Jerry Edgar umiał stukać do drzwi podejrzanego jak żaden ze znanych Boschowi policjantów. Potrafił włożyć w walenie do drzwi całą energię swego studziewięćdziesięciocentymetrowego ciała, jak utalentowany sportowiec w zamach kijem baseballowym czy rzut piłką do kosza. Miało się wrażenie, że w jego lewej ręce skupia się jak w soczewce cała moc i gniew sprawiedliwości. Zapierał się stopami o ziemię, ustawiał bokiem do drzwi, unosił ramię, zginał łokieć pod kątem niecałych trzydziestu stopni i walił płasko dłonią w drzwi. Poruszał tylko nadgarstkiem, ale jego mięśnie pracowały z taką szybkością, że brzmiało to jak terkot karabinu maszynowego. Więcej – jak głos Sądu Ostatecznego.
Aluminiowa przyczepa Samuela Delacroix cała się zakołysała, gdy Edgar rąbnął pięścią w jej drzwi o wpół do czwartej w czwartkowe popołudnie. Odczekał kilka sekund i walnął ponownie, tym razem uzupełniając to wołaniem: „POLICJA!”. Następnie zszedł z przedproża, czyli szeregu niczym niespojonych pustaków.
Bosch i Edgar czekali. Żaden z nich nie wyjął broni, lecz Harry wsunął rękę pod marynarkę i zacisnął na rękojeści glocka. Była to jego standardowa taktyka przy wręczaniu nakazu osobie uznanej za niegroźną.
Nasłuchiwał przez kilka chwil, by wychwycić ruch w środku, ale hałas z autostrady zagłuszał wszelkie dźwięki. Zajrzał do okien – żadna z firanek się nie poruszyła.
– Wiesz co? – szepnął. – Dochodzę do wniosku, że człowiek odczuwa ulgę, kiedy po zastukaniu wołasz, że to tylko policja. Przynajmniej wiadomo, że nie trzęsienie ziemi.
Edgar nie odpowiedział. Zapewne domyślał się, że to tylko nerwowe dowcipkowanie. Nie wynikało z lęku, co będzie po zastukaniu do drzwi – Harry był praktycznie pewien, że Delacroix nie sprawi kłopotów. Jego napięcie wynikało ze świadomości, że od kilku następnych godzin spędzonych z Delacroix zależy los śledztwa. Miał zrewidować z Edgarem przyczepę, a potem podjąć decyzję – głównie na podstawie wypracowanego z partnerem kodu znaków – czy aresztować Samuela Delacroix za morderstwo syna. Po drodze musieli jednak znaleźć dowody lub wycisnąć z podejrzanego przyznanie się do winy, by sprawa opierająca się przede wszystkim na hipotezach zamieniła się w odporne na adwokackie sztuczki oskarżenie.
Harry czuł więc, że zbliża się chwila prawdy, a to zawsze budziło w nim nerwowość.
Podczas wcześniejszej narady u porucznik Billets, dotyczącej stanu śledztwa, uznano, że nadszedł czas przesłuchać Sama Delacroix. Jako ojciec ofiary był głównym podejrzanym. Skąpe dowody mimo wszystko wskazywały na niego. Bosch i Edgar spędzili następną godzinę na sporządzeniu nakazu rewizji przyczepy Delacroix i dostarczeniu go do sądu karnego w śródmieściu sędziemu, który zwykle bez problemu uwzględniał takie wnioski.
Musieli się jednak natrudzić, by przekonać nawet tego sędziego. Problem polegał na tym, iż sprawa była stara, a dowody wiążące ofiarę z podejrzanym – skąpe. Na dodatek policjanci chcieli przeszukać nie to miejsce, w którym mogła zostać popełniona zbrodnia; podejrzany w chwili śmierci nawet tam nie mieszkał.
Na korzyść detektywów przemawiała dołączona lista obrażeń, których chłopiec doznał w ciągu swojego krótkiego życia. Ostatecznie właśnie ona przekonała sędziego do podpisania nakazu.
Policjanci pojechali najpierw na pole golfowe, ale tam dowiedzieli się, że Delacroix skończył już pracę.
– Walnij jeszcze raz – powiedział Harry do Edgara.
