Plan aresztowania Johnny'ego Stokesa opracowano na masce samochodu Boscha. Policjanci z obyczajówki, Eyman i Leiby, narysowali plan Washaterii na bloku formatu A-4 i zakreślili miejsce, gdzie go wypatrzyli – pod wiatą do woskowania. Myjnię otaczały z trzech stron betonowe ściany i inne zabudowania. Zajmowała prawie pięćdziesiąt metrów wzdłuż La Brea; biegł tam półtorametrowy mur z wjazdem i wyjazdem na końcach. Gdyby Stokes zdecydował się na ucieczkę, musiałby go sforsować, ale przypuszczalnie wolałby czmychnąć przez wjazd lub wyjazd.
Plan był prosty. Eyman i Leiby mieli kryć wjazd do myjni, a Julia Brasher i jej partner Edgewood – wyjazd. Bosch i jego partner mieli wjechać do środka samochodem Edgara jako klienci i zatrzymać Stokesa. Przełączyli radiostacje na częstotliwość taktyczną i opracowali kod: „czerwone” znaczyło, że Stokes ucieka, a „zielone” – że dał się aresztować bez oporu.
– Pamiętajcie o jednym – powiedział Bosch. – Tutaj prawie każdy człowiek z odkurzaczem, gąbką czy wiadrem z wodą prawdopodobnie przed czymś ucieka – nawet jeśli jest to tylko la migra. Dlatego jeśli nawet zdejmiemy bez problemów Stokesa, pozostali mogą zrobić zadymę. Kiedy w myjni pokazują się policjanci, to jakby krzyknąć w teatrze, że się pali. Wszyscy zaczną uciekać, aż zorientują się, o kogo chodziło.
Pozostali pokiwali głowami, a Harry popatrzył znacząco na najmniej doświadczoną w tym gronie Julię. Zgodnie z tym, co uzgodnili poprzedniego wieczoru, nie okazywali, że łączy ich cokolwiek poza służbą. Teraz chciał jednak wyraźnie zaznaczyć, w jak różny sposób mogło przebiegać takie aresztowanie.
– Zrozumiałaś, nowa? – zapytał.
– Tak, zrozumiałam. – Julia się uśmiechnęła.
– No dobrze, skupmy się… Ruszamy.
Wydało mu się, że widzi uśmiech na twarzy Julii, gdy wsiadała z Edgewoodem do radiowozu.
Podszedł ze swoim partnerem do jego lexusa. Zatrzymał się, gdy dotarło do niego, że samochód wygląda na świeżo umyty i wywoskowany.
– Cholera.
– Co mam powiedzieć, Harry? Dbam o swój samochód.
Bosch się rozejrzał. Za jadłodajnią stał otwarty kontener na śmieci w świeżo umytej betonowej niszy. Na chodniku zebrała się czara wody.
– Przejedź kilka razy przez tę kałużę – powiedział. – Pochlapiesz samochód.
– Harry, nie będę paćkał tym gównem wozu.
– Daj spokój, samochód musi wyglądać, jakby wymagał mycia, bo ktoś może się zorientować. Sam powiedziałeś, że facet zwieje przy pierwszej okazji. Nie dajmy mu powodu.
– Przecież nie zależy nam na tym, żeby rzeczywiście umyć wóz. Jak pochlapię go tym gównem, to nie da się usunąć.
– Coś ci powiem, Jerry. Jeśli zgarniemy faceta, to każę Eymanowi i Leiby'emu odwieźć go na komendę, a ty umyjesz samochód. Nawet za to zapłacę.
– Cholera.
– Daj spokój, wjedź tylko w tę kałużę. Tracimy czas.
Gdy Edgar zachlapał samochód, w milczeniu podjechali pod myjnię. Kiedy dotarli do wjazdu, zobaczyli zaparkowany kilka długości wozu dalej samochód policjantów z obyczajówki. Za myjnią widać też było radiowóz, który stał w rzędzie zaparkowanych samochodów. Harry sięgnął po mikrofon.
– No dobrze, wszyscy na miejscach?
Jeden z policjantów z obyczajówki prztyknął dwukrotnie przyciskiem nadawania.
– Gotowi – odpowiedziała na głos Julia.
– W porządku. Wjeżdżamy.
Edgar wjechał na pas obsługi, gdzie klienci podstawiali samochody pod stanowisko odkurzania i zamawiali określony rodzaj mycia lub woskowania. Bosch natychmiast zaczął przypatrywać się pracownikom, ubranym w identyczne pomarańczowe kombinezony i czapki baseballowe. Utrudniało to identyfikację, lecz wkrótce dostrzegł niebieską wiatę stanowiska woskowania i Johnny'ego Stokesa.
