Rozdział 38

O siódmej wieczorem Bosch i Edgar przewieźli Samuela Delacroix do Parker Center, by tam przedstawić mu zarzut zamordowania syna. Przy udziale Portugala przesłuchiwali Delacroix jeszcze przez godzinę, lecz uzyskali już tylko kilka nowych szczegółów dotyczących morderstwa. Dwadzieścia lat poczucia winy i whisky nadwerężyły staremu pamięć.

Portugal wyszedł z pokoju nadal przekonany, że trafili w dziesiątkę. Bosch nie był jednak tego taki pewny. Nigdy nie odnosił się do dobrowolnych przyznań do winy równie ochoczo jak prokuratorzy i inni detektywi. Wierzył, że prawdziwa skrucha to rzadkość w tym świecie. Podchodził do nieoczekiwanych wyznań z wyjątkową ostrożnością, zawsze szukając czegoś, co może kryć się za słowami. Dla niego każda sprawa przypominała dom w budowie. Gdy dochodziło do przyznania się do winy, była to betonowa płyta, na której wznoszono resztę konstrukcji. Jeśli jednak cement został źle wymieszany lub wylany, dom mógł nie przetrzymać pierwszego trzęsienia ziemi. Kiedy jechał z Delacroix do Parker Center, mimowolnie przyszło mu na myśli, że w fundamentach tego domu są niewidoczne szczeliny. I że zbliża się trzęsienie ziemi.

Rozmyślania Boscha przerwało brzęczenie telefonu komórkowego. Dzwoniła Grace Billets.

– Wymknęliście się, zanim mieliśmy okazję porozmawiać.

– Wieziemy Delacroix do aresztu.

– Wyglądasz na zadowolonego.

– No… Nie bardzo mogę rozmawiać.

– Jesteś z nim w samochodzie?

– Tak.

– Jakieś kłopoty czy tylko bawisz się w kwokę?

– Jeszcze nie wiem.

– Wydzwaniają do mnie Irving i wydział kontaktów z mediami. Pewnie rozeszły się już wieści z biura rzecznika prokuratury, że szykuje się akt oskarżenia. Jak mam się zachować?

Bosch popatrzył na zegarek. Uznał, że po dostarczeniu Delacroix dojadą na ósmą do domu Sheili. Kłopot polegał na tym, iż w razie oświadczenia dla mediów dziennikarze mogli trafić tam wcześniej.

– Coś pani powiem. Najpierw chcielibyśmy porozmawiać z córką. Może pani zadzwonić do prokuratury i poprosić, żeby wstrzymali się do dziewiątej? To samo z wydziałem kontaktów z mediami.

– Nie ma sprawy. Posłuchaj, kiedy go zostawicie, zadzwoń z miejsca, gdzie będziesz mógł rozmawiać. Chcę wiedzieć, jeśli są jakieś problemy.

– Załatwione.

Złożył telefon i obejrzał się na Edgara.

– Portugal pewnie od razu zadzwonił do rzecznika prasowego.

– Przypuszczalnie. Przypuszczalnie to jego pierwsza duża sprawa. Chce z niej wycisnąć, ile tylko zdoła.

– No.

Przez kilka minut jechali w milczeniu. Harry zastanawiał się nad tym, co zasugerowała porucznik Billets. Nie potrafił określić powodów swojego niezadowolenia. Sprawą przestawały się zajmować organy ścigania, a zabierał się do niej system sądowy. Zostało jeszcze mnóstwo detektywistycznej pracy, ale każde śledztwo zmieniało charakter, gdy podejrzanego zatrzymano i przedstawiono mu zarzuty. Harry przeważnie doznawał uczucia ulgi w momencie, gdy zabierał mordercę na przedstawienie zarzutów. Czuł się wspaniale, miał wrażenie, że jego praca coś znaczy. Tym razem było jednak inaczej i nie bardzo wiedział dlaczego.

Wreszcie przypisał swoje emocje własnym błędom i nieprzewidywalnym zmianom biegu śledztwa. Uznał, że nie może świętować ani czuć się wspaniale, skoro sprawa kosztowała go tak wiele. Owszem, mieli w samochodzie mordercę dziecka, który przyznał się do zbrodni, i wieźli go do aresztu. Nicholas Trent i Julia Brasher jednak nie żyli. W budowanym domu zawsze będą pokoje nawiedzane przez ich duchy. Zawsze będą nawiedzały jego – Boscha.

