Minęli połowę drogi przez pustynię do Palm Springs, nim któryś z nich się odezwał.
– Nic nie mówisz, Harry – powiedział Edgar.
– Wiem – odparł Bosch.
Tym, co zawsze łączyło ich jako partnerów w pracy, była zdolność znoszenia długotrwałego milczenia. Kiedykolwiek Edgar czuł potrzebę przerwania go, Bosch wiedział, że jego kolega ma ochotę porozmawiać o czymś, co go trapi.
– O co chodzi, J. Edgar?
– O nic.
– O sprawę?
– Nie, człowieku, o nic. Wszystko w porządku.
– No to dobrze.
Mijali rząd wiatraków. Powietrze stało, łopaty pozostawały w bezruchu.
– Twoi rodzicie się nie rozeszli? – zapytał Bosch.
– Tak, do samego końca – powiedział Edgar, po czym się roześmiał. – Myślę, że czasami tego żałowali, ale wytrzymali ze sobą. Pewnie tak to właśnie jest. Przetrwają najsilniejsi.
Bosch pokiwał głową. Obydwaj byli rozwiedzeni, ale rzadko rozmawiali o swoich nieudanych małżeństwach.
– Słyszałem o tobie i bucie, Harry. Wieść już się rozniosła.
A więc o tym chciał porozmawiać Edgar. Świeżo upieczonych policjantów często nazywano „butami”. Pochodzenie tego terminu było niejasne.
Jedna szkoła uważa, że jest to nawiązanie do boot camp, slangowej nazwy obozów szkoleniowych armii, inna – że była to sarkastyczna aluzja, iż są to nowe buty faszystowskiego imperium.
– Mówię tylko, że musisz uważać, człowieku. Jesteś od niej starszy stopniem, nie?
– Tak, wiem. Coś wymyślę.
– Z tego, co widziałem i słyszałem, jest warta ryzyka, ale mimo to musisz uważać.
Harry nie odpowiedział. Po kilku minutach minęli tablicę drogową z informacją, że do Palm Springs zostało szesnaście kilometrów. Zbliżał się zmierzch. Bosch miał nadzieję, że zastuka do drzwi Christine Waters, zanim się ściemni.
– Poprowadzisz rozmowę, Harry, kiedy dojedziemy?
– Tak, poprowadzę. Możesz odgrywać obrażonego.
– Nie będę miał z tym żadnych kłopotów.
Gdy minęli granice Palm Springs, kupili plan na stacji benzynowej i kluczyli po mieście, aż znaleźli Frank Sinatra Boulevard. Pojechali nim w stronę gór. Bosch zaparkował pod bramą osiedla Mountaingate Estates. Z planu wynikało, że tu właśnie mieści się ulica, przy której mieszka Christine Waters.
Ze stróżówki wyszedł ochroniarz w uniformie, przyglądając się z uśmiechem samochodowi w policyjnych barwach.
– Trochę daleko was zaniosło od rewiru – powiedział.
Bosch kiwnął głową, siląc się na uprzejmy uśmiech. W rezultacie wyglądał, jakby trzymał coś kwaśnego w ustach.
– Coś w tym rodzaju.
– O co chodzi?
– Jedziemy porozmawiać z Christine Waters, Deep Waters Drive trzysta dwanaście.
– Pani Waters spodziewa się was?
– Nie, chyba że jest jasnowidzem albo pan ją poinformuje.
– To mój obowiązek. Proszę chwilę zaczekać.
Strażnik wrócił do stróżówki. Bosch zobaczył, że podniósł słuchawkę.
– Wygląda na to, że Christine Delacroix wymieniła męża na znacznie lepszy model – rzekł Edgar.
Przyglądał się przez przednią szybę kilku domom widocznym z miejsca, w którym stali. Wszystkie były wielkie i miały starannie utrzymane trawniki wielkości boisk piłkarskich.
