33

Maggie przyglądała się z daleka, jak dwaj mężczyźni wkładali zwłoki jej kochanka do plastikowego worka. Wnieśli go do samochodu koronera i zatrzasnęli drzwiczki, a ona nie ruszyła się z miejsca, dopóki wóz nie zniknął za zakrętem, oddalonym o jakiś kilometr od domku Roba Morrisona.

Spojrzała na ciało tylko raz, zasłaniając ręką nos i usta. Potem odeszła na bok i nie odzywała się do nikogo przynajmniej przez dziesięć minut. Potrwało prawie godzinę, zanim na miejscu pojawili się pracownicy zakładu medycyny sądowej. Służbę miał akurat detektyw Minton Castanga, ale do tej chwili nie zamienił z Maggie i z nami ani słowa, oprócz zdawkowych pozdrowień.

Dopiero kiedy koroner odjechał, zaczął padać deszcz i detektyw Castanga zaprosił nas do wnętrza domu.

– Porozmawiajmy – zaproponował, siadając na kanapie Roba Morrisona.

Opowiedzieliśmy mu wszystko… no, powiedzmy, prawie wszystko. Przeinaczyliśmy tylko jeden fakt – że włamaliśmy się do domu dopiero po odnalezieniu ciała.

Castanga podrapał się długopisem w podbródek.

– Dla jasności, czy to oznacza, że wasi agenci węszyli tu przez cały tydzień, a teraz wy przyjeżdżacie we czworo i spodziewacie się odnaleźć siostrę Maca? Czy też oczekiwaliście raczej, że Morrison będzie coś na ten temat wiedział?

– Zgadza się – potwierdziłem. Laura siedziała przy mnie, opierając się lekko o moje ramię.

– Jak sądzicie, kto mógł zabić Roba Morrisona? – spytał Castanga, biorąc sobie z misy stojącej na stoliku błyszczące, czerwone jabłko. Wytarł je rękawem kurtki i odgryzł duży kawałek.

– Nie mamy pojęcia – burknąłem. – To musi mieć coś wspólnego z aferą narkotykową, w której sprawie toczy się obecnie śledztwo, ale nie znamy bliższych szczegółów. Chcieliśmy się tu po prostu rozejrzeć i zaciekawiły nas drzwi szopy wiszące na zawiasach, więc zajrzeliśmy do środka i znaleźliśmy zwłoki Morrisona.

Tym sposobem okrężnie zasugerowałem, że drzwi nie były całkowicie otwarte. Nie uważałem jednak, aby Castanga musiał wiedzieć, że przeszukiwaliśmy posesję Morrisona.

– Dostał dwie kule w kręgosłup – wyjaśnił Castanga. – Ktoś chciał się go pozbyć i dobrze tego dopilnował. Zgon musiał nastąpić najpóźniej cztery dni temu.

Odłożył ogryzek jabłka na politurowany blat stolika, ale zaraz skrzywił się i przełożył go na inne jabłka.

– Nie chcę plamić stołu.

– Kiedy byliśmy małżeństwem, nie obchodziło cię, czy plamisz stół, czy nie – zwróciła uwagę Maggie.

– Byłem wtedy młody i głupi.

– No, powiedzmy, że miałeś nie więcej niż trzydzieści pięć lat.

– Maggie… – zaczął oględnie Castanga. – Wiem, że… nazwijmy to, widywałaś się z Robem Morrisonem. Czy nie zastanowiło cię, że zniknął?

Maggie tylko wzruszyła ramionami, a jej pełne bólu spojrzenie wyrażało więcej od słów.

– No, wiesz, Rob nie był uosobieniem wierności. Kiedy od jakiegoś czasu się nie odzywał, zadzwoniłam do niego ze dwa razy, a potem dałam sobie spokój.

– Naprawdę bardzo nam przykro – zapewniła Sherlock.

– Mnie też – dodałem. – On przecież uratował życie Jilly.

Podniosło to Maggie na duchu.

– Dziękuję wam. Teraz ja zacznę przesłuchiwać innych, może czegoś się dowiem.

