11

Nazajutrz zaraz po siódmej rano stawiałem już swój samochód na parkingu należącym do osiedla szeregowych domków tuż obok parku. Wysiadłem i zacząłem od tego, że przede wszystkim rozejrzałem się dokładnie. Domki mogły mieć najwyżej trzy-cztery lata. Zaprojektowano je w stylu francuskiej prowincji, a każdy składał się z trzech segmentów oszalowanych jasnopopielatymi, drewnianymi panelami. W parku rosły głównie sosny i świerki, ale znajdowały się tam także place zabaw dla dzieci i staw zarośnięty liliami wodnymi, po którym pływały kaczki. Zanim wszedłem na teren osiedla, po drodze zauważyłem basen pływacki, pawilon klubowy, a nawet nieduże pole golfowe. Od razu przypomniałem sobie słowa Laury o jej niskich zarobkach w bibliotece i coś mi tu zazgrzytało. Mieszkania w takim osiedlu nie mogły być tanie.

Laura Scott otworzyła drzwi i na mój widok zamrugała z niedowierzaniem.

– Ładnie sobie mieszkasz! – Pozdrowiłem ją jakby nigdy nic.

– Skąd się tu wziąłeś, Mac? – rzekła zamiast powitania.

– A ty, dlaczego nie byłaś wczoraj u Jilly? – zrewanżowałem się pytaniem. – Mówiłaś, że się do niej wybierasz.

Za całą odpowiedź tylko potrząsnęła głową, aż zafalowały jej długie, rozpuszczone włosy. Miała na sobie dobrze dopasowane dżinsy i luźną koszulkę, a na nogach adidasy. Mimo to w moich oczach przedstawiała się bardzo elegancko i seksownie.

– Wejdź, Mac. Napijesz się kawy? Zaraz zaparzę.

– Chętnie – odpowiedziałem, bo jak mógłbym postąpić inaczej? Wszedłem więc za nią do najpiękniejszego mieszkania, jakie w życiu widziałem. Niewielki hol wyłożony był francuskimi płytkami w stylu rustykalnym, brzoskwiniowymi lub przedstawiającymi wiejskie scenki rodzajowe. Po jego lewej stronie znajdowały się dębowe schody prowadzące na piętro. Pod łukowatym sklepieniem przeszliśmy do ośmiokątnego salonu, zagospodarowanego na każdym centymetrze wolnej powierzchni. Pokój był utrzymany w żywych kolorach – w wykuszowych oknach leżały czerwone poduszki, a obicie kanapy zdobiły drukowane motywy mórz południowych. Liczne fotele, lampy i pozornie bezużyteczne bibeloty we wszystkich kolorach tęczy potęgowały wrażenie przytulności. Do wytworzenia odpowiedniego nastroju przyczyniały się również porozstawiane wszędzie kwiaty i rośliny doniczkowe, a na oparciu fotela siedział szpak azjatycki – gwarek, który skrzeczał i skubał dziobem piórka pod skrzydłem.

– To jest Nolan – zaprezentowała go Laura. – Nie umie mówić, tylko tak skrzeczy, ale może to i lepiej…

– Skuaak!

– On tak się wita z gośćmi.

– Cześć, Nolan! – odpowiedziałem ptaszkowi i poszedłem w ślad za Laurą przez jadalnię do małej kuchenki, która wyglądała jak wycięta z czasopisma „Moje Gotowanie”. Spostrzegłem, że mieszkania w tych segmentach są dość duże, może nie tak jak mój dom, ale ustawne.

– Ile masz sypialni? – spytałem z ciekawości.

– Trzy na górze i jeszcze gabinet na dole. Nalała mi kawy, ale na propozycję mleka i cukru odpowiedziałem odmownie.

– Ładnie tu – zagaiłem.

– Miło mi.

– Czy mi się zdawało, czy przy każdym segmencie jest garaż na dwa samochody?

– Dobrze ci się zdawało, ale zanim podniesiesz brew jeszcze wyżej, pozwól sobie powiedzieć, że to mieszkanie odziedziczyłam po moim wujku George’u. Półtora roku temu, jeśli chcesz wiedzieć więcej.

Pewnie, że chciałem, bo to przynajmniej była jakaś konkretna informacja, której mogłem się trzymać.

– To wcześniej mieszkał tu twój wujek? Przytaknęła, sącząc powoli kawę. Przechyliła przy tym głowę na bok, wskutek czego jej długie włosy zwisały przy twarzy jak lśniąca kurtyna. Jakże chętnie zanurzyłbym twarz w te włosy i przesiewał je między palcami! Zauważyłem przy tym, że nie nosiła stanika, więc nie mogłem się powstrzymać, żeby nie przełknąć śliny. Musiałem jednak opanować fizyczne pożądanie i trzymać się zasadniczego tematu mojej wizyty.

– A myślałem, że te domki nie mają więcej niż trzy lata…

– Zgadza się, bo wuj George kupił to mieszkanie, kiedy tylko rozpoczęto budowę osiedla. Zmarł półtora roku temu, ale wtedy ta chałupa w środku wyglądała zupełnie inaczej. Ściany były pomalowane na bure kolory, a w pokojach stały ciężkie, toporne mebliska, aż się niedobrze robiło na sam widok. Oczywiście, wywaliłam to wszystko i świetnie się bawiłam, kiedy urządzałam mieszkanie po swojemu.

Skierowała się z powrotem do salonu, więc podążyłem za nią. Nolan przywitał nas okrzykiem „Skuaak”, co Laura tym razem podsumowała:

– On bardzo lubi kawę, ale pozwalam mu spróbować tylko trochę przed spaniem.

Wolałem jednak nie siadać na fotelu, którego oparcie upodobał sobie Nolan. Wybrałem inny, naprzeciw Laury, kryty bladożółtym jedwabiem. Obok tego fotela stał drewniany, ręcznie malowany stojak na czasopisma. Nie było w nim jednak gazet ani barwnych magazynów, tylko dwa kryminały, atlas świata i trzy książki podróżnicze.

– Nie odwiedziłam wczoraj Jilly, bo musiałam zostać dłużej w pracy – tłumaczyła się Laura. – Mieliśmy po południu zebranie Rady Nadzorczej, na którym wygłaszałam referat. No, a wieczorem do niej nie pojechałam, bo zwyczajnie źle się poczułam. Może pojadę dzisiaj.

Źle się poczuła? Ciekawe. Może jadła krewetki jak siostra Himmel, i też przez cały wieczór nie wychodziła z ubikacji?

– Ale teraz wyglądasz świetnie. Co to było, infekcja wirusowa czy zatrucie?

– Ani jedno, ani drugie. Po prostu strasznie bolała mnie głowa. Nie, żeby to była migrena, ale w każdym razie nic przyjemnego. Wróciłam z pracy o czwartej po południu i jak się wtedy walnęłam do łóżka, tak spałam aż do rana. Mniej więcej godzinę temu dzwoniłam do szpitala, żeby sprawdzić, co porabia Jilly i kiedy będę mogła ją odwiedzić, ale nikt nie umiał mi nic powiedzieć. Może dlatego, że to była dopiero szósta rano, więc nie chcieli mnie z nią połączyć. A co ciebie sprowadza o tej porze? Może ty mi powiesz, co się tam dzieje!

– A czego dotyczył twój referat na zebraniu Rady Nadzorczej? – zmieniłem temat.

Laura zdobyła się na wymuszony uśmiech.

– Jego tytuł brzmiał „Nowe Stulecie”. Chodziło o ekonomiczne podstawy działania biblioteki w pierwszej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku, czyli, krótko mówiąc – co należy zrobić, aby utrzymać się na powierzchni.

– A ja przyjechałem do ciebie, bo Jilly zginęła! – Znów wróciłem do sedna sprawy.

Laura zerwała się na równe nogi, zrobiła dwa kroki w moją stronę i wykrzyczała mi prosto w twarz:

– To nieprawda, niemożliwe, żeby umarła! Przecież odzyskała przytomność i czuła się już dobrze, sam doktor mi to mówił! Dopiero co wczoraj do niej dzwoniłam i pielęgniara też mówiła, że wszystko w porządku!

– Więc nie rozmawiałaś wtedy bezpośrednio z Jilly?

– Nie, bo coś im się popieprzyło z telefonem i jedna pielęgniara przełączyła do drugiej zamiast do Jilly. Co tam właściwie się stało, Mac?

– Ona nie umarła, ale gdzieś przepadła. Po prostu zniknęła ze szpitala.

Laura cofnęła się tak gwałtownie, że strąciła ze stolika filiżankę z kawą. Filiżanka rozbiła się w drobny mak o dębową podłogę, a kawa pociekła cienkim strumyczkiem w stronę perskiego dywanika. Laura wydała tylko słaby jęk rozpaczy i bezradnie patrzyła na rosnącą kałużę kawy, aż w końcu nie wytrzymałem. Najpierw podniosłem dywanik i usunąłem go z zagrożonego miejsca, a potem złapałem Laurę za rękę i przyciągnąłem do siebie. Początkowo lekko się opierała, ale po chwili sama zarzuciła mi ramiona na szyję. Z ustami w jej włosach powtórzyłem jeszcze raz:

– To, że Jilly zginęła, nie znaczy, że umarła, tylko że zniknęła. Przyjechałem do ciebie, bo może ty wiesz, dlaczego opuściła szpital.

Laura świetnie pasowała do mnie wzrostem, i nie tylko. Na wszelki wypadek odsunąłem ją od siebie, aby móc zachować przynajmniej minimum obiektywizmu.

– Kiedy to się stało?

– Wczoraj około dziesiątej wieczór – wyjaśniłem, odstępując jeszcze o krok. – Nikt nie ma bladego pojęcia, gdzie może być. Liczyłem, że trochę nam pomożesz.

Nie ruszyła się z miejsca, w którym ją zostawiłem.

– Niby dlaczego właśnie ja? – obruszyła się. – Tak samo jak wy nie mam pojęcia, gdzie jest. Skąd miałabym wiedzieć? Poczekaj chwilę, Mac, muszę to wytrzeć.

Poczekałem, aż przyniesie z salonu papierowy ręcznik i na kolanach zetrze z podłogi rozlaną kawę. Gdy to robiła, uzupełniłem:

– O to chodzi, że nie ma najmniejszego śladu, żadnej wskazówki. Nikt nie widział jej wychodzącej, ani samej, ani z kimś.

Laura zbierała akurat skorupy z rozbitej filiżanki. Przysiadła na piętach i zaatakowała mnie frontalnie:

– A ty oczywiście myślisz, że maczałam w tym palce?

– Miałem tylko nadzieję, że może wiesz coś więcej niż inni – sprostowałem. – Choćby dlatego, że jeszcze wczoraj do niej dzwoniłaś. Nie, nie przerywaj, wiem, że się nie dodzwoniłaś. Ale wiem też, że Jilly nigdy cię nie lubiła. Może nawet bała się ciebie, bo uważała, że w jakiś sposób ją zawiodłaś. Wiem również, że chciała trzymać się od ciebie z daleka, nawet do tego stopnia, że twoja obecność pomogła jej wyrwać się ze stanu śpiączki. Po prostu nie chciała mieć z tobą nic wspólnego. Nie nabierzesz mnie także na historyjkę, że szukała w waszej bibliotece publikacji o niepłodności, choćby dlatego, że dopiero pół roku temu uświadomiła sobie, że chce mieć dziecko. Przedtem się tym nie martwiła.

Laura ze ściągniętą twarzą podniosła się z fotela, oddychając ciężko.

– Ja cię nie okłamuję, naprawdę w ten sposób poznałam Jilly! Sama też nie wiem zbyt wiele o niepłodności, ani jak długo trwa, zanim kobieta się upewni, że nie może zajść w ciążę. Może już od dłuższego czasu próbowała, ale nie mówiła ci o tym? To chyba możliwe, prawda? Jilly może nie miała wielkiego wykształcenia, ale na pewno nie była głupia.

– Naprawdę sądzisz, że Jilly nie miała wykształcenia?

– Tyle przynajmniej wiem od niej. Zwierzyła mi się, że ledwo przebrnęła przez szkołę średnią, a ukończyła ją tylko dlatego, że jeden z nauczycieli się do niej dostawiał. Natomiast wiecznie rozpływała się w pochwałach nad nadzwyczajnym umysłem Paula. Uważała go wręcz za geniusza i czuła się zaszczycona, że może go wspierać i dbać o niego. Mnie to śmieszyło, ale Jilly chyba naprawdę w to wierzyła i dlatego tak pragnęła urodzić jego dziecko. Wmawiała sobie, że będzie równie genialne jak on, chociaż z drugiej strony zadręczała się, co się stanie, jeśli dzidziuś po niej odziedziczy ptasi móżdżek! W takiej sytuacji nie mówiłam jej, że Paul, jak na mój gust, jest za chudy, zaniedbany i zaczyna łysieć. Miałam tylko nadzieję, że akurat tych cech nie przekaże dziecku!

