Rozdział 36

Bosch wetknął głowę do gabinetu porucznik Billets. Siedziała bokiem przy biurku i pracowała przy komputerze stojącym na bocznym stoliku. Posprzątała z blatu – kończyła urzędowanie na ten dzień.

– Tak? – spytała, nie podnosząc głowy.

– Wygląda na to, że mieliśmy szczęście – powiedział Bosch.

Grace Billets odwróciła się od komputera i popatrzyła na Boscha.

– Pozwól, że zgadnę. Delacroix zaprosił was do środka, usiadł i od razu się przyznał.

– Mniej więcej – przytaknął Bosch.

Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.

– Kurczę, nabijasz się ze mnie.

– Mówi, że to zrobił. Musieliśmy go uciszyć, żeby go tu przywieźć i nagrać zeznanie. Tak jakby czekał, aż po niego przyjedziemy.

Grace Billets zadała jeszcze kilka pytań. Bosch opisał cały pobyt w przyczepie, z problemem, jakim był brak magnetofonu, na którym mogliby nagrać przyznanie się Delacroix, włącznie. Pani porucznik zmartwiła się i zdenerwowała, w równym stopniu na Boscha i Edgara za brak przygotowania, jak na Carol Bradley z wydziału spraw wewnętrznych, że nie zwróciła magnetofonu Harry'ego.

– Mogę sobie tylko życzyć, żeby ta łyżka dziegciu nie zepsuła miodu – powiedziała, nawiązując do ryzyka, że przyznanie się Delacroix może zostać podważone, jako że nie nagrano go na taśmie. – Jeśli przegramy tę sprawę dlatego, że schrzaniliśmy robotę…

Nie dokończyła, nie musiała.

– Niech pani posłucha, chyba nie będzie problemów. Edgar zapisywał każde słowo. Przerwaliśmy, kiedy mieliśmy dosyć, żeby go zgarnąć, a teraz uwiecznimy wszystko na taśmie wideo.

Grace Billets wydawała się nieco uspokojona.

– A co z jego prawami? Jesteś pewny, że nie będzie z tym żadnych kłopotów.

– Nie sądzę. Facet zaczął gadać, zanim mieliśmy szansę mu je przeczytać. Potem mówił dalej. Czasami tak bywa. Człowiek wybiera się z taranem, a po prostu otwierają mu drzwi. Kiedy Delacroix będzie miał adwokata, może dostać zawału i wrzeszczeć, że wcale nie chciał, ale nic z tego nie wyjdzie. Ale mam jego podpis. Czysta sprawa, pani porucznik.

Grace Billets pokiwała głową – był to znak, że Bosch zdołał ją przekonać.

– Szkoda, że nie zawsze idzie tak łatwo – powiedziała. – Co z prokuraturą?

– Zaraz tam zadzwonię.

– No dobrze; jeśli zechcę się przyjrzeć, to w którym pokoju będziecie?

– W trójce.

– Dobra, Harry, idź i dopnij wszystko na ostatni guzik.

Odwróciła się z powrotem do komputera.

Bosch zasalutował i już miał wyjść, gdy przystanął. Wyczuła, że nie wyszedł, i obróciła się ku niemu.

– O co chodzi?

– Sam nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Całą drogę tutaj zastanawiałem się, ilu rzeczy można by uniknąć, gdybyśmy po prostu pojechali po niego, zamiast kręcić się z daleka i zbierać obciążające go dowody.

– Wiem, o czym myślisz, Harry. W żaden sposób na świecie nie mogłeś wiedzieć, że facet po dwudziestu paru latach po prostu czeka, aż zastukasz do jego drzwi. Postąpiłeś jak należy i gdybyś miał to zrobić ponownie, zachowałbyś się tak samo. Wokół ofiary trzeba najpierw pokrążyć. Cokolwiek spotkało posterunkową Brasher, nie miało nic wspólnego z tym, jak prowadziłeś tę sprawę.

Popatrzył na nią przez chwilę i pokiwał głową. Jej słowa przynosiły pewną ulgę jego sumieniu.

Pani porucznik odwróciła się do komputera.

– Jak powiedziałam, idź i dopnij wszystko na ostatni guzik.

Harry wrócił do pokoju detektywów, żeby zadzwonić do prokuratury okręgowej z wiadomością o aresztowaniu podejrzanego w sprawie morderstwa oraz o jego przyznaniu się do winy. Rozmawiał z przewodniczącą wydziału O'Brien. Powiedział, że albo on, albo jego partner przyjedzie jeszcze dzisiaj przedstawić zarzuty. O'Brien, znająca sprawę tylko z doniesień środków masowego przekazu, powiedziała, że wyśle któregoś z prokuratorów na komendę, żeby nadzorował odebranie przyznania się do winy i dalszy bieg śledztwa.

Harry wiedział, że o tej porze dnia prokuratora można spodziewać się najwcześniej za trzy kwadranse. Powiedział O'Brien, że prokurator będzie mile widziany, ale że nie zamierza czekać na niego z odebraniem przyznania się do winy. O'Brien zasugerowała jednak, żeby to zrobił.

– Proszę posłuchać, facet chce mówić – odparł Bosch. – Za czterdzieści pięć minut czy godzinę może mu się odmienić. Nie możemy czekać. Proszę powiedzieć swojemu człowiekowi, żeby po przyjeździe zastukał do pokoju trzeciego. Wpuścimy go do środka.

W idealnym świecie Harry zaczekałby na prokuratora, ale po latach pracy wiedział, że poczucie winy czasami ulatnia się bez śladu. Nie czeka się, gdy ktoś chce się przyznać do morderstwa. Włącza się magnetofon i mówi: „Proszę o tym wszystko opowiedzieć”.

