W dalszej perspektywie rysowały się góry, których szczyty tonęły w chmurach. Nigdzie natomiast nie było widać śladu ludzkiego bytowania. Z zielonego świata zamieszkanego przez więcej żywych istot niż gdziekolwiek indziej na kuli ziemskiej trafiliśmy na pustynię. Słońce w piętnaście minut wysuszyło nasze ubrania, ale w gardłach zaschło nam jeszcze szybciej.
– Potrzebujemy wody i jakiegoś ukrycia – mruknęła Laura. Miała nawet na oku coś konkretnego – wskazała kępę drzew rosnących na małym pagórku, niezbyt daleko od nas. Z wyżej położonego miejsca mogliśmy przyjrzeć się okolicy.
– Posłuchaj! – Wskazała palcem w niebo. Zobaczyłem nadlatujący mały samolot. Dopiero teraz zauważyłem także pusty pas startowy o jakieś kilkaset metrów od miejsca, gdzie staliśmy. Miała na nim wylądować czteromiejscowa cessna.
Szybko wycofaliśmy się pod osłonę lasu, dopóki nie usłyszeliśmy odgłosów lądowania. Wtedy ostrożnie unieśliśmy głowy na tyle, aby dojrzeć sylwetki trzech osób wysiadających z samolotu, które następnie wsiadły do czekającego z boku dzipa. Z tej odległości nie mogliśmy rozróżnić, czy to byli mężczyźni, czy kobiety. Dżip odjechał w kierunku wschodnim, licząc od pasa startowego. Wbrew moim oczekiwaniom upłynęło zaledwie kilka minut, a już Cessna uniosła się w powietrze i znikła nad łańcuchem górskim.
– Szkoda, że ten samolot nie kręcił się tu dłużej – narzekała Laura. – Może udałoby się przekonać pilota, żeby nas zabrał.
– Wystarczyłoby, gdyby był z nami Savich. Ma licencję pilota i potrafi latać wszystkim, czym się da.
Chcąc nie chcąc, musieliśmy znów wyjść spod osłony lasu, choć nie taiłem, że powiew suchego powietrza na twarzy sprawiał mi przyjemność. Laura też z lubością nadstawiła twarz pod promienie słońca.
– Mamy wczesne popołudnie, a więc zostało nam około czterech godzin do zmroku – oświadczyłem.
– Wystarczy, żeby się rozejrzeć za najbezpieczniejszą drogą powrotną do obozu.
– Tak, ale ja jestem głodny. – Pogłaskałem się po brzuchu, ale nagle znieruchomiałem, widząc oczy Laury, najpierw śledzące moje ruchy, potem rozszerzone strachem. Ni stąd, ni zowąd poczułem silny przypływ pożądania i oczywiście odnośny narząd stwardniał mi jak kołek, czego nie dało się ukryć. Czułem, że tracę panowanie nad sobą.
– Co ci jest, Mac? – spytała z przerażeniem Laura. Nagle rzuciłem się na nią, zatkałem jej usta dłonią i wychrypiałem nieswoim głosem:
– Lauro, musimy się pokochać. Tu i teraz, bo nie wytrzymam…
– Mac, przestań! Słyszałem jej głos, ale nie zwracałem uwagi na to, co do mnie mówi. Myślałem tylko o jednym i dążyłem do tego za wszelką cenę. Próbowałem równocześnie zerwać z Laury koszulę i rozpiąć rozporek. Nie w głowie mi były jakieś pieszczoty czy intymne dotknięcia – pragnąłem po prostu jak najszybszego zespolenia. Na szczęście Laura wyrwała się z moich rąk.
Na chwilę odzyskałem zdolność logicznego myślenia i wykrztusiłem:
– To mnie znowu napadło. Nie wiem, czy będę w stanie to pohamować. Uciekaj, bo mogę ci zrobić krzywdę!
– Nie, Mac, już raz to zwalczyłeś, na pewno i teraz potrafisz.
– Lauro, proszę… – Znów rzuciłem się na nią, pchnąłem ją na drzewo, ale na szczęście nie upadła. I nie uciekła, tylko ruszyła na mnie i z całej siły kopnęła mnie w jaja. Zaparło mi dech, ale ból wyparł z mojego mózgu wszystkie inne popędy. Stałem zgięty wpół jak staruszek, bo wiedziałem, że ten ból będzie się jeszcze nasilał. Tak też się stało, więc jęczałem i skręcałem się, czekając, kiedy cierpienie dobiegnie końca. Starałem się równo oddychać i siłą woli powstrzymałem się, by nie upaść na ziemię i nie płakać jak dziecko. Laura przez ten czas stała może niecały metr przede mną, nie odzywając się ani słowem.