Castanga zrobił minę, jakby miał coś przeciwko temu, ale tylko wzruszył ramionami.

– Rób swoje, Maggie, ale uważaj. Nie chcę być nadopiekuńczy, ale ostatnio ludzie coś za często umierają w tych stronach.

– Kurczę, powinnam była zostać w Eugene! – zaklęła Maggie. Castanga zauważył, że Laura wspiera się na moim ramieniu i rzucił w przestrzeń:

– Zajmijcie się nią, ona powinna jeszcze leżeć w łóżku! Zamknął notesik, schował go do kieszeni i wstał, wycierając ręce o spodnie.

– Aha! – przypomniał sobie. – Nie znaleziono też żadnych śladów wskazujących, kto was uśpił i porwał. Pewnie już wiecie, że brygada antynarkotykowa umorzyła także i nasze śledztwo, bo prowadziło donikąd.

Lunch zjedliśmy w delikatesach „U Grace” na Piątej Alei. Odniosłem wrażenie, że Grace jest jedyną osobą w Edgerton, która naprawdę ucieszyła się na nasz widok. Wystarczyło jej raz spojrzeć na Laurę, a już sama podprowadziła ją do stolika, poklepując protekcjonalnie po plecach.

Przygotowywała dla nas kanapki, nie przestając trzepać:

– Chyba ze trzydziestu agentów kręciło się po całym mieście. Zaglądali w każdy kąt, przesłuchiwali wszystkich, nikt nie mógł tu wjechać ani stąd wyjechać. I wiecie co? – Podając Laurze kanapkę z tuńczykiem, sama odpowiedziała na to pytanie. – No nie, skąd moglibyście wiedzieć? Przecież przez cały ten czas przetrzymywali was ci dranie, gangsterzy. Tak was, biedaków, męczyli!

– Jak się pani o tym dowiedziała? – spytałem, ale nie czekając na odpowiedź, odgryzłem solidny kęs kanapki z mielonką wołową na żytnim chlebie.

– W tym mieście wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. Omawialiśmy tę sprawę na zebraniu Komitetu Obywatelskiego. To chyba ma coś wspólnego z tym wynalazkiem doktora Bartletta, prawda? A biedny Rob Morrison pewnie zginął dlatego, że wiedział, kto tym handluje, i chciał tych ludzi zwinąć. Oczywiście Cotter Tarcher rozpowiada na lewo i prawo, że to śmieszne, bo ten środek tylko zwiększał potencję, a to chyba nic złego.

– Rzeczywiście, zwiększał jak jasna cholera! – parsknąłem.

– Ciekawam, czy ostatnio wzrosła w tych stronach liczba zgłoszonych przypadków gwałtu? – rozwinęła ten temat Laura.

Kiedy zajechaliśmy pod dom Tarcherów, Laura, jakby na dźwięk budzika, otrząsnęła się, zamrugała oczami i usilnie przekonywała mnie, że kanapka z tuńczykiem i krótka drzemka bardzo dobrze jej zrobiły.

– Wielka mi drzemka, może z pięć minut!

– Jestem kobietą i więcej mi nie trzeba. Zaraz za nami wjechali na podjazd Sherlock i Savich.

Mój dzwonek do drzwi wywołał natychmiastową reakcję.

– Jezu, znowu ta banda głupków! Czego tym razem chcecie?

Cotter Tarcher wypełniał sobą cały otwór drzwiowy. Ubrany w białą koszulkę, czarne dżinsy i takież kowbojki, wyglądał jak gangster. Widać było, że szuka zwady.

– Cześć, Cotter! – przywitałem go. – Na pewno pamiętasz Sherlock, Savicha i panią Scott, prawda? Zwłaszcza Savicha, boście się ostatnio poprztykali.

Cofnął się, chcąc zatrzasnąć mi drzwi przed nosem, ale nie dopuściłem do tego. Pchnąłem je na całą szerokość, aż Cotter pośliznął się na marmurowej posadzce i poleciał do tyłu.

