Byłem szczerze zaskoczony, kiedy w przeciwnym końcu gabinetu odkryliśmy wejście do… sypialni, podobnie jak biuro umeblowanej antykami. Człowiek, którego zidentyfikowaliśmy jako Molinasa, siedział na brzegu łóżka, w którym leżała kobieta, czy raczej młoda dziewczyna, najwyżej osiemnastoletnia, przykryta białym prześcieradłem aż pod brodę, a na białej poduszce rozsypywały się wachlarzowato błyszczące, czarne włosy.
Molinas nie słyszał naszego wejścia, bo całą uwagę skoncentrował na dziewczynie. Miał na sobie czarne spodnie z wypuszczoną na nie luźną, białą koszulą, a w łysinie odbijało się światło słabej żarówki zawieszonej nad łóżkiem.
Coś do niej cicho mówił, ale nie potrafiłem rozróżnić słów. Gładził ją po włosach, pocałował, a kiedy się wyprostował – kontynuował przemowę łagodnym, kojącym głosem. Nie orientowałem się, czy mówił po angielsku, czy po hiszpańsku, zauważyłem tylko, że dziewczyna wyciągnęła ku niemu rękę i lekko dotknęła jego ramienia.
Dałem Laurze znak głową i wskazałem na pistolet, który trzymała w ręku. Zmarszczyła czoło, ale niechętnie oddała mi broń. Ciekawe, skąd wiedziała, co zamierzam zrobić?
– Zajmij się dziewczyną! – szepnąłem. Przytaknęła ruchem głowy. Zostawiłem automat na podłodze tuż za drzwiami. Weszliśmy do sypialni, najciszej jak mogliśmy. W powietrzu unosił się słaby zapach róż. Nie lubiłem zbytnio tego zapachu, bo mnie od niego mdliło.
Molinas, pochylony nad dziewczyną, przemawiał do niej czule i poświęcał jej całą uwagę. Nie zaalarmowało go nawet skrzypienie moich butów. Ciekawe, co mówił?
Dyskretnie przystawiłem pistolet do jego lewego ucha.
– Cześć, stary, jak leci? – zapytałem. Dziewczyna w łóżku uniosła się, przyciskając plecy do zagłówka. Śmiertelnie wystraszona, oczy miała rozszerzone przerażeniem i nie mogła wykrztusić ani słowa. Molinas najpierw zesztywniał, ale zaraz się odprężył.
– Jeśli mnie zabijecie, sami też nie wyjdziecie stąd z życiem – ostrzegł.
– Tobie to już nie zrobi różnicy, Molinas – odparowała Laura ze stoickim spokojem.
– A ty skąd wiesz, kim jestem?
– Kogo innego mogli tu posłać? Wyznaczyli cię, żebyś nas pilnował, ale te zabawy, które sobie z nami urządzaliście, pewnie sam wymyśliłeś.
– Wiem, że niektórzy nasi ludzie potrafią zachowywać się jak zwierzęta, ale ja próbowałem was chronić.
Przeniosłem wzrok na dziewczynę, która nadal przytrzymywała prześcieradło pod szyją, kurczowo zaciskając szczupłe dłonie.
– Nie bój się – powiedziałem do niej po hiszpańsku. – Nie zrobimy ci krzywdy.
Przytaknęła powolnym ruchem głowy i przemówiła doskonałą angielszczyzną:
– Kim pan jest?
– Mam na imię Mac, a ty?
– Marran.
Tymczasem Molinas się poruszył, więc musiałem skupić całą uwagę na nim.
– Miej ją na oku – poleciłem Laurze. Sam podszedłem do niego i podniosłem wyżej pistolet.
– Zaprowadzisz nas teraz tam, gdzie trzymacie jeszcze dwoje naszych agentów – rozkazałem.
– Oni nie żyją… – próbował się wymówić.
– Więc i ty nie będziesz żyć. – Przystawiłem pistolet do kącika jego ust i odbezpieczyłem go.
