Zastępca komendanta Irvin Irving siedział za biurkiem w swoim przestronnym gabinecie na piątym piętrze Parker Center. W gabinecie byli również porucznik Grace Billets, Bosch, Edgar i oficer z wydziału kontaktów z mediami Sergio Medina. Adiutant Irvinga, porucznik Simonton, stała w otwartych drzwiach gabinetu na wypadek, gdyby była potrzebna.
Biurko Irvinga miało szklany blat, na którym leżały tylko dwie kartki papieru. Bosch siedział po drugiej stronie z lewej strony i nie mógł ich odczytać.
– No dobrze – zaczął Irving. – Co wiemy na pewno o Trencie? Wiemy, że był pedofilem notowanym za molestowanie dziecka. Wiemy, że mieszkał rzut kamieniem od miejsca pogrzebania zamordowanego dziecka. Wiemy też, że popełnił samobójstwo tego samego wieczoru, kiedy detektywi przesłuchali go w związku z dwiema sprawami, o których właśnie wspomniałem.
Irving wziął w rękę jedną z kartek, ale nie poinformował swoich podwładnych o jej treści.
– Mam tu oświadczenie dla prasy z tymi trzema faktami – wydusił w końcu. – Informujemy, że Nicholas Trent jest obiektem dalszego śledztwa. Ustalenie, czy odpowiada za śmierć pogrzebanej w pobliżu jego domu ofiary, nastąpi na podstawie wyników badań laboratoryjnych i dalszego dochodzenia. – W milczeniu popatrzył znowu na kartkę, po czym ją odłożył. – Zwięźle i elegancko. Niewiele to jednak pomoże w zaspokojeniu apetytu mediów. Ani w uniknięciu kolejnej kłopotliwej dla wydziału sytuacji. Harry chrząknął. Irving z początku wydawał się to ignorować.
– Tak, detektywie Bosch? – powiedział jednak, nie patrząc na Harry'ego.
– Hm, wydaje się pan nieusatysfakcjonowany tym, jak sprawy stoją. Problem w tym, że oświadczenie dla prasy dokładnie opisuje nasze położenie. Pragnąłbym móc powiedzieć panu, że moim zdaniem facet zabił tego dzieciaka ze wzgórza, że to był on. Daleko nam jednak do tego, a przypuszczalnie dojdziemy do całkowicie odmiennych wniosków.
– Na jakiej podstawie? – warknął Irving.
Dla Harry'ego zaczynało być jasne, jaki jest cel spotkania. Domyślił się, że druga kartka zawiera oświadczenie dla prasy w takiej wersji, jaką Irving miałby ochotę wygłosić; zapewne zwalano w nim wszystko na Trenta i określano jego samobójstwo jako reakcję na to, iż został zdemaskowany. Wersja ta umożliwiała również rozwiązanie sprawy źródła przecieku – Thorntona. Oszczędzała wydziałowi upokarzającego przyznania się, że przeciek informacji spowodował, iż prawdopodobnie niewinny człowiek odebrał sobie życie. Pozwalała również zamknąć sprawę chłopca ze wzgórza.
Harry zdawał sobie sprawę, że wszyscy w gabinecie wiedzą, iż zamknięcie dochodzenia w takiej sprawie graniczyło z cudem, gdyż przyciągnęła uwagę mediów, ale samobójstwo Trenta umożliwiało wybrnięcie z sytuacji. Można było zrzucić podejrzenia na nieżyjącego pedofila; wówczas wydział uznałby dochodzenie za zakończone i zajął się następnym – w sprzyjających warunkach takim, jakie można rozwiązać.
Bosch potrafił to zrozumieć, ale nie zaakceptować. Widział kości. Słyszał, jak Golliher wylicza litanię obrażeń. W sali sekcyjnej Bosch przysiągł sobie, że znajdzie mordercę i rozwiąże sprawę. Względy polityki wydziału i jego wizerunku w środkach przekazu w jego odczuciu schodziły na drugi plan.
Wyjął notes z kieszeni marynarki. Otworzył go na stronie z zagiętym rogiem i utkwił w niej wzrok, jakby wypełniały ją notatki. W istocie w sobotę na sali sekcyjnej napisał tylko jedną linijkę: „44 oddzielne ślady urazów”.
Nie spuszczał wzroku z zapisanej liczby, aż znów odezwał się Irving:
– Detektywie? Pytałem, na jakiej podstawie?
Bosch podniósł wzrok i zamknął notes.
– Chodzi o przedział czasu – sądzimy, że Trent przeprowadził się na tę ulicę dopiero po tym, jak chłopiec został pogrzebany – i o analizę kości. Chłopak był maltretowany przez długi okres, od kiedy był mały. To zdejmuje winę z Trenta.
– Ani analiza, ani przedział czasu nie są absolutnie pewne – powiedział Irving. – Nieważne, co nam mówią, i tak istnieje możliwość, że sprawcą tej zbrodni był Nicholas Trent.
