Rob Morrison mieszkał w małym, oszalowanym drewnem domku położonym wśród świerków, jakieś trzy kilometry na południe od miasta. Prowadziła do niego kręta droga gruntowa znana pod nazwą Penzance Street, wijąca się pomiędzy wzgórzami i dolinami. Kiedy wysiadłem z samochodu, od razu pozazdrościłem Robowi, że co rano może podziwiać tak fantastyczny widok na Ocean Spokojny. Musiało mu się wydawać, że mieszka na końcu świata!
Maggie zastukała w niemalowane dębowe drzwi.
– Wstawaj, Rob, za cztery godziny masz służbę! Spoza drzwi dobiegły jakieś odgłosy, a po chwili niski męski głos powiedział:
– To ty, Maggie? Skąd tu się wzięłaś? Jak tam Jilly?
– Otwórz, Rob, to wszystkiego się dowiesz.
W otwartych drzwiach stanął facet mniej więcej w moim wieku, nieogolony i ubrany jedynie w obcisłe, niedopięte dżinsy. Pani szeryf miała rację, mówiąc o jego imponującej formie fizycznej. Chwała Bogu, że w odpowiedniej chwili znalazł się we właściwym miejscu.
– A pan to kto? – zażądał wyjaśnień.
– Ford MacDougal, brat Jilly. – Wyciągnąłem do niego rękę. – Chciałbym panu podziękować za uratowanie jej życia.
– Rob Morrison. – Potężnie zbudowany chłop uścisnął mi mocno prawicę. – Słuchaj, stary, cholernie mi przykro, że w ogóle do tego doszło. Jak ona się czuje?
– Nadal nie odzyskała przytomności – odpowiedziała za mnie Maggie, a ja dorzuciłem:
– Moglibyśmy porozmawiać? Rob cofnął się i zaprosił nas gestem do środka.
– Proszę bardzo, pan Thorne był u mnie dopiero dwa dni temu, więc w chałupie mam czysto.
– To znaczy, że nie ma tam nic ciekawego, nawet brudu – uzupełniła Maggie.
– Ano właśnie. Słuchajcie, robię kawę, może się napijecie? – Widząc mój potakujący gest, dodał: – Pewnie mocną i czarną jak smoła?
– Jakbyś zgadł.
– A dla ciebie, Maggie, herbata earl grey, prawda? Przytaknęła, więc przeszliśmy za nim przez przeraźliwie schludny salonik do małej kuchenki.
– Ładnie mieszkasz! – zauważyłem. – A ten pan Thorne to kto?
– Taki dziadek, który dwa razy w tygodniu przychodzi do mnie posprzątać, żebym nie zarósł brudem. Dorabia w ten sposób do emerytury, bo przedtem łowił łososie na Alasce. Nazywa moje mieszkanie swoim poletkiem doświadczalnym.
Usiedliśmy na stołkach barowych przy ladzie oddzielającej kuchnię od części jadalnej z dwoma oknami wychodzącymi na ocean. Po chwili w powietrzu rozszedł się zapach świeżo zaparzonej kawy, który wdychałem z rozkoszą.
– O, tak właśnie pachnie prawdziwa kawa! – oświadczyłem. – To, co podają u „Króla Edwarda”, to siki Weroniki!
– A co może być innego, kiedy Pete rozrabia rozpuszczalną kawę letnią wodą? – rzekł ze spokojem Rob. – Oczywiście pod nieobecność właściciela, Pierre’a Montrose’a. Nie zdziwiłbym się, gdyby mieszał ją palcem.
Nalał kawy do filiżanki i podsunął mi. Do drugiej włożył torebkę ekspresowej herbaty, zalał wrzątkiem, zamieszał i podał Maggie. Upiłem pierwszy łyk i aż jęknąłem z zachwytu.
– Widzę, że dla ciebie parzenie kawy to cały rytuał! – pochwaliłem. – Rzeczywiście pyszna.
– Może włożyłbyś koszulę, Rob? – zaproponowała Maggie. – My tu poczekamy, nigdzie nam się nie spieszy.
Rob tylko wzruszył modelowo umięśnionymi ramionami.
– Po co, jeszcze się nie myłem. Lepiej pogadajmy, a ubiorę się, jak wyjdziecie.