Ochroniarz wrócił, położył obydwie ręce na wypukłości pod boczną szybą i pochylił się, by przyjrzeć się Boschowi.
– Chce wiedzieć, o co chodzi.
– Proszę jej przekazać, że porozmawiamy o tym w domu. Na osobności. Niech pan jej powie, że mamy nakaz sądowy.
Strażnik wzruszył ramionami w geście oznaczającym „jak tam chcecie” i wrócił do środka. Bosch przyglądał się, jak jeszcze przez kilka chwil rozmawiał przez telefon. Gdy odłożył słuchawkę, brama zaczęła się powoli otwierać. Strażnik stanął w otwartych drzwiach i machnął im ręką – nie potrafił sobie jednak odmówić, ostatnie słowo należało do niego:
– Wiecie, wasza poza twardzieli pewnie naprawdę przydaje się wam w Los Angeles, ale tu na pustyni to tylko…
Bosch nie usłyszał reszty. Przejechał przez bramę, zamykając równocześnie okno.
Okazało się, że Deep Waters Drive znajduje się na samym końcu osiedla. Pobudowane tu domy wyglądały na warte kilka milionów dolarów i były znacznie okazalsze niż te przy wjeździe do Mountaingate.
– Kto mógł nazwać ulicę na pustyni Deep Waters Drive? – rzucił z zastanowieniem Edgar.
– Może ktoś o nazwisku Waters.
– Cholera – dotarło to do Edgara. – Myślisz? No to rzeczywiście korzystnie zamieniła męża.
W ślepym zaułku na końcu Mountaingate Estates stała rezydencja we współczesnym stylu hiszpańskim. To tu mieszkała Christine Waters. Była to niewątpliwie najlepsza parcela na osiedlu. Dom stał na wzniesieniu, z którego roztaczał się widok nie tylko na pozostałe zabudowania, ale i na okalające je pole golfowe.
Rezydencja miała własną bramę, która stała otworem. Bosch zastanawiał się, czy zawsze tak jest, czy też została otworzona dla nich.
– Zapowiada się ciekawie – powiedział Edgar, gdy wjechali na okrągły parking, wyłożony dopasowanymi do siebie wielokątnymi płytkami.
– Nie zapominaj, że ludzie mogą zmienić adres, ale nie samych siebie – odrzekł Bosch.
– Pewnie. Podstawy podstaw.
Wysiedli z samochodu i weszli pod portyk przed podwójnymi drzwiami frontowymi. Zanim do nich dotarli, otworzyła im kobieta w czarno-białym stroju pokojówki. Powiedziała z silnym hiszpańskim akcentem, że pani Waters czeka w salonie.
Salon miał rozmiary małej katedry i taka też panowała w nim atmosfera. Pod sufitem na wysokości ośmiu metrów widać było gołe belki. Wysoko na wschodniej ścianie znajdowały się trzy wielkie witraże – tryptyk, przedstawiający wschód słońca, ogród i wschód księżyca. W przeciwnej ścianie znajdował się rząd sześciu rozsuwanych drzwi, przez które widać było dokładnie murawę pola golfowego. W salonie były dwa odrębne zestawy mebli, jakby przyjmowano tu naraz po dwie grupy gości.
Na środku kremowej sofy z pierwszego zestawu siedziała kobieta o jasnych włosach i twarzy o naciągniętej skórze. Obserwowała policjantów, gdy weszli do środka i ujrzeli wielkość pokoju.
– Pani Waters? – rzekł Harry. – Jestem detektyw Bosch, a to detektyw Edgar. Pracujemy w Departamencie Policji Los Angeles.
Wyciągnął rękę. Christine Waters ją ujęła, ale nie uścisnęła. Przytrzymała ją tylko przez moment, a potem to samo zrobiła z wyciągniętą dłonią Edgara. Bosch wiedział ze świadectwa urodzenia, że ma pięćdziesiąt sześć lat, wyglądała jednak na o dekadę młodszą. Jej gładka, opalona twarz stanowiła świadectwo cudów nowoczesnej techniki medycznej.