– Uważaj, Cotter, bo przyszliśmy, żeby porozmawiać z twoimi rodzicami – przestrzegłem go. – Najwyższy czas, żebyś przestał zachowywać się jak rozpuszczony dzieciak!

Wszedłem spokojnie do wnętrza domu, a za mną Laura, Savich i Sherlock. Cotter już dźwigał się z podłogi, gotów rzucić się na ranie, ale powstrzymał go kobiecy głos:

– Daj spokój, co będziesz tracił energię? Pamiętaj, że ich jest czworo, a ty jeden, chociaż z kobietami chyba dałbyś sobie radę. Zwłaszcza z tą, która ma rękę na temblaku, ale oni mogliby cię za to aresztować!

Elaine Tarcher, elegancko ubrana w białe, obcisłe dżinsy i luźny, kaszmirowy sweter w odcieniu brzoskwini, zwróciła się z kolei do nas:

– Wtargnęliście do naszego domu bez zaproszenia, ale ponieważ jestem dobrze wychowana, pozwolę wam przez chwilę tu zostać. Podobno chcieliście ze mną rozmawiać? – Na moje skinienie głową wykonała zapraszający gest ręką. – Najlepiej będzie, jeśli przejdziemy do salonu, chociaż Bóg jeden wie, ilu agentów już go przewróciło do góry nogami! Zbobrowali cały dom i nawet nie raczyli posprzątać po sobie.

Ruszyła przodem, w kremowych, baletowych pantofelkach, z szopą kasztanowatych włosów. Nie oglądała się na nas, jakby w ogóle nie dbała, czy idziemy za nią, czy nie.

– Biedna Maggie! – zagaiła, z wdziękiem rozsiadając się w fotelu, który na oko mógł liczyć najmarniej dwieście lat. – Ciekawe, czy bardzo przeżywa śmierć Roba?

– Już zdążyła się pani o tym dowiedzieć? – zdziwiła się Sherlock, prostując nogi i wyciągając szyję.

– W Edgerton wiadomości rozchodzą się lotem błyskawicy. – Elaine wzruszyła ramionami. – Może przed chwilą moja służąca usłyszała o tym od listonosza? Nie muszę przecież wszystkiego pamiętać.

– Jasne, ale proszę pamiętać, że on nie umarł śmiercią naturalną, tylko został zamordowany – sprostowałem. – Ktoś wpakował mu dwie kule w plecy, a ciało ukrył w szopie. Znaleźliśmy je przypadkiem.

– Wiem o tym, ale i wy wiecie, że Rob nie dochowywał wierności Maggie. To nie jej wina, bo on z żadną kobietą nie pozostawał w związku dłużej niż dwa i pół tygodnia.

Odchyliłem się do tyłu w fotelu podobnym do tego, na którym siedziała Elaine. Łokcie oparłem na udach, a złączone dłonie trzymałem między kolanami. W tej pozycji zadałem prowokujące pytanie:

– Z tobą też wytrzymał tylko tyle?

– Przypuszczałam, że będziecie mnie o to pytać – przyznała ze smutnym uśmiechem. – Owszem, dokładnie dwa i pół tygodnia. Powiem wam szczerze, że mnie zaskoczył, kiedy po wieczorze spędzonym ze mną w łóżku poklepał mnie po policzku i oznajmił, że odchodzi. Nie wziął tego, oczywiście, dosłownie, bo rzecz się działa u niego, więc to ja musiałam odejść. Zawsze utrzymywał w tym swoim małym domku wzorowy porządek, dzięki panu Thorne. Nigdy nie musiałam się troszczyć o świeżą pościel, bo zawsze była na czas zmieniona.

Westchnęła, przykładając do oczu elegancką, białą chusteczkę.

– Rob był takim uroczym, młodym człowiekiem! Mogłam godzinami leżeć przy nim, nie zamieniając z nim ani słowa. Wystarczyło mi, że mogłam dotykać jego wspaniałego ciała! A jaki był wytrwały, a jaki mi oddany! – Znów westchnęła i wyznała, rzucając mi powłóczyste spojrzenie spod rzęs: – Oczywiście tylko w sprawach czysto fizycznych.

