Rozdział 32

Bosch i Edgar przeprowadzili Stokesa przez salę detektywów na krótki korytarz, od którego odchodziły pokoje przesłuchań. Wepchnęli go do pokoju numer 3 i przykuli do stalowego pierścienia na środku stołu.

– Wrócimy – powiedział Bosch.

– Ej, nie zostawiaj mnie tutaj, człowieku – zaczął Stokes. – Przyjdą po mnie.

– Nikt nie przyjdzie oprócz mnie – odrzekł Bosch. – Tylko siedź cicho.

Wyszli z pokoju i go zamknęli. Harry wrócił do biurka. Pokój detektywów był zupełnie pusty. W razie postrzelenia policjanta wszyscy ruszali na pomoc – to był artykuł wiary policyjnej religii. Gdybyś to ty oberwał, chciałbyś, żeby wszyscy ci pomagali, dlatego zachowywałeś się tak samo.

Harry potrzebował papierosa, czasu na zastanowienie i kilku odpowiedzi. Nie mógł przestać myśleć o Julii. Wiedział jednak, że nie ma żadnego wpływu na jej stan, i musi zająć się czymś, nad czym ma kontrolę.

Zdawał sobie sprawę, że zostało mu niewiele czasu, nim zespół do spraw użycia broni trafi tu tropem jego i Stokesa. Podniósł słuchawkę i zadzwonił na dyżurkę. Zgłosił się Mankiewicz – zapewne jedyny policjant, który został w komendzie.

– Jakie najnowsze informacje? – zapytał Bosch. – Co z nią?

– Nie wiem. Słyszałem, że źle. Gdzie jesteś?

– Na komendzie. Mam zatrzymanego.

– Co ty wyprawiasz, Harry? Zespół włączył się do sprawy. Powinieneś być na miejscu strzelaniny. Obydwaj powinniście.

– Powiedzmy, że bałem się pogorszenia sytuacji. Słuchaj, zawiadom mnie natychmiast, jeśli dowiesz się czegoś o Julii, dobrze?

– Dobrze.

Miał już się rozłączyć, kiedy przypomniał sobie jeszcze o jednym.

– Posłuchaj mnie, Mank. Twój Edgewood próbował skopać podejrzanego. Facet cały czas leżał w kajdankach na ziemi. Pewnie ma cztery czy pięć złamanych żeber. – Bosch zaczekał. Mankiewicz nie odpowiedział. – Wybór należy do ciebie. Mogę zameldować o tym oficjalnie albo pozwolić ci, żebyś załatwił to po swojemu.

– Zajmę się tym.

– Dobra. Pamiętaj, daj mi znać, jeśli będziesz coś wiedział.

Odłożył słuchawkę i popatrzył na Edgara, który pokiwał głową z aprobatą wobec sposobu, w jaki Bosch załatwił sprawę Edgewooda.

– Co ze Stokesem? – spytał Edgar. – Kurwa, Harry, co tam się stało w garażu?

– Nie jestem pewny. Słuchaj, pójdę do niego i porozmawiam o Arthurze Delacroix. Zobaczę, ile z niego wycisnę, zanim wedrze się tutaj zespół do spraw użycia broni i go zabierze. Postaraj się ich zatrzymać, kiedy tu dotrą.

– No, tak samo mi to wyjdzie, jak nakopanie w sobotę Tigerowi Woodsowi w tyłek na Rivierze.

– Tak, wiem.

Harry wyszedł na tylny korytarz. Dotarł do drzwi pokoju 3, gdy zdał sobie sprawę, że nie odzyskał swojego magnetofonu od Carol Bradley z wydziału spraw wewnętrznych. Chciał nagrać rozmowę ze Stokesem. Minął drzwi pokoju przesłuchań i wszedł do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie stała aparatura wideo. Włączył kamerę skierowaną na pokój 3 oraz dodatkowy magnetofon.

Zawrócił do pokoju przesłuchań i usiadł naprzeciwko Stokesa. Z młodego mężczyzny jakby uszło życie. Niecałą godzinę temu woskował bmw za parę dolarów. Teraz czekał go powrót do więzienia – jeśli będzie miał szczęście. Wiedział, że krew policjanta przyciąga niebieskie rekiny.

Wielu podejrzanych zostawało zastrzelonych podczas próby ucieczki lub w niewyjaśniony sposób wieszało się w pokojach przesłuchań. Przynajmniej taką wersję dostawali dziennikarze.

– Wyświadcz sobie wielką przysługę – powiedział Bosch. – Uspokój się i nie zrób żadnego głupstwa. Nie rób nic, za co ci ludzie mogliby cię zabić. Zrozumiałeś?

Stokes pokiwał głową. Bosch zobaczył paczkę marlboro w kieszeni na piersi jego kombinezonu. Sięgnął przez stół i Stokes skrzywił się z trwogi.

– Uspokój się.

Wyjął paczkę i zapalił papierosa zapałką wyjętą z pudełka wsuniętego za celofan. Przysunął mały kosz na śmieci z kąta pokoju i wrzucił do niego zapałkę.

– Gdybym chciał ci przywalić, zrobiłbym to w garażu. Dzięki za papierosa.

Bosch posmakował dym. Minęły ponad dwa miesiące, odkąd miał ostatnio papierosa w ustach.

– Mogę zapalić? – zapytał Stokes.

– Nie. Nie zasłużyłeś. Nie zasługujesz nawet na kopa w dupę, ale jestem gotów zawrzeć z tobą mały układ. – Stokes podniósł wzrok na Boscha. – Pamiętasz kopniaka w żebra, którego oberwałeś w garażu? Układ jest taki. Zapomnisz o nim i zniesiesz go jak mężczyzna, to ja zapomnę, że prysnąłeś mi w twarz tym syfem.

– Mam połamane żebra, człowieku.

– A mnie wciąż palą oczy, człowieku. To był przemysłowy środek do czyszczenia. Prokurator zrobi z tego napaść na funkcjonariusza policji, zanim zdążysz powiedzieć pięć do dziesięciu w Corcoran. Pamiętasz odsiadkę w Core, prawda? – Bosch odczekał, aż dotrze to do Stokesa. – To co, umowa stoi?

Stokes kiwnął głową, ale powiedział:

– A co to za różnica? Powiedzą, że to ja do niej strzelałem. Nie…

– Przecież obaj wiemy, że tego nie zrobiłeś. – Zobaczył, że w oczach Stokesa pojawia się na powrót iskierka nadziei. – A ja opowiem dokładnie, co widziałem.

– Dobra – odrzekł niemal szeptem Stokes.

– No to zacznijmy od początku. Dlaczego uciekałeś?

– Bo to właśnie robię, człowieku. – Stokes potrząsnął głową. Uciekam. Jestem kryminalistą, a ty to pan władza. No to uciekam.

Bosch zdał sobie sprawę, że wskutek zamieszania i pośpiechu nikt jeszcze nie zrewidował Stokesa. Kazał mu wstać. Ponieważ Stokes był przykuty, mógł to zrobić, tylko pochylając się nad stołem. Bosch stanął za nim i zaczął przeszukiwać mu kieszenie.

– Masz jakieś igły?

– Żadnych, człowieku.

– Dobra. Nie chciałbym się ukłuć. Jak się ukłuję, to nie ma żadnej umowy.

Podczas rewizji Stokesa trzymał papierosa w ustach. Dym palił go w już i tak piekące oczy. Wyjął portfel, klucze na kółku i zwitek banknotów – dwadzieścia siedem jednodolarówek, napiwki Stokesa z tego dnia. Nic więcej nie było. Jeśli nawet Stokes nosił narkotyki na sprzedaż czy na własny użytek, wyrzucił je podczas próby ucieczki.

– Policjanci przeszukają teren z psami – powiedział. – Jeśli wyrzuciłeś prochy, to je znajdą i nic nie będę mógł z tym zrobić.

– Niczego nie wyrzuciłem. Jeśli powiedzą, że coś mają, to to podrzucili.

– Pewnie, tak samo jak O. J. Simpsonowi.

Bosch usiadł.

– Pamiętasz, co ci na początku powiedziałem? Chcemy tylko porozmawiać. Tak powiedziałem i to prawda. To wszystko… Tego wszystkiego można było uniknąć, gdybyś mnie tylko posłuchał.

– Gliny nigdy nie chcą tylko rozmawiać. Zawsze chcą czegoś więcej.

Bosch pokiwał głową. Już dawno przestał się dziwić, jak dobrze recydywiści znali życie.

– Opowiedz mi o Arthurze Delacroix.

Stokes zmrużył oczy ze zdziwienia.

– Co? O kim?

– O Arthurze Delacroix. Kumplu, z którym jeździliście na deskorolkach. Z czasów Miracle Mile. Przypominasz sobie?

– Jezu, człowieku, to było…

– Dawno temu. Wiem. Dlatego pytam.

– Co z nim? Dawno go nie widziałem.

– Opowiedz mi o nim. Powiedz, jak to było, kiedy zniknął.

Stokes popatrzył na skute kajdankami ręce i powoli pokręcił głową.

– To było dawno temu. Nic nie pamiętam.

– Postaraj się. Dlaczego zniknął?

– Nie wiem. Może miał dość tego gówna i nawiał.

– Mówił ci, