Rozdział 14

Bosch zatrzymał się przed domem i przyjrzał się spowitym w ciemnościach oknom i gankowi.

– Pasuje – powiedział Edgar. – Faceta nie ma nawet w domu. Pewnie już prysnął.

Edgar był zły na Boscha, który wyciągnął go z domu. Był zdania, że skoro kości leżały w ziemi dwadzieścia lat, to co zaszkodzi zaczekać do poniedziałku rano, żeby porozmawiać z gościem. Bosch uparł się jednak, że jeśli Edgar się nie zjawi, pojedzie tam sam.

Edgar przyjechał.

– Nie, jest w domu – powiedział Bosch.

– Skąd wiesz?

– Po prostu wiem.

Popatrzył na zegarek i zapisał godzinę i adres w małym notesie. Przemknęło mu przez myśl, że dom, pod którym stali, był chyba tym samym, w którym widział pierwszego dnia, jak ktoś opuszcza zasłonkę.

– Chodźmy – powiedział. – Rozmawiałeś z nim pierwszy, dlatego będziesz gadał. Włączę się, jeśli zajdzie potrzeba.

Wysiedli i podeszli chodnikiem do domu. Przyjechali do Nicholasa Trenta. Mieszkał sam w domu oddalonym o dwie posesje od miejsca znalezienia kości i po przeciwnej stronie ulicy. Podczas wstępnego rozpytywania sąsiadów powiedział Edgarowi, że jest dekoratorem planu w studiu filmowym w Burbank. Był kawalerem. Nic nie wiedział o kościach na wzgórzu i nie potrafił nic wnieść do śledztwa.

Edgar zastukał mocno do drzwi. Czekali chwilę.

– Panie Trent, tu policja – powiedział głośno. – Detektyw Edgar. Proszę otworzyć.

Uniósł pięść, by załomotać w drzwi, gdy zapaliła się lampa na ganku. Następnie otworzyły się drzwi i w cieniu wewnątrz pojawił się biały mężczyzna z wygoloną czaszką. Na jego twarz padała smuga światła z ganku.

– Pan Trent? Jestem detektyw Edgar. To mój partner, detektyw Bosch. Chcielibyśmy wyjaśnić kilka spraw, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu.

Bosch kiwnął głową na powitanie, ale nie wyciągnął ręki. Trent nie odpowiedział, więc Edgar po prostu popchnął drzwi, by otworzyły się szerzej.

– Możemy wejść? – zapytał, przekraczając próg.

– Nie, proszę! – odrzekł szybko Trent.

Edgar przystanął i zrobił zdziwioną minę.

– Proszę pana, mamy tylko kilka pytań.

– Pewnie. Gówno prawda!

– Słucham?

– Wszyscy wiemy, co się tu dzieje. Rozmawiałem już z moim adwokatem. Może pan nie silić się na udawanie. Nie wychodzi to panu.

Harry zrozumiał, że niczego nie osiągną, jeśli będą zachowywać się niewinnie jak kolędnicy. Ruszył naprzód i pociągnął Edgara za ramię. Gdy jego partner cofnął się za próg, Harry popatrzył na Trenta.

– Panie Trent, skoro wiedział pan, że wrócimy, na pewno zdawał pan sobie również sprawę, że sprawdzimy pańską przeszłość. Dlaczego nie powiedział pan o niej przedtem detektywowi Edgarowi? Zaoszczędzilibyśmy trochę czasu. Zamiast tego nabieramy podejrzeń. Na pewno potrafi to pan zrozumieć.

– Bo przeszłość to przeszłość. Nie ja ją wywlokłem. Pogrzebałem ją, i niech tak zostanie.

– Nie, jeśli razem z nią są pogrzebane kości – rzekł oskarżycielskim tonem Edgar.

Harry spojrzał na niego, jakby chciał powiedzieć, że przydałoby mu się trochę więcej finezji.

– Widzicie? – odparł Trent. – Właśnie dlatego mówię, żebyście sobie poszli. Nie mam wam nic do powiedzenia. Nic. Nic o tym nie wiem.