W obecności tego osiłka czułem się jak żałosna kupka nieszczęścia. Miałem świadomość, że mógłby przewrócić mnie małym palcem i spokojnie pogwizdując, iść dalej. Uczucie to było tym bardziej deprymujące, że kawa rozbudziła nie tylko mnie, lecz wszystkie mniej lub bardziej uśpione bóle. Nadal marzyłem o cudownej, relaksującej drzemce, ale siedząc oko w oko z Robem Morrisonem, który trzymał swoją filiżankę kawy na tle atletycznie umięśnionego torsu, nie wypadało nawet ziewnąć. I pomyśleć, że ten facet zatrudniał sprzątacza, żeby nie mieszkać w chlewie!
– Słuchaj, Rob. – Maggie pochyliła się ku niemu znad filiżanki herbaty. – Opowiedz nam jeszcze raz od początku, jak to było, ze wszystkimi szczegółami. Chciałabym to nagrać.
– Dobra, ale przecież znasz już tę całą historię na pamięć.
– Tak, ale przedtem jej nie nagrywałam, a Mac też chciałby to usłyszeć.
Maggie wygłosiła do mikrofonu słowo wstępne. Rob początkowo nie wiedział, od czego zacząć, ale w końcu usiadł wygodnie, pochylił się do przodu i zaczął recytować, powoli i wyraźnie:
– Wypadek miał miejsce we wtorek, dwudziestego drugiego kwietnia, około północy. Patrolowałem szosę biegnącą wzdłuż wybrzeża w kierunku północnym. Nie było na niej nikogo ani niczego, dopóki nie wszedłem w ostry zakręt. Wtedy zobaczyłem przed sobą Jilly w białym porsche, jak jechała z dużą szybkością prosto na barierę. Nie zwolniła, wprost przeciwnie, przyspieszyła. Jechałem bezpośrednio za nią, więc gdy staranowała barierę i wpadła do morza, znalazłem się na miejscu w ciągu dwóch sekund. Przez wodę widać było przednie światła samochodu, więc zanurkowałem i ustaliłem, że wóz zanurzył się na jakieś pięć do sześciu metrów, zanim zarył się w piasek. Okno po stronie kierowcy było otwarte, a Jilly nie miała zapiętego pasa, więc mogłem, nie tracąc czasu, od razu wyciągnąć ją przez to okienko. Odbiłem się od dna i natychmiast wypłynąłem na powierzchnię, więc Jilly mogła przebywać pod wodą najwyżej przez dwie minuty.
Przyholowałem ją do brzegu, sprawdziłem, czy oddycha, i przez radio wezwałem pogotowie. Karetka przyjechała po jakichś dwunastu minutach. Zabrali ją do szpitala miejskiego w Tallshon, bo tam było najbliżej. I to tyle, Maggie. Nic więcej nie wiem.
– Czy od razu poznałeś, że ten biały porsche należy do Jilly? – spytała Maggie.
– No pewnie. Poznałbym go na końcu świata. Zresztą, wszyscy w tym mieście go znają.
– A czy domyślałeś się, co ma zamiar zrobić? – Teraz to ja zadałem pytanie.
– Nie miałem zielonego pojęcia. Wołałem za nią, darłem się jak opętany, ale to nic nie dało. Zupełnie jakby nic nie słyszała ani nie widziała. Zresztą, może rzeczywiście tak było.
– A czy widziałeś kogoś lub coś oprócz niej?
– Nie, nikogo tam nie było.
Maggie zdecydowała się jakoś podsumować to zeznanie.
– Uważasz więc, że Jilly Bartlett celowo skierowała samochód prosto w przepaść?
– Na to wyglądało – odpowiedział Rob.
– Nie masz więc żadnych wątpliwości, że była to z jej strony próba samobójstwa? – dodałem.
Rob Morrison podniósł na mnie zmęczone oczy i potarł pięścią podbródek porośnięty sztywnymi, czarnymi włoskami.
– Absolutnie żadnych – potwierdził. – Naprawdę bardzo mi przykro, ale według mojego rozeznania ona chciała się zabić.
– A czy wykluczasz przyczyny mechaniczne, które mogły spowodować utratę przez nią kontroli nad pojazdem?