– Proszę siadać – powiedziała. – Nie zdołam w pełni wyrazić, jakie to kłopotliwe, iż taki samochód stoi pod moim domem. Domyślam się, że jeśli chodzi o policję Los Angeles, dyskrecja nie jest jej najsilniejszą stroną.
– Cóż, proszę pani, sami jesteśmy nieco zakłopotani, ale szefowie każą nam jeździć właśnie czymś takim. – Bosch się uśmiechnął. – Pan każe, sługa musi.
– O co chodzi? Strażnik przy bramie powiedział mi, że macie nakaz sądowy. Mogę go zobaczyć?
Bosch usiadł na sofie naprzeciw niej, po drugiej stronie czarnego stolika do kawy ze złotą intarsją.
– Hm, musiał mnie źle zrozumieć – odparł. – Mówiłem mu, że możemy dostać nakaz sądowy, jeśli odmówi pani rozmowy.
– Na pewno – odpowiedziała tonem głosu świadczącym, że nie uwierzyła Boschowi. – O czym chcecie ze mną rozmawiać?
– Musimy wypytać panią o męża.
– Mój mąż nie żyje od pięciu lat. Poza tym rzadko jeździł do Los Angeles. Co mógł…
– O pani pierwszego męża. Samuela Delacroix. Musimy porozmawiać także o pani dzieciach.
Jej spojrzenie natychmiast przybrało ostrożny wyraz.
– Nie… od lat nie miałam z nimi kontaktu. Prawie trzydziestu.
– To znaczy odkąd wyszła pani po lekarstwo dla chłopca i zapomniała wrócić do domu? – zapytał Edgar.
– Kto to wam powiedział?
– Pani Waters, wolałbym najpierw usłyszeć odpowiedzi, potem będzie pani mogła zadawać pytania – odparł Bosch.
– Nie rozumiem. Jak mnie znaleźliście? O co wam chodzi? Dlaczego tu przyjechaliście?
Jej ton z pytania na pytanie stawał się coraz wyższy od emocji. Życie, które zostawiła za sobą trzydzieści lat temu, nagle wdzierało się w jej starannie uporządkowaną egzystencję.
– Jesteśmy detektywami z wydziału zabójstw, proszę pani. Pracujemy nad sprawą, w którą może być zamieszany pani mąż. Do tego…
– To nie mój mąż. Rozwiodłam się z nim ponad dwadzieścia pięć lat temu. To obłęd: przyjeżdżacie wypytywać mnie o człowieka, z którym nie mam żadnego kontaktu. Nawet nie wiem, czy w ogóle żyje. Myślę, że powinniście sobie pojechać. Chcę, żebyście dali mi spokój.
Wstała i wyciągnęła rękę w stronę wyjścia z salonu.
Bosch obejrzał się na Edgara i popatrzył z powrotem na Christine Waters. Gniew sprawił, że opalenizna na jej twarzy stała się nierównomierna. Zaczęły pojawiać się plamy, dowodzące przebytej operacji plastycznej.
– Proszę usiąść, pani Waters – rzekł surowo Bosch. – Niech pani spróbuje się odprężyć.
– Odprężyć? Wie pan, kim jestem? Mój mąż wybudował to osiedle. Domy, pole golfowe, wszystko. Nie możecie mnie tak po prostu nachodzić. Podniosę słuchawkę i za dwie minuty będę rozmawiała z komendantem…
– Pani syn nie żyje, szanowna pani – wypalił Edgar. – Ten, którego porzuciła pani trzydzieści lat temu. Proszę więc siadać i słuchać naszych pytań.
Christine Waters osunęła się na sofę, zupełnie jakby ją podcięto. Otworzyła usta i po chwili je przymknęła. Przestała patrzeć na nich; w jej oczach pojawiło się wspomnienie odległych chwil.
– Arthur…
– Właśnie – powiedział Edgar. – Arthur. Cieszę się, że wreszcie sobie pani przypomina.
Przez kilka chwil patrzyli na nią w milczeniu. Wszystkie te lata i odległość nie wystarczyły, by wieść jej nie zraniła. I to mocno. Bosch widział to już wcześniej. Przeszłość, nawet pogrzebana, zwykła wynurzać się z powrotem na powierzchnię. Zawsze tuż pod nogami.
Harry wyjął notes z kieszeni i otworzył go na czystej stronie. Napisał: „Wrzuć na luz” i podał go Edgarowi.
– Może będziesz notował, Jerry? Myślę, że pani Waters jest gotowa z nami współpracować.
Gdy usłyszała swoje nazwisko, otrząsnęła się z posępnej zadumy. Popatrzyła na Boscha.
– Co się stało? Sam to zrobił?
– Nie wiemy. Właśnie dlatego tu jesteśmy. Arthur nie żyje już od dawna. Jego szczątki odnaleziono dopiero w zeszłym tygodniu.
Powoli uniosła pięść do ust. Zaczęła nią lekko uderzać w wargi.
– Jak długo nie żyje?
– Został pogrzebany dwadzieścia lat temu. Zidentyfikowaliśmy go dzięki telefonowi od pani córki.
– Sheili.
Brzmiało to, jakby tak dawno nie wypowiadała tego imienia, że chciała sprawdzić, czy jeszcze się to jej uda.
– Arthur zaginął w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym roku, proszę pani. Wiedziała pani o tym?
– Nie. – Potrząsnęła głową. – Odeszłam prawie dziesięć lat wcześniej.
– I nie miała pani żadnego kontaktu z rodziną?
– Myślałam…
Nie dokończyła. Harry zaczekał.
– Proszę pani?
– Nie mogłam ich wziąć ze sobą. Byłam młoda i nie potrafiłam sobie poradzić… z odpowiedzialnością. Uciekłam. Przyznaję się. Uciekłam. Myślałam, że najlepiej zerwać z nimi kontakt, żeby nawet nie wiedziały o moim istnieniu.
Bosch pokiwał głową w nadziei, że w ten sposób udało mu się wyrazić, że ją rozumie i zgadza się z jej ówczesnym sposobem myślenia. Nieważne, że w rzeczywistości było inaczej. Nieważne, że jego własna matka stanęła w obliczu podobnego problemu: miała dziecko za wcześnie i w trudnych okolicznościach. Nie opuściła go jednak i wspierała z żarliwością, która stanowiła jego siłę napędową.
– Napisała pani dzieciom listy przed odejściem.
– Skąd pan o tym wie?
– Sheila nam powiedziała. Co pani napisała w liście do Arthura?
– Tylko… Tylko to, że go kocham i zawsze będę o nim myślała, ale nie mogę zostać. Naprawdę nie pamiętam wszystkiego, co napisałam. Czy to ważne?
– Nie wiem. – Bosch wzruszył ramionami. – Syn miał ze sobą list. Być może właśnie ten, który pani napisała. Uległ zniszczeniu i pewnie nigdy się tego nie dowiemy. W pozwie rozwodowym, z jakim wystąpiła pani kilka lat po odejściu, podawała pani jako przyczynę fizyczne okrucieństwo. Musi nam pani o tym opowiedzieć. Na czym polegało?
Potrząsnęła głową, tym razem z lekceważeniem, jakby pytanie było irytująco głupie.
– A jak myślicie? Sam lubił mną poniewierać. Kiedy się upił, musiałam uważać, jakbym stąpała po szkle. Byle co powodowało, że wpadał w furię: płacz dziecka, głośniejsze rozmowy i tak dalej. I zawsze ja stanowiłam cel.
– Bił panią?
– Owszem, bił. Stał się potworem. Między innymi dlatego odeszłam.
– Ale zostawiła pani dzieci z potworem – powiedział Edgar.