– Panie Trent, napastował pan dziewięcioletniego chłopca – powiedział Harry.

– Było to w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym szóstym roku i zostałem za to ukarany. To przeszłość. Od tego czasu byłem wzorowym obywatelem. Nie mam nic wspólnego z tymi kośćmi na górze.

Harry odczekał chwilę.

– Jeśli to prawda, proszę odpowiedzieć na kilka pytań – odezwał się cicho i spokojnie. – Im szybciej oczyścimy pana z podejrzeń, tym prędzej będziemy mogli zacząć sprawdzać inne możliwości. Musi pan jednak coś zrozumieć. Kości młodego chłopca zostały znalezione sto metrów od domu człowieka, który napastował inne dziecko w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym szóstym roku. Nie obchodzi mnie, jakim pan był od tego czasu obywatelem. Musimy zadać kilka pytań. I zadamy je. Nie mamy wyboru. Czy odpowie pan na nie u siebie w domu, czy z adwokatem na komendzie, pod którą będzie pełno reporterów, zależy jedynie od pana. – Urwał. Trent wpatrywał się w niego przerażony. – Rozumie pan zatem nasze położenie, a my potrafimy zrozumieć pańskie. Chcemy działać szybko i dyskretnie, ale nie możemy tego zrobić bez pańskiej współpracy.

Trent potrząsnął głową, jakby wiedział, że bez względu na to, co zrobi, jego obecne życie pewnie legnie w gruzy. Wreszcie cofnął się i dał znak, by weszli.

Trent był boso. Miał na sobie powiewną, jedwabną koszulę i workowate, czarne szorty, ukazujące chude, pozbawione owłosienia nogi barwy kości słoniowej. Był zbudowany jak drabina – składał się z samych kątów prostych. Zaprowadził policjantów do zatłoczonego antykami pokoju. Usiadł na środku sofy. Bosch i Edgar zajęli dwa skórzane fotele naprzeciw niego. Harry zdecydował, że to on będzie prowadził rozmowę. Nie podobało mu się zachowanie Edgara przy drzwiach.

– Na wszelki wypadek zapoznam pana z pańskimi prawami konstytucyjnymi – powiedział. – Następnie poproszę pana o podpisanie zrzeczenia się obecności adwokata. W ten sposób wszyscy będziemy kryci. Zamierzam również nagrywać naszą rozmowę, by nikt potem niczego nie przekręcił. Jeśli chce pan dostać kopię taśmy, to ją panu udostępnię.

Trent wzruszył ramionami, co Bosch uznał za niechętną zgodę. Po podpisaniu druku schował go do neseseru i wyjął mały magnetofon. Włączył go, podał nazwiska obecnych, datę i godzinę, po czym skinął głową Edgarowi, by poprowadził dalej przepytanie. Zrobił tak, bo na razie obserwacja Trenta i jego siedziby była dla niego ważniejsza od odpowiedzi.

– Panie Trent, od jak dawna mieszka pan w tym domu?

– Od tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego. Po odpowiedzi się zaśmiał.

– Co w tym zabawnego? – spytał Edgar.

– Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty czwarty. Nie rozumie pan? George Orwell? Wielki Brat?

Wskazał Boscha i Edgara, jakby byli przedstawicielami Wielkiego Brata. Edgar najwidoczniej nie zrozumiał aluzji. Podjął rozmowę na nowo.

– Jest pan lokatorem czy właścicielem?

– Właścicielem. Och, z początku byłem lokatorem, ale w osiemdziesiątym siódmym odkupiłem dom.

– No dobrze. Pracuje pan jako scenograf w branży rozrywkowej?

– Dekorator planu. To różnica.

– Na czym polega?

– Scenograf projektuje scenę i nadzoruje jej konstrukcję. Dekorator wkracza później, uzupełniając ją o szczegóły, przydające charakteru. Rzeczy osobiste postaci, narzędzia i tak dalej.

– Od jak dawna pan się tym zajmuje?

– Dwadzieścia sześć lat.

