Rozdział 37

Bosch przedstawił wszystkie trzy osoby obecne w pokoju przesłuchań i podał datę oraz godzinę, chociaż i tak nagrywały się na dole kadru taśmy wideo. Położył na stole formularz zrzeczenia się obecności adwokata i powiedział Delacroix, że odczyta mu jeszcze raz jego prawa. Gdy skończył, poprosił go o podpisanie formularza, a potem odsunął na bok. Upił łyk kawy i zaczął przesłuchanie.

– Panie Delacroix, kilka godzin temu wyraził pan chęć opowiedzenia, co stało się z pana synem, Arthurem, w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym roku. Nadal chce pan z nami o tym rozmawiać?

– Tak – powiedział Delacroix bez wahania czy cienia emocji.

– Zabił go pan?

– Tak, zabiłem. Nie chciałem, ale to zrobiłem. Tak.

– Kiedy do tego doszło?

– To było w maju… chyba w maju tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku. Myślę, że właśnie wtedy. Pewnie wiecie to lepiej ode mnie.

– Proszę niczego nie zakładać. Niech pan odpowiada na każde pytanie najdokładniej, jak pan potrafi.

– Postaram się.

– Gdzie zginął pana syn?

– W domu, w którym wtedy mieszkaliśmy. W swoim pokoju.

– Jak zginął? Uderzył go pan?

– Och, tak. Ja…

Rzeczowe podejście Delacroix do przesłuchania nagle wyparowało. Jego twarz się ściągnęła; grzbietami dłoni otarł kąty oczu.

– Uderzył go pan?

– Tak.

– Gdzie?

– Chyba pobiłem go całego.

– Z głową włącznie?

– Tak.

– Mówi pan, że to było w jego pokoju?

– Tak, w jego pokoju.

– Czym go pan bił?

– To znaczy?

– Pięściami czy jakimś przedmiotem?

– I tak, i tak. Moje pięści to też jakiś przedmiot.

– Czym bił pan swojego syna?

– Naprawdę nie pamiętam. Musiałem… po prostu czymś, co miał u siebie. W pokoju. Muszę się zastanowić.

– Możemy wrócić do tego później. Dlaczego właśnie tego dnia… po pierwsze, kiedy to było? O jakiej porze?

– Rano. Po tym, jak Sheila – to moja córka – poszła do szkoły. Naprawdę tylko to pamiętam. Sheili już nie było.

– A pana żona, matka chłopca?

– Och, odeszła o wiele wcześniej. To przez nią właśnie zacząłem…

Urwał. Harry domyślił się, że chce obciążyć żonę winą za swoje pijaństwo, a tym samym za wszystko, co z niego wynikało, z morderstwem włącznie.

– Kiedy ostatni raz miał pan kontakt z żoną?

– Byłą żoną. Nie rozmawiałem z nią od dnia, kiedy znikła. To było…

Nie dokończył. Nie przypominał sobie, ile czasu minęło.

– A co z pańską córką? Kiedy ostatnio z nią pan rozmawiał?

Delacroix oderwał wzrok od Boscha i wbił go w swe dłonie spoczywające na stole.

– Dawno temu – powiedział.

– Jak dawno?

– Nie pamiętam. Nie rozmawiamy ze sobą. Pomogła mi kupić przyczepę. To było pięć czy sześć lat temu.

– Nie rozmawiał pan z nią w tym tygodniu?

Delacroix podniósł na niego zaciekawiony wzrok.

– W tym tygodniu? Nie. Dlaczego miałbym…

– Pozwoli pan, że to ja będę zadawał pytania. A co z wiadomościami? Czytał pan w ostatnich kilku tygodniach gazety albo oglądał dzienniki w telewizji?

Delacroix potrząsnął głową.

– Nie lubię tego, co teraz pokazują. Wolę oglądać kasety.