– Jest tutaj – powiedział do Edgara. – Pracuje przy czarnym bmw.
Zdawał sobie sprawę, że kiedy tylko wysiądą z samochodu, większość recydywistów w myjni pozna, że są policjantami. Potrafili zidentyfikować stróżów prawa, tak samo jak Bosch rozpoznawał kryminalistów z dziewięćdziesięcioośmioprocentową pewnością. Musiał szybko aresztować Stokesa.
Obejrzał się na Edgara.
– Gotowy?
– Zgarniamy go.
Równocześnie uchylili drzwi. Harry wysiadł i obrócił się w stronę Stokesa, stojącego tyłem do niego dwadzieścia pięć metrów dalej. Johnny przykucnął i prysnął czymś na koło czarnego bmw.
Harry usłyszał, jak Edgar mówi komuś, że odkurzanie jest niepotrzebne i że zaraz wróci.
Obydwaj pokonali połowę dystansu do celu, gdy zostali rozpoznani przez któregoś z pracowników. Za ich plecami rozległo się wołanie: „Psy!”.
Dotarło to natychmiast do Stokesa. Wyprostował się i zerwał do biegu. Bosch pognał za nim.
Był pięć metrów za Stokesem, gdy recydywista zorientował się, że jest celem pościgu. Najłatwiej byłoby mu uciekać w lewo, przez wjazd do myjni, ale drogę tarasowało bmw. Skręcił w prawo i zatrzymał się, kiedy dotarło do niego, że to ślepy zaułek.
– Nie! – zawołał Bosch. – Chcemy tylko porozmawiać! Jedynie pogadać!
Stokes wyraźnie się zgarbił. Bosch ruszył w jego stronę, podczas gdy Edgar zatoczył łuk w prawo na wypadek, gdyby recydywista zdecydował się na dalszą ucieczkę.
Bosch zwolnił i rozłożył szeroko ręce. W jednej z nich trzymał krótkofalówkę.
– Policja Los Angeles. Chcemy tylko zadać kilka pytań, nic więcej.
– O co, człowieku?
– O…
Stokes nagle uniósł rękę i prysnął Harry'emu w twarz środkiem czyszczącym do opon. Skoczył potem w prawo – chociaż wydawało się, że to ślepy zaułek, który kończy się w miejscu, gdzie tylny mur myjni przylega do ściany dwupiętrowego budynku mieszkalnego.
Harry instynktownie podniósł dłonie do oczu. Usłyszał, jak Edgar krzyczy na Stokesa, a następnie szuranie butów po betonie, gdy jego partner ruszył w pościg. Harry nie mógł otworzyć oczu. Przyłożył krótkofalówkę do ust.
– Czerwony! Czerwony! – krzyknął. – Biegnie w róg z tyłu!
Upuścił krótkofalówkę na wystawiony but, żeby nie roztrzaskała się o beton. Otarł rękawem marynarki piekące oczy. Po dłuższej chwili mógł je otworzyć na moment. Wypatrzył skręcony wąż, leżący z tyłu bmw. Dotarł do niego, odkręcił kran i polał sobie twarz, nie przejmując się tym, że moczy ubranie. Wciąż czuł się, jakby oczy wpadły mu do wrzątku.
Po kilku chwilach woda złagodziła pieczenie. Wypuścił wąż, ale wody nie zakręcił. Wrócił po krótkofalówkę. Wszystkie kształty wydawały mu się rozmyte, lecz przynajmniej już widział, gdzie idzie. Gdy nachylił się po krótkofalówkę, usłyszał śmiech któregoś z ludzi w pomarańczowym kombinezonie. Nie zwracając na to uwagi, przełączył się na kanał patrolu Hollywood.
– Jednostki z Hollywood: oficer ściga podejrzanego o napaść, róg La Brea i Santa Monica. Podejrzany to biały mężczyzna, trzydzieści pięć lat, ciemne włosy, pomarańczowy kombinezon. Widziany w okolicy Washaterii w Hollywood.
Nie przypominał sobie dokładnego adresu myjni, ale tym się nie przejmował. Na pewno każdy funkcjonariusz wiedział, gdzie to jest. Przełączył się na główny kanał komunikacyjny wydziału i zażądał wysłania ambulansu dla udzielenia pomocy policjantowi. Nie miał pojęcia, co dostało się do jego oczu. Bolały go już wprawdzie mniej, ale nie chciał ryzykować trwałego uszkodzenia wzroku.
Przełączył się wreszcie na kanał taktyczny i zapytał o położenie pozostałych. Zgłosił się jedynie Edgar.
– W rogu z tyłu jest dziura. Stokes przedostał się do zaułka. Jest w jednej z kamienic na północ od myjni.
– Gdzie pozostali?
Odpowiedź Edgara była przerywana – widocznie znalazł się w miejscu, gdzie fale radiowe ulegały wytłumieniu.
– Z tyłu… rozstawili się. Myślę… w garażu. Nic… jest, Harry?
– Poradzę sobie. Wezwałem posiłki.
Nie wiedział, czy Edgar to usłyszał. Wsadził krótkofalówkę do kieszeni i pobiegł w tylny róg kompleksu myjni. Znalazł dziurę, przez którą uciekł Stokes: za paletami pięćdziesięciopięciogalonowych beczek mydła w płynie, stojących w dwóch warstwach w betonowym murze, ziała wyrwa. Wyglądało na to, że na mur wpadł kiedyś samochód od strony zaułka. Czy było to działanie zamierzone, czy nie, o dziurze na pewno wiedzieli wszyscy poszukiwani ludzie, którzy pracowali w myjni.
Harry skulił się i przelazł na drugą stronę. Zaczepił marynarką o wystający z betonu zardzewiały pręt zbrojeniowy. Po drugiej stronie był zaułek, biegnący za rzędem kamienic przez całą przecznicę.
Czterdzieści metrów dalej w zaułku stał ukośnie radiowóz. Zupełnie pusty, z otwartymi drzwiami. Harry usłyszał radiostację, włączoną na główny kanał komunikacyjny. Dalszy koniec zaułka po tej stronie tarasował samochód policjantów z obyczajówki.
Szybko ruszył w stronę radiowozu, wytężając słuch i wzrok. Po dojściu do samochodu wyjął krótkofalówkę i spróbował skontaktować się z kimkolwiek na kanale taktycznym. Bez powodzenia.
Zobaczył, że radiowóz stoi przed pochyłym zjazdem do podziemnego garażu pod największą z kamienic. Przypomniał sobie, że Stokes zajmował się kradzieżą samochodów, i zrozumiał, po co recydywista uciekał do garażu. Jeśli ukradnie samochód, ma szansę uciec.
Harry zbiegł po rampie w ciemność.
Wielki garaż miał bodajże takie same rozmiary jak budynek nad nim. Samochody stały zaparkowane w trzech rzędach, a kolejna rampa prowadziła na niższy poziom. Nikogo nie było widać. Dobiegało jedynie kapanie z rur pod sklepieniem. Bosch szybko wyszedł na środkowy przejazd. Dopiero teraz wyciągnął broń. Stokes posłużył się już spryskiwaczem jako bronią. W garażu mógł użyć czegoś innego.
Posuwając się naprzód, Bosch zaglądał do środka nielicznych samochodów – domyślał się, że większość mieszkańców była w pracy. Szukał śladów włamania, ale nigdzie ich nie znalazł. Unosił właśnie krótkofalówkę do ust, kiedy usłyszał tupot biegnącego człowieka, dochodzący od wylotu zjazdu na niższy poziom. Szybko ruszył w tamtą stronę i zaczął iść w dół, starając się to robić jak najciszej.
Na niższym poziomie było jeszcze ciemniej, bo wpadało tu mniej dziennego światła. Gdy Bosch wyszedł na poziomą posadzkę, jego wzrok przyzwyczaił się już do mroku. Nikogo nie zobaczył, ale konstrukcja zjazdu zasłaniała mu widok na połowę piętra. Zaczął ją okrążać, kiedy usłyszał dobiegający z przeciwległego końca wysoki, przejęty głos Julii Brasher.
– Stój! Stój! Nie ruszaj się!
Bosch z uniesioną bronią ruszył w tamtą stronę wzdłuż skraju zjazdu. Wyszkolenie podpowiadało mu, żeby zawołać, dać znać drugiemu funkcjonariuszowi o swojej obecności. Wiedział jednak, że jeśli Julia jest sam na sam ze Stokesem, jego krzyk przypuszczalnie by ją rozproszył, a wówczas Stokes mógłby rzucić się do ucieczki lub zaatakować policjantkę.
Gdy wszedł pod zjazd, zobaczył ich obydwoje pod przeciwną ścianą, niecałe dwadzieścia metrów od siebie. Julia zmusiła Stokesa do stanięcia z rozpostartymi rękami i nogami pod ścianą. Przyciskała go do niej. Obok jej prawej stopy leżała latarka; snop światła padał na mur, o który opierał się Stokes.
Julia postąpiła zgodnie z procedurą. Bosch poczuł ulgę i prawie natychmiast dotarło do niego, że wywołała ją świadomość, iż nic się jej nie stało. Wyprostował się z półprzysiadu i ruszył w ich stronę, opuszczając broń. Był za nimi. Gdy zrobił kilka kroków, zobaczył, że Julia zdejmuje Stokesowi rękę z ramienia, cofa się i rozgląda na boki. Bosch natychmiast uznał to za błąd. Było to całkowicie sprzeczne z wpajanymi na szkoleniach regułami. Umożliwiało Stokesowi ucieczkę.
Czas jakby zwolnił bieg. Bosch zaczął krzyczeć, ale przerwał mu gwałtowny huk. Julia upadła na posadzkę, Stokes został na miejscu. Echo wystrzału odbiło się od betonowych ścian, uniemożliwiając zorientowanie się, gdzie było jego źródło.
Miał w głowie tylko jedną myśl: skąd strzelano?
Uniósł broń i równocześnie przykucnął w pozycji strzeleckiej. Zaczął się rozglądać, zobaczył jednak, że Stokes odwraca się od ściany. Moment później ujrzał, że Julia unosi rękę znad posadzki, mierząc w obracającego się kryminalistę. Bosch wycelował swojego glocka w Stokesa.
– Nie ruszać się! – krzyknął. – Nie ruszać się!!!
Sekundę potem był już przy nich.
– Nie strzelaj, człowieku! – wrzasnął Stokes. – Nie strzelaj!
Bosch nie spuszczał z niego wzroku. Oczy wciąż go paliły i musiał je przemyć, wiedział jednak, że nawet mrugnięcie mogło być fatalne w skutkach.
– Kładź się! Na ziemię! Już!
Stokes wyciągnął się na brzuchu i rozpostarł ramiona pod kątem prostym do reszty ciała. Bosch stanął nad nim i przećwiczonym tysiąc razy ruchem zakuł go w kajdanki.
Schował broń do kabury i obrócił się w stronę Julii. Miała rozszerzone źrenice i wodziła oczami tam i z powrotem. Krew zachlapała jej szyję i przesączyła się już przez przód munduru. Klęknął nad nią i rozdarł jej koszulę. Krwi było tak wiele, że przez chwilę nie potrafił zlokalizować rany. Pocisk trafił ją w lewy bark, parę centymetrów nad rzepem kamizelki kuloodpornej.
Krew wypływała z rany bez przeszkód. Twarz Julii szybko nabierała ziemistej barwy. Poruszała ustami, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Bosch rozejrzał się za czymś, by zatamować krwawienie. Dostrzegł ścierkę do mycia samochodów, wystającą z tylnej kieszeni Stokesa. Wyszarpnął ją i przycisnął do rany. Julia jęknęła z bólu.
– Julio, to będzie bolało, ale muszę zatamować krwawienie.
Ściągnął jedną ręką krawat, wsunął go pod jej bark i przeciągnął z wierzchu. Zacisnął węzeł tylko z taką siłą, by ścierka się nie przesunęła.
– No dobrze, trzymaj się, Julio.
Chwycił krótkofalówkę z posadzki i szybko przełączył się na główny kanał.
– Dyspozytor, postrzelony funkcjonariusz, dolny poziom garażu w La Brea Park, róg La Brea i Santa Monica. Potrzebujemy karetki, NATYCHMIAST! Podejrzany zatrzymany. Potwierdź.
Czekał niemal wieczność, aż dyspozytor odpowiedział, że kontakt się rwie i żeby Bosch powtórzył wezwanie. Bosch wyłączył i włączył przycisk nadawania. '
– Gdzie sanitariusze?! Został trafiony funkcjonariusz!! – Przełączył się na częstotliwość taktyczną. – Edgar, Edgewood, jesteśmy na dolnym poziomie garażu. Brasher dostała. Mam Stokesa pod kontrolą. Powtarzam, Brasher dostała.
Upuścił krótkofalówkę i krzyknął „Edgar” tak głośno, jak tylko potrafił. Zerwał z siebie marynarkę i zwinął ją w kłębek.
– Człowieku, ja tego nie zrobiłem! – zawołał Stokes. – Nie wiem, co się…
– Zamknij się! Kurwa mać, zamknij się!