– Masz cios! – pochwaliłem, kiedy już odzyskałem mowę. Żadne z nas się nie poruszyło. Nadal stałem zgięty w kabłąk, starając się odzyskać panowanie nad sobą. – Nie przypuszczałem, że ten narkotyk ma tak silne działanie. Człowiek męczy się jak ranne zwierzę i chciałby za wszelką cenę z tym skończyć. Myślałem, że prędzej mnie zabijesz niż powstrzymasz, ale na szczęście skutecznie wybiłaś mi głupoty z głowy.
– A co mogłam innego zrobić? Mam nadzieję, że nic ci się nie stało?
– Nie będziesz musiała mnie znowu kopać, przynajmniej na razie, bo już się pozbierałem. Były jednak takie chwile, że seks znaczył dla mnie więcej niż życie.
Laura położyła mi palce na ustach.
– Jeśli chcesz dostać jeszcze jednego kopa, to lepiej od razu mi powiedz.
– Chyba już nie – wyznałem, więc usiedliśmy oboje w cieniu karłowatego, poskręcanego drzewka. Wątpliwa to była osłona, bo więcej cienia dałby jeden liść z jakiegokolwiek drzewa w lesie. Laura tymczasem zaczęła analizować sytuację.
– Zauważ, Mac, że ani nas nie zabili, ani nawet nic właściwie nam nie zrobili. Owszem, chcieli się zabawić naszym kosztem, ale nas nie torturowali. Tak nie postępuje żaden gang narkotykowy, jeśli przypuszcza, że ktoś zagraża ich działalności. Koło „Chaty pod Mewami” też strzelali do nas tak, aby nie trafić, tylko zapędzić nas do środka. W ten sposób mogli nas uśpić i przewieźć tutaj.
– Może potrzebne im były króliki doświadczalne do wypróbowania nowego narkotyku?
– Do tego mogli porwać przypadkowych ludzi z ulicy, niekoniecznie czterech agentów federalnych. – Mówiąc to, wzięła mnie za rękę. – Wiem, że trudno ci będzie to znieść, ale ktoś musiał wydać im rozkazy, aby nas nie zabijali. A jedyną osobą, której zależało na twoim życiu, mogła być tylko Jilly. Myślę, że gdybyś nie był w to wplątany, dawno byśmy nie żyli.
– To już prędzej Paul – zaoponowałem. – Wydał taki rozkaz, bo wiedział, jak ciężko Jilly przeżyłaby moją śmierć.
– Przykro mi, Mac. – Laura zabiła kolejnego owada na swoim kolanie. – Musisz spojrzeć na to obiektywnie. Pomyśl: czworo federalnych agentów pojawia się w Edgerton. Zaczyna się robić gorąco, a szczególnie zagrożeni czują się Jilly, Paul, Molinas i Tarcher. Potrzebują czasu, aby zatrzeć ślady swojej działalności, zanim gliny dobiorą się im do dupy. Aha, nie zdążyłam ci powiedzieć o jeszcze jednym facecie. To Del Cabrizo, najgrubsza ryba kartelu Maille. Przy nim John Molinas to drobna płotka. Cabrizo posłużył się nim tylko po to, aby za jego pośrednictwem dotrzeć do Tarchera, Jilly i Paula. Natomiast głównym zadaniem, jakie miał do spełnienia Alyssum Tarcher, było sprowadzenie Paula i Jilly do Edgerton.
– Tak, ale jestem pewien, że tylko Jilly mogła spowodować, że darowano nam życie! – zaprotestowałem. – Tylko ona zna kompletną technologię produkcji tego narkotyku, tamci dobrze wiedzą, że sami nie daliby rady wdrożyć go do produkcji.
– Jilly uciekła ze szpitala, aby uwolnić się od ciebie, Mac. Wiedziała, że nie dasz jej spokoju, więc wolała się ukryć, licząc, że może zrezygnujesz i wrócisz do domu.
– Nie wiem, co ona jeszcze zrobiła, ale to moja siostra i jestem pewien, że nie naszpikowałaby mnie narkotykiem. Uważała, że ją zdradziłaś, więc nienawidziła ciebie, nie mnie.
– Jilly siedzi w Oregonie i nie widzi, co oni tu z nami wyprawiają, ale na pewno wie, z jakim rodzajem ludzi ma do czynienia. Mogła się domyślać, że nie będą obchodzić się z nami w białych rękawiczkach.
Laura wiedziała, że nie chciałem tego usłyszeć i była na tyle miła, że nie powiedziała nic więcej na temat roli Jilly. I bez tego nie miała wątpliwości, że dała mi do myślenia.