Jeśli kłamała, to trzeba przyznać, że robiła to nad wyraz umiejętnie!

– Ciekawe! – rozważałem głośno. – Czy to znaczy, że Jilly nigdy ci się nie przyznała, że jest magistrem farmacji i zajmuje się pracą naukową? I że ma już zaawansowaną rozprawę doktorską, tylko na razie odłożyła ją na bok, bo uznała prowadzone teraz doświadczenia za ciekawsze? Ale jakie mogła mieć powody, aby to przed tobą ukrywać, i dlaczego Paul w twojej obecności potwierdzał te kłamstwa? Przykro mi, Lauro, ale ci nie wierzę. Postaraj się znaleźć świadka, który widział cię wczoraj wieczorem, bo wprawdzie nie ma jeszcze dowodów, że ktoś uprowadził Jilly ze szpitala wbrew jej woli, ale wygląda mi na to, że możesz potrzebować alibi.

– Co… takiego? Obawiałem się już, że Laura zemdleje, bo zbladła jak ściana i na taką właśnie białą ścianę się osunęła, o mały włos nie strącając lustra w kolorowej ramie. Zaczęła nerwowo kiwać głową w przód i w tył, a mnie było głupio, bo tak naprawdę to wolałbym utulić ją w ramionach i zanurzyć twarz w jedwabnej przędzy jej długich włosów.

– Skuaak! Laura rzuciła gniewne spojrzenie w stronę Nolana i obronnym gestem wyciągnęła ręce przed siebie.

– Niemożliwe, Mac, na pewno to wszystko zmyśliłeś! Jilly w rozmowach ze mną określała się jako gospodyni domowa bez żadnych kwalifikacji. Nawet śmieszył mnie ten jej wieczny kompleks niższości, bo przecież jest piękna, elokwentna i tak otwarta na wszystkich, że każdy musi ją polubić. A tu tymczasem okazuje się, że była specjalistką w dziedzinie farmakologii! W głowie mi się to nie mieści!

Wyglądała, jakby lada chwila miała się rozpłakać. Potrząsała głową, aż jej długie włosy rozsypywały się na boki. Niemożliwe, żeby udawała, bo tak dobrze nie zagrałby najlepszy aktor!

– Wczoraj przez cały wieczór spałam! – dodała z rozpaczą. – Byłam sama i nikt mnie nie widział. Ale dlaczego Jilly mnie okłamała?

– Paul poinformował mnie też… – zadałem następny cios – że w tamten wtorek, kiedy Jilly miała wypadek, nie było u nich żadnej imprezy, zjedli kolację we dwoje. O dziewiątej Jilly wyszła, żeby przejechać się porsche, a on zamknął się w laboratorium i pracował. W końcu przyznał się, że wcale z tobą nie spał. Wprawdzie chciał, ale nic z tego nie wyszło, bo ty się nie zgodziłaś.

Laura na ślepo szukała drogi między oparciami foteli, aż namacała poduszkę kanapy i osunęła się na nią. Oparła głowę na rękach pod kaskadą opadających włosów.

– Ależ to zupełny bezsens! – szeptała we własne dłonie. – Nic z tego nie rozumiem!

– Witaj w klubie, bo ja też nie, ale to nie zmienia faktu, że Jilly gdzieś wsiąkła. Rozpłynęła się w powietrzu, czy co? – Postanowiłem jednak zaatakować ją frontalnie, czy mi się to podobało, czy nie. – Lauro, muszę się dowiedzieć, gdzie ona jest, w jaki sposób ją przekonałaś, żeby z tobą poszła i jak ci się udało wyprowadzić ją ze szpitala, żeby nikt tego nie zauważył.

Tym razem Laura spojrzała na mnie wzrokiem skupionym i przenikliwym, a odpowiedziała tonem zdecydowanym, bez drżenia:

– Posłuchaj, Mac. Wszystko, co ci dotąd powiedziałam, było prawdą. Z tą imprezą też. Musiałam wyjść od nich wcześniej, żeby podać Grubsterowi lekarstwo, a jeśli później z przyjęcia wyszły nici, to nie miało to nic wspólnego ze mną. Powtórzyłam ci tylko to, co usłyszałam od Paula i Jilly.