Wsunął Julii pod głowę marynarkę. Zaciskała zęby z bólu, zbielały jej wargi.
– Już jedzie karetka, Julio. Wezwałem ją, zanim jeszcze dostałaś. Jasnowidz ze mnie czy co? Musisz się trzymać, Julio. Trzymaj się!
Uchyliła usta, chociaż widać było, że wiele ją to kosztuje. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, znów rozkrzyczał się Stokes.
– To nie moja wina, człowieku! – wołał ze strachem, który graniczył z histerią. – Nie pozwól, żeby mnie zabili! To nie ja ZROBIŁEM!!!
Bosch przechylił się i przycisnął z całych sił Stokesa do posadzki.
– Zamknij ryj, kutasie, albo sam cię zabiję! – krzyknął mu prosto w ucho.
Natychmiast odwrócił się z powrotem do Julii. Miała wciąż otwarte oczy, po policzkach ciekły jej łzy.
– Jeszcze tylko parę minut, Julio. Musisz wytrzymać!
Wyjął jej pistolet z ręki i położył go jak najdalej od Stokesa.
Ujął dłoń Julii w obie ręce.
– Co się stało? Co się stało, do diabła?!
Otworzyła i znowu zamknęła usta. Na rampie rozległ się tupot biegnących ludzi. Bosch usłyszał, że woła go Edgar. – Tutaj! Po chwili byli przy nim Edgar i Edgewood.
– Julia! – zawołał Edgewood. – Och, do diabła!
Bez chwili wahania podszedł do Stokesa i wymierzył mu z furią kopniaka w bok.
– Pierdolony skurwysynu! Przygotował się, by powtórzyć kopnięcie.
– Nie! Cofnij się! Odejdź od niego!
Edgar chwycił Edgewooda i odciągnął go od Stokesa, który po kopniaku wył niczym ranne zwierzę, a potem mamrotał i jęczał ze strachu.
– Zabierz Edgewooda na górę i przyprowadź tutaj sanitariuszy – polecił Harry Edgarowi. – Krótkofalówki są tutaj gówno warte. – Obydwaj policjanci stali jak zaklęci. – Idźcie! No już!
Jak na dany znak w oddali rozległo się wycie syren.
– Chcesz jej pomóc? To idź po nich!
Edgar odwrócił Edgewooda. Obydwaj wbiegli po rampie.
Harry obrócił się do Julii. Jej twarz miała teraz barwę płótna – wchodziła we wstrząs. Harry nie rozumiał dlaczego – ostatecznie została trafiona w ramię. Nagle zastanowił się, czy nie padły dwa strzały. Czy huk i echo zagłuszyły drugi? Przyjrzał się Julii, ale nie widział śladów drugiego trafienia. Nie chciał obracać jej na bok, bojąc się, że wyrządzi jej tym większą szkodę. Nie wypływała jednak spod niej krew.
– No, Julio, trzymaj się. Wytrzymasz. Słyszałaś? Sanitariusze zaraz tu będą. Wytrzymaj tylko.
Otworzyła usta i wysunęła przed siebie podbródek.
– Złapał… – zaczęła mówić -… sięgnął po… – Zacisnęła zęby i pokręciła głową wspartą na marynarce. Spróbowała powiedzieć coś jeszcze. – To nie… ja nie…
Harry nachylił się nad nią.
– Cicho – powiedział kategorycznie. – Cicho, nic nie mów. Skup się tylko, żeby przeżyć, Julio. Nie popuszczaj. Nie umieraj. Proszę, nie umieraj.
Czuł przenikające garaż wibracje. Po chwili od ścian odbiły się czerwone światła. Obok nich zatrzymała się karetka. Za nią stanął radiowóz. Do garażu zbiegali funkcjonariusze w mundurach, byli z nimi Eyman i Leiby.
– Och, Boże, och, proszę – mamrotał Stokes. – Niech tego nie zrobią…
Przy Boschu znalazł się sanitariusz. Pierwsze, co zrobił, to położył mu dłoń na ramieniu i delikatnie go odciągnął. Bosch pozwolił na to bez oporu, zdając sobie sprawę, że od tej chwili tylko by przeszkadzał. Cofając się na kolanach w tył, poczuł, że Julia nagle zacisnęła mu dłoń na przedramieniu i pociągnęła ku sobie.
– Harry, nie pozwól im… – wyszeptała cienkim głosem.