O'Brien niechętnie się zgodziła, powołując się na własne, identyczne doświadczenia. Rozłączyli się. Harry natychmiast wybrał numer wydziału spraw wewnętrznych i poprosił Carol Bradley. Przełączono go.

– Tu Bosch z wydziału Hollywood. Gdzie, do diabła, mój magnetofon?

Odpowiedzią było milczenie.

– Pani porucznik? Halo? Jest pani…

– Jestem. Mam tu pański magnetofon.

– Może go pani przywiezie? Powiedziałem, żeby przesłuchała pani taśmę. Nie mówiłem, żeby zabrała pani magnetofon, bo go już nie potrzebuję.

– Chciałam ją przesłuchać i sprawdzić taśmę, czy nagranie nie było przerywane.

– No to niech pani wyjmie kasetę. Nie potrzebuje pani całego magnetofonu.

– Czasami potrzeba oryginalnego magnetofonu, żeby potwierdzić autentyczność nagrania, detektywie.

Harry potrząsnął głową z frustracji.

– Jezu, dlaczego pani to robi? Wie pani, kto był źródłem przecieku, dlaczego więc marnuje pani czas?

Znów minęła chwila, nim padła odpowiedź.

– Muszę sprawdzić wszystkie aspekty sprawy. Prowadzę dochodzenie tak, jak uważam za stosowne, detektywie.

Tym razem Harry zastanowił się przez chwilę, czy coś nie uszło jego uwagi – czy nie dzieje się coś, o czym powinien wiedzieć. Uznał wreszcie, że nie ma czasu się tym przejmować. Nie mógł tracić z oczu zasadniczego celu – swojego śledztwa.

– Wszystkie aspekty, a to dobre – powiedział. – O mało nie straciłem dzisiaj przyznania się podejrzanego do winy, bo nie miałem ze sobą magnetofonu. Byłbym naprawdę wdzięczny, gdyby mi go pani zwróciła.

– Już go nie potrzebuję. Natychmiast wyślę go przez gońca wydziałowego.

– Dziękuję. Do widzenia.

Odłożył słuchawkę w momencie, gdy Edgar podszedł do biurka z trzema kubkami kawy. Przypomniało to Boschowi o czymś, co powinni zrobić.

– Kto ma dyżur? – zapytał.

– Mankiewicz tam był – odrzekł Edgar. – I Young.

Bosch przelał kawę ze styropianowego pojemnika do kubka, który wyjął z szuflady. Potem podniósł słuchawkę i wybrał numer dyżurki. Odebrał Mankiewicz.

– Masz kogoś w jaskini nietoperzy?

– Bosch? Myślałem, że wziąłeś trochę wolnego.

– Źle myślałeś. Co z jaskinią?

– Nie, nie ma nikogo do ósmej. Czego potrzebujesz?

– Zamierzam nagrać przyznanie się do winy i nie chcę, żeby jakikolwiek adwokat zdołał je odkręcić. Facet cuchnie bourbonem, ale chyba nie jest zupełnie pijany. Mimo to chcę, żebyś to odnotował.

– Chodzi o te kości?

– No.

– Przyprowadź go, to każę mu dmuchać. Mam uprawnienia.

– Dzięki, Mank.

Odłożył słuchawkę i popatrzył na Edgara.

– Zabierzemy go do jaskini i zobaczymy, ile nadmucha. Na wszelki wypadek.

– Dobry pomysł.

Zanieśli kubki do pokoju przesłuchań numer 3, gdzie wcześniej przykuli Delacroix do pierścienia na środku stołu. Otworzyli mu kajdanki i dali napić się parę łyków kawy. Potem zaprowadzili go tylnym korytarzem do małego aresztu. Składały się na niego praktycznie dwie duże cele do przetrzymywania pijaków i prostytutek. Aresztantów w poważniejszych sprawach zwykle zabierano do głównego więzienia miejskiego lub okręgowego. Trzecią celkę, nazywaną jaskinią nietoperzy, wykorzystywano do pomiaru stężenia alkoholu we krwi.

Spotkali Mankiewicza na korytarzu i weszli za nim do jaskini, gdzie włączył alkomat i kazał Delacroix dmuchnąć w dołączoną do urządzenia rurkę z przezroczystego tworzywa sztucznego. Bosch zauważył, że Mankiewicz ma czarną wstążkę na odznace – symbol żałoby po Julii Brasher.

Minęło kilka minut, nim otrzymali rezultat. Delacroix miał trzy dziesiąte promila – o wiele mniej, niż wynosił nawet limit dla kierowców. Do przyznania się do morderstwa nie odnosiły się żadne standardy.

Gdy wyprowadzali Delacroix z celi, Harry poczuł, że Mankiewicz klepnął go w ramię. Odwrócił się w jego stronę, a Edgar poszedł dalej z aresztantem.

Mankiewicz kiwnął głową.

– Chciałem ci tylko powiedzieć, że mi przykro, Harry – powiedział. – No wiesz, po tym, co się stało.

Bosch wiedział, że chodzi mu o Julię. Odpowiedział skinieniem głowy.

– Tak, dzięki. Ponura sprawa.

– Rozumiesz, że musiałem ją wysłać. Wiedziałem, że jest zielona, ale…

– Dobrze zrobiłeś, Mank. Łatwo być mądrym po szkodzie. – Mankiewicz tylko pokiwał głową. – Muszę już iść – dodał Bosch.

Gdy Edgar wprowadził Delacroix do pokoju przesłuchań, Bosch przeszedł do pokoju obserwacyjnego. Poprawił ostrość obiektywu kamery przed jednostronnym lustrem i włożył nową kasetę, którą wyjął z szafki. Włączył kamerę oraz zapasowy magnetofon. Przygotowania były zakończone. Wrócił do pokoju przesłuchań, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik.

Загрузка...