Harry zdał sobie sprawę, że zbacza z tematu. Postanowił wrócić do rzeczy najważniejszych. Najistotniejsze dla niego było jasne przyznanie się Delacroix do zamordowania syna. Musiało być pewne i wystarczająco szczegółowe, żeby nie można go było podważyć. Wiedział bez cienia wątpliwości, że kiedy Delacroix dostanie adwokata, wcześniej czy później wycofa przyznanie się do winy. Zawsze tak się działo. Przyznanie zostanie zakwestionowane na wszystkich frontach – od prawidłowości proceduralnej po stan psychiczny podejrzanego, a obowiązkiem Harry'ego było dopilnowanie, by mimo to ostało się i mogło zostać w końcu przedstawione dwunastu członkom ławy przysięgłych.

– Wróćmy do pana syna, Arthura. Pamięta pan, czym go pan bił w dniu jego śmierci?

– Myślę, że chyba jego małym kijem. Miniaturą kija baseballowego, pamiątką z meczu Dodgersów.

Bosch pokiwał głową. Wiedział, o czym mówi Delacroix. W kioskach z pamiątkami sprzedawano kije wielkości pałek, jakie nosili policjanci, zanim dostali nowe, metalowe. Taki kij mógł stanowić narzędzie zbrodni.

– Dlaczego go pan bił?

Delacroix popatrzył na swoje ręce. Bosch zobaczył, że brakuje mu kilku paznokci. To musiało boleć.

– Och, nie pamiętam. Pewnie byłem pijany. Ja… – Znów zalał się łzami i ukrył twarz w dłoniach. Bosch czekał, aż wreszcie Delacroix się uspokoi i kontynuował: – Powinien… powinien być w szkole. Ale nie poszedł. Wszedłem do jego pokoju i on tam był. Wściekłem się. Płaciłem spore pieniądze za tę szkołę, a nam się nie przelewało. Zacząłem wrzeszczeć, później biłem, a potem… potem po prostu złapałem ten kij i go walnąłem. Pewnie za mocno. Nie chciałem.

Bosch czekał dalej, ale Delacroix zamilkł.

– Wtedy umarł? – Delacroix kiwnął głową.

– To znaczy: tak?

– Tak. Tak.

Rozległo się dyskretne stukanie do drzwi. Bosch kiwnął głową Edgarowi, który podszedł do wejścia. Harry domyślił się, że to prokurator, ale nie zamierzał przerywać przesłuchania przedstawianiem obecnych. Ciągnął dalej.

– Co pan wtedy zrobił? Kiedy Arthur już nie żył?

– Zniosłem go schodami z tyłu do garażu. Nikt mnie nie widział. Wsadziłem go do bagażnika. Potem wróciłem do jego pokoju, posprzątałem i wsadziłem trochę jego ubrań do torby.

– Jakiej?

– Tej, z którą chodził do szkoły. Plecaka.

– Jakie ubrania pan do niego schował?

– Nie pamiętam. Co wyciągnąłem z szuflady, rozumie pan?

– W porządku. Może pan opisać ten plecak?

Delacroix wzruszył ramionami.

– Nie pamiętam. To był zwyczajny plecak.

– No dobrze. Co pan zrobił, kiedy wrzucił pan do niego ubrania?

– Schowałem go do bagażnika.

– Jaki to był samochód?

– Impala, rocznik siedemdziesiąty drugi.

– Ma go pan jeszcze?

– Żałuję, że nie, to klasyk. Ale go rozwaliłem. Wtedy pierwszy raz zgarnęli mnie za jazdę po pijanemu.

– Co to znaczy: rozwaliłem?

– Skasowałem go. Wylądowałem na palmie w Beverly Hills. Odholowano go na jakieś złomowisko.

Wytropienie trzydziestoletniego samochodu i tak byłoby trudne, ale wiadomość, że samochód został skasowany, kładła kres wszelkim nadziejom na odnalezienie auta i poszukanie dowodów rzeczowych w bagażniku.

– Wróćmy w takim razie do pana opowieści. Ciało było w bagażniku. Kiedy pan się go pozbył?

– Tej samej nocy. Późno. Zaczęliśmy go szukać, kiedy nie wrócił ze szkoły.

– My?

– Sheila i ja. Jeździliśmy i rozglądaliśmy się. Dotarliśmy we wszystkie miejsca, gdzie jeżdżono na deskorolkach.

