Dotarli na parking pod posterunkiem krótko przed jedenastą. Mieli za sobą szesnastogodzinny dzień pracy, podczas którego zdobyli bardzo niewiele dowodów, nadających się do włączenia w uzasadnienie aktu oskarżenia. Mimo to Bosch był zadowolony. Zidentyfikowali zwłoki, co stanowiło klucz do sprawy. Wszystko inne opierało się na tym jednym fakcie.
Edgar pożegnał się i wsiadł do swojego samochodu. Bosch zamierzał sprawdzić u sierżanta dyżurnego, czy dotarły jakieś informacje na temat Johnny'ego Stokesa. Chciał również dowiedzieć się, czy były jakieś inne wiadomości. Wiedział też, że jeśli zostanie dłużej, to doczeka się Julii Brasher, która skończy zmianę. Miał ochotę z nią porozmawiać.
Na komendzie panował spokój. Odbywała się właśnie odprawa. Byli na niej na pewno sierżanci z obydwóch zmian. Bosch przeszedł korytarzem do pokoju detektywów. Światła były pogaszone, co stanowiło naruszenie rozporządzenia komendanta policji. Najwyższy przełożony nakazał, by w Parker Center i wszystkich posterunkach stale paliło się światło. Myślał, że dzięki temu społeczeństwo poczuje, iż walka z przestępczością nie ustaje ani na chwilę. W rezultacie w całym mieście światła paliły się w pustych gabinetach.
Harry włączył światło. Gdy zapalił się rząd neonówek, podszedł do swojego biurka. Leżał na nim stosik różowych pasków z wiadomościami.
Przejrzał je, ale wszystkie były od dziennikarzy albo dotyczyły spraw prowadzonych przez niego równolegle. Wyrzucił wiadomości od reporterów do kosza na śmieci, a pozostałe włożył do najwyższej szuflady, by zająć się nimi następnego dnia.
Na biurku dostrzegł dwie koperty z materiałami wewnętrznymi. W pierwszej była opinia Gollihera; Bosch ją odłożył, żeby przeczytać później. Wziął w rękę drugą kopertę; przyszła z laboratorium kryminalistycznego. Zdał sobie sprawę, że zapomniał zadzwonić do Antoine'a Jespera w sprawie deskorolki.
Miał właśnie otworzyć kopertę, gdy na podkładce z kalendarzem zobaczył złożoną kartkę. Rozwinął ją i przeczytał krótki liścik. Wiedział, że jest od Julii, chociaż się nie podpisała.
Gdzie jesteś, Twardzielu?
Zapomniał, że prosił ją, by wpadła do pokoju detektywów, nim obejmie służbę. Uśmiechnął się na widok liściku, ale czuł się paskudnie, że o niej zapomniał. Przypomniał sobie też uwagę Edgara, by uważał na ten związek.
Złożył kartkę z powrotem i schował do szuflady. Zastanawiał się, jak zareaguje Julia na to, o czym chciał z nią porozmawiać… Był śmiertelnie znużony po długim dniu, ale nie chciał czekać.
Koperta z laboratorium kryminalistycznego zawierała jednostronicowy wynik analizy Jespera. Bosch przeczytał go szybko. Jesper potwierdził, że deskorolka została wyprodukowana przez Boneyard Boards Inc., firmę z Huntington Beach. Ten model nazywał się „Boney Board” i był produkowany od lutego 1978 do czerwca 1986 roku, kiedy dokonano nieznacznych zmian zadartego nosa deski.
Zanim Bosch zdołał poczuć podniecenie na myśl o zgodności modelu i zakreślonych dla sprawy ram czasowych, przeczytał ostatni akapit raportu, podważający istnienie jakichkolwiek zbieżności.
Osie (mechanizm nośny) to model zastosowany przez firmę Boneyard po raz pierwszy w 1984 roku. Na późniejsze wykonanie wskazują również grafitowe kółka. Rozpowszechniły się w branży dopiero w połowie lat osiemdziesiątych. Jednakże mechanizmy nośne i kółka mają standardowe rozmiary i użytkownicy często je wymieniają, dlatego też trudno jednoznacznie ustalić, kiedy została wyprodukowana deskorolka nadesłana do analizy. Przy braku dodatkowych dowodów najrzetelniejsze oszacowanie wskazuje, że powstała między lutym 1978 i czerwcem 1986 roku.
