O wpół do szóstej po południu Savich i ja podjechaliśmy pod numer 12 przy Liverpool Street. Paul był z pewnością w domu, ale tuż obok jego samochodu stał zaparkowany samochód szeryfa Maggie Sheffield. Już z werandy dobiegły nas odgłosy kłótni ich obojga, więc przystanęliśmy za frontowymi drzwiami, żeby posłuchać.
– Ty śmierdzący gnojku! – wrzeszczała Maggie co sił w płucach. – Spróbuj jeszcze raz czegoś takiego, to rozwalę ci łeb! Jilly dopiero co zaginęła, a tobie już odbiło?
– Co ty w ogóle wiesz? – To Paul. – O niczym nie masz pojęcia! Wydaje ci się, że możesz wykonywać męską robotę, ale kiepsko ci to idzie. Już lepiej zarabiałabyś dupą! Co ty jesteś, lesbija?
Natychmiast dał się słyszeć łomot, więc z westchnieniem otworzyłem drzwi, minąłem hol i wpadłem do salonu utrzymanego w czarno-białej tonacji. Zastałem tam Maggie pochyloną nad Paulem leżącym plackiem na posadzce. Trzymała go za gardło i przyciskała jego głowę do podłogi.
Savich podkradł się do niej od tyłu, złapał pod pachy i podniósł w górę. Rzuciła się na niego z pięściami, ale nadal trzymał ją w powietrzu, pouczając łagodnym głosem:
– Fe, nieładnie. Nie rób tego więcej.
– Dosyć już tego! – zdenerwowałem się, pomagając Paulowi wstać. – Co się tu właściwie dzieje? Wasze wrzaski słychać aż na werandzie.
– Ten twój szwagier to głupi kutas! – parsknęła Maggie. – Puść mnie, ty mięśniaku, bo cię przymknę. Jestem szeryfem, do jasnej cholery!
– A ja nie jestem żadnym mięśniakiem, pani szeryf. Nazywam się Dillon Savich, agent FBI do specjalnych poruczeń.
– Och, przepraszam! – Zreflektowała się. – Pan przyjechał tu do Maca, prawda? Widziałam pana na pogrzebie Charliego Ducka, ale spóźniłam się i nie zdążyliśmy się poznać.
– Zgadza się. Czy już mogę postawić panią na podłodze?
– O, tak, proszę! Nie zrobię krzywdy temu wypierdkowi. – Spojrzała na Paula z taką pogardą, jakby chciała na niego splunąć.
– Usiądź, Paul – wtrąciłem. – Musimy porozmawiać. A ty, Maggie, siadaj na tamtym krześle. Jeśli któreś z was zrobi ruch w stronę drugiego, oberwie od Savicha albo ode mnie. Raczej od Savicha, bo mnie jeszcze żebra bolą. Jasne?
– Zrobię, co zechcę! – prychnęła gniewnie Maggie. – Chyba jestem szeryfem, do jasnej cholery!
– Wspaniale, to się nazywa fantazja! – zakpił Savich. – My jednak wolelibyśmy, żeby pani spokojnie usiadła i powiedziała nam, czy są jakieś nowe wieści o siostrze Maca.
– Ani słychu, ani dychu – skwitowała krótko Maggie, zerkając spod oka na Paula. – Dziś rano nawet pytałam o to Mintona. Też nie wiedział nic konkretnego, tylko coś burczał pod nosem, że nie wie, co wy tam z panią Scott knujecie. Powiedziałam mu, że gdyby to była jego sprawa, na pewno udzieliłbyś mu stosownych informacji, a on mnie za to wyzwał od kurew. Dobra, wystarczy już tego dobrego na dzisiaj. Idę, bo gdybym musiała zostać jeszcze chwilę dłużej z tym bałwanem, to nie ręczę za siebie. Zadzwoń do mnie, gdybyś wpadł na jakiś trop, Mac. Skinęła głową Savichowi.