– A Arthur był przez cały czas w bagażniku samochodu, którym jeździliście?

– Zgadza się. Widzi pan, nie chciałem, żeby się dowiedziała, co zrobiłem. Chroniłem ją.

– Rozumiem. Złożył pan na policji zawiadomienie o zaginięciu chłopca?

– Nie. – Delacroix potrząsnął głową. – Pojechałem na posterunek w Wilshire i rozmawiałem z policjantem. Siedział przy biurku, zaraz za wejściem. Powiedział, że Arthur pewnie nawiał i sam wróci. Żebym poczekał kilka dni. Dlatego nie złożyłem zawiadomienia.

Bosch starał się omówić jak najwięcej zagadnień, zbierał fakty, które można było zweryfikować i w ten sposób poprzeć nimi zeznanie Delacroix, kiedy za namową adwokata wycofa swoje przyznanie się do winy. Najlepsze byłyby niepodważalne dowody lub wyniki analiz laboratoryjnych. Istotna była jednak również zgodność wersji różnych osób. Sheila Delacroix powiedziała już Boschowi i Edgarowi, że pojechała z ojcem na posterunek tego wieczoru, kiedy Arthur nie wrócił do domu. Jej ojciec wszedł na posterunek, ona zaś została w samochodzie. Bosch nie znalazł jednak zawiadomienia o zaginięciu. Ten szczegół wydawał się pasować, pomagał uwiarygodnić zeznanie.

– Panie Delacroix, nie denerwuje się pan rozmową ze mną?

– Oczywiście, że nie.

– Nie uważa pan, że wywieram na pana presję lub panu grożę?

– Nie, wszystko w porządku.

– Rozmawia pan ze mną z własnej woli?

– Zgadza się.

– No dobrze. Kiedy wyjął pan ciało syna z bagażnika?

– Później. Gdy Sheila poszła spać, wyszedłem i pojechałem gdzieś, gdzie mogłem je ukryć.

– Czyli dokąd?

– Na wzgórza. Do Laurel Canyon.

– Pamięta pan, dokąd dokładnie?

– Nie bardzo. Przejechałem koło szkoły na Lookout Mountain. Gdzieś w tej okolicy. Było ciemno, a ja… no, wie pan, piłem, bo strasznie się czułem po tym wypadku. Rozumie pan?

– Wypadku?

– Tym, że za mocno uderzyłem Arthura.

– Ach. Minął więc pan szkołę. Pamięta pan, jaka to była ulica?

– Wonderland.

– Wonderland? Na pewno?

– Nie, ale chyba tak. Przez wszystkie te lata… starałem się zapomnieć z tego jak najwięcej.

– Mówi pan zatem, że był pan pijany, kiedy ukrył pan ciało?

– Byłem pijany. Nie sądzi pan, że musiałem się upić?

– Nieważne, co ja sądzę.

Harry poczuł pierwszy dreszcz niepokoju. Chociaż Delacroix prezentował kompletne przyznanie się do winy, udzielał równocześnie informacji mogących zaszkodzić oskarżeniu. Ponieważ był pijany, mogło to tłumaczyć, dlaczego ciało zostało najwidoczniej pospiesznie porzucone na zboczu i przysypane ziemią i igliwiem. Harry jednak pamiętał, jak trudno jemu samemu było wspiąć się po stoku, i nie wyobrażał sobie, żeby pijany człowiek mógł to zrobić, niosąc lub wlokąc ciało syna.

Do tego dochodził plecak. Czy Delacroix zaniósł go razem ze zwłokami, czy wrócił po niego i jakimś cudem zdołał odnaleźć w ciemności miejsce, gdzie zostawił ciało?

Harry przyjrzał się uważnie Delacroix, starając się obmyślić, jak ma postąpić. Musiał bardzo uważać. Uzyskanie odpowiedzi, nad którą adwokat mógłby pastwić się całymi dniami w sądzie, byłoby strzałem do własnej bramki.

