj mi tym w łeb, gdybym znowu próbował cię napastować. Już wolę to od kopniaka.
Wzięła ode mnie pałkę i z uśmiechem zważyła ją w dłoni.
– Lepiej daj mi tutaj któregoś z tych drani! Rzeczywiście była to świetna broń, więc odłamałem z łóżka jeszcze jedną nogę dla siebie. Dobrze leżała w ręku. Uśmiechnąłem się do Laury. Owinięta w to zetlałe prześcieradło, z potarganymi włosami, wyglądała na twardą kobietę, gotową na wszystko. Zauważyłem jednak, że nie patrzy na moją twarz, a zupełnie gdzie indziej. Podniosłem więc koc i powtórnie nim się owinąłem.
– Jesteś wspaniała! – pochwaliłem. – Nie wyobrażam sobie lepszej partnerki. A teraz znów będziemy czekać.
No więc czekaliśmy, chwilami zapadając w drzemkę. W pokoju nie było okien, więc nie wiedzieliśmy, czy jest dzień, czy noc. Sześćdziesięciowatowa żarówka sączyła mdłe światło.
Zaalarmował nas dopiero tupot przynajmniej trzech par butów. Jakże chętnie naszpikowałbym sukinsynów ołowiem!
Dałem Laurze znak podniesionym palcem. Odpowiedziała skinieniem głowy, co oznaczało, że jest gotowa. Byłem ciekaw, czy jest równie wściekła jak ja.
Tymczasem bezszelestnie poruszyła się klamka w drzwiach. Nie spuszczaliśmy z niej oka.
Pierwsza do środka weszła kobieta ubrana w biały fartuch. Niosła małą, metalową tackę. Na jej widok ostentacyjnie jęknąłem i złapałem się za gardło.
Od razu przyklękła przy mnie, więc jęknąłem znowu. Równocześnie jednak śledziłem wzrokiem postępujących za nią dwóch osobników z automatami, tych samych, którzy wcześniej eskortowali nasze śniadanie, lunch czy cokolwiek to było. Zauważyłem, że pierwszy z nich opuścił broń, bo przyglądał się klęczącej przy mnie kobiecie. Złapałem więc ją pod pachy i pchnąłem prosto na niego, a dokładnie na jego AK-47.
– Carlos! – wykrzyknął.
Mężczyzna o tym imieniu w ułamku sekundy pojawił się w drzwiach z bronią gotową do strzału, ale zza jego pleców wynurzyła się Laura i z rozmachem trzasnęła go pałką w bok głowy. Oczy mu wyszły na wierzch, krew rzuciła się ustami i upadł pod same drzwi. Tymczasem drugi, ten, na którego pchnąłem kobietę, oswobodził automat i uniósł w górę. Niestety, nie znajdowałem się w stosunku do niego w korzystnej pozycji. Przetoczyłem się jakoś na lewy bok i próbowałem nogą wytrącić mu broń z ręki, ale trzymał ją mocno. Oddał kilka strzałów, z których jeden odbił się od podłogi obok mojej głowy, rozbryzgując drzazgi na pierś i ramię. Natomiast druga kula chyba trafiła kobietę, gdyż usłyszałem jej krzyk. Zyskałem dzięki temu czas na powrót do równowagi. Teraz mogłem skutecznie kopnąć go w podbródek, podczas gdy Laura od tyłu dołożyła mu pałką po nerkach.
Oczy popłynęły mu w głąb czaszki i padł ciężko jak worek z mąką. Dopiero wtedy mogłem powoli wstać.
Ci faceci podchodzili do sprawy poważnie. Uklęknąłem przy kobiecie i sprawdziłem, że została tylko lekko ranna w przedramię i że nic jej nie będzie. Przykazałem jej tylko po hiszpańsku, żeby się nie ruszała i zachowała ciszę. Natomiast od jej towarzyszy potrzebowałem tylko ich ubrań.
Laura zaczęła od niższego żołnierza i rozebrała go do naga. Ja zrobiłem to samo z drugim, po czym prawie równocześnie wepchnęliśmy nogawki mundurowych spodni w glany. Laura jeszcze raz pochyliła się nad ranną kobietą.
– Co tam jest? – spytałem.
– Popatrz! – pokazała mi automatyczny pistolet typu Bren Ten, jedenastostrzałowy, kalibru 10 milimetrów. – Ta kobieta miała go na tacce razem z jakimiś buteleczkami i strzykawkami. To dobra broń w bezpośrednim starciu.
Na wszelki wypadek zabrałem z tacki dwie małe fiolki.