Harry wsunął raport do koperty i rzucił ją na blat. Raport nie był wiążący, ale wymienione przez Jespera szczegóły przemawiały przeciwko temu, że deskorolka należała do Arthura Delacroix. Zdaniem Harry'ego analiza kryminalistyczna raczej dodatkowo potwierdzała, że Nicholas Trent nie był zamieszany w śmierć chłopca. Zamierzał rano napisać raport, w którym zamieści swoje wnioski, i przedstawić go porucznik Billets, by służbowymi kanałami przesłała go wyżej, do biura zastępcy komendanta Irvinga.
Jakby podkreślając zamknięcie tego wątku dochodzenia, na korytarzu rozległo się trzaśniecie drzwi. Po nich zabrzmiało kilka donośnych męskich głosów – funkcjonariusze wychodzili na zewnątrz. Skończyła się odprawa i nowa zmiana ruszała w teren.
Nie oglądając się na zalecenia komendanta, Bosch zgasił światło i przeszedł korytarzem do dyżurki. W małym biurze siedziało dwóch sierżantów. Lenkov schodził z dyżuru, który przejmował Renshaw. Obydwaj zareagowali ze zdziwieniem na pojawienie się Boscha, lecz nie pytali, co robi na komendzie.
– No, macie coś na temat mojego człowieka, Johnny'ego Stokesa? – zapytał.
– Jeszcze nic, ale szukamy – odparł Lenkov. – Mówimy o nim na wszystkich odprawach, a jego zdjęcia już są w radiowozach. A więc…
– Dacie mi znać.
– Damy ci znać.
Renshaw pokiwał głową na znak zgody.
Bosch miał ochotę zapytać, czy Julia Brasher zgłosiła się już po służbie, ale się rozmyślił. Podziękował sierżantom i wrócił na korytarz. Rozmowa przebiegła dziwnie, jakby podoficerowie nie mogli doczekać się jego wyjścia. Czuł, że to skutek roznoszenia się wieści o nim i Julii. Może wiedzieli, że Julia schodzi ze zmiany, i nie mieli ochoty widzieć ich razem. Czyniło to z nich świadków złamania wewnętrznych przepisów wydziału. Chociaż zasada niewiązania się z kolegami z pracy niewiele znaczyła i rzadko jej przestrzegano, dla sierżantów było lepiej, jeśli nie musieli przymykać oczu na jej naruszenie.
Wyszedł tylnymi drzwiami na parking. Nie miał pojęcia, czy Julia jest w szatni, na patrolu, czy już wróciła i pojechała do domu. Zmiana warty odbywała się płynnie – następowała wtedy, gdy sierżant dyżurny wysyłał zmiennika.
Na parkingu wypatrzył samochód Julii – dzięki temu wiedział, że się z nią nie rozminął. Zawrócił pod budynek, by usiąść na ławce Kod 7. Gdy się do niej zbliżył, zauważył jednak, że siedzi już na niej Julia. Jej włosy były wilgotne po prysznicu. Miała na sobie spłowiałe dżinsy i golf z długimi rękawami.
– Słyszałam, że jesteś na komendzie – powiedziała. – Zajrzałam do ciebie, zobaczyłam zgaszone światło i pomyślałam, że się rozminęliśmy.
– Nie mów tylko komendantowi o świetle. – Uśmiechnęła się. Harry usiadł obok niej. Miał ochotę jej dotknąć, ale się powstrzymał. – Ani o nas – dodał.
– W porządku. Mnóstwo ludzi już wie, prawda?
– Prawda. Chciałem z tobą o tym porozmawiać. Dasz się namówić na drinka?
– Pewnie.
– Chodźmy do „Cat and Fiddle”. Mam dosyć jeżdżenia na dzisiaj.
Zamiast przejść przez komendę i wyjść frontowymi drzwiami, nadłożyli drogi przez parking dookoła budynku. Przeszli dwie przecznice do Bulwaru Zachodzącego Słońca i jeszcze dwie do pubu. Po drodze przeprosił Julię, że nie czekał na nią w pokoju detektywów, i wyjaśnił, że pojechał do Palm Springs. Prawie się nie odzywała, kwitując tylko kiwaniem głowy jego tłumaczenia. Nie rozmawiali o najważniejszej sprawie, aż dotarli do pubu i siedli w jednej z lóż blisko kominka.