– Agencie Savich, dziękuję panu za pomoc. Gdyby pan czegoś potrzebował ode mnie, na pewno pan mi da znać.
– Odprowadzę cię, Maggie – zaoferowałem się szybko.
– Co za nędzna gnida! – warknęła, kiedy wyszliśmy z domu Paula.
– Czym tak cię wyprowadził z równowagi?
– Nie uwierzysz, Mac. Próbował pchać mi łapy pod mundur, żeby dostać się do majtek! Dureń był tak nachalny, że trochę potrwało, nim dałam mu nauczkę.
– Dlaczego miałby próbować czegoś podobnego?
– Diabli wiedzą. Zawsze był dziwakiem.
– No, to na razie, Maggie. Będziemy w kontakcie. Czekałem aż odjedzie. Machała do mnie dłonią zza szyby samochodu. Wróciłem do salonu. Savich, ledwie wszedłem, polecił Paulowi:
– No, to opowiedz nam teraz o tym cudownym środku, który wyprodukowałeś.
– Tak, opowiedz koniecznie – dodałem zaraz. – Bardzo nas to interesuje.
Paul siedział bez ruchu, wpatrzony w dłonie splecione między kolanami.
– Nie mam wam, do cholery, nic do powiedzenia. Spieprzajcie stąd!
– Nie ruszymy się ani na krok, dopóki nie powiesz nam wszystkiego.
Paul skurczył się w sobie, ponownie sprawiał wrażenie wystraszonego.
– No, gadaj! – ponagliłem go.
Chyba ze dwa razy przemierzył wzdłuż pokój, zatrzymując się przed jednym ze swoich abstrakcyjnych obrazów. Czekaliśmy cierpliwie, aż w końcu zwróci się do nas.
– To wszystko jest jeszcze na etapie doświadczeń – tłumaczył się. – Wątpię, czy w ogóle cokolwiek z tego wyjdzie. Sam wiesz, Mac, jakie trudności napotykają teraz badania naukowe, szczególnie w dziedzinie farmacji. Wymagają kosztownej aparatury, mnóstwa roboczodniówek i specjalistycznych programów komputerowych. A jeszcze do tego trzeba ciągle użerać się z Instytutem Kontroli Żywności i Leków…
Przerwał na chwilę, aby wyciągnąć nitkę zwisającą z jego tweedowej marynarki, po czym mówił dalej:
– Chciałem kontynuować pewien temat badawczy, ale szefostwo VioTech uznało go za zbyt kosztochłonny. Chcieli skierować mnie i Jilly do prac nad AIDS, ale to nas nie interesowało. Kiedy więc Alyssum Tarcher zaproponował nam sponsoring, bez wahania przyjęliśmy go do spółki.
– Co to za lek, nad którym pracowaliście? – spytałem.
– To miał być tylko środek wspomagający pamięć.
– Nie bardzo wiem, co przez to rozumiesz – wtrącił się Savich. – Umysł ludzki i mechanizm działania pamięci jest jeszcze tak mało poznany… Jak to działa?
– W założeniu ten preparat ma eliminować psychiczne reakcje na nawroty przykrych wspomnień. Uaktywnia się, kiedy występują zewnętrzne objawy stresu, takie jak podwyższony poziom adrenaliny, przyspieszone tętno lub rozszerzone źrenice. Chodzi o to, aby osłabić negatywny wpływ pamięci przez eliminację stresu i indukowanie dobrego samopoczucia. Działanie to jest szczególnie korzystne w odniesieniu do pacjentów po przykrych przejściach, na przykład żołnierzy, którzy przeżyli bitwę albo dzieci maltretowanych lub molestowanych seksualnie. Jeżeli uda się zneutralizować emocjonalne obciążenie ich pamięci, to samo stanie się z reakcjami fizjologicznymi.
Siedziałem na kanapie wychylony do przodu, z dłońmi między kolanami. Byłem zadowolony, że Paul zaczął mówić, byleby tylko za wcześnie nie nabrał znów wody w usta.