– Czy pogrzebał pan ciało na wzgórzu?

Trent wstał z rozdrażnieniem.

– Absolutnie nie. Moja stopa nigdy tam nie postała, a wy robicie wielki błąd, marnując czas na mnie, podczas gdy prawdziwy morderca tego biedactwa wciąż chodzi na wolności.

Harry wychylił się naprzód w fotelu.

– Proszę usiąść, panie Trent – powiedział.

Żarliwe zaprzeczenie Trenta sprawiło, że Bosch instynktownie pomyślał, iż mężczyzna jest albo niewinny, albo to jeden z lepszych aktorów, z którymi się zetknął. Trent powoli usiadł na sofie.

– Jest pan inteligentnym człowiekiem – rzekł Harry, postanawiając przejść od razu do rzeczy. – Wie pan dokładnie, o co nam chodzi. Musimy pana zgarnąć albo oczyścić z podejrzeń. Wyjątkowo proste, może więc nam pan pomoże? Zamiast bawić się z nami w ciuciubabkę, niech pan nam lepiej powie, jak możemy pana oczyścić.

Trent uniósł szeroko rozstawione dłonie.

– Nie mam pojęcia! Nie wiem nic o tej sprawie! Jak mam wam pomóc, skoro nie mam o niej zielonego pojęcia?

– Pierwsza możliwość nasuwa się od razu. Może pan nam pozwolić na przeszukanie domu. Jeśli zacznę panu ufać, Trent, niewykluczone, że spojrzę na sprawę z pańskiego punktu widzenia. Na razie jednak… jak powiedziałem, mam pańską kartotekę i kości znalezione po drugiej stronie ulicy. – Harry wystawił przed siebie dłonie, jakby ważył w nich dwie rzeczy, o których wspomniał. – Moim zdaniem nie wygląda to najlepiej.

Trent wstał i gwałtownie wskazał ręką wnętrze domu.

– Proszę bardzo. Czujcie się jak u siebie. Szukajcie do upojenia. Niczego nie znajdziecie, bo nie miałem z tym nic wspólnego. Nic!

Bosch popatrzył na Edgara i kiwnął głową. Był to sygnał, że Edgar ma zajmować uwagę Trenta, podczas gdy Harry będzie się rozglądał.

– Dziękuję panu – powiedział, wstając.

Wchodząc na korytarz, prowadzący na tyły domu, słyszał, jak Edgar pyta Trenta, czy widział jakąś niezwykłą aktywność na wzgórzu, gdzie znaleziono kości.

– Pamiętam tylko, że bawiły się tam dzieci…

Urwał, najwidoczniej zdając sobie sprawę, że każda wzmianka o dzieciach z jego strony sprawia, że wydaje się bardziej podejrzany. Harry obejrzał się, chcąc sprawdzić, czy pali się czerwone światełko na magnetofonie.

– Lubił pan obserwować dzieci bawiące się w lesie? – zapytał

Edgar.

Bosch zatrzymał się na korytarzu poza zasięgiem wzroku Trenta, lecz mógł go słyszeć.

– Nie, nie widziałem ich, jeśli były w lesie. Od czasu do czasu jechałem tam albo wyprowadzałem moją suczkę – kiedy jeszcze żyła – i widziałem, jak dzieciaki się tam wspinały. Dziewczynka z naprzeciwka. Fosterowie z sąsiedniego domu. Wszystkie dzieci z ulicy. To miejska droga – jedyna niezabudowana okolica w sąsiedztwie. Dlatego szły się tam bawić. Niektórzy sąsiedzi podejrzewali, że starsze dzieci tam się kryją, żeby palić papierosy, i martwili się, że spalą cały stok.

– O jak dawnych czasach pan mówi?

– Kiedy się tutaj wprowadziłem. Nie mieszałem się. Sąsiedzi się z tym uporali.