– A z kim żył potem? – zapytał Savich, stojąc za żoną, która siedziała na niskiej kanapce obitej błękitnym brokatem.

– Potem związał się z Maggie. Uprzedzałam ją, że jest śliski jak piskorz, ale ona tylko się śmiała, że sam mój majątek nie wystarczył, aby go zatrzymać.

– Mamo, wyrzuć za drzwi tych cymbałów! – wtrącił się Cotter. – Nie mają nakazu, więc gówno nam mogą zrobić!

– No wiesz, Cotter, czy zawsze musisz być taki niegrzeczny? – Elaine strofowała go tonem zawiedzionej, macierzyńskiej miłości. – Przecież uczyliśmy cię w dzieciństwie dobrych manier, więc gdzie one się teraz podziały?

– Może pani wyciągnąć tego chłopca z wariatkowa, ale nie zrobi pani z niego… – Sherlock gestem wskazała na Cottera i znacząco zawiesiła głos. – No, już pani wie, co dalej.

– Nie jestem wariatem! – zaprotestował Cotter. Myślałem, że się rzuci na Sherlock, ale zauważył wyraz twarzy Savicha.

– Oczywiście, że nie, kochanie! – przyszła mu w sukurs mamuśka. – Jesteś tylko nerwowy, tak samo jak ja w twoim wieku. Teraz jednak uspokój się, bo nasi goście zaraz wychodzą.

– Może ty wiesz coś więcej, kto mógł zamordować Roba Morrisona? – zwróciłem się bezpośrednio do niego.

– Ni skurczybyka, ale to niewielka strata, jednego pieprzonego gliniarza mniej!

– Dość mam już tego twojego niewyparzonego jęzora – przemówił Savich spokojnym, głębokim głosem. – Przestań już zgrywać się na „niegrzecznego chłopca”, bo mnie po prostu obrażasz!

Cotter zrobił oczy jak spodki. Dla pewności cofnął się o krok, ale wciąż grał zucha:

– Będę mówił, co mi się podoba, ty głupi kutasie!

– Dosyć tego! – Elaine ruchem pełnym wdzięku podniosła się z miejsca, aby stanąć twarzą w twarz z mężczyzną, który był jej synem, ale mógł zostać uznany za niepoczytalnego. – Cotter, nie jesteś w lesie, tylko w salonie, w moim domu!

Ze zdziwieniem, ale i z ulgą spostrzegłem, że Cotter zmienił ton i przemówił spokojnym, opanowanym głosem:

– Przepraszam, mamo, na pewno nie zrobię ci bałaganu w salonie. Masz w nim tyle pięknych rzeczy!

– Tak, kochanie. To miłe z twojej strony, że o tym pamiętasz. Idź teraz i odszukaj ojca.

Cotter już przeszedł pod łukowatym portalem drzwi do salonu, gdy nagle odwrócił się i coś sobie przypomniał:

– Ten Rob Morrison musiał być całkiem głupi, żeby pragnąć ciebie tylko przez dwa i pół tygodnia, mamo! Chyba był ślepy! Jesteś taka piękna, że ten drań powinien był czołgać się u twoich stóp. Chyba mu całkiem odbiło!

Obrócił się na pięcie i wyszedł, a Elaine z ujmującym uśmiechem próbowała usprawiedliwić zachowanie syna.

– Przepraszam was, ale Cotter bywa czasami nadpobudliwy. Odziedziczył to chyba po mojej matce albo po prostu pije za dużo kawy, ale jest absolutnie nieszkodliwy. Pewnie już pójdziecie, bo mam dziś jeszcze mnóstwo roboty?

Sherlock się wzdrygnęła, natomiast Laura odpowiedziała:

– Przykro mi, pani Tarcher, ale pani syn jest socjopatą, to znaczy jednostką nieprzystosowaną społecznie. Potrzebuje fachowej pomocy, zanim zrobi krzywdę komuś lub sobie. Chyba pani zdaje sobie z tego sprawę.

– Koleżanka ma rację – dodał Savich. – Pani syn jest niebezpieczny dla otoczenia, bo któregoś dnia może się już tak łatwo nie uspokoić.

– Jeżeli taki dzień nadejdzie, dam sobie z tym radę – oświadczyła stanowczo Elaine. – Mój syn nie potrzebuje psychiatry. Może najwyżej zażył trochę za dużo tego lekarstwa od Paula, ale ono po jakimś czasie przestanie działać. No, współpracowałam z wami już dość długo, teraz możecie iść. Czego pan tak na mnie patrzy, agencie Savich?

– Powiedziała pani, że pani syn zażywał narkotyk Paula? – powtórzył Savich, nie zdejmując ręki z ramienia żony.

– Tak mi się wydaje. Nie jestem pewna, co to było, ale po tym zrobił się jakby bardziej agresywny i gorzej panował nad sobą.

– Ależ, kochanie, daliśmy Cotterowi tylko środek uspokajający zalecany przez Paula! – sprostował Alyssum Tarcher, wchodząc do salonu. Wyglądał imponująco w dopasowanych, włoskich spodniach i białej koszuli rozpiętej pod szyją. Ciekawe, czy słyszał wszystko, co powiedziała żona? – Co ja widzę, znowu jacyś agenci straszą moją żonę i rozdrażniają syna? Tę lekcję już przerabialiśmy. Jeśli nie macie nakazu przeszukania, proszę opuścić mój dom!

– Chcieliśmy także zapytać pana o Jilly – wszedłem mu w słowo. – Nie wiadomo, co się z nią dzieje. Może pan widział ją ostatnio lub wie coś więcej na jej temat?

– Nie widzieliśmy Jilly od czasu jej wypadku – odrzekł stanowczo Alyssum.

– A nie sądzi pan, że Jilly zażywała narkotyk Paula? – przystąpił do ataku Savich. – Może przedawkowała i straciła panowanie nad samochodem, co spowodowało, że zjechała z klifu?

– Nie wiem, o czym pan mówi. Denerwuje pan moją żonę.

Widziałem, że Laura cierpi, lecz potrafiła zapanować nad bólem i zadała Alyssumowi kolejne pytanie:

– Słyszał pan, że John Molinas został zamordowany w Kostaryce przez dealerów narkotykowych pod wodzą Dela Cabrizo?

– Podawali to w dzienniku telewizyjnym – wycedził Alyssum, nie spuszczając oka z żony, która z nienaturalnym zainteresowaniem wpatrywała się w czubki swoich pantofli. – Ani Elaine, ani ja nie widzieliśmy się z Johnem od dawna. Oczywiście zmartwiła nas wiadomość o jego śmierci.

– Niestety, pani bratanica zaginęła – dodała Sherlock.

– Mój brat bardzo kochał swoją córkę – wyznała Elaine, stając przy boku męża. – Naprawdę nie był do gruntu złym człowiekiem…

– Ale ja chciałbym, żebyście już sobie poszli! – przerwał Alyssum Tarcher. – Zostałem oczyszczony z wszelkich zarzutów, zarówno handlu narkotykami, jak tych ohydnych morderstw, które sprowadziliście na nas, pańska siostra i pan, panie MacDougal. Ani myślę się panu spowiadać, bo nie mam z czego. Wynoście się, ale już! Byliśmy blisko wyjścia, gdy jeszcze zawołał za nami:

– Wyślę wam rachunek za prace remontowe, które musiałem przeprowadzić w „Chatce pod Mewami”. Zostawiliście tam potworny bałagan.

Ten to miał tupet!

– To było mistrzowskie pociągnięcie – rzekł Savich, kiedy opuszczaliśmy dom Tarcherów. – Ten facet ma coś w sobie!

Jeszcze raz obróciłem się za siebie i zauważyłem, że Cotter śledził nas z okna na piętrze. Kiedy dostrzegł, że patrzę w jego kierunku, od razu zapuścił zasłony. Wiedziałem dokładnie, jak mógł działać na niego narkotyk, bo sam to odczułem na własnej skórze, ale jemu prawdopodobnie się to podobało. Ciekawe, czy jego ojciec lub matka też to brali? Nie przypuszczałem, natomiast co do Cal trudno byłoby stwierdzić coś pewnego.