– To wiesz w końcu, kim jest ten łysy facet w obozie? – spytałem.
– Myślałam już o tym. Z twojego opisu wynika, że to musi być John Molinas, chociaż na zdjęciu miał gęste, czarne włosy.
– Pewnie uważał, że ogolona głowa wzbudza większy respekt.
– Jeśli to rzeczywiście Molinas… – ciągnęła Laura – to przypuszczalnie przysłano go tu, aby dopilnował naszego bezpieczeństwa. Może Jilly domagała się gwarancji, że Del Cabrizo nie zażąda naszych głów i Molinas miał stanowić tę gwarancję? Pewnie chciała chronić cię w ten sposób.
Oparłem głowę na złożonych rękach, bo nagle ogarnęło mnie obezwładniające zmęczenie. Tym razem nie miało to nic wspólnego z popędem płciowym, czułem się kompletnie wyczerpany.
– Lauro, co się znowu, do jasnej cholery, ze mną dzieje? – wymamrotałem, usiłując podnieść głowę.
Słyszałem jej głos, ale słaby, wątły i z bardzo daleka. Spróbowałem spojrzeć w górę, ale nie znalazłem w sobie nawet tyle siły, aby podnieść powieki. Widziałem natomiast wyraźnie terrorystów z Tunezji, słyszałem, jak głośno zastanawiali się, czy wyjdę z tej awantury z życiem, potem samochód, ale bez kierowcy, jechał prosto na mnie, aż stanął w płomieniach, które i mnie wyniosły pod niebo. Najciekawsze, że strach, który mnie teraz ogarniał, był dużo bardziej paraliżujący niż wtedy, kiedy to się stało naprawdę.
Przypuszczałem, że znów działa na mnie jakiś cholerny narkotyk, ale z tej wiedzy i tak nie mogłem zrobić żadnego użytku. Tymczasem słońce przygrzewało coraz mocniej, a powietrze robiło się coraz bardziej suche. Jednak największy żar rozsadzał mnie od wewnątrz. Czułem się tak, jakbym wyleciał prosto w słońce i zapadł się w jego tarczę.
– Mac! W głosie Laury dźwięczało przerażenie. Próbowałem na nią spojrzeć, ale jej twarz zamazywała mi się w oczach, aż rozpłynęła się w chłodną, szarobiałą mgłę, która zdawała się nie mieć końca.
Miałem wrażenie, że unoszę się w powietrzu i patrzę na siebie z zewnątrz. Widziałem więc, że ten wielki facet, którym byłem, leży z zamkniętymi oczami i oddycha z wysiłkiem. Nie miałem wątpliwości, że to ja, ponieważ w którymś momencie też zacząłem mieć kłopoty z oddechem. Wydawało mi się, że umieram.
Nie czułem bólu, ale otaczała mnie białoszara próżnia, która prowadziła donikąd. Odczuwałem natomiast zimno, co było zrozumiałe, gdyż byłem goły. Chciałem się czymś przykryć, ale nie miałem siły ruszyć ręką.
W pewnej chwili poczułem na przedramieniu łagodne dotknięcie miękkich, ciepłych paluszków. Nagle zapragnąłem nie tylko wiedzieć, kto mnie dotyka, ale też zobaczyć. Zmusiłem się do otwarcia oczu i skupienia wzroku na nieokreślonej, białoszarej przestrzeni, aby z niej wyodrębnić osobę o tak czułych, delikatnych palcach.
Okazało się, że przy mnie stała Jilly, tyleż przestraszona, co zagniewana, choć nie wiedziałem, czego miałaby się bać lub o co złościć. Chciałem się jednak tego dowiedzieć, więc zebrałem wszystkie siły i wyszeptałem:
– Jilly, to ty? Dobrze się czujesz? Chwała Bogu, że jesteś, bo martwiłem się o ciebie, ale co tu robisz? Gdzie właściwie jesteśmy?
Uśmiechnęła się do mnie i lekko dotknęła czubkami palców mojego policzka.
– Posłuchaj mnie, Ford. Wszystko będzie dobrze, wyjdziesz z tego, i to całkiem niedługo. Trzymaj oczy otwarte i słuchaj mnie, dobrze? Nie wolno ci tu nic jeść ani pić, rozumiesz? Nawet wody z kranu!
– Jilly, a co z Laurą? Gdzie ona jest?
– Wszystko będzie w porządku, Ford. Laura jest tutaj. Leż spokojnie i nabieraj sił.
