Rozdział 54

Polecenie komendanta policji znowu zignorowano. Bosch włączył światło w pokoju detektywów i podszedł do swojego biurka. Postawił na nim dwa puste tekturowe pudła.

Dochodziła północ w niedzielę. Postanowił opróżnić swoje biurko, kiedy nikogo tu nie będzie. Został mu jeszcze dzień w wydziale Hollywood, ale nie chciał spędzić go na pakowaniu pudeł i słuchaniu od kogokolwiek nieszczerych pożegnań. Zamierzał zacząć dzień z oczyszczonym biurkiem i skończyć go trzy-lub czterogodzinnym obiadem w „Musso and Frank”. Pożegnał się z tymi nielicznymi osobami, które lubił. Zamierzał wymknąć się po angielsku, nim ktokolwiek się zorientuje, że już go nie ma. Nie sposób było zachować się inaczej.

Zaczął od szafki z dokumentami. Zabrał z nich książki dochodzeń tych otwartych spraw, które spędzały mu niekiedy sen z powiek. Nie zamierzał z nich rezygnować, lecz pracować nad nimi w wolniejszych chwilach w wydziale zabójstw i rabunków. Albo samemu w domu.

Zapełniwszy jedno pudło, zaczął uprzątać szuflady w biurku. Zawahał się, gdy wyjął słoik z kulami. Nie włożył do niego jeszcze łuski pocisku wystrzelonego na pogrzebie Julii Brasher; postawił ją na półce u siebie w domu. Zamierzał zawsze ją przechowywać, a także fotografię rekina jako przypomnienie, czym grozi opuszczenie ochronnej klatki. Ojciec Julii pozwolił mu wziąć zdjęcie.

Ostrożnie postawił słoik w rogu drugiego pudła i upewnił się, że inne rzeczy nie pozwolą mu się przewrócić. Otworzył następnie środkową szufladę i zaczął wygarniać z niej długopisy, blankiety i inne przybory biurowe.

Po szufladzie poniewierały się stare wiadomości telefoniczne i wizytówki ludzi, z którymi miał kontakt przy sprawach. Harry przeglądał je po kolei i decydował, czy je zachować, czy wyrzucić do kosza na śmieci. Kiedy miał już stosik pamiątek, spiął je gumką i włożył do pudła.

Gdy szuflada była już prawie pusta, wyciągnął złożoną kartkę papieru. Było na niej napisane:

Gdzie jesteś, Twardzielu?

Bosch długo się jej przyglądał. Od razu obudziła w nim wspomnienia wszystkiego, co się wydarzyło od chwili, gdy zaledwie trzynaście dni wcześniej zaparkował przy Wonderland Avenue. Zmusiła go do myślenia, co robi i dokąd zmierza. Obudziła myśli o Trencie, Stokesie, a przede wszystkim Arthurze Delacroix i Julii Brasher. Przypomniała mu, co Golliher powiedział o badaniu kości ofiar morderstw sprzed tysięcy lat. I sprawiła, że sformułował odpowiedź na pytanie na kartce papieru.

– Nigdzie – powiedział na głos.

Złożył kartkę i włożył ją do pudła. Popatrzył na swoje ręce, na blizny na kłykciach. Przesunął palcami jednej dłoni po śladach na drugiej. Pomyślał o wewnętrznych bliznach powstałych od walenia w niewidzialne mury.

Zawsze wiedział, że bez swojej pracy, odznaki, misji będzie zgubiony. W tym momencie uświadomił sobie, że i tak może go to czekać. W istocie był pewnie zgubiony właśnie przez to. Właśnie to, co uznawał za najpotrzebniejsze, otaczało go całunem daremności.

Podjął decyzję.

Wyciągnął z kieszeni etui z odznaką. Wyjął spod plastikowego okienka legitymację i odpiął odznakę. Przesunął kciukiem po wypukłym nadruku „Detektyw”. Przypominał w dotyku blizny na jego palcach.

Włożył odznakę i legitymację do szuflady. Wyciągnął pistolet z kabury, przyjrzał się mu przez długą chwilę i również go włożył do szuflady. Zamknął ją na klucz.

Wyprostował się i przeszedł przez pokój detektywów do gabinetu Grace Billets. Drzwi były otwarte. Położył na bibularzu biurka pani porucznik klucze od szuflady i służbowego samochodu. Był pewien, że zaintryguje ją to następnego ranka na tyle, że zajrzy do jego szuflady. Wtedy zrozumie, że Harry nie wróci. Ani do komendy Hollywood, ani do wydziału zabójstw i rabunków. Zwracał odznakę – ogłaszał Kod 7. Skończył pracę.

W drodze powrotnej przez pokój detektywów Bosch rozejrzał się wokół siebie i doznał przenikliwego poczucia ostateczności. Nie wahał się jednak. Położył pudła jedno na drugim i wyniósł je na korytarz. Zostawił za sobą zapalone światła. Minąwszy biurko przy wejściu, pchnął plecami ciężkie drzwi wejściowe.

– Hej, wyświadcz mi przysługę – zawołał do siedzącego za biurkiem dyżurnego. – Wezwij mi taksówkę.

– Załatwione, ale przy tej pogodzie możesz na nią trochę poczekać. Może zaczekasz w…

Drzwi zamknęły się, ucinając słowa policjanta. Harry stanął na krawężniku. Była mokra, chłodna noc. Pokrywa chmur doszczętnie zasłaniała księżyc.

Przytrzymując przy piersiach tekturowe pudła, czekał w deszczu na przyjazd taksówki.

Загрузка...