Julia Brasher stała w salonie domu Boscha i przyglądała się płytom kompaktowym w stojakach obok aparatury stereo.
– Uwielbiam jazz.
Harry był w kuchni. Uśmiechnął się, słysząc jej słowa. Skończył nalewać martini z dzbanka, wyszedł do salonu i podał jej szklankę.
– Kogo lubisz?
– Hm, Billa Evansa.
Bosch pokiwał głową, podszedł do stojaka i wyjął „Kind of Blue”. Włożył płytę do odtwarzacza.
– Ja – Billa i Milesa – powiedział. – Nie wspominając o Coltranie i paru innych. Nie ma nic lepszego.
Gdy rozległy się pierwsze dźwięki, wziął szklankę do ręki. Julia podeszła i stuknęła się z nim. Zamiast pić, pocałowali się. W trakcie pocałunku zaczęła się śmiać.
– Co się stało? – spytał.
– Nic. Po prostu czuję się szczęśliwa.
– Tak, ja też.
– Myślę, że to dlatego, że dałeś mi latarkę.
Bosch był zdezorientowany.
– O co ci chodzi?
– Wiesz, to takie falliczne.
Mina Boscha sprawiła, że roześmiała się ponownie i rozlała trochę alkoholu na podłogę.
Później, gdy leżała na brzuchu na łóżku, Harry wodził palcem wzdłuż wytatuowanego na jej krzyżu gorejącego słońca i rozmyślał, jak dobrze czuje się w jej obecności, chociaż jest tak obca. Prawie nic o niej nie wiedział. Tatuaż nieco go zaskoczył, ale kiedy spoglądał na Julię pod coraz to nowym kątem, wciąż odkrywał coś nowego.
– O czym myślisz? – zapytała.
– O niczym. Zastanawiam się tylko, co za facet sprawił, że masz to na plecach. Żałuję, że to nie byłem ja.
– Dlaczego?
– Bo zawsze będziesz o nim pamiętać.
Przekręciła się na bok, ukazując piersi i uśmiech. Rozplótł się jej warkocz, włosy spływały na ramiona. To też mu się podobało. Przyciągnęła go do siebie i złączyli się w długim pocałunku.
– To najmilsza rzecz, jaką od dawna słyszałam – powiedziała po chwili.
Oparł głowę o poduszkę po jej stronie. Czuł słodką woń perfum, seksu i potu.
– Nie masz żadnych obrazów na ścianach – zauważyła. – To znaczy zdjęć.
Wzruszył ramionami.
Odwróciła się do niego plecami. Sięgnął pod jej ramieniem, ujął jej pierś w dłoń i przyciągnął Julię do siebie.
– Możesz zostać do rana? – zapytał.
– Hm… mąż pewnie będzie się zastanawiał, gdzie się podziałam, ale chyba wystarczy, że do niego zadzwonię.
Harry zamarł.
Po chwili Julia się roześmiała.
– Nie strasz mnie tak.
– No, nawet mnie nie zapytałeś, czy jestem z kimś związana.
– Ty też mnie nie pytałaś.
– Z tobą sprawa jest jasna. Typ samotnego detektywa. – Głębokim, męskim tonem dodała: – Tylko fakty, szanowna pani. Nie mam czasu na panienki. Morderstwo to mój interes. Mam robotę do wykonania i jestem…
Przesunął kciukiem po jej boku, po zagłębieniach między żebrami. Jej słowa zginęły wśród śmiechu.
– Pożyczyłaś mi latarkę – powiedział. – Nie sądziłem, żeby „związana” kobieta mogła tak zrobić.
– Mam dla ciebie nowinę, twardzielu. Widziałam latarkę w twoim bagażniku. W pudle, zanim ją przykryłeś. Nikogo nie nabrałeś.
Zakłopotany przetoczył się na drugą poduszkę. Czuł, że zaczyna się rumienić. Zasłonił twarz dłońmi, by to ukryć.
– Och, Boże… Tak łatwo mnie przejrzeć.
Przysunęła się do niego i oderwała jego ręce od twarzy. Pocałowała go w podbródek.