– Mówił pan o mojej córce? Chcecie z nią rozmawiać?

Harry popatrzył w lusterko wsteczne. Delacroix garbił się, bo miał ręce skute za plecami. Harry musiał poprawić lusterko i włączyć światło pod sufitem, żeby zobaczyć jego oczy.

– Tak. Musimy przekazać jej, co się stało.

– Musicie? Musicie ją w to wciągać?

Bosch przyjrzał mu się przez chwilę w lusterku. Delacroix nerwowo spoglądał na boki.

– Nie mamy wyboru – powiedział Bosch. – Chodzi o jej brata i ojca.

Skręcił na zjazd prowadzący do Los Angeles Street. Do wejścia dla zatrzymanych w Parker Center zostało im pięć minut jazdy.

– Co zamierzacie jej powiedzieć?

– To, co pan nam. Że zabił pan Arthura. Chcemy jej to powiedzieć, zanim dowie się od reporterów albo z dziennika.

Zajrzał w lusterko. Delacroix skinął z aprobatą głową. Potem podniósł wzrok i popatrzył na Boscha w lusterku.

– Przekażecie jej coś ode mnie?

– Co takiego?

Bosch sięgnął do kieszeni po magnetofon, ale zdał sobie sprawę, że wciąż go nie ma. Przeklął w duchu Carol Bradley i swoją decyzję, by zgodnie współpracować z wydziałem spraw wewnętrznych.

Delacroix milczał przez chwilę. Wodził głową z boku na bok, jakby szukał tego, co chce przekazać córce. Wreszcie znowu popatrzył w lusterko.

– Powiedzcie jej tylko, że wszystkiego żałuję. Tylko tyle. Wszystkiego żałuję. Powiedzcie jej.

– Żałuje pan wszystkiego. Zrozumiałem. Coś jeszcze?

– Nie, tylko to.

Edgar poprawił się w fotelu, by móc spojrzeć na Delacroix.

– Żałuje pan, tak? – zapytał. – Po dwudziestu latach to trochę późno, prawda?

Bosch skręcił w prawo w Los Angeles Street i nie dojrzał reakcji Delacroix.

– Nic nie wiecie – rzucił gniewnie Delacroix. – Przez te dwadzieścia lat ciągle płakałem.

– Pewnie – rzekł Edgar. – W swoją whisky. Ale nie dosyć, żeby cokolwiek zrobić, zanim się pojawiliśmy. Nie dosyć, żeby wyleźć z butelki, zgłosić się na policję i zadbać, by chłopaka wydobyto z ziemi, kiedy jeszcze zostało z niego tyle, że nadawało się na przyzwoity pogrzeb. Zostały tylko kości, wie pan? Tylko kości.

Harry spojrzał w lusterko. Delacroix potrząsnął głową i pochylił się jeszcze bardziej, aż dotknął głową oparcia fotela przed sobą.

– Nie mogłem – powiedział. – Nawet nie…

Urwał. Harry zobaczył, że zaczęły mu dygotać ramiona. Płakał.

– Co: nawet nie? – zapytał. Delacroix nie odpowiedział. – Co: nawet nie? – powtórzył głośniej.

Usłyszał, że Delacroix wymiotuje na podłogę samochodu.

– Och, kurwa! – krzyknął Edgar. – Wiedziałem, że tak będzie!

Wóz wypełnił kwaśny odór celi dla pijaków: wymiociny, których głównym składnikiem był częściowo przetrawiony alkohol. Mimo styczniowego chłodu Harry całkiem opuścił okno. Edgar zrobił tak samo. Skręcili pod Parker Center.

– Chyba twoja kolej – powiedział Harry. – Ostatnim razem była moja. Po tym mędrku, którego wywlekliśmy z baru „Marmount”.

– Wiem, wiem – powiedział Edgar. – Tylko o tym marzyłem przed kolacją.

Bosch zaparkował na jednym z miejsc zarezerwowanych dla konwojów aresztanckich. Stojący przy drzwiach funkcjonariusz, zajmujący się przyjmowaniem więźniów, ruszył w ich stronę.

Bosch przypomniał sobie, jak Julia skarżyła się na konieczność sprzątania wozu patrolowego po pijakach. Poczuł się prawie tak, jakby znów szturchnęła go w obolałe żebra, zmuszając mimo cierpienia do uśmiechu.

Загрузка...