– Chyba idzie.
– Nic mnie to nie obchodzi. Chcę, żeby miał zszarpane nerwy.
Edgar wszedł z powrotem na schodek i raz jeszcze rąbnął w drzwi.
Nie stanął pewnie na pustakach, zachwiały mu się pod nogami. Wskutek tego trzeci atak na drzwi nie był tak potężny i nie wzbudzał równej grozy. Edgar się cofnął.
– To nie była policja – szepnął Bosch. – To sąsiad, żeby poskarżyć się na psa czy coś w tym rodzaju.
– Przykro mi, ale…
Drzwi się uchyliły. Edgar zamilkł. Harry natychmiast stał się maksymalnie czujny. Z przyczepami bywały kłopoty. Drzwi otwierały się na zewnątrz, by nie uszczuplać miejsca w środku. Harry stał po stronie zawiasów, więc otwierający drzwi człowiek widział Edgara, ale nie jego. Problem polegał na tym, że Harry ze swej strony również nie mógł zobaczyć osoby wewnątrz. Gdyby były kłopoty, Edgar miał krzyknąć ostrzeżenie i odskoczyć do tyłu. Harry bez wahania opróżniłby magazynek prosto w drzwi; kule przebiłyby cienkie aluminium jak papier, trafiając człowieka za nimi.
– Czego? – rozległ się męski głos.
Edgar podniósł odznakę. Bosch przyglądał się uważnie partnerowi, czy jego mina nie zwiastuje kłopotów.
– Policja, panie Delacroix.
Nie widząc niczego niepokojącego, Bosch zrobił krok do przodu, chwycił klamkę i otworzył drzwi na całą szerokość. Nie spuszczał drugiej ręki z broni.
W drzwiach stał mężczyzna, którego poprzedniego dnia widzieli na polu golfowym. Miał na sobie stare spodnie w kratę i spraną brązową koszulkę z krótkimi rękawami i zastarzałymi plamami pod pachami.
– Mamy nakaz rewizji tej przyczepy – powiedział Bosch. – Możemy wejść?
– To wy… – rzucił Delacroix. – To wy byliście wczoraj na polu.
– Proszę pana – przerwał mu kategorycznie Bosch. – Powiedziałem, że mamy nakaz rewizji. Możemy wejść i dokonać przeszukania?
Bosch wyjął z kieszeni złożony nakaz i wyciągnął go przed siebie, pozostawiając wszakże poza zasięgiem rąk Delacroix. Był to fortel: żeby dostać nakaz, musieli wyłożyć przed sędzią wszystkie karty, ale nie musieli tego samego robić przed podejrzanym. Przynajmniej nie od razu. Chociaż Delacroix miał prawo dokładnie zapoznać się z nakazem przed wpuszczeniem detektywów do środka, Harry miał nadzieję, że nie przyjdzie mu to do głowy. Delacroix i tak miał wkrótce poznać fakty, ale
Harry wolał kontrolować przekazywanie informacji, by móc oceniać jego reakcje i wyrobić sobie na tej podstawie opinię.
Po chwili schował nakaz do wewnętrznej kieszeni marynarki.
– O co chodzi? – zapytał ze stłumionym protestem Delacroix. – Mogę przynajmniej zobaczyć ten papier?
– Nazywa się pan Samuel Delacroix? – spytał szybko Bosch.
– Tak.
– To pańska przyczepa, zgadza się?
– Moja. Wynajmuję miejsce. Chcę przeczytać…
– Panie Delacroix – włączył się Edgar. – Wolelibyśmy nie dyskutować z panem na oczach sąsiadów. Na pewno i pan wolałby tego uniknąć. Wpuści nas pan, żebyśmy zgodnie z prawem dokonali rewizji, czy nie?
Delacroix przeniósł spojrzenie z Boscha na Edgara i z powrotem. Kiwnął głową.
– Pewnie tak.
Harry pierwszy wszedł na schodek. Przecisnął się do środka obok Delacroix. Poczuł natychmiast woń bourbona, nieświeżego oddechu i kociego moczu.
– Wcześnie pan zaczyna, Delacroix.
– Tak, piłem drinka – odrzekł Delacroix tonem, który stanowił mieszaninę pogardy dla samego siebie i wyzwania. – Jestem już po pracy. Wolno mi.