Oboje zamówili po szklance guinnessa. Julia wreszcie wsparła łokcie na stole i utkwiła w Boschu twardy wzrok.
– No dobrze, Harry, piwo już w drodze. Wal. Muszę cię jednak ostrzec, jeśli zamierzasz powiedzieć mi, że możemy być przyjaciółmi, to mam już dość przyjaciół.
Nie zdołał powstrzymać szerokiego uśmiechu. Uwielbiał jej śmiałość i bezpośredniość. Potrząsnął głową.
– Nie, nie chcę być twoim przyjacielem, Julio. Wcale nie.
Sięgnął przez stolik i uścisnął jej przedramię. Instynktownie rozejrzał się po pubie, czy nikt z komendy nie zbłądził tu na drinka po pracy. Nie rozpoznał nikogo i obejrzał się na Julię.
– Chcę być z tobą. Tak jak wcześniej.
– Dobrze. Ja też.
– Musimy jednak zachować ostrożność. Za krótko jesteś w wydziale. W odróżnieniu ode mnie. Wiem, jak roznoszą się tu plotki, dlatego to moja wina. Nie powinniśmy odjeżdżać tamtego wieczoru spod komendy twoim samochodem.
– Och, niech się pieprzą, jak się nie znają na żartach.
– Nie, nie o to… – Odczekał, aż kelnerka postawi szklanki z piwem na małych papierowych podkładkach z godłem Guinnessa. – Nie o to chodzi, Julio – powiedział, kiedy znowu zostali sami. – Musimy być ostrożniejsi, jeśli mamy się nadal spotykać. Musimy działać w ukryciu. Koniec spotkań na ławce, koniec karteluszków i wszystkiego w tym stylu. Nie możemy nawet tutaj przychodzić, bo to miejsce odwiedzane przez gliny. Musimy spotykać się w całkowitej tajemnicy. Widywać się poza wydziałem i rozmawiać poza wydziałem.
– Mówisz, jakbyśmy byli parą szpiegów czy kimś w tym rodzaju.
Wziął swoją szklankę, stuknął się z Julią i wypił głęboki łyk.
Po długim dniu piwo smakowało wyśmienicie. Natychmiast musiał stłumić ziewnięcie; Julia je zobaczyła i też nie zdołała się powstrzymać.
– Szpiedzy? To nie takie złe porównanie. Zapominasz, że jestem w wydziale ponad dwadzieścia pięć lat, a ty jesteś żółtodziobem. Mam po tej stronie więcej wrogów niż ty aresztowań na koncie. Niektórzy z tych ludzi chętnie wykorzystaliby każdą okazję, żeby mnie uziemić. Brzmi to tak, jakbym martwił się o własną skórę, ale chodzi o to, że jeśli ci ludzie musieliby pogrążyć nową policjantkę, żeby się do mnie dobrać, zrobiliby to bez zmrużenia oka. Wierz mi. Bez zmrużenia oka.
Wcisnęła głowę w ramiona i rozejrzała się na boki.
– No dobrze, Harry – to znaczy tajny agencie zero zero czterdzieści pięć.
Uśmiechnął się i pokręcił głową.
– No tak, myślisz, że to żarty. Zaczekaj, aż będziesz miała pierwszą sprawę w wydziale spraw wewnętrznych. Wtedy cię oświeci.
– Daj spokój, nie myślę, że to żarty. Po prostu cię podpuszczam.
Oboje napili się piwa. Bosch odchylił się na oparcie i spróbował rozluźnić. Dobrze było czuć ciepło kominka po szybkim przemarszu do pubu.
Popatrzył na Julię i zobaczył, że się uśmiecha, jakby znała jakiś dotyczący go sekret.
– O co chodzi?
– O nic. Po prostu nieźle się nakręciłeś.
– Staram się cię ochronić, to wszystko. Mam ponad dwadzieścia pięć lat za sobą, toteż nie ryzykuję tak wiele.
– To znaczy? Słyszałam, jak ludzie mówią, „mam ponad dwadzieścia pięć za sobą” – jakby byli nietykalni lub coś w tym rodzaju.
– Nikt nie jest nietykalny. – Harry potrząsnął głową. – Kiedy jednak przepracuje się dwadzieścia pięć lat, dostaje się emeryturę w największym wymiarze. Nieważne, czy przepracuje się dwadzieścia pięć czy trzydzieści pięć lat, i tak dostaje się tyle samo. A to daje człowiekowi pewne możliwości mówienia górze, że może się odpieprzyć. Nie podoba ci się, co z tobą wyprawiają, zawsze możesz oddać odznakę i podziękować.