– Bardzo nikła.
– A dzisiejsza rewizja u Trenta?
– Zabraliśmy parę starych butów z błotem na obcasach. Porównamy je z próbkami z miejsca znalezienia kości. Wyniki też jednak nie wniosą nic niepodważalnego. Nawet jeśli próbki będą pasowały, to Trent mógł zabłocić buty, spacerując blisko domu. Pod względem geologicznym to część tych samych osadów.
– Co jeszcze?
– Niewiele. Znaleźliśmy deskorolkę.
– Deskorolkę?
Bosch opowiedział o telefonicznym zgłoszeniu, którego przez samobójstwo Trenta nie miał czasu sprawdzić. W miarę jak mówił, widział, że Irving zapala się do pomysłu, że deskorolkę uda się powiązać z kośćmi ze wzgórza.
– Ma pan to potraktować priorytetowo – powiedział. – Chcę, żeby to wyjaśniono, i proszę mi natychmiast przekazać rezultaty.
Harry jedynie pokiwał głową.
– Tak jest, panie komendancie – rzuciła porucznik Billets.
Irving zamilkł i przyjrzał się dwóm kartkom na biurku.
Wreszcie wziął w rękę tę, z której nie czytał – jak podejrzewał Bosch, tendencyjne oświadczenie dla prasy – i obrócił się z fotelem. Wrzucił kartkę do niszczarki. Urządzenie głośno zawyło, tnąc dokument na wąskie paski. Następnie Irving ponownie się odwrócił.
– Panie Medina, może pan to przekazać prasie.
Podał drugą kartkę przedstawicielowi wydziału kontaktów z mediami, który wstał i ją wziął. Irving popatrzył na zegarek.
– Panie komendancie? – odezwał się Medina.
– Tak?
– Hm, było wiele zapytań o błędne doniesienia na Kanale 4. Powinniśmy…
– Proszę powiedzieć, że komentarze w sprawie jakiegokolwiek wewnętrznego dochodzenia są sprzeczne z przepisami. Może pan również dodać, że wydział nie będzie akceptował ani tolerował przecieków poufnych informacji do mediów. To wszystko.
Medina wyglądał, jakby chciał zapytać o coś jeszcze, był na to jednak zbyt przezorny. Kiwnął głową i wyszedł z gabinetu.
Irving dał znak swojej adiutantce, która zamknęła drzwi, ale sama została w przedpokoju. Zastępca komendanta powiódł wzrokiem po kolei od Grace Billets przez Edgara do Boscha.
– Mamy tu delikatną sytuację – powiedział. – Chyba jasne, jak należy postępować?
– Tak – odpowiedzieli jednocześnie porucznik Billets i Edgar.
Harry milczał. Irving popatrzył na niego.
– Nie ma pan nic do powiedzenia, detektywie?
Harry zastanowił się chwilę.
– Chciałem tylko dodać, że dowiem się, kto zabił tego chłopca i zagrzebał w ziemi. Jeśli to Trent, świetnie. Jeśli jednak to nie on, zamierzam dalej szukać sprawcy.
Irving zauważył na biurku coś drobnego: włos albo pyłek niemal mikroskopijnych rozmiarów. Coś, czego Bosch nie mógł dojrzeć. Irving ujął to w dwa palce i wrzucił do kosza na śmieci za sobą. Bosch patrzył, jak zastępca komendanta ociera palce nad niszczarką i zastanawiał się, czy to nie jest jakaś demonstracja groźby pod jego adresem.
– Nie każda sprawa zostaje rozwiązana, detektywie. Nie każda daje się rozwiązać – powiedział Irving. – Nadchodzi moment, kiedy obowiązki zmuszają nas do zajęcia się pilniejszymi rzeczami.
– Wyznacza mi pan termin?
– Nie, detektywie. Mówię, że pana rozumiem. I mam nadzieję, że pan rozumie mnie.
– Co się stanie z Thorntonem?
– To kwestia wewnętrznego dochodzenia. Nie mogę o tym na razie z panem rozmawiać. – Harry pokręcił głową z frustracji. – Niech pan uważa, Bosch – rzekł Irving. – Wykazałem się dużą cierpliwością w stosunku do pana. Zarówno w tej sprawie, jak i wielu przed nią.
– Przez Thorntona moje śledztwo kręci się w kółko. Powinien…
– Jeśli ponosi odpowiedzialność za przeciek, zajmiemy się nim jak należy. Proszę jednak pamiętać, że nie działał w próżni. Musiał zdobyć tę informację, żeby przekazać ją dziennikarce. Dochodzenie jeszcze się nie skończyło. – Bosch popatrzył na Irvinga. Aluzja była przejrzysta. Gdyby Bosch nie zatańczył tak, jak Irving zagra, to Kiz Rider odpowiedziałaby razem z Thorntonem. – Rozumie mnie pan, detektywie?
– Rozumiem.