Edgar wszedł do środka; było mu znacznie trudniej przecisnąć się obok Delacroix. Bosch rozejrzał się po mętnie oświetlonym wnętrzu przyczepy. Na prawo od wejścia znajdował się pokój dzienny z boazerią na ścianach, sofą obitą sztuczną skórą i stolikiem do kawy z obdrapanym blatem, spod którego wierzchniej warstwy wyzierała płyta wiórowa. Był tu też do kompletu stolik pod lampę – bez lampy. Stał na nim niepewnie telewizor i magnetowid. Na wierzchu telewizora leżał stosik kaset. Po przeciwnej stronie stołu stała kanapa z obdartymi – pewnie przez kota – poręczami i wyłażącą wyściółką. Pod stołem leżała sterta gazet, głównie brukowców z krzykliwymi nagłówkami.
Po lewej zamontowano przypominającą kambuz kuchenkę ze zlewem, szafkami, piecykiem i lodówką z jednej strony oraz kącikiem jadalnym na cztery osoby z drugiej. Na stole stała butelka bourbona Ancient Age.
Na podłodze pod stołem walało się trochę okruchów karmy dla kotów. Stało też stare pudełko po margarynie, napełnione do połowy wodą. Ale kota nie było widać, pozostał tylko smród.
Za kuchnią biegł wąski korytarz, prowadzący do jednej lub dwóch sypialni i łazienki.
– Zostawmy otwarte drzwi i uchylmy parę okien – powiedział Bosch. – Może pan siądzie na tej sofie, panie Delacroix?
Delacroix podszedł do niej posłusznie.
– Panowie posłuchają, nie ma tu czego przeszukiwać – powiedział. – Wiem, dlaczego przyjechaliście.
Bosch obejrzał się na Edgara i popatrzył znowu na Delacroix.
– Tak? – spytał Edgar. – Niby dlaczego?
Delacroix osunął się ciężko na środek sofy. Sprężyny były nic niewarte; zapadł się, a boki sofy uniosły się jak dzioby tonących bliźniaczych „Titaniców”.
– Chodzi wam o benzynę – powiedział Delacroix. – I tak prawie jej nie używałem. Nigdzie nie jeżdżę, tylko na pole i z powrotem. Mam ograniczone prawo jazdy za prowadzenie pod wpływem.
– Benzyna? – zapytał Edgar. – O czym pan…
– Panie Delacroix, nie przyjechaliśmy dlatego, że kradnie pan benzynę – wyjaśnił Bosch.
Wziął do ręki jedną z kaset ze stosu na telewizorze. Na kawałku taśmy na grzbiecie napisano: „First Infrantry”, odcinek 46. Bosch odłożył ją i przyjrzał się napisom na niektórych pozostałych kasetach. Na wszystkich były odcinki serialu, w którym Delacroix występował ponad trzydzieści lat temu.
– To i tak nie nasza działka – odezwał się, nie patrząc na Delacroix.
– To o co chodzi? Czego chcecie?
Harry popatrzył na niego.
– Jesteśmy tu w sprawie pana syna.
Delacroix utkwił w nim wzrok na długą chwilę. Powoli rozchylił usta, pokazując pożółkłe zęby.
– Arthura – powiedział wreszcie.
– Tak. Znaleźliśmy go.
Delacroix opuścił wzrok. Wydawało się, że przestał widzieć wnętrze przyczepy, a zamiast tego ogląda dawne wspomnienie. On wiedział. Harry to zauważył; instynkt mówił mu, że to, co powiedzą teraz Delacroix, nie będzie dla niego nowiną. Obejrzał się na Edgara, żeby zorientować się, czy i on to dostrzegł. Jego partner kiwnął głową.
– Nie wygląda pan na zbyt podekscytowanego jak na ojca, który nie widział syna od ponad dwudziestu lat – powiedział.
Delacroix podniósł na niego wzrok.
– Pewnie dlatego, że wiem, że nie żyje.
Harry przyjrzał mu się uważnie przez dłuższy moment, nie wypuszczając powietrza z płuc.
– Dlaczego pan tak powiedział? Dlaczego pan tak sądzi?