– Jej wóz nadal tkwi pod wodą, więc można to sprawdzić, ale nie zauważyłem niczego, co wskazywałoby na awarię. Nie pękła żadna opona, spod maski nie wydobywał się dym, na szosie nie znalazłem też śladów poślizgu. Przykro mi, Mac, ale taka jest prawda.
Pół godziny później znów siedzieliśmy z Maggie w jej samochodzie przed domem Paula i Jilly.
– Wyglądasz, jakbyś już zapadał się w sobie – rzekła Maggie. – Może poszedłbyś trochę się przespać, zanim Paul wróci?
– Nie mogę, bo nie mam klucza – wyjaśniłem. – Gdyby nie zjazd dentystów, miałbym pokój „Pod Jaskrami”, więc nie spodziewałem się, że będę musiał nocować u Paula.
– I dlatego nie poprosiłeś go o klucz? – domyśliła się Maggie.
– Ano właśnie, chyba że zwinę się w kłębek na którymś z tych krzeseł, co stoją na ganku.
– Za duży z ciebie chłop, żeby się zmieścić na krześle. – Nerwowo zabębniła palcami o kierownicę. – Zaraz, jeśli już wymieniamy między sobą wszystkie informacje, to mógłbyś podzielić się ze mną swoimi przemyśleniami na temat Jilly. Nawet tymi, o których mówiłeś, że ich nie rozumiesz. Potem będziesz mógł poszukać sobie krzesła na ganku.
– Masz dobrą pamięć!
– Ano, mam. No więc, co ci przychodziło do głowy?
– Jeśli ci powiem, to albo pomyślisz, że zwariowałem, albo przypiszesz to działaniu środków oszałamiających. Mnie samemu przyszło to na myśl, kiedy byłem w szpitalu.
– Spróbuj, co ci szkodzi. Spojrzałem w inną stronę, a potem wróciłem myślą do tamtej nocy.
– Wtedy, kiedy to się stało z Jilly, śniło mi się, że przydarzyło się jej coś złego. Miałem wrażenie, jakbym razem z nią zleciał z tego klifu. – Rozśmieszyły mnie własne słowa, ale tylko pokręciłem głową. – Myślisz, że mam nierówno pod sufitem, prawda?
– Sama już nie wiem, co mam o tym myśleć – odpowiedziała powoli, patrząc mi w oczy. – I co zrobiłeś potem?
– Z samego rana zadzwoniłem do Paula i dowiedziałem się, że to, o czym śniłem, naprawdę miało miejsce. Ale skąd ja się wziąłem w tym śnie, tego dalej nie wiem.
– O rany! – mruknęła Maggie.
– Dlatego musiałem tu przyjechać.
– Nie powinieneś był jeszcze wychodzić ze szpitala.
– Nie mogłem wytrzymać. I tak dobrze, że zgodziłem się zostać przez dwa dni, ale to były najdłuższe dni w moim życiu.
Maggie nie odzywała się przez dłuższą chwilę, tylko drapała się dłonią po udzie. Zauważyłem przy tym, że kant na jej spodniach wciąż świetnie się trzyma, a spodnie wyglądają, jakby dopiero co wyjęła je z szafy.
– A przedtem nie utrzymywałeś kontaktów z Jilly? – zapytała w końcu. Potrząsnąłem głową.
– Widzisz, zostało nas tylko czworo, bo nasi starzy już nie żyją. Jestem najmłodszy z rodzeństwa, Jilly jest ode mnie trzy lata starsza. Od dawna mieliśmy wszyscy za dużo pracy, żeby kontaktować się ze sobą. Dopiero ten cholerny sen… Rzecz w tym, że czuję, jakby coś pchało Jilly na krawędź tego klifu – albo może to był ktoś… Niby była sama w wozie, a jakby nie była.
– To nie brzmi zbyt sensownie.
– Na razie nie brzmi, ale poczekaj, zaraz ci powiem coś lepszego. Pod koniec tego snu słyszałem czyjś krzyk. Teraz go poznałem. To krzyczał Rob Morrison!
– O, Jezu!
– No więc rozumiesz, dlaczego nie mogę zakwalifikować tego wypadku jako zwykłą próbę samobójstwa, chyba że Jilly sama mi to powie.