Kelnerka wróciła do stolika z prażoną kukurydzą w koszyczku. Julia odczekała chwilę, po czym pochyliła się nad blatem, niemalże dotykając podbródkiem szklanki z piwem.
– To w takim razie co cię tu trzyma?
Wzruszył ramionami i zapatrzył się w swoją szklankę.
– Pewnie sama praca… Nic wielkiego, nic heroicznego. Po prostu szansa, że od czasu do czasu uda mi się coś naprawić w tym popieprzonym świecie. – Kreślił wzór kciukiem na zaparowanym szkle, mówiąc dalej i nie odrywając wzroku od szklanki. – Na przykład ta sprawa…
– Tak? Co w niej takiego?
– Jeśli zdołamy wszystko poskładać i dojść, kto był sprawcą… to może będzie to choć małe zadośćuczynienie. Bo ja wiem? Może to coś znaczy – cokolwiek, choćby odrobinę – w tym świecie.
Pomyślał o czaszce pokazanej mu tego ranka przez Gollihera. Ofiara morderstwa, leżąca przez dziewięć tysięcy lat w dole z asfaltem. Cmentarzysko pełne kości, które tylko czekały, by wychynąć na powierzchnię. Po co? Może nikogo już nie obchodzą.
– Sam nie wiem – powiedział. – Może w ostatecznym rozrachunku to i tak nie ma znaczenia. Terroryści-samobojcy atakują Nowy Jork i trzy tysiące ludzi ginie przed wypiciem pierwszego kubka kawy. Co wobec tego znaczy jeden szkielet z przeszłości?
Julia uśmiechnęła się delikatnie i pokręciła głową.
– Nie rób z siebie egzystencjalisty, Harry. Ważne jest, że to coś znaczy dla ciebie. A skoro tak, najważniejsze, żebyś zrobi! wszystko, co w twojej mocy. Bez względu na to, co stanie się ze światem, zawsze będą potrzebni bohaterowie. Mam nadzieję, że któregoś dnia i ja nim zostanę.
– Może. – Pokiwał głową, nie patrząc jej w oczy. Znów zaczął kreślić palcem po szklance. – Pamiętasz taką reklamę z telewizji, w której staruszka leży na ziemi i mówi: „Upadłam i nie mogę wstać”? Wszyscy się z niej nabijali.
– Pamiętam. W Venice można kupić koszulki z takim napisem.
– No tak… czasami czuję się tak samo. Przepracowałem ponad dwadzieścia pięć lat. Nie można tyle służyć i od czasu do czasu nie spieprzyć. Padasz, Julio, i czasami czujesz, że nie możesz wstać. – Pokiwał głową. – Potem jednak masz szczęście, że dostajesz sprawę i mówisz sobie: to właśnie ta. Po prostu to czujesz. To sprawa, dzięki której mogę wstać.
– To się nazywa odkupienie, Harry. Jak było w tej piosence? „Każdy ma na nie szansę”?
– Tak, coś w tym rodzaju.
– A ta okazja to właśnie ta sprawa?
– Taa… Tak myślę. Taką mam nadzieję.
– W takim razie wypijmy za odkupienie. Uniosła szklankę w toaście.
– Nie popuszczaj – powiedział.
Stuknęła się z nim. Nieco piwa przelało się do jego prawie pustej szklanki.
– Przepraszam. Muszę to poćwiczyć.
– Nic się nie stało. I tak potrzebowałem dolewki. – Uniósł szklankę do ust i wypił do dna. Odstawił ją i otarł usta grzbietem dłoni. – No, pojedziesz dziś ze mną do domu? – spytał.
– Nie. – Pokręciła głową. – Nie z tobą. – Zmarszczył brwi i zaczął się zastanawiać, czy nie uraził jej swoją szczerością. – Pojadę za tobą – dodała. – Pamiętasz? Nie mogę zostawić samochodu pod komendą. Wszystko ma być teraz ściśle tajne łamane przez poufne, tylko dla twoich oczu.
Uśmiechnął się. Piwo i jej uśmiech podziałały na niego jak magia.
– Zażyłaś mnie.
– Mam nadzieję, że nie tylko pod tym względem.