– A gdzie jest ten Grubster? – spytałem, rozglądając się wokoło. Nie wierzyłem bowiem, że w domu, gdzie ptak może łazić luzem po oparciu fotela, jest także kot.

– Nie wierzysz nawet w to, że mam kota, prawda? – Laura wstała z kanapy i wyszła z salonu. Słyszałem jej lekkie kroki na wewnętrznych schodach apartamentu, a po dwóch minutach wróciła, niosąc na ręku spasionego, pręgowanego kota. – To właśnie jest Grubster. Jak widać, lubi jeść, bo waży ponad siedem kilo. Dlatego też nie rusza się zbyt szybko, chyba że chodzi o jedzenie. Ma prawie osiem lat, a na widok Nolana tylko ziewa. Czasem najwyżej mierzą się nawzajem wzrokiem albo Nolan siada mu na grzbiecie i drapie go dziobem między uszami.

– Skuaak!

– Chodź tu, Nolan, przywitaj się z Grubsterem! – zawołała go Laura. Kot ziewnął i zwinął się w kłębek u jej boku. Gwarek zaś przeskoczył z fotela na kanapę, skąd mógł przyglądać się kotu. Grubster otworzył jedno oko i obdarzył ptaka obojętnym spojrzeniem. Z taką samą obojętnością Laura spytała mnie jakby nigdy nic:

– Chcesz jeszcze kawy, Mac? Kiwnąłem tylko głową, przenosząc równocześnie wzrok z Grubstera na Nolana. Czułem, że ktoś bawi się ze mną w kotka i myszkę, a ja nie znam reguł gry ani też nie wiem, kiedy się skończy. Nadal nie miałem pojęcia, gdzie może znajdować się Jilly, a wymówka Laury na temat bólu głowy była dobra, bo nie dało się tego sprawdzić.

Tymczasem Laura przyniosła mi filiżankę świeżej, parującej kawy. Była jeszcze lepsza niż poprzednia, bo chyba dolała do niej kroplę likieru Amaretto. Napiłem się, licząc, że odzyskam jasność myśli. Laura poczęstowała mnie chrupiącymi, czekoladowymi ciasteczkami, jakby wiedziała, że je lubię. Specjalnie zjadłem dwa, aby wsiąkł w nie alkohol domieszany do kawy. Patrząc spod oka na Laurę, która spokojnie piła swoją kawę, zadałem jej kolejne pytanie:

– A kiedy byłaś w tamten wtorek u Jilly i Paula, co robiliście po kolacji?

– Bardzo trafne pytanie – rzekła, pociągając następny łyk kawy. – No więc przyjechałam do nich o wpół do siódmej. Jilly miała ochotę na rybę, Paul przygotował sałatkę ze szpinaku, a ja pomogłam zrobić grzanki z chleba natartego czosnkiem. Zjedliśmy to, potem słuchaliśmy muzyki, nawet tańczyłyśmy z Jilly do kilku utworów. Paul sporo wypił. Jilly wiedziała, że nie będę mogła zostać do późna, bo nazajutrz od rana muszę być w pracy, no i Grubster jest w trakcie kuracji. Uprzedziła mnie, że spodziewają się jeszcze kilku osób, ale one przyjadą później, więc najwyżej spotkam się z nimi kiedy indziej. Zresztą w Edgerton zapowiada się niedługo prawdziwe przyjęcie.

– Czy to jest cała prawda, Lauro? – Wychyliłem się z fotela, aby dokładniej ją obserwować. Ponieważ milczała, upiłem jeszcze trochę kawy i dodałem: – Ejże, chyba nie dopowiedziałaś wszystkiego.

Zamiast odpowiedzi zaczęła drapać Grubstera za uszami. Kot mruczał tak głośno, że słychać go było z mojego miejsca.