– Nie, nie! – wychrypiał. – Oni żyją, przysięgam! Zaprowadzę was do nich!
– Czy podaliście im taki sam narkotyk jak mnie?
– Inny. Nic im nie będzie.
– Módl się, żeby tak było. Teraz wstawaj, ale bardzo powoli.
– Może powinniśmy zabrać tę dziewczynę ze sobą? – podsunęła Laura. Molinas, wstając, spróbował rzucić się na mnie, ale uderzyłem go kolbą pistoletu w bok głowy. Dziewczyna wydała jęk strachu, ale Laura szybko zatkała jej usta dłonią i przycisnęła głowę mocniej do poduszki. Molinas nie stracił przytomności, ale osunął się na kolana, jęcząc i trzymając się za głowę. Na pewno drania łeb rozbolał!
– Spróbuj jeszcze raz takich sztuczek, a zabiję! – syknąłem scenicznym szeptem. Obawiałem się, że dziewczyna może narobić hałasu, ale nie chciałem wlec jej ze sobą. Zdecydowałem, że zostawimy ją tutaj. Już otwierałem usta, żeby powiedzieć o tym Laurze, ale zauważyłem, że już zaczęła drzeć prześcieradło na pasy. Poczekałem, aż skończy, trzymając Molinasa na muszce. Dziewczyna umilkła, ale łzy ściekały jej ciurkiem po policzkach.
– Kim ona jest dla ciebie? – spytałem Molinasa, który wciąż trzymał się za głowę.
– Tknij ją tylko, ty skurwysynu, a zdmuchnę ci łeb z ramion! – zagroził, i tym razem byłem skłonny mu wierzyć.
Tymczasem Laura przywiązała dziewczynę do łóżka. Zauważyłem, że jej chude ramiona pokryte są białą skórą z prześwitującymi niebieskimi żyłkami. Lśniące włosy przesłoniły twarz, Laura odgarnęła je do tyłu, bo musiała zakneblować dziewczynie usta.
Miałem nadzieję, że Molinas zdoła utrzymać się na nogach. Chciałem pomóc mu wstać, ale warknął na mnie, że da sobie radę. Pomyślałem, że to dumny facet. Obejrzałem się jeszcze na dziewczynę, która odprowadzała go spojrzeniem rozszerzonych strachem oczu.
– Zgaś światło – poleciłem Laurze i w pokoju zrobiło się ciemno. Od strony łóżka doleciał nas jęk, więc nie zdziwiłem się, że Molinas z oporami opuszczał pokój.
– Nic jej nie zrobiliśmy – uspokoiłem go. – Jeśli nie będziesz się wygłupiał, włos jej z głowy nie spadnie. Teraz jazda, naprzód!
Kiedy znaleźliśmy się w jego gabinecie, Laura dała mi znak, żebyśmy przystanęli. Cicho podeszła do drzwi, otworzyła je, wyjrzała na zewnątrz i kiwnęła na nas ręką.
– Teraz zaprowadzisz nas do tamtych agentów – poleciłem półgłosem Molinasowi. Nie odezwał się, ruszył naprzód, po czym skręcił w lewo. – Niechby tylko któryś z waszych żołnierzy spróbował strzelić do nas, a już po tobie!
Cały się usztywnił, ale nie odpowiedział ani słowem.
– Pomyśl, co się stanie z dziewczyną, gdybyśmy musieli cię załatwić? – przekonywałem dalej. – Pamiętaj, że leży tam związana, a więc stanowi łatwy łup.
Kiwnął potakująco głową, ale z jego ust popłynął strumień wyzwisk. Mimo hiszpańskiego nazwiska miotał przekleństwa rdzennie amerykańskie.
– Kim ona jest dla ciebie? – powtórzyłem poprzednio zadane pytanie. Ponieważ szedł w milczeniu przed siebie, zachęciłem go do zwierzeń, mówiąc: – Co ci szkodzi, jeśli mi powiesz?
Wykrztusił wreszcie, nie odwracając się do mnie:
– To moja córka.