– Doszłam do wniosku, że to miłe. Dzięki temu mogłam uznać dzień za udany, a na dodatek mogłam się spodziewać czegoś więcej. – Odwróciła jego ręce i zobaczyła blizny na kłykciach. Były stare i mało widoczne. – Ej, co to?
– Po prostu blizny.
– Tyle wiem. Od czego?
– Miałem tatuaże. Usunąłem je. To było dawno temu.
– Jak to się stało?
– Kazali mi je usunąć, kiedy się zaciągnąłem do wojska. Zaczęła się śmiać.
– Co mówiły? „Do dupy z armią” czy coś takiego?
– Nie, nic w tym rodzaju.
– No to co? Powiedz, chcę wiedzieć.
– „H-O-L-D” na jednej ręce, a „F-A-S-T” na drugiej.
– Holdfast? Nie popuszczaj? Co to znaczy?
– Hm, to raczej długa historia…
– Mam czas. Mąż się na mnie nie zezłości. – Uśmiechnęła się.
– Daj spokój, chcę się dowiedzieć.
– Nic wielkiego. Raz, kiedy uciekłem jako dzieciak z domu, wylądowałem w San Pedro. W okolicy przystani rybackiej. Mnóstwo ludzi – rybaków, którzy łowili tuńczyki – miało tam takie tatuaże na rękach. Nie popuszczaj. Zapytałem o to jednego z nich, a on powiedział, że to ich dewiza, ich filozofia. Że chodzi o to, iż gdy są na łodziach całe tygodnie poza domem, przychodzą wielkie fale i robi się strasznie, a wówczas trzeba po prostu się wczepić i mocno trzymać. – Bosch zacisnął ręce w pięści i wystawił je przed siebie. – Mocno trzymać się życia… i wszystkiego, co się ma.
– Zatem kazałeś to sobie wytatuować. Ile miałeś lat?
– Bo ja wiem, z szesnaście. – Pokiwał głową i uśmiechnął się.
– Nie wiedziałem tylko, że poławiacze tuńczyków przejęli to od ludzi z marynarki. Dlatego kiedy rok później znalazłem się w armii z „nie popuszczaj” na dłoniach, sierżant od razu kazał mi to usunąć. Nie zamierzał dopuścić, by któryś z jego chłopaków nosił na łapach tatuaż matrosów.
Chwyciła go za ręce i przyjrzała się kłykciom.
– Nie wygląda na robotę laserem. Bosch potrząsnął głową.
– Wtedy jeszcze nie było laserów.
– To co zrobiłeś?
– Mój sierżant – nazywał się Roser – wyprowadził mnie z baraku i zabrał pod budynek administracyjny. Ze ścianami z cegieł. Kazał mi w nie walić. Aż poharatałem sobie wszystkie kłykcie. Po tygodniu, kiedy pokryły się strupami, kazał mi to zrobić znowu.
– Jezu Chryste, cholera, to barbarzyństwo.
– Nie, to armia.
Uśmiechnął się na to wspomnienie. Nie było tak strasznie, jak brzmiało to w opowieści. Popatrzył na swoje ręce. Muzyka się skończyła. Przeszedł nago przez dom, żeby zmienić płytę. Kiedy wrócił do sypialni, Julia poznała nowego wykonawcę.
– Clifford Brown?
Kiwnął głową i podszedł do łóżka. Nie przypominał sobie kobiety, która by tak się znała na jazzie.
– Stań tam.
– Dlaczego?
– Chcę na ciebie popatrzeć. Opowiedz mi o innych bliznach.
Do pokoju wpadało tylko mętne światło z toalety, ale Harry poczuł się niezręcznie przez swoją nagość. Był w dobrej formie, ale miał przeszło piętnaście lat więcej niż Julia. Zadał sobie pytanie, czy kiedykolwiek robiła to z kimś tak starym.
– Świetnie wyglądasz, Harry. Absolutnie mnie podkręcasz, wiesz? A skąd te inne blizny?
Dotknął grubego powrózka białej tkanki nad lewym biodrem.