W tym momencie przestałem czuć jej palce na swoim ramieniu, a gdy się obejrzałem – Jilly zniknęła. Białoszara mgła zgęstniała wokół mnie i dałem się przez nią wchłonąć. Byłem ciekaw, dlaczego przestałem odczuwać zimno.
Otworzyłem oczy i stwierdziłem, że przy mnie nie ma żywej duszy. Umysł miałem już jasny, lecz byłem tak głodny, że zjadłbym wszystko w dowolnej ilości. Nadal nie miałem pojęcia, co się właściwie ze mną stało, więc na wszelki wypadek zawołałem:
– Lauro! Dopiero teraz zauważyłem ją na kocu rozesłanym na podłodze obok łóżka, na którym leżałem. Była naga tak samo jak ja. W jednej chwili znalazłem się przy niej, wołając z lękiem: – Lauro!
Namacałem palcami jej tętnicę szyjną i zmierzyłem tętno. Na szczęście uderzenia pulsu były równe i mocne. Uklęknąłem przy niej, rozmyślając, co robić i gdzie właściwie jesteśmy. Na pewno stało się coś strasznego, ale jeszcze nie wiedziałem, co. Pogładziłem ją więc tylko po ramieniu i przewróciłem na plecy.
– Lauro! – powtórzyłem. Pochyliłem się i pocałowałem ją w usta. Wargi miała wyschnięte i była taka blada, że aż się przestraszyłem. Na szczęście otworzyła oczy. Zobaczyłem w nich niemy krzyk, więc czym prędzej położyłem jej dłoń na ustach. – Cicho, nic nie mów. Jeszcze nie wiem, co tu się dzieje. Dobrze się czujesz?
Spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem, marszcząc brwi.
– Mac… – wymówiła w końcu, a jej głos zabrzmiał w moich uszach jak najpiękniejsza melodia.
– Wszystko w porządku, kochanie. Grunt, że żyjemy, chociaż jeszcze nie wiem, gdzie jesteśmy i skąd się tu wzięliśmy. Wiem tylko, że ktoś rozebrał nas do naga.
Laura nawet nie próbowała się przykryć, bo w ogóle się nie ruszała. Dopiero kiedy wzięła głęboki oddech, zaczęła sobie coś przypominać.
– Nagle zobaczyłam, że za tobą pojawił się jakiś facet. Podszedł tak bezszelestnie, że wcale go nie słyszałam. Prysnął na mnie jakimś aerozolem, ale zanim straciłam przytomność, widziałam jeszcze, jak uderzył cię od tyłu w głowę. Więcej nie pamiętam, a teraz chciałabym wstać.
Podałem jej rękę, ale w tym momencie poczułem, że znowu mi stanął. Zmieszałem się i wystraszyłem. Czegoś takiego nie przeżywałem jeszcze nigdy w życiu i Bóg mi świadkiem, że to wyjątkowo paskudne uczucie.
Czym prędzej odwróciłem się, ściągnąłem z łóżka koc i obwiązałem się nim w pasie. Dla Laury zostało tylko brudne prześcieradło, ale owinęła się nim cała, zatykając końce nad piersiami.
Usiadła na łóżku i nie patrząc na mnie, tylko na swoje bose stopy, poskarżyła się:
– Umieram z pragnienia.
– Nie możemy tu nic pić, nawet wody z kranu.
– A dlaczego? Odwróciłem się do niej. Ująłem jej rękę i zamknąłem w swoich dłoniach. Oparła policzek na moim ramieniu.
– Posłuchaj, Lauro, odwiedziła mnie Jilly. Jest tutaj i wygląda na zmartwioną. Ostrzegła mnie, żeby tu niczego nie jeść ani nie pić.
– Jilly tutaj? Kiedy ją widziałeś?
– Nie wiem, ale była tu tak samo, jak my tu jesteśmy.
– To znaczy, że maczała w tym palce. Chyba nareszcie sam to zrozumiałeś?
– Tak, wiem – przyznałem.
– Czyli że znowu nas złapali. Co robimy? Wstałem i zacząłem miarowo przechadzać się po pokoiku o wymiarach trzy i pół na trzy i pół metra.
– Przede wszystkim musimy znaleźć Sherlock i Savicha – rzuciłem przez ramię. – Są tu na pewno.
Dziwne, ale kiedy tak krążyłem, omawiając z Laurą swoje plany, przez cały czas miałem świadomość, że z moim mózgiem jeszcze nie wszystko jest w porządku. W pamięci powtórnie ożyły najstraszniejsze chwile w Tunezji, i to w znacznie ostrzejszej formie.
Starałem się nie patrzeć na kurek nad zlewem, bo przecież nie wolno nam było tknąć nawet kropli wody.