Tym razem Christine Waters zareagowała, jakby rzeczywiście ją uderzono. Spokojnie popatrzyła Edgarowi w oczy, aż odwrócił wzrok.
– Kim pan jest, żeby kogokolwiek osądzać? – zwróciła się do niego. – Musiałam przeżyć i nie mogłam zabrać ich ze sobą. Gdybym to zrobiła, żadne z nas by nie przeżyło.
– Na pewno to zrozumiały – odrzekł Edgar.
Kobieta znów wstała.
– Nie sądzę, żebym miała ochotę na dłuższą rozmowę. Na pewno znajdziecie drogę do wyjścia.
Ruszyła do łukowatego przejścia w głąb domu.
– Pani Waters – powiedział za nią Bosch. – Jeśli pani z nami nie porozmawia, rzeczywiście uzyskamy ten nakaz sądowy.
– Doskonale – odrzekła, nie odwracając się. – Proszę bardzo. Zajmie się nim któryś z moich adwokatów.
– Trafi do tutejszego sądu i każdy będzie mógł się z nim zapoznać.
Była to ryzykowna zagrywka, ale Bosch uznał, że dzięki niej ma szansę zatrzymać Christine Waters. Domyślał się, że jej życie w Palm Springs zostało zbudowane na pogrzebaniu starych tajemnic i że nie chciała, by ktokolwiek je poznał. Podobnie jak Edgar, miejscowi plotkarze najpewniej zinterpretowaliby jej działania i motywy odmiennie od niej samej. Mimo upływu wielu lat nawet jej trudno było myśleć o tym, co zrobiła.
Zatrzymała się w przejściu. Opanowała się i wróciła.
– Będę rozmawiała tylko z panem – powiedziała, patrząc na Boscha. – Niech on wyjdzie.
Harry pokręcił głową.
– To mój partner. I nasza wspólna sprawa. Niestety, musi zostać.
– Będę odpowiadała tylko na pańskie pytania.
– Doskonale. Proszę usiąść.
Usiadła – tym razem możliwie najdalej Edgara i bliżej Boscha.
– Wiem, że chce nam pani pomóc w znalezieniu mordercy syna. Postaramy się zająć pani jak najmniej czasu. – Kiwnęła głową. – Proszę opowiedzieć nam o byłym mężu.
– Całą ponurą historię? – spytała retorycznie. – Podam panu skróconą wersję. Spotkałam go na kursie aktorskim. Był starszy o siedem lat, wystąpił już w kilku filmach i na domiar wszystkiego był wyjątkowo przystojny. Można rzec, że szybko uległam jego urokowi. I zaszłam w ciążę, nim skończyłam dziewiętnaście lat. – Bosch obejrzał się na Edgara, czy notuje. Edgar dostrzegł jego spojrzenie i zaczął pisać. – Pobraliśmy się i urodziła się Sheila. Nie starałam się zrobić kariery. Muszę przyznać, że nie wykazałam się dostatecznym uporem. Aktorstwo wydawało mi się wtedy czymś, co warto robić. Dobrze wyglądałam, ale szybko zorientowałam się, że tak samo dobrze wyglądają wszystkie dziewczyny w Hollywood. Z radością zostałam w domu.
– Jak sobie radził pani mąż?
– Z początku bardzo dobrze. Dostał stałą rolę w „First Infantry”. Oglądał pan to kiedyś?
Bosch przytaknął. Był to serial, którego akcja toczyła się w czasie drugiej wojny światowej. Nagrywano go w drugiej połowie lat sześćdziesiątych, dopóki publiczne odczucia wobec Wietnamu i wojny w ogóle nie doprowadziły do spadku oglądalności, wówczas zrezygnowano z jego produkcji. Co tydzień pokazywano w nim dzieje plutonu, przedzierającego się poza niemiecką linię frontu. Harry'emu podobał się ten serial w dzieciństwie i zawsze starał się go oglądać czy to u rodziców zastępczych, czy w schronisku młodzieżowym.