– To? Od noża.
– Gdzie to było?
– W tunelu.
– A bark?
– Kula.
– Gdzie? Uśmiechnął się.
– W tunelu.
– Och. Trzymaj się od nich z dala.
– Staram się.
Wsunął się do łóżka i naciągnął prześcieradło. Julia dotknęła jego barku, przesuwając kciukiem wzdłuż zgrubiałej blizny.
– Dokładnie po kości – powiedziała.
– No, miałem szczęście. Obyło się bez trwałych uszkodzeń. Boli w zimie i kiedy pada, ale to wszystko.
– Jakie to wrażenie, kiedy dostajesz kulę?
Bosch wzruszył ramionami.
– Boli jak cholera, a potem wszystko robi się jakby drętwe.
– Ile czasu byłeś w szpitalu?
– Mniej więcej trzy miesiące.
– Nie dostałeś renty?
– Proponowano mi. Nie chciałem.
– Dlaczego?
– Sam nie wiem. Pewnie lubię tę pracę. I miałem nadzieję, że jeśli zostanę, to pewnego dnia spotkam piękną młodą policjantkę, na której zrobią wrażenie moje blizny.
Szturchnęła go w żebra. Skrzywił się z bólu.
– Och, biedactwo – rzekła ironicznym tonem.
– Bolało.
Dotknęła tatuażu na jego ramieniu.
– A co to takiego, Myszka Miki na kwasie?
– Coś w tym rodzaju. Szczur tunelowy.
Z jej twarzy znikły wszystkie ślady humoru.
– O co chodzi?
– Walczyłeś w Wietnamie – powiedziała, składając w całość to, czego się dowiedziała. – Byłam w tych tunelach.
– To znaczy?
– Kiedy wędrowałam, spędziłam sześć tygodni w Wietnamie. Tunele to teraz atrakcja turystyczna. Płacisz i pozwalają ci tam wejść. Musiało to być… To, co robiłeś, musiało być przerażające.
– Strasznie robiło się dopiero potem. Kiedy człowiek o tym myślał.
– Poprzegradzali je linami, żeby mieć kontrolę, dokąd trafiają turyści. Tak naprawdę nikt ich jednak nie sprawdza. Przeszłam więc pod liną i zapuściłam się dalej. Tam jest tak ciemno, Harry.
Spojrzał jej badawczo w oczy.
– A zagubione światło? – zapytał cicho. – Widziałaś je?
Nie odrywała przez chwilę wzroku od niego, aż wreszcie kiwnęła głową.
– Widziałam. Oczy mi przywykły i zobaczyłam światło. Prawie jak szept. Wystarczyło jednak, żebym znalazła drogę z powrotem.
– Zagubione światło. Tak je nazywaliśmy. Nigdy się nie dowiedzieliśmy, skąd się brało, ale tam było. Jak dym wiszący w ciemnościach. Niektórzy mówili, że to nie światło, tylko duchy wszystkich poległych. Po obu stronach.
Potem już nic nie mówili. Objęli się i Julia wkrótce zasnęła.
Bosch zorientował się, że od ponad trzech godzin nie myślał o sprawie. Z początku wywołało to u niego poczucie winy, lecz wkrótce się go pozbył i sam usnął. Śnił, że posuwa się tunelem. Nie pełzł jednak. Miał wrażenie, jakby znajdował się pod wodą i płynął jak węgorz przez podziemny labirynt. Dotarł do ślepego zaułka i natrafił w nim na chłopca, który siedział pod zakrzywioną ścianą tunelu. Chłopiec krył spuszczoną twarz za podciągniętymi kolanami i splecionymi ramionami.
– Chodź ze mną – odezwał się Bosch.
Chłopiec jednym okiem spojrzał znad ramienia na detektywa. Z jego ust wydobył się pojedynczy pęcherzyk powietrza. Potem popatrzył za Boscha na coś, co zbliżało się do nich z tyłu. Bosch się odwrócił, ale zobaczył w tunelu tylko ciemność.
Kiedy obrócił się z powrotem, chłopiec zniknął.