– Zaraz, zaraz – wyraziłem swoje wątpliwości. – Te objawy fizjologiczne, jakie opisałeś, nie muszą być wywołane złymi wspomnieniami. Mogą również wskazywać na strach, podniecenie czy napięcie.
– To prawda, ale przewidujemy podawanie tego leku w określonych okolicznościach, kiedy pamięć jest sztucznie pobudzana. Wtedy środek działa wybiórczo.
– Nie do wiary – wycedził powoli Savich. – I jesteś w stanie kontynuować takie badania w warunkach domowych?
– Zanim odszedłem z VioTech, były prawie ukończone, choć decydenci tej firmy utrzymywali co innego.
– A czy ten środek ma działanie uzależniające? – zapytałem.
– Ależ skąd! – Paul gwałtownie potrząsnął głową.
– Myślałeś może o jego zastosowaniu do celów wojskowych? – podsunął Savich. – Jeśli redukuje fizyczne objawy stresu, można go wstrzyknąć wszystkim żołnierzom i stworzyć cały batalion bohaterów.
– Nie, nie mam zamiaru zajmować się sprawami wojskowymi.
Paul wyglądał na strasznie zmęczonego. Mówił głosem obojętnym i bezbarwnym, jakby już o nic nie dbał.
– Kiedy poprzednio zapytałem cię o to – przypomniałem – żartowałeś, że szykujesz eliksir młodości. Teraz widzę, że to zupełnie co innego.
– Czymkolwiek by to było, i tak nie ma nic wspólnego ze zniknięciem Jilly, ani w ogóle z niczym. Nie chcę już o tym z wami rozmawiać. Idźcie sobie i dajcie mi spokój!
– Po to, żebyś swobodnie mógł zaczepiać Kobiety, które do ciebie przychodzą? – udałem zdziwienie.
– To, co ci Maggie powiedziała, to kłamstwa. Przecież sama mnie sprowokowała, a kiedy potraktowałem to dosłownie, rzuciła się na mnie z pięściami. Mężczyzna czasem może nie zapanować nad sobą, kiedy baba go podpuszcza, a nie dopuszcza.
– Lepiej powiedz, gdzie jest Jilly.
– Gdybym wiedział, byłbym tam teraz z nią.
– Dosyć już tej komedii, Paul! – zdenerwowałem się. – Laura pracuje w brygadzie antynarkotykowej i wiedziała od dawna o właściwościach tego preparatu. W DEA wiedzą też, kim jest Molinas. Od czasu zniknięcia Jilly miały miejsce dwa zamachy na życie Laury. Kto za tym stoi, ty, Tarcher czy może ten kryminalista Del Cabrizo? Opowiedz nam, jaką rolę pełni Tarcher, a jaką Molinas.
– Nie muszę się z niczego tłumaczyć. Chcę, żebyście się obaj stąd wynieśli!
Z tymi słowami wstał i wyszedł z salonu, zrazu wolnym krokiem, ale kiedy usłyszał, że za nim idę, zaczął biec. Sadził po trzy stopnie naraz i zanim go dopędziłem – zamknął się w swoim laboratorium. Miało ono pancerne drzwi, a ja nie znałem zaklęcia, które otworzyłoby taki Sezam. Prosiłem go raz i drugi, żeby mnie wpuścił dobrowolnie, zanim zjawi się tu policja z nakazem przeszukania, ale bez skutku.
Po dziesięciu minutach Savich dotknął mojego ramienia.
– Zostaw go, jedźmy. Musimy się przegrupować. Laura powinna zadzwonić do swego szefa w DEA, żeby wziął sprawę w swoje ręce. Nakaz przeszukania to całkiem dobry pomysł. Gliniarze z brygady mogą nakryć Paula razem z Tarcherem i obu przesłuchać. Na razie jestem tak skonany, że nosem się podpieram. Ten ostatni lot dał mi popalić.
– Może razem z Sherlock będziecie mogli trochę odsapnąć w naszej chałupie.