– Sam grał jednego z Niemców, bo miał jasne włosy i aryjski wygląd. Występował przez ostatnie dwa lata. Aż do czasu, kiedy drugi raz zaszłam w ciążę. – Na chwilę zamilkła. – Potem przestano kręcić film z powodu tej durnej wojny w Wietnamie. Skasowano serial, a Sam miał trudności ze znalezieniem pracy. Kojarzono go wyłącznie z rolami Niemców. Wtedy się rozpił. I zaczął mnie bić. Całe dni spędzał na próbach obsady, ale nie dostawał żadnych ról. Potem wieczorami pił i wyżywał się na mnie.
– Dlaczego na pani?
– Bo zachodziłam w ciążę. Najpierw z Sheilą, potem z Arthurem. Żadna nie była planowana i obydwie tylko zwiększały presję na Sama. Odreagowywał to na każdym, kto był pod ręką.
– Maltretował panią.
– Maltretował? Brzmi to tak klinicznie. Zgadza się, maltretował mnie. Wielokrotnie.
– Widziała pani kiedykolwiek, żeby bił dzieci?
Było to kluczowe pytanie, które przyjechali tu zadać. Cała reszta stanowiła tylko przykrywkę.
– Właściwie nie – odparła pani Waters. – Uderzył mnie, kiedy nosiłam Arthura. W brzuch. Odeszły mi wody płodowe. Poród rozpoczął się sześć tygodni przed terminem. Arthur ważył po urodzeniu niecałe dwa kilogramy.
Harry czekał. Słowa Christine Waters sugerowały, że powie znacznie więcej, jeśli tylko da się jej po temu okazję. Wyjrzał przez rozsuwane drzwi na pole golfowe. Na skraju murawy znajdował się głęboki dół z piaskiem. Mężczyzna w czerwonej koszuli i spodniach w kratę stał w nim i zamachiwał się kijem na niewidoczną piłkę. Strugi piasku wylatywały na trawę, ale piłka się nie pokazywała.
W oddali po drugiej stronie pola golfowego trzej inni gracze wysiadali z dwóch wózków. Skraj dołu z piaskiem zasłaniał ich mężczyźnie w czerwonej koszuli. Na oczach Boscha mężczyzna rozejrzał się po polu, czy nie ma świadków, po czym pochylił się po piłkę. Rzucił ją w sposób, który idealnie naśladował wymierzone uderzenie. Piłka potoczyła się po murawie. Mężczyzna wylazł z dołu, trzymając kij oburącz w pozie sugerującej, że właśnie trafił w piłkę.
Christine Waters w końcu zaczęła mówić dalej. Bosch ponownie się do niej odwrócił.
– Arthur przez pierwszy rok był bardzo mały i chorowity. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale chyba obydwoje wiedzieliśmy, że chłopcu zaszkodziło to, co zrobił Sam. To było po prostu złe.
– Poza tym incydentem nigdy nie widziała pani, żeby bił Arthura lub Sheilę?
– Może dał klapsa Sheili, naprawdę nie pamiętam. Nigdy nie bił dzieci. Przecież po to miał mnie.
Bosch pokiwał głową – niewypowiedziany wniosek nasuwał się sam: kto został celem, gdy żona odeszła. Przypomniały mu się rozłożone na stole sekcyjnym kości i wszystkie wyliczone przez doktora Gollihera obrażenia.
– Czy mój mą… czy Sam został aresztowany?
– Nie. – Bosch jej się przyjrzał. – Na razie zbieramy fakty. Szczątki pani syna noszą ślady świadczące o przewlekłym maltretowaniu. Po prostu staramy się ustalić fakty.
– A Sheila? Czy ona…
– Nie pytaliśmy jej, ale to zrobimy. Pani Waters, czy kiedy mąż panią bił, to tylko ręką?