– Bo wiem. Cały czas wiedziałem.
– O czym?
– Że nie wróci.
Sytuacja rozwijała się odmiennie od wszystkich scenariuszy, jakie przychodziły wcześniej Harry'emu do głowy. Miał wrażenie, że Delacroix czekał na nich, spodziewał się ich przybycia, może od lat. Uznał, że chyba powinni zmienić taktykę, aresztować Delacroix i odczytać mu jego prawa.
– Jestem aresztowany? – zapytał Delacroix, jakby czytał w jego myślach
Bosch obejrzał się na Edgara, zastanawiając się, czy partner wyczuwa, że sytuacja wymyka się im z rąk.
– Pomyśleliśmy, że najpierw z panem porozmawiamy. Wie pan, nieoficjalnie.
– Równie dobrze możecie mnie aresztować – rzekł spokojnie Delacroix.
– Tak pan sądzi? To znaczy, że nie chce pan z nami rozmawiać?
Delacroix powoli pokręcił głową i znowu utkwił wzrok w oddali.
– Nie, porozmawiam – odparł. – Opowiem wam wszystko.
– O czym pan opowie?
– Jak to się stało.
– Jak co się stało?
– Z moim synem.
– Wie pan, co się stało?
– Pewnie, że wiem. Ja to zrobiłem.
Bosch o mało nie zaklął na głos. Podejrzany dosłownie się przyznał, zanim przedstawili mu jego prawa, łącznie z prawem do odmowy składania obciążających zeznań.
– Panie Delacroix, na razie przerwiemy. Odczytam panu teraz pańskie prawa.
– Chcę tylko…
– Nie, proszę nic więcej nie mówić. Na razie. Załatwmy najpierw jak należy wstępne formalności, a potem chętnie posłuchamy, co ma pan nam do powiedzenia.
Delacroix machnął ręką, jakby to – i wszystko inne – się dla niego nie liczyło.
– Jerry, gdzie masz magnetofon? Nie odebrałem jeszcze swojego z wydziału spraw wewnętrznych.
– W samochodzie. Nie wiem, jak tam baterie.
– Idź sprawdzić.
Edgar wyszedł z przyczepy. Bosch czekał w milczeniu. Delacroix oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach. Bosch przyglądał się jego pozie. Nieczęsto się to zdarzało, ale nie po raz pierwszy Harry uzyskiwał przyznanie się podczas pierwszego kontaktu z podejrzanym.
Edgar wrócił z magnetofonem, ale pokręcił głową.
– Padły. Myślałem, że masz swój.
– Kurczę. W takim razie będziemy notować.
Bosch wyjął etui z odznaką, a z niego jedną z wizytówek. Kazał je wydrukować z prawami podejrzanego na odwrocie i linią na podpis. Przeczytał Delacroix jego prawa i zapytał, czy je rozumie. Delacroix pokiwał głową.
– Czy mam to uznać za potwierdzenie?
– Tak. Rozumiem.
– W takim razie proszę się podpisać pod tym, co panu właśnie przeczytałem. – Podał Delacroix wizytówkę i długopis. Po podpisaniu schował karteczkę do etui. Obszedł stolik i usiadł na skraju sofy. – Raczy pan teraz powtórzyć to, co powiedział pan nam parę minut temu?
Delacroix wzruszył ramionami, jakby chodziło o drobnostkę.
– Zabiłem mojego syna. Arthura. Wiedziałem, że kiedyś się zjawicie. Wiele czasu wam to zajęło.
Bosch obejrzał się na Edgara, który pisał w notesie. Dzięki temu mieli przynajmniej pewne świadectwo przyznania się podejrzanego. Wrócił wzrokiem do Delacroix i milczał, mając nadzieję, że będzie to dla niego zachętą do kontynuowania. Starszy mężczyzna jednak znowu ukrył twarz w dłoniach. Zaczęły mu drżeć ramiona – rozpłakał się.
– Boże, pomóż mi… Ja to zrobiłem.
Bosch znowu obejrzał się na Edgara i uniósł brwi. Jego partner pokazał, że jest dobrze. Mieli więcej niż dość, by przejść do następnego stadium: nagrania w kontrolowanych warunkach w pokoju przesłuchań na komendzie.