Pociągnąłem tęgi łyk mocnego wina pinot noir z winnicy Gray Canyon w Napa Valley.
– Smakuje ci? – zagadnął Paul.
– Bardzo, jest ciemne i gęste jak smoła piekielna. – Zachwycałem się winem, kontemplując płyn ściekający po ściankach kryształowego kieliszka. – Widziałem się dziś z Robem Morrisonem, wiesz, tym facetem, który uratował Jilly.
– Wiem, miałem już okazję go poznać. Niedługo potem, jak wprowadziliśmy się tu z Jilly, wlepił mi mandat za przekroczenie szybkości. Wiem, że widziałeś się także z Maggie Sheffield.
– Owszem, chociaż jeszcze nie wiem, co mam o niej myśleć. Na oko babka całkiem do rzeczy, szczególnie odkąd przestała patrzeć na mnie podejrzliwie z powodu mojej pracy w FBI.
Paul nagle usiadł, wyprostowany, zaciskając pięści.
– Uważaj na nią, Mac – przestrzegł.
– O co ci chodzi?
– Nie zrozum mnie źle. – Wzruszył ramionami. – Nie jestem antyfeministą, ale ta baba to prawdziwa modliszka.
– Nie odniosłem takiego wrażenia. – Odkroiłem drugi kawałek soczystego befsztyka z polędwicy. Z pewnością był lepszy niż sałatka „Pod Królem Edwardem”. – To chyba zrozumiałe, że chce wykryć, dlaczego Jilly wpadła do morza. O co masz do niej pretensję? Wlepiła ci mandat jak Morrison?
– Nic z tych rzeczy, ale za to najchętniej obciążyłaby mnie winą za ten wypadek. Nigdy mnie nie lubiła, bo uważała, że nie jestem dość dobry dla Jilly.
Teraz z kolei ja wzruszyłem ramionami.
– Nie rozumiem. W rozmowie ze mną nie wspomniała o tobie ani słowem. Siedziała grzecznie w samochodzie i czekała na ciebie, bo chciała o czymś porozmawiać.
– Gdybym tylko mógł przekonać Geraldine, żeby wylała ją na zbity pysk! Ta zaraza nienawidzi facetów i zawsze stara się napytać im biedy. Widziałeś, jaką nosi spluwę? W takim spokojnym miasteczku jak Edgerton to po prostu śmieszne. Raz już z nią rozmawiałem, w szpitalu, kiedy tylko przywieźli tam Jilly, i uważam, że to wystarczy.
– To raczej normalne, że policjant, czy to chłop, czy baba, chce kogoś przesłuchać więcej niż raz – wyjaśniłem spokojnie. Nie spodziewałem się usłyszeć z ust Paula takich seksistowskich bzdur. Z rozmowy z Maggie nie wywnioskowałem, aby darzyła mężczyzn specjalną antypatią. – Jasne, że w sytuacjach stresowych nie pamięta się wszystkiego. Idę o zakład, że i ty mógłbyś powiedzieć jej znacznie więcej teraz niż wtedy.
– Niby co? Wystarczy, że Jilly zleciała z tego pieprzonego klifu, a ja nie mam bladego pojęcia, dlaczego. Może ostatnio była trochę w dołku, ale to się czasem zdarza każdemu. I to tyle, Mac, więcej nic nie urodzę.
Przełknąłem ostatni kęs befsztyka, rozsiadłem się wygodniej, upiłem pinot noir. Zauważyłem, że Paul wyglądał jakoś blado, a skóra napinała mu się na kościach policzkowych. Sprawiał wrażenie chorego lub przestraszonego, ale możliwe, że patrząc na niego, widziałem własne lustrzane odbicie! Sam wyglądałem wystarczająco mizernie.
– Jesteś absolutnie pewien, że nic? A nie zastanawiałeś się, co mogło spowodować ten psychiczny dołek u Jilly? Czy przyjmowała jakieś leki antydepresyjne? A może leczyła się u psychiatry?
– Patrzcie państwo, superglina bierze mnie w krzyżowy ogień pytań! – Paul roześmiał się nieszczerze. – Nie leczyła się na głowę, jeśli ci o to chodzi, ale proszę cię, Mac, daj mi już spokój. Jestem zmęczony i nie chcę więcej rozmawiać na ten temat. Jedyne, co mam ci do powiedzenia, to to, że idę spać.