– Czasami różnymi rzeczami. Pamiętam, że raz pobił mnie butem. Przycisnął mnie do podłogi i walił mnie nim. Raz rzucił we mnie neseserem. Trafił mnie w bok.
Potrząsnęła głową.
– O co chodzi?
– O nic. Przypomniałam sobie ten neseser. Nosił go na wszystkie próby. Chyba w ten sposób starał się sprawiać wrażenie kogoś ważnego, kogoś, kto ma mnóstwo spraw na głowie. W środku trzymał jednak tylko kilka zdjęć portretowych i butelkę.
Nawet po tylu latach w jej głosie słychać było gorycz.
– Czy zgłosiła się pani kiedyś do szpitala lub izby przyjęć? Czy istnieje jakaś dokumentacja maltretowania?
Pokręciła głową.
– Nigdy nie zrobił mi takiej krzywdy, żebym musiała. Z wyjątkiem tego razu, kiedy nosiłam Arthura, a wtedy skłamałam. Powiedziałam, że przewróciłam się i odeszły mi wody. Widzi pan, nie chciałam, żeby świat się o tym dowiedział.
– Kiedy pani odeszła, planowała to pani? Czy po prostu pani uciekła?
Nie odpowiedziała przez długą chwilę, jakby oglądała wspomnienie na ekranie projekcyjnym pamięci.
– Napisałam listy do dzieci na długo przedtem, nim odeszłam. Nosiłam je w torebce i czekałam na odpowiednią porę. Tej nocy, kiedy uciekłam, włożyłam je pod poduszki i wyszłam tylko z torebką i w ubraniu, które miałam na sobie. Zabrałam samochód, który mój ojciec dał nam w prezencie ślubnym. I tyle. Miałam dość. Powiedziałam Samowi, że potrzebne jest lekarstwo dla Arthura. Pił. Powiedział, żebym sama po nie szła.
– I już pani nie wróciła.
– Nie. Mniej więcej rok później, zanim przeniosłam się do Palm Springs, któregoś wieczoru przejechałam pod domem. Zobaczyłam, że palą się światła. Nie zatrzymałam się.
Nie przychodziło mu do głowy żadne kolejne pytanie. Chociaż Christine Waters dobrze pamiętała tamte czasy, ta opowieść nie pomagała w zbudowaniu oskarżenia przeciwko jej byłemu mężowi o zbrodnię popełnioną dziesięć lat po tym, gdy widziała go po raz ostatni. Przypuszczalnie Bosch zdawał sobie przez cały czas sprawę, iż Christine Waters nie odegra kluczowej roli w sprawie. Może po prostu chciał sam ocenić kobietę, która zostawiła swoje dzieci z człowiekiem będącym jej zdaniem potworem.
– Jak ona wygląda? – Harry'ego na chwilę zdezorientowało jej pytanie. – Moja córka.
– Hm, tak jak pani jest blondynką. Jest nieco wyższa i mocniej zbudowana. Nie ma dzieci ani męża.
– Kiedy będzie pogrzeb Arthura?
– Nie wiem. Musiałaby pani zadzwonić do biura patologa. Albo dowiedzieć się od Sheili, czy… – Urwał. Nie mógł angażować się w łatanie trzydziestoletniej dziury w życiu dwóch kobiet. – Myślę, że już skończyliśmy, pani Waters. Dziękujemy za pani gotowość do współpracy.
– Zdecydowanie – powiedział Edgar z niezaprzeczalnym sarkazmem.
– Przyjechaliście aż tutaj, żeby zadać niewiele pytań.
– Myślę, że to dlatego, iż zna pani niewiele odpowiedzi – odparł Edgar.
Wyszli na zewnątrz. Christine Waters towarzyszyła im jeszcze kilka kroków. Wychodząc spod portyku, Harry obejrzał się na stojącą w otwartych drzwiach kobietę. Przez chwilę popatrzyli sobie w oczy. Usiłował coś powiedzieć, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Wreszcie kobieta zamknęła drzwi.