Czułem się wypalony wewnętrznie i miałem świadomość, że przyjazd tu był stratą czasu. Jilly zniknęła, a ja nie zyskałem nawet żądnego punktu orientacyjnego co do kierunku poszukiwań.

– Przenocujmy w moim mieszkaniu w Salem – zaproponowała Laura. – Chciałabym zobaczyć, co porabiają Grubster i Nolan. Z San Jose dzwoniłam do administratora, powiedział mi, że mają apetyt, ale nie wyglądają na szczęśliwe. Dobrze, że Maggie była taka miła i przywiozła je do domu.

– I co, mają spać z nami?

– Moje łóżko jest takie ogromne, że wszyscy się świetnie zmieścimy, a dla Sherlock i Savicha mam wygodny pokój gościnny.

Zadzwoniłem do Maggie Sheffield i poinformowałem ją, gdzie będziemy uchwytni, w razie gdyby coś nowego wyszło na jaw. W to ostatnie szczerze wątpiłem i ona chyba też, ale była tak uprzejma, że nie powiedziała tego głośno.

Ułożyłem się do snu w przestronnym łożu Laury, ale na odległość wyciągniętej ręki od niej, bo Grubster zwinął się w kłębek przy jej boku i przez całą noc mruczał z ukontentowaniem.

Przyśniły mi się przednie światła samochodu, tak ostre, że widoczne nawet w gęstej mgle, która spowijała wszystko jak biały welon. Mimo tej mgły wyraźnie widziałem szosę przed sobą, która aż nazbyt szybko umykała spod kół. Chciałem krzyczeć i nacisnąć hamulec, ale nie mogłem go znaleźć. Nie mogłem też wyskoczyć z samochodu, bo byłem w nim uwięziony jak w pułapce.

W tym śnie byłem tak sparaliżowany strachem, że nie mogłem zaczerpnąć powietrza. Nagle tuż obok mnie dał się słyszeć cichy jęk, jakby żałosne zawodzenie. To kobieta szlochała tak, jakby nic już jej w życiu nie pozostało i godziła się z losem.

Chciałem zatrzymać samochód, ale szosa umykała spod kół. Próbowałem powiedzieć tej kobiecie, że jestem przy niej i będę starał się jej pomóc, ale nie słyszała, co do niej mówię.

Ja natomiast słyszałem, jak cichym głosem odmawia modlitwę. Modliła się o darowanie win, a ja w pełni się z nią utożsamiałem. Zdawałem sobie przy tym sprawę, że śnię. Chciałem się obudzić, ale nie mogłem.

Tymczasem szosa znikła, rzuciło mną do przodu, a wszystko wokół mnie zdawało się rozpływać w powietrzu. Razem z tą kobietą unosiliśmy się we mgle, zanim wpadliśmy do wody.

Poczułem najpierw przenikliwy ból, potem ucisk w klatce piersiowej, ale i to szybko ustąpiło. Miejsce tych nieprzyjemnych doznań zajął dziwny spokój, jakby wszystko się dla nas skończyło. Nawet się dziwiłem, że to poszło tak spokojnie i łatwo, dopóki nie otoczyła mnie ciemność, w której już nic nie czułem.

Następnego ranka wszyscy czworo staliśmy na klifie, patrząc w dół na lustro wody. Nie trwało to długo, bo po chwili na powierzchnię wynurzył się mężczyzna w ekwipunku nurka i zawołał:

– Ona tam jest!

Przypuszczałem, że Jilly tam będzie, bo we śnie poszedłem pod wodę razem z nią.

Następny nurek wypłynął i zameldował:

– Na dnie stoją obok siebie dwa samochody. Jeden to biały porsche, który wygląda, jakby znajdował się tu już od dłuższego czasu, a ten, w którym leżą zwłoki, musiał być wynajęty.

Загрузка...