– To jest myśl! – pochwaliła mnie Laura. – Jesteś gotów?
Zwróciłem się w lewo i stanąłem jak wryty.
– Co się stało, Mac?
– Nic, tylko jakbym to już kiedyś widział… – rzuciłem zdawkowo i otworzyłem drzwi. Wewnątrz zostawiliśmy tych ludzi całkiem gołych. Związaliśmy ich, najlepiej jak się dało, strzępami prześcieradła, którym przedtem osłaniała się Laura. Kobietę Laura związała elementami jej własnej bielizny.
– Chodźmy do gabinetu Molinasa – zaproponowałem. – Jeśli zastaniemy tam kogoś, zmusimy go, żeby zaprowadził nas do Sherlock i Savicha.
Przechodząc obok okna, zauważyłem, że na dworze było ciemno, co stanowiło pożądaną dla nas okoliczność. Ciekawe tylko, ile czasu spędziliśmy w tym wnętrzu?
W gabinecie nie zastaliśmy żywej duszy. Okno za biurkiem, w którym poprzednio stłukliśmy szyby, zabito deskami. Zacząłem po kolei otwierać szuflady biurka, licząc, że w którejś z nich mógł znajdować się telefon.
W pewnej chwili zakręciło mi się w głowie i poczułem, że nie mogę się skoncentrować. Stałem i czekałem, choć nie wiedziałem, na co. Może na śmierć? Znów poczułem przejmujące zimno i przyspieszone bicie serca. Widziałem, że Laura coś do mnie mówi, ale nie rozumiałem jej słów. Osuwając się na kolana, myślałem, że już umieram.
Oczywiście nie umarłem, tylko znowu zadziałał narkotyk. Ściana za plecami uchroniła mnie od upadku, ale oparłem się o nią bezwładnie, a głowa zwisła mi na bok.
Laura stała nade mną i potrząsała mną tak mocno, jak tylko mogła.
– Słuchaj mnie, Mac! Wiem, że mnie słyszysz, bo patrzysz na mnie. Mrugnij! O, tak, dobrze. To znaczy, że możesz zapanować nad tym, co dzieje się w twojej głowie. Weź się w garść, bo musimy się stąd wydostać!
Mój wzrok zatrzymał się na oknach, które nie były zabite deskami. Tkwiły w nich jednolite, szklane tafle. Jak to możliwe, że udało się nam za pierwszym razem przebić przez takie szkło?
– Mac, mrugnij jeszcze raz! – Laura przywołała mnie do rzeczywistości. Pewnie mrugnąłem, bo dalej mówiła coś do mnie ściszonym głosem. Była tak blisko mnie, że czułem na twarzy ciepło jej oddechu.
– A teraz podnieś rękę – zakomenderowała. Spojrzałem w dół na rękę zwisającą bezwładnie nad podłogą. Patrzyłem tak i patrzyłem, wreszcie siłą woli nakazałem sobie, podnieść tę pieprzoną łapę. I podniosłem, a nawet ująłem Laurę pod brodę.
– No, cokolwiek to było, już mija, ale nie masz pojęcia, co za koszmarne uczucie! Słuchaj, przypomniałem sobie, że nie zabezpieczyliśmy się, kiedy kochaliśmy się w naszej chatce. Ale nawet gdybyś zaszła w ciążę, nie martw się, bo ożenię się z tobą i wszystko będzie dobrze.
Z uśmiechem pochyliła się nade mną i pocałowała mnie w usta. Ten słodki pocałunek wywołał rozkoszny dreszcz w całym moim ciele, co było zjawiskiem zdrowym i jak najbardziej realnym.
– No, już mi lepiej! – odetchnąłem.
– Chwała Bogu, ale dobrze by było, gdybyś już wstał. Dasz radę?
Musiałem odbyć całą podróż w głąb siebie, aby się upewnić, że odzyskałem kontrolę nad swoim ciałem i umysłem. W tej chwili nie dałbym trzech groszy, czy jeszcze kiedykolwiek odważę się zażyć choćby aspirynę. Za nic w świecie nie chciałbym znów utracić panowania nad sobą! Na razie wstałem i skoncentrowałem uwagę na zabitym deskami oknie.
– Ten narkotyk jest naprawdę zabójczy. Cały zdrętwiałem, wszystko wydawało mi się inne niż normalnie, a pamięć płatała mi dziwne figle.
– Lepiej spróbujmy złapać Molinasa, Mac. Podniosłem więc automat i znów poczułem się silny.
Ciekawe tylko, na jak długo?