– Pamiętam tylko, że zabrało mi to wiele czasu – powiedział nagle nieproszony Delacroix. – Nie było mnie prawie całą noc. I pamiętam, że przytuliłem go z całych sił, zanim wrzuciłem do dołu. Jakbym urządzał mu pogrzeb.

Delacroix pokiwał głową i poszukał oczyma oczu Boscha, jakby pragnął uzyskać od niego potwierdzenie, że słusznie postąpił. Harry odpowiedział beznamiętnym spojrzeniem.

– Zacznijmy od tego – powiedział. – Ta dziura, do której pan go wrzucił – jaką miała głębokość?

– Była niegłęboka, miała może trochę ponad pół metra.

– Jak pan ją wykopał? Miał pan ze sobą narzędzia?

– Nie. Nie myślałem o tym. Musiałem wykopać ją rękami. Dlatego nie była bardzo głęboka.

– A co z plecakiem?

– Też go wrzuciłem. Do dołu. Ale nie jestem pewny.

– No dobrze. – Harry pokiwał głową. – Przypomina pan sobie coś jeszcze z tego miejsca? Było strome, płaskie, błotniste?

– Nie pamiętam.

– Były tam zabudowania?

– Niedaleko stały domy, owszem, ale nikt mnie nie widział, jeśli o to panu chodzi.

Harry doszedł do wniosku, że za bardzo ryzykuje, podążając tym tropem. Musiał się cofnąć, by wyjaśnić jeszcze kilka szczegółów.

– A co z deskorolką syna?

– Nie rozumiem.

– Co pan z nią zrobił?

Delacroix pochylił się naprzód, by się nad tym zastanowić.

– Wie pan, naprawdę sobie nie przypominam.

– Zakopał ją pan razem z nim?

– Nie mogę… Nie pamiętam.

Bosch czekał długą chwilę ciekaw, czy uda mu się uzyskać coś więcej. Delacroix jednak milczał.

– No dobrze. Panie Delacroix, zrobimy przerwę, żebym mógł porozmawiać z moim partnerem. Chcę, żeby zastanowił się pan nad tym, o czym właśnie rozmawialiśmy. O miejscu, dokąd zabrał pan ciało syna. Musi pan sobie przypomnieć więcej szczegółów. I zostaje jeszcze sprawa deskorolki.

– Dobrze, spróbuję.

– Przyniosę panu więcej kawy.

– Byłbym bardzo wdzięczny.

Bosch wstał, zabierając puste kubki. Natychmiast przeszedł do pokoju obserwacyjnego. Zastał w nim Edgara w towarzystwie drugiego, nieznanego mu mężczyzny. Obydwaj patrzyli przez jednostronne lustro na Delacroix. Edgar wyciągał właśnie rękę, żeby wyłączyć kamerę.

– Nie gaś – powiedział Bosch. Edgar cofnął dłoń. – Niech się nagrywa. Jeśli przypomni sobie coś więcej, nie chcę, żeby ktoś mógł twierdzić, że mu to podpowiedzieliśmy w przerwie.

Edgar pokiwał głową. Drugi mężczyzna odwrócił się od szyby i wyciągnął rękę. Wyglądał na niecałe trzydzieści lat. Miał ciemne, zaczesane gładko do tyłu włosy i bardzo jasną skórę. Uśmiechał się szeroko.

– Witam. George Portugal z prokuratury okręgowej. – Bosch odstawił puste kubki na stół i uścisnął mu dłoń. – Wygląda na to, że macie tu ciekawą sprawę – dodał Portugal.

– Z każdą chwilą ciekawszą – odparł Harry.

– Cóż, z tego, co widziałem przez ostatnich dziesięć minut, nie macie się czym martwić. Trafienie bez pudła.

Harry pokiwał głową, ale nie uśmiechnął się w odpowiedzi. Chciało mu się śmiać z naiwności Portugala. Widział zbyt wiele, żeby ufać instynktowi początkującego prokuratora. Przypomniało mu się, co się wydarzyło, zanim Delacroix znalazł się w pokoju po drugiej stronie szyby. Wiedział też, że w jego pracy nie ma czegoś takiego, jak trafienie bez pudła.

Загрузка...