Nie dosłyszał reszty, bo sanitariusz zakrył jej usta maską tlenową.
– Niech pan się odsunie – powiedział zdecydowanie do Harry'ego.
Bosch odpełzł jeszcze kawałek na czworakach. Potem wyciągnął dłoń i na chwilę uścisnął kostkę Julii.
– Nic ci nie będzie, Julio.
– Julio? – powiedział drugi sanitariusz, kucając obok niej z wielką torbą z ekwipunkiem medycznym.
– Julio.
– No dobrze, Julio – powiedział sanitariusz. – Jestem Eddie, a to Charlie. Zaraz cię połatamy. Nic ci nie będzie, tak jak powiedział twój kumpel. Musisz byś jednak twarda. Musisz tego chcieć, Julio. Musisz walczyć.
Odpowiedziała coś, czego nie dało się zrozumieć. Były to trzy krótkie słowa, miał jednak wrażenie, że je zrozumiał. „Nic nie czuję”.
Sanitariusze podjęli zabiegi zmierzające do wyprowadzenia jej ze wstrząsu. Ten, który nazywał się Eddie, przez cały czas mówił do Julii. Bosch wstał i podszedł do Stokesa. Poderwał go z posadzki i odepchnął od ekipy ratunkowej.
– Mam połamane żebra – poskarżył się Stokes. – Potrzebuję sanitariuszy.
– Nic na to nie poradzą, wierz mi, Stokes. Więc zamknij ryj.
Podeszło do nich dwóch mundurowych. Harry poznał, że byli pośród tych, którzy kilka wieczorów wcześniej mówili Julii, że spotkają się z nią u Boardnera. Byli jej przyjaciółmi.
– Zabierzemy go na komendę.
Harry bez wahania przepchnął Stokesa obok nich.
– Musi pan tu zaczekać na zespół, detektywie.
Mieli rację. Lada chwila powinien zjawić się zespół, wyjaśniający przypadki użycia broni przez policjanta lub przeciwko niemu. Boscha czekało przesłuchanie jako najważniejszego świadka. Nie zamierzał jednak powierzyć Stokesa komuś, komu całkowicie nie ufał. Wszedł z nim po rampie w stronę światła.
– Słuchaj, Stokes, chcesz żyć?
Młodszy mężczyzna nie odpowiedział. Szedł zgarbiony po kopnięciu w żebra. Bosch stuknął go lekko w miejsce, w które kopnął Edgewood. Stokes głośno jęknął.
– Słuchasz mnie? – zapytał Bosch. – Chcesz przeżyć?
– Pewnie, że chcę.
– To posłuchaj. Zostawię cię w pokoju przesłuchań i masz nie odzywać się do nikogo oprócz mnie. Rozumiesz?
– Rozumiem. Nie daj, żeby zrobili mi krzywdę. Nikomu nic nie zrobiłem. Nie wiem, co się stało, człowieku. Powiedziała, żebym stanął pod ścianą, to zrobiłem, co kazała. Przysięgam na Boga, że tylko…
– Zamknij się! – rozkazał Bosch.
Po zjeździe schodzili kolejni policjanci, a jemu w tej chwili zależało najbardziej na tym, żeby wyprowadzić stąd Stokesa.
Gdy wyszli na światło dnia, Harry zobaczył na chodniku Edgara, który rozmawiał przez telefon komórkowy. Drugą ręką kierował do garażu karetkę transportową. Harry pchnął Stokesa w jego stronę. Gdy dochodzili do niego, Edgar złożył telefon.
– Właśnie rozmawiałem z panią porucznik. Już tu jedzie.
– Doskonale. Gdzie twój samochód?
– Wciąż w myjni.
– Idź po niego. Zabieramy Stokesa na posterunek.
– Harry, nie możemy po prostu odjechać z miejsca…
– Widziałeś, co zrobił Edgewood. Musimy zabrać tego zasrańca w bezpieczne miejsce. Idź po swój samochód. Jeśli będą nam truć o to dupę, biorę to na siebie.
– W takim razie zgoda.
Edgar pobiegł w stronę myjni.
Harry wypatrzył słup przy narożniku kamienicy. Podszedł tam ze Stokesem i przykuł go do niego.
– Czekaj tutaj – powiedział. Odsunął się i przegarnął ręką włosy.
– Co tu się stało, do cholery?
Nie zdawał sobie sprawy, że mówi to na głos, dopóki Stokes nie zaczął w odpowiedzi jęczeć, że on nic nie zrobił.
– Zamknij się! Nie mówiłem do ciebie.