Odsunął krzesło i wstał.
– Dobranoc, Mac. Mam nadzieję, że będzie ci wygodnie na podwójnym łóżku w pokoju gościnnym, chociaż może być dla ciebie trochę za krótkie.
– Nie martw się o mnie, zdążyłem się już trochę zdrzemnąć w fotelu na werandzie. Teraz skoczę jeszcze raz do szpitala zobaczyć, co z Jilly. Na razie dobranoc.
Ford znów jest przy mnie i trzyma mnie za rękę. Jest tak samo ciepła jak przedtem. Dzięki Bogu, że za pierwszym razem był tu naprawdę, a nie w mojej wyobraźni. Nie chciałabym utracić kontroli nad swoim mózgiem, tak jak nad resztą ciała.
Ale kiedy był ten pierwszy raz? Równie dobrze mogło zdarzyć się to dziś’ rano, jak rok temu. Wyzbyłam się całkowicie poczucia czasu. Wiem, co to takiego, ale nie ma to dla mnie żadnego znaczenia.
Za Fordem poruszały się jeszcze inne mgliste postacie, ale potem znikły i zostaliśmy sami.
– Jilly! – przemówił do mnie. Chciało mi się płakać z radości, że usłyszałam jego głos, ale nie czując własnego ciała, nie mogłam też sprawić, by wylewało łzy. Chętnie bym zapytała go, czy udało się wydobyć mój samochód z dna oceanu.
– Nie wiem, czy mnie słyszysz, kochanie – przemawiał do mnie Ford – ale mam nadzieję, że tak. Rozmawiałem z Kevinem i Gwen, poinformowałem ich, jak się czujesz. Przesyłają ci pozdrowienia i obiecują modlić się za ciebie. A teraz, Jilly, opowiedz mi, co cię gnębiło.
Ależ nic nigdy w życiu mnie nie gnębiło! Nie miałam żadnej pieprzonej depresji i nie wiem, co mu odbiło, żeby mnie o to pytać. Obtańcowałam Forda porządnie, ale on tego nie słyszał, bo słowa tylko kłębiły się pod moją czaszką, nie wydostając się na zewnątrz.
– Muszę dojść, co sprawiło, że zjechałaś z klifu prosto do morza. Trudno mi uwierzyć, że cierpiałaś na depresję. Przecież nie przejęłaś się zbytnio nawet wtedy w szkołę, kiedy Lester Haruey zerwał z tobą dla tej Susan z wielkimi cyckami. Pamiętam dobrze, powiedziałaś tylko, że ten głupi gówniarz niewart jest jednej łzy. Chyba że przez te pięć lat, kiedy byłaś z Paulem, a my nie widywaliśmy się tak często jak przedtem, coś się zmieniło. Kurczę blade, Jilly, co cię napadło?
Ford oparł czoło o moją rękę, chuchając na mnie ciepłym oddechem. Chciałam mu wytłumaczyć, że nie byłam w żadnej depresji. Pytał, co mnie napadło, więc usiłowałam go naprowadzić: „Lubisz seks, prawda? Ja się nigdy na to specjalnie nie napalałam, ale przeżyłam ostatnio coś cudownego!”
Ciekawe, czy moje usta przynajmniej układają się w kształt uśmiechu? Obawiam się, że nie. Ford oddycha tak miarowo… chyba zasnął. Ciekawe, dlaczego. Zaraz, coś mi majaczy, chyba ostatnio był chory, a może coś mu się stało…
Żebym tak mogła pogładzić go palcami po włosach! Ford zawsze miał piękne włosy, czarne i dłuższe, niż życzyliby sobie w FBI. Jednak najbardziej podobały mi się jego oczy, ciemno-błękitne, jak u mamy. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo mama umarła już dawno temu. W każdym razie miał oczy głębokie i łagodne, a czasem gorejące. Przez pewien czas chodził z kobietą, która miała na imię Dolores. Zawsze wyobrażałam ją sobie tańczącą flamenco. Ciekawe, czy było im dobrze w łóżku?
A jeśli już o tym mowa, to kogo dziś obchodzi, co ja myślę i czuję? Leżę tu, uwięziona we własnym ciele, a Paul jest wolny i swobodny, może robić, co chce. Ale nie, przecież nie boję się Paula! Najbardziej boję się Laury, bo wiem, do czego jest zdolna. Raz mnie już przecież zdradziła. Opętała mnie tak, że mało się przez nią nie zabiłam. Słuchaj, Ford, nie zniosłabym, gdyby ona wróciła, chybabym umarła!
Leżę tak, unosząc się nad własnym, bezwładnym ciałem i mimo wszystko nie przestaję myśleć o Laurze. Wciąż ta sama Laura, która mnie zdradziła, a teraz nie daje mi spokoju…
Po kilku godzinach snu obudziłem się przestraszony, bo poczułem na swoim ramieniu dotknięcie ręki pielęgniarki. Podniosłem głowę i prosto w jej twarz powiedziałem:
– To znowu ta Laura! Ona ją zdradziła! Uniosła w górę prawą brew, którą stanowiła cienka, czarna kreska.
– Laura? Jaka Laura? Dobrze się pan czuje? Spojrzałem na Jilly, która leżała cicho, tak blada, że aż przezroczysta.
– Dziękuję, nic mi nie jest – odpowiedziałem, ale zachodziłem w głowę, kim jest ta Laura. Podniosłem wzrok na pielęgniarkę i zauważyłem, że jest drobna jak ptaszek i ma miły, wręcz dziecinny głosik. Skinąłem jej głową i znów spojrzałem na Jilly, której rysy były słabo widoczne w mdłym świetle padającym z korytarza. Pewnie ktoś wszedł do pokoju i zobaczył, że przysnąłem u wezgłowia Jilly, więc zgasił lampę.
– Muszę ją teraz przewrócić na brzuch i wymasować plecy – objaśniła pielęgniarka. – Jeśli tego nie zrobię, szybko dostanie odleżyn.
Podczas gdy rozwiązywała tasiemki szpitalnej koszuli Jilly, wypytywałem ją:
– Proszę, niech siostra mi powie coś więcej na temat śpiączki. Lekarze już mi tłumaczyli, ale nie zrozumiałem dokładnie, czego można się spodziewać.
– A pamięta pan ten film ze Stevenem Seagalem? – przypomniała, wcierając gęsty, biały krem w łopatki i plecy Jilly. – Taki, w którym on spał przez siedem lat, a potem się obudził?
Przytaknąłem, bo Steven Seagal był idolem moich lat chłopięcych.
– Urosła mu długa broda i był osłabiony, więc musiał ćwiczyć, aby odzyskać siły – opowiadała dalej pielęgniarka. – Oczywiście, jak to w Hollywood, udało mu się i już po tygodniu był sprawny jak każdy z nas. W życiu jednak nie jest to takie proste. Zwykle, kiedy ktoś nie odzyskuje przytomności przez więcej niż kilka dni, to maleją szanse, że w ogóle ją odzyska, a jeśli nawet – to nie wiadomo, czy nie wystąpią poważne komplikacje. Nie chcę pana straszyć, ale w grę mogą wchodzić rozmaite urazy mózgu, a w ich efekcie upośledzenie umysłowe, niedowłady kończyn, utrata mowy lub coś jeszcze gorszego…
– W większości przypadków pacjenci wybudzają się szybko i wtedy na ogół wszystko jest w porządku. Gdyby pani Bartlett odzyskała przytomność, dajmy na to, za dzień lub dwa, rokowanie byłoby pomyślne, ale nie możemy wykluczać, że jednak doszło do uszkodzenia mózgu. Na razie snujemy tylko prognozy na podstawie danych statystycznych, ale każdy organizm jest inny. Trzeba się modlić i mieć nadzieję.
– U pani Bartlett badania nie wykazały poważniejszych uszkodzeń, a te, które stwierdzono, w ogóle nie powinny powodować śpiączki. Wynika stąd, że nie wiemy jeszcze wszystkiego. Przykro mi, panie MacDougal, ale nie potrafię powiedzieć panu nic więcej.
Dała mi i tak wystarczająco dużo do myślenia! Po chwili jednak znów zasnąłem z głową przytuloną do ręki Jilly. Przyśniła mi się Maggie Sheffield wykrzykująca, że Paul jest podłym draniem i trzeba go wypędzić z miasta.