Bosch postawił samochód na miejscu parkingowym przed restauracją „Lone Pine Diner”. Loże przy oknach były pełne; prawie wszyscy zajmujący je ludzie spoglądali na samochód Departamentu Policji Los Angeles, znajdujący się teraz przeszło trzysta kilometrów od tego miasta.
Był głodny, ale nie mógł dłużej odkładać rozmowy z Edgarem. Wyjął telefon komórkowy i wybrał numer. Edgar odebrał, zanim skończył się pierwszy sygnał.
– To ja. Rozesłałeś komunikat, żeby szukano Stokesa?
– Tak. Trochę ciężko to robić, kiedy człowiek nie ma pojęcia, co się dzieje, partnerze.
Ostatnie słowo wypowiedział, jakby było synonimem dupka. Była to ich ostatnia wspólna sprawa i Harry pożałował, że kończy się właśnie w ten sposób. Wiedział, że to jego wina. Usunął Edgara na margines śledztwa z powodów niejasnych nawet dla samego siebie.
– Masz rację, Jerry – powiedział. – Spieprzyłem. Po prostu chciałem, żeby coś się działo, a to oznaczało konieczność wyjazdu w środku nocy.
– Pojechałbym z tobą.
– Wiem – skłamał Harry. – Po prostu się nie zastanowiłem, tylko pojechałem. Już wracam.
– No, to zacznij od początku, żebym, kurwa, wiedział, co się dzieje w mojej własnej sprawie. Czuję się jak kretyn: rozsyłam komunikat i nawet nie wiem dlaczego.
– Powiedziałem ci, że Stokes to sprawca.
– Tak, tyle mi powiedziałeś, ale ani słowa więcej.
Następnych dziesięć minut Bosch spędził na przyglądaniu się jedzącym i opowiadaniu Edgarowi o swoich ostatnich dokonaniach, żeby jego partner był wreszcie na bieżąco.
– Jezu Chryste, a mieliśmy go w garści – powiedział Edgar, gdy Bosch wreszcie skończył.
– No, za późno, żeby tego żałować. Musimy go ponownie zgarnąć.
– Mówisz więc, że kiedy dzieciak spakował się i prysnął, pojechał do Stokesa. Potem Stokes zaprowadził go w las i po prostu zabił?
– Mniej więcej.
– Dlaczego?
– O to będziemy musieli jego zapytać. Mam jednak teorię.
– Co, chciał mieć deskorolkę?
– Tak, chciał mieć deskorolkę.
– Zabił dzieciaka, bo mu na niej zależało?
– Obydwaj widzieliśmy morderstwa z drobniejszych powodów. Nie wiemy poza tym, czy chciał go zabić, czy nie. Grób był płytki, wykopany rękami. Nie było w tym żadnej premedytacji. Może Stokes po prostu pchnął go i chłopak rozwalił sobie głowę. Może walnął go w głowę kamieniem. Może było między nimi coś jeszcze, o czym nie wiemy.
Edgar milczał przez długą chwilę. Harry pomyślał, że może wreszcie skończyli i będzie mógł coś zjeść.
– Co przybrani rodzice myślą o twojej teorii?
Harry westchnął.
– Właściwie im o niej nie mówiłem. Ujmijmy to tak: nie byli zbyt zdziwieni, kiedy zacząłem wypytywać o Stokesa.
– Wiesz co, Harry? Kręciliśmy się w kółko, ot co robiliśmy.
– O co ci chodzi?
– O całą tę sprawę. Do czego się sprowadza? Trzynastolatek zabija dwunastolatka za pieprzoną zabawkę. Stokes był wtedy jeszcze nieletni. Żaden prokurator go teraz nie oskarży.
Bosch zastanowił się nad tym przez chwilę.
– Może oskarży. Zależy od tego, co z niego wyciśniemy, kiedy go zgarniemy.
– Sam powiedziałeś, że brak oznak premedytacji. Mówię ci, nie będzie żadnego oskarżenia. Ganialiśmy za własnym ogonem. Zamykamy sprawę, ale nikt nie pójdzie siedzieć.
Bosch zrozumiał, że Edgar przypuszczalnie ma rację. W obecnym systemie prawnym dorosły człowiek rzadko odpowiadał za czyny popełnione w wieku trzynastu lat. Nawet gdyby udało się uzyskać od Stokesa pełne przyznanie się do winy, i tak pewnie nie odpowiedziałby za swój czyn.
– Powinienem pozwolić, by go zastrzeliła – wyszeptał.
– Słucham, Harry?
– Nie, nic. Przekąszę coś i ruszam w drogę. Będziesz tam?
– Tak, już jestem. Dam ci znać, jeśli coś się wydarzy.
– W porządku.
Bosch złożył telefon i wysiadł z samochodu. Zastanawiał się nad prawdopodobieństwem, że zbrodnia ujdzie Stokesowi na sucho. Gdy wszedł do ciepłej restauracji i poczuł woń śniadania i tłuszczu, nagle uświadomił sobie, że stracił apetyt.