Harry ruszył dalej korytarzem. Dom był mały, niewiele większy niż jego mieszkanie. Korytarz kończył się drzwiami do trzech pokojów. Po bokach znajdowały się sypialnie, a na wprost – szafa na bieliznę. Zajrzał najpierw do niej, ale nie zauważył nic niezwykłego i otworzył drzwi sypialni po prawej. Spał tu Trent. Była schludnie utrzymana, ale blaty biurka i stolika przy łóżku, należących do tego samego kompletu, były zawalone bibelotami. Harry domyślił się, że dekorator wykorzystywał je do przydawania filmowym wnętrzom pozorów autentyczności.

Zajrzał do szafy. Na górnej półce stało kilka pudełek po butach. Zaczął je otwierać; we wszystkich było stare, znoszone obuwie. Trent najwidoczniej miał zwyczaj po kupieniu nowych butów chować stare do pudełek w szafie. Bosch przypuszczał, że to również wiązało się z jego pracą. Otworzył kolejne pudełko i zobaczył w nim parę obuwia roboczego. Zauważył twarde, zaschnięte błoto w protektorze. Pomyślał o ciemnej ziemi w miejscu, gdzie znaleziono kości. Zebrano jej próbki.

Odłożył buty na miejsce i zanotował w pamięci, by uwzględnić je w nakazie rewizji. Na razie dokonywał tylko pobieżnego przeszukania. Gdyby dekorator został podejrzanym w pełnym znaczeniu tego słowa, wtedy wróciliby z nakazem rewizji i dosłownie rozebrali wszystko na części pierwsze, szukając dowodów wiążących go z kośćmi. Obuwie robocze mogło stanowić dobry punkt wyjścia. Trent zdążył już powiedzieć, że nigdy nie był na wzgórzu. Gdyby błoto na obcasie odpowiadało próbkom gleby z wykopalisk, wówczas Trent wpadłby na kłamstwie. Wstępna gra z podejrzanym polegała na wyciśnięciu jego wersji wydarzeń. Następnie przystępowano do szukania w niej kłamstw.

W szafie nic nie zwróciło uwagi Boscha. Tak samo w sypialni po drugiej stronie korytarzyka. Zdawał sobie oczywiście sprawę, że jeśli Trent był mordercą, miał wiele lat na zatarcie śladów. Miał też trzy dni – od chwili gdy Edgar rozmawiał z nim po raz pierwszy podczas obchodu sąsiednich posesji – na sprawdzenie swoich rzeczy i przygotowanie się na kolejne wizyty policji.

Druga sypialnia służyła jako gabinet i magazyn Trenta. Na ścianie wisiały oprawione plakaty z filmów, przy których zapewne pracował. Bosch widział niektóre z nich w telewizji; rzadko chodził do kina. Zauważył, że w jednej z ram wisi plakat z „The Art of the Cape”. Kilka lat temu prowadził śledztwo w sprawie zamordowania producenta tego filmu. Słyszał, że plakaty z tego filmu zyskały później w hollywoodzkim undergroundzie status kolekcjonerskich rarytasów.

Kiedy skończył przeglądać tyły domu, przeszedł przez drzwi w kuchni do garażu. Było w nim miejsce na dwa samochody; jedno zajmowała furgonetka Trenta. Drugie zastawiono pudłami, oznakowanymi nazwami pokojów. Z początku Harry zdumiał się, że Trent nie skończył się rozpakowywać, chociaż wprowadził się ponad dwadzieścia lat temu. Dopiero później zrozumiał, że zawartość pudeł wykorzystywano do uzupełnienia dekoracji filmowych.

Odwróciwszy się, stwierdził, że cała ściana jest zawieszona łbami dzikich zwierząt. Ich czarne, szklane oczy wpatrywały się w niego nieruchomo. Poczuł przebiegający po plecach dreszcz. Przez całe życie nie znosił widoku tego rodzaju eksponatów – sam nie wiedział dokładnie dlaczego.

Spędził w garażu jeszcze kilka minut, głównie na przetrząsaniu pudła z napisem „Pokój chłopca, 9-12”. Były w nim zabawki, modele samolotów, deskorolka i piłka futbolowa. Wyjął deskę i przyglądał się jej kilka chwil, myśląc przez cały czas o plecaku z nadrukiem „Solid Surf”. Wreszcie odłożył deskę do pudła i je zamknął.

Boczne drzwi w garażu wychodziły na tylne podwórko. Większość równego terenu zajmował basen, dalej zaczynał się stromy stok, porośnięty drzewami. Było zbyt ciemno, by coś dokładnie zobaczyć. Postanowił, że rozejrzy się tu za dnia.

Dwadzieścia minut po wyjściu z salonu Harry wrócił do niego z pustymi rękami. Trent spojrzał na niego z wyczekiwaniem.

– Zadowolony?

– Na razie zadowolony, panie Trent. Doceniam pańską…

– Widzi pan? Nigdy nie ma końca. „Na razie zadowolony”. Nigdy nie dacie mi spokoju, prawda? Gdybym obrabował bank czy handlował narkotykami, mój dług zostałby uznany za spłacony i byście mnie nie dręczyli, ale tylko dlatego, że prawie czterdzieści lat temu obmacałem chłopca, będę winny przez całe życie.

– Chyba nie tylko go pan obmacał – powiedział Edgar. – Dostaniemy jednak akta, niech pan się nie martwi.

Trent ukrył twarz w dłoniach i wymamrotał coś świadczącego, że uznał swoją gotowość do współpracy za pomyłkę. Bosch popatrzył na Edgara, który skinął głową na znak, że skończył i mogą już jechać. Harry wziął magnetofon. Wsunął go do kieszeni marynarki, ale nie wyłączył. Podczas sprawy sprzed roku odebrał cenną lekcję – najważniejsze słowa padają, gdy rozmówca uważa wypytywanie za zakończone.

– Dziękujemy za współpracę, panie Trent. Już sobie pojedziemy, ale może jutro będziemy musieli ponownie porozmawiać. Pracuje pan?

– Boże, nie, nie dzwońcie do mnie do pracy! Potrzebuję jej, przez was ją stracę. Wszystko przez was stracę.

Podał Boschowi numer pagera. Bosch go zapisał i podszedł do drzwi frontowych. Obejrzał się na Edgara.

– Pytałeś o podróże? Nigdzie się nie wybiera, prawda?

Edgar popatrzył na dekoratora.

– Panie Trent, pracuje pan w filmie, zatem wie pan, jak idzie ta kwestia. Niech pan da nam znać, jeśli zechce pan opuścić miasto. Jeśli pan tego nie zrobi, a będziemy musieli pana odszukać… nie skończy się to dla pana najlepiej.

– Nigdzie się nie wybieram – powiedział monotonnym, martwym głosem Trent, patrząc gdzieś w przestrzeń. – Idźcie już wreszcie. Zostawcie mnie samego.

Wyszli. Trent zatrzasnął za nimi drzwi z hukiem. U podnóża podjazdu kwitła bugenwilla. Dopóki Bosch jej nie minął, zasłaniała mu widok na lewą stronę ulicy.

Nagle oślepił go błysk ostrego światła. Do dwóch detektywów podeszła dziennikarka z kamerzystą. Harry przez chwilę nic nie widział, potem jego wzrok zaczął przywykać do blasku.

– Witam panów. Judy Surtain, wiadomości Kanału 4. Czy nastąpił przełom w sprawie kości?

– Bez komentarza – warknął Edgar. – Bez komentarza. I proszę zgasić to cholerne światło.

Bosch dojrzał wreszcie dziennikarkę w blasku reflektora. Rozpoznał ją z wcześniejszych programów, była także wśród dziennikarzy zgromadzonych za kordonem policyjnym otaczającym wzgórze. Uświadomił sobie, że nie może w tej sytuacji ograniczyć się do odmówienia komentarza. Musiał uchronić Trenta przed mediami.

– Nie – powiedział. – Nie było żadnego przełomu. Po prostu wykonujemy rutynowe czynności.

Surtain podstawiła mu mikrofon pod nos.

– Dlaczego znów przyjechał pan na tę ulicę?

– Kończymy rutynowe rozpytywanie sąsiadów. Nie miałem jeszcze okazji porozmawiać z mieszkańcem tego domu. Kończyliśmy tę część śledztwa, to wszystko. – Mówił znudzonym tonem, mając nadzieję, że dziennikarka da się nabrać. – Przykro mi – dodał. – Dziś wieczorem nie będzie żadnego wstrząsającego materiału.

– Cóż, czy ten lub którykolwiek z innych sąsiadów okazał się pomocny w śledztwie?

– Hm, wszyscy byli bardzo chętni do współpracy, ale jeśli chodzi o tropy, które moglibyśmy wykorzystać, na razie niewiele mamy. Większość ludzi nawet tu nie mieszkała, kiedy ciało zostało pogrzebane. Dlatego efekty są mizerne. – Bosch wskazał dom Trenta. – Na przykład ten człowiek. Właśnie się dowiedzieliśmy, że kupił dom dopiero w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym siódmym roku, a jesteśmy zupełnie pewni, że kości były już wtedy na wzgórzu.

– W takim razie wracacie do punktu wyjścia?

– Mniej więcej. I to naprawdę wszystko, co mogę powiedzieć. Dobranoc.

Przepchnął się obok dziennikarki w stronę samochodu. Kilka chwil potem reporterka dogoniła go przy drzwiach – bez kamerzysty.

– Potrzebne nam pańskie nazwisko, detektywie.

Harry otworzył portfel i podał dziennikarce wizytówkę, na której znajdował się główny numer komendy, następnie się pożegnał.

– Niech pan posłucha, jeśli jest cokolwiek, co może mi pan powiedzieć – wie pan, nieoficjalnie – nie ujawnię, że dowiedziałam się od pana – rzekła Judy Surtain. – Rozumie pan, nie jesteśmy nagrywani, więc może pan mówić wszystko.

– Nie mam nic do powiedzenia – odparł Harry, otwierając drzwi wozu. – Życzę udanego wieczoru.

Edgar zaklął w chwili, gdy drzwi się zamknęły.

– Skąd, do diabła, wiedziała, że tu będziemy?

– Pewnie dal jej znać któryś z sąsiadów – odparł Bosch. – Była tu przez całe dwa dni wykopalisk. Jest sławna. Przymilała się do mieszkańców, zaprzyjaźniła z niektórymi. Na dodatek przyjechaliśmy wozem służbowym. Równie dobrze mogliśmy zwołać konferencję prasową.

Pomyślał o beznadziejności pracy detektywa, który musi jeździć samochodem w barwach czarnej i białej. Był to efekt programu mającego zapewnić, że obecność policji na ulicach stanie się bardziej widoczna. Detektywi ze wszystkich wydziałów otrzymali w rezultacie do dyspozycji wozy w służbowych barwach – pozbawione świateł na dachach oraz godła, ale i tak rzucające się w oczy.

Patrzyli, jak dziennikarka i kamerzysta podchodzą do drzwi domu Trenta.

– Chce z nim rozmawiać – zauważył Edgar.

Bosch szybko sięgnął do neseseru po telefon komórkowy. Chciał zadzwonić do Trenta i powiedzieć mu, by nie odpowiadał na żadne pytania, kiedy zdał sobie sprawę, że nie ma sygnału.

– Diabli nadali – burknął.

– I tak za późno – powiedział Edgar. – Miejmy tylko nadzieję, że facet zachowa się rozsądnie.

Harry zobaczył Trenta w drzwiach frontowych, całego skąpanego w białym świetle reflektora. Mężczyzna powiedział kilka słów, po czym machnął ręką i zatrzasnął drzwi.

– Dobrze – ocenił Edgar.

Harry uruchomił samochód, zawrócił i ruszył w dół kanionu do komendy.

– I co dalej? – spytał Edgar.

– Musimy wyciągnąć akta jego sprawy i zobaczyć, o co w niej chodziło.

– Zajmę się tym przed wszystkim innym.

– Nie. Najpierw musimy dostarczyć wnioski o wydanie dokumentacji ze szpitali. Czy Trent pasuje na podejrzanego czy nie, i tak najpierw musimy zidentyfikować dzieciaka, żeby go z nim powiązać. Spotykamy się o ósmej w sądzie Van Nuys. Podzielimy się wnioskami, kiedy sędzia je podpisze.

Bosch wybrał sąd w Van Nuys, ponieważ Edgar mieszkał w pobliżu, dzięki czemu mogli rozdzielić się rano od razu po zatwierdzeniu wniosków przez sędziego.

– A co z nakazem rewizji u Trenta? – spytał Edgar. – Widziałeś cokolwiek, czemu warto by się przyjrzeć?

– Niewiele. Ma deskorolkę w pudle w garażu. Do pracy, rozumiesz.

Do dekorowania planu. Na jej widok przypomniałem sobie koszulę ofiary. Trent ma też robocze buty z błotem w podeszwach. Może będzie odpowiadało próbkom ze wzgórza, ale nie liczę na to, że rewizja coś da. Facet miał dwadzieścia lat na zatarcie śladów. Jeżeli to on.

– Nie uważasz tak?

Harry pokręcił głową.

– Chronologia się nie zgadza. Osiemdziesiąty czwarty to trochę za późno. Sam skraj naszego przedziału czasowego.

– Myślałem, że chodzi o okres od siedemdziesiątego piątego do osiemdziesiątego piątego.

– Bo tak jest. Ogólnie rzecz biorąc. Słyszałeś jednak, co powiedział Golliher. Od dwudziestu do dwudziestu pięciu lat temu, czyli w najlepszym razie początek lat osiemdziesiątych. Nie sądzę, żeby można było uznać za początek rok osiemdziesiąty czwarty.

– Cóż, może Trent przeprowadził się tutaj właśnie ze względu na ciało. Zakopał tu wcześniej dzieciaka i chciał być blisko, dlatego się wprowadził. Przecież wiesz, Harry, że tacy goście mają poprzestawiane we łbach.

Bosch pokiwał głową.

– Coś w tym jest. Tyle że nie czułem, żeby facet kręcił. Uwierzyłem mu.

– Twój szósty zmysł już cię zawodził, Harry.

– Och, pewnie…

– Myślę, że to on. To ten facet. Słyszałeś, jak powiedział: „tylko dlatego, że obmacałem chłopaka”. Dla niego stosunek z dziewięciolatkiem to pewnie tylko muśnięcie kogoś.

Edgar zachowywał się jak reakcjonista, ale Bosch mu tego nie wytknął. Był ojcem; on – nie.

– Wyciągniemy akta i zobaczymy. Musimy też pojechać do Archiwum Miejskiego i sprawdzić w odwrotnych rejestrach, kto wtedy tu mieszkał.

Odwrotne rejestry to książki telefoniczne, w których abonenci byli uporządkowani nie według nazwisk, lecz adresów. Wszystkie roczniki rejestrów przechowywano w Archiwum Miejskim. Umożliwiały w tym wypadku ustalenie, kto mieszkał przy Wonderland Avenue w okresie 1975-1985, czyli wtedy gdy zginął chłopiec.

– Zapowiada się mnóstwo zabawy – powiedział Edgar.

– Och tak – odparł Bosch. – Nie mogę się doczekać.

Resztę drogi przejechali w milczeniu. Harry'ego ogarniało przygnębienie. Był rozczarowany samym sobą – tym, w jaki sposób prowadził do tej pory śledztwo. Kości zostały odkryte w środę, a dochodzenie ruszyło na dobre w czwartek. Wiedział, że powinien sprawdzić nazwiska sąsiadów jeszcze przed niedzielą – był to standardowy element śledztwa. Zwlekając, dał fory Trentowi, który miał trzy dni na przygotowanie się na ich pytania. Naradził się nawet z adwokatem. Trent mógł sobie trenować odpowiadanie przed lustrem. Bosch wiedział, co twierdzi jego wewnętrzny wykrywacz kłamstwa. Zdawał sobie jednak sprawę, że dobry aktor mógł go oszukać.

Загрузка...