– Ma pan kota, panie Delacroix? – zapytał Bosch. – Gdzie jest?
Mokre oczy Delacroix wyjrzały spomiędzy palców.
– Gdzieś tutaj. Pewnie śpi na łóżku. Dlaczego pan pyta?
– No cóż, zadzwonimy do schroniska dla zwierząt, żeby się nim zajęto. Pojedzie pan z nami. Został pan właśnie aresztowany. Będziemy dalej rozmawiać na komendzie.
Delacroix opuścił ręce, wyraźnie wytrącony z równowagi.
– Nie, w schronisku się nim nie zajmą, uśpią go natychmiast, kiedy się zorientują, że po niego nie wrócę.
– No, nie może pan go po prostu tutaj zostawić.
– Pani Kresky się nim zajmie. Mieszka obok. Może tu przychodzić i go karmić.
Bosch potrząsnął głową. Wszystko waliło się z powodu kota.
– Nie możemy na to pozwolić. Musimy opieczętować przyczepę, dopóki jej nie zrewidujemy.
– Dlaczego teraz tego nie zrobicie? – zapytał Delacroix z autentycznym gniewem w głosie. – Powiedziałem wam to, co chcieliście wiedzieć. Zabiłem swojego syna. To był wypadek. Pewnie uderzyłem go za mocno. Ja… – Zasłonił twarz rękami i ze łzami wymamrotał: – Boże… co ja narobiłem?
Edgar pisał dalej. Harry wstał. Chciał, żeby Delacroix jak najszybciej znalazł się w pokoju przesłuchań na posterunku. Minęło jego zdenerwowanie; zastąpiła je niecierpliwość. Chciał, żeby przyznanie Delacroix znalazło się na taśmie – magnetofonowej i wideo – nim porozmawia z adwokatem i dotrze do niego, że ładuje się na resztę życia do celi o wymiarach dwa na trzy metry.
– No dobrze, później wymyślimy, co z kotem – powiedział. – Na razie zostawimy mu dosyć jedzenia. Niech pan wstanie, Delacroix. Jedziemy.
Delacroix wstał.
– Mogę się przebrać w coś porządniejszego? To stare łachy, które noszę po domu.
– Niech pan się tym nie przejmuje – rzekł Bosch. – Później dostanie pan ubrania.
Nie fatygował się informowaniem go, że nie będą to jego ubrania. Na
Delacroix czekał więzienny kombinezon z numerem na plecach. Żółtej barwy, identyfikującej więźniów z maksymalnie strzeżonego piętra – morderców.
– Skujecie mnie? – zapytał Delacroix.
– Takie są przepisy – odparł Bosch. – Musimy.
Obszedł stolik i odwrócił Delacroix plecami do siebie, żeby nałożyć mu kajdanki.
– Wiecie, byłem aktorem. Grałem kiedyś więźnia w jednym z odcinków „Ściganego”. W pierwszej serii, z Davidem Janssenem. Małą rólkę. Siedziałem obok Janssena na ławie. To wszystko. Udawałem, że jestem naćpany.
Bosch nic nie odpowiedział. Delikatnie pchnął Delacroix do wyjścia.
– Sam nie wiem, dlaczego to sobie przypomniałem – powiedział Delacroix.
– Nic się nie stało – odparł Edgar. – Ludzie w takiej chwili przypominają sobie najdziwniejsze rzeczy.
– Niech pan tylko uważa na schodku – ostrzegł Bosch.
Wyprowadzili go na zewnątrz; Edgar szedł z przodu, Bosch z tyłu.
– Ma pan klucz? – zapytał Bosch.
– Leży na blacie w kuchni.
Harry wrócił do środka i odszukał klucz. Zaczął otwierać szafki w kuchni, aż znalazł pudełko karmy dla kotów. Otworzył je i wysypał zawartość na papierową tackę pod stołem. Karmy było niewiele; będzie musiał później zająć się zwierzęciem.
Gdy wyszedł z przyczepy, Edgar wsadził już Delacroix na tylne siedzenie samochodu. Zobaczył, że przygląda się im sąsiadka z otwartych drzwi drugiej przyczepy. Odwrócił się i zamknął drzwi na klucz.