– Tak, jest coś jeszcze – przyznała w końcu. – Wolałabym o tym nie mówić, ale Jilly zaginęła, a wiem, że ty nie spoczniesz, dopóki się nie dowiesz wszystkiego, choćby to akurat nie miało nic wspólnego z Jilly. – Przerwała na chwilę, aby wziąć głęboki oddech. – Kiedy Jilly wyszła do kuchni, Paul rzucił się na mnie, zaczął miętosić moje piersi i pociągnął mnie na kanapę. Całował namiętnie, próbował wepchnąć mi kolano między nogi… Całe szczęście, że Jilly zawołała go z kuchni, więc odskoczył jak oparzony. Dyszał jak miech, ale powiedziałam mu tylko, że jest łajdakiem, a kiedy Jilly wróciła, wymyśliłam naprędce historyjkę o chorym kotku, który musi dostać lekarstwo. Chciałam po prostu jak najprędzej stamtąd wyjść, a nie mogłam przecież powiedzieć Jilly, jakim draniem jest jej uwielbiany mąż. Ona go ubóstwiała i chciała za wszelką cenę mieć z nim dziecko, czy to nie straszne?

– I nigdy nie podejrzewałaś, że Jilly może być czymś więcej niż bezdzietną gospodynią domową?

– Żadne z nich nie próbowało nawet czegoś takiego zasugerować.

– Czy to już wszystko?

– Tak, przysięgam, że to są nagie fakty.

– Dobrze więc, powiedz mi jeszcze, jaką rybę jedliście na tę kolację?

Na jej twarzy nie odbiły się żadne emocje.

– Prawdę mówiąc, nie przepadam zbytnio za rybami, więc nie zwróciłam na to uwagi, ale mógł to być albo okoń morski, albo halibut.

Co do ryby, odgadła prawidłowo za drugim razem, reszta posiłku zgadzała się z opisem podanym mi przez Paula… Jednak nagle poczułem tak obezwładniające zmęczenie, że utraciłem zdolność logicznego rozumowania. Wstałem i zacząłem przechadzać się po pokoju, ale nic to nie dało, bo miałem wrażenie, jakbym brnął w błocie.

– Co się stało, Mac? – zaniepokoiła się.

– Powinienem już jechać – odpowiedziałem, nie przestając spacerować. Czułem, że muszę wydostać się stąd i odetchnąć świeżym powietrzem. Co się ze mną, do jasnej cholery, działo? Zdawało mi się, że wiem, co. Najwyraźniej w ostatnim czasie za bardzo się sforsowałem. Wiedziałem, że powinienem dalej przesłuchiwać Laurę, ale za cholerę nie mogłem wymyślić, o co by ją jeszcze spytać.

– Do zobaczenia, Lauro! – rzuciłem i wyszedłem nie oglądając się za siebie, choć słyszałem, że coś za mną wołała. Tylko Nolan zaskrzeczał mi na pożegnanie.

W samochodzie pootwierałem okna, wyszukałem stację nadającą muzykę rockową i nastawiłem na cały regulator. Po drodze wstąpiłem do McDonalda na jeszcze jedną mocną kawę. W końcu zacząłem śpiewać piosenkę Król szos, a kiedy zapomniałem słów – mruczałem melodię, aby nie dać się wszechogarniającej senności. I tak jednak oczy mi się zamykały do tego stopnia, że waliłem czołem w kierownicę, a kiedy trzy lub cztery razy zjechałem z szosy – ledwo zdołałem zawrócić. Mało brakowało, a wbiłbym się pod ciężarówkę, która zrobiłaby ze mnie mokrą plamę. Kiedy jej kierowca zatrąbił mi nad uchem – strach otrzeźwił mnie na kilka minut, ale potem senność znów zaczęła brać górę.

Zrozumiałem, że nie zdołam dojechać do domu Paula. Spociłem się już przecież jak mysz i mało nie pogryzłem kierowcy ciężarówki! W tym momencie przyszedł mi na myśl szpital. Nie było do niego dalej niż jakieś sześć minut jazdy, więc powinienem się wyrobić, dopóki jeszcze jako tako trzymałem się szosy i tylko kilku kierowców dawało mi znaki klaksonem. Nie bardzo wierzyłem, że mi się to uda, ale jakoś dojechałem na parking przed izbą przyjęć, ścinając po drodze zaledwie jeden krzak. Chciałem wyłączyć silnik, ale już nie zdążyłem. Poczułem, że zginam się wpół i uchodzą ze mnie resztki sił. Nie miałem wyboru i poleciałem głową naprzód, uruchamiając czołem przycisk przy kierownicy. Ostatnim dźwiękiem, jaki usłyszałem i zapamiętałem, było wycie klaksonu.

Загрузка...