Sheila Delacroix otworzyła drzwi domu, w którym mieszkała ona i brat, ale tylko ona dorastała. Miała na sobie czarne legginsy i sięgającą prawie do kolan koszulkę z krótkimi rękawami. Zmyła makijaż i Harry dopiero teraz zauważył, że bez pudru i farby ma miłą twarz. Oczy rozszerzyły się jej na widok policjantów.
– Panowie? Nie spodziewałam się was.
Nie zaprosiła ich do środka.
– Sheilo, zdołaliśmy ustalić, że szczątki z Laurel Canyon należą do twojego brata Arthura – przemówił Harry. – Przykro nam, że przyjeżdżamy z tą informacją. Możemy wejść na kilka minut?
Pokiwała głową, przyjąwszy informację, i oparła się na chwilę o futrynę. Harry zastanawiał się, czy Sheila się wyprowadzi, skoro nie było już szansy na powrót Arthura.
Odsunęła się na bok i dała znak, by weszli do środka.
– Proszę.
Gdy znaleźli się w salonie, zaprosiła ich, by usiedli. Wszyscy troje zajęli te same miejsca co poprzednim razem. Bosch zauważył, że przyniesione przez Sheilę pudło ze zdjęciami wciąż stoi na stoliku do kawy. Fotografie były teraz poukładane w równe stosiki. Sheila zauważyła jego spojrzenie.
– Zrobiłam w nich jaki taki porządek. Od dawna się do tego zabierałam.
Pokiwał głową. Zaczekał, aż usiądzie pierwsza. Po drodze opracował z Edgarem plan wizyty. Sheila Delacroix odgrywała ważną rolę w sprawie. Dysponowali przyznaniem się jej ojca oraz dowodami w postaci obrażeń kości. Trzeba było to jednak powiązać w przekonującą całość. Sheila musiała opowiedzieć, jak wyglądało dzieciństwo w domu Delacroix.
– Hm, jest coś jeszcze, Sheilo. Chcieliśmy o tym porozmawiać, zanim dowie się pani tego z dziennika. Późno po południu pani ojciec został aresztowany pod zarzutem zamordowania Arthura.
– Och, mój Boże.
Pochyliła się do przodu i wsparła łokcie na kolanach, zacisnęła dłonie w pięści i przycisnęła do ust. Zamknęła oczy i spuściła głowę; włosy zakryły jej twarz.
– Jest w areszcie w Parker Center, a jutro prokuratura postawi go oficjalnie w stan oskarżenia i zapadnie decyzja, czy może wyjść za kaucją. Sądząc po sytuacji pani ojca – to znaczy tym, jakie życie prowadzi – zapewne nie zdoła wnieść takiej kaucji, jaka będzie wchodziła w rachubę.
Sheila otworzyła oczy.
– To musi być jakaś pomyłka. A co z tamtym człowiekiem, z drugiej strony ulicy? Zabił się, to na pewno on.
– Nie sądzimy, Sheilo.
– Mój ojciec nie mógł tego zrobić.
– W istocie sam się przyznał – powiedział delikatnie Edgar.
Wyprostowała się, a na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie.
To z kolei zdezorientowało Boscha. Myślał, że Sheila zawsze o to ojca podejrzewała.
– Powiedział nam, że uderzył go kijem baseballowym, bo Arthur poszedł na wagary – rzekł Harry. – Pani ojciec twierdzi, że wtedy pił, stracił panowanie nad sobą i po prostu za mocno go uderzył. Według niego to był wypadek. – Sheila patrzyła na niego bez słowa, starając się przetrawić tę informację. – Potem schował ciało pani brata do bagażnika samochodu. Powiedział, że kiedy jeździliście go szukać tamtego wieczora, Arthur przez cały czas leżał w bagażniku.
Sheila znowu zamknęła oczy.
– Później tej samej nocy, podczas gdy pani spała, wymknął się, pojechał na wzgórza i zakopał ciało – dokończył Edgar.
Sheila zaczęła potrząsać głową, jakby broniła się przed tymi słowami.
– Nie, nie, on…
– Widziała pani kiedykolwiek, jak ojciec bił Arthura? – zapytał Harry.
Sheila popatrzyła na niego, najwyraźniej otrząsając się z oszołomienia.
– Nie, nigdy.
– Jest pani tego pewna?
Pokręciła głową.
– Najwyżej dał mu klapsa w tyłek, kiedy Arthur był mały i naprzykrzał się, to wszystko.
Bosch popatrzył na Edgara i z powrotem na Sheilę. Znów pochyliła się do przodu i wpatrywała w podłogę między swoimi nogami.
– Wiem, że mówimy o pani ojcu, Sheilo. Chodzi jednak także o pani brata. Nie dano mu szansy żyć tyle, ile powinien, prawda? – Czekał na odpowiedź. Po długiej chwili Sheila potrząsnęła głową, nie podnosząc wzroku. – Mamy przyznanie się pani ojca do winy i dowody. Kości Arthura mówią jasno, co się z nim działo, Sheilo. Są na nich ślady obrażeń. Mnóstwo. Z całego życia. – Pokiwała głową. – Potrzebujemy potwierdzenia. Ktoś musi zaświadczyć, jak wyglądało dzieciństwo Arthura w tym domu.
– Pozór dzieciństwa – dodał Edgar.
Sheila wyprostowała się i wytarła dłońmi łzy z policzków.
– Mogę wam tylko powiedzieć, że nigdy nie widziałam, by ojciec bił mojego brata. Ani razu. – Wytarła znowu łzy. Jej twarz robiła się lśniąca, skażona płaczem. – Niewiarygodne – powiedziała. – Chciałam tylko… Chciałam się tylko dowiedzieć, czy to był Arthur. A teraz… Nie powinnam była do was dzwonić. Powinnam…
Nie dokończyła. Ścisnęła grzbiet nosa, starając się powstrzymać łzy.
– Sheilo – powiedział Edgar. – Jeśli pani ojciec tego nie zrobił, to dlaczego powiedział nam coś innego?
Gwałtownie potrząsnęła głową, wyraźnie wpadając w podniecenie.
– Dlaczego kazał nam przekazać pani, że żałuje?
– Nie wiem. Jest chory. Pije. Może chce zwrócić na siebie uwagę, sama nie wiem. Wiecie, że był aktorem.
Bosch przysunął do siebie pudełko z fotografiami i przejrzał jeden ze stosików, podważając zdjęcia palcem. Natrafił na zdjęcie Arthura w wieku około pięciu lat. Wyciągnął je i obejrzał. Nic na fotografii nie sugerowało, że chłopca czeka zagłada i że kości pod skórą już noszą ślady złamań.
Wsunął fotografię na miejsce i popatrzył na Sheilę. Przez chwilę nie odrywali od siebie wzroku.
– Pomoże nam pani, Sheilo?
Odwróciła od niego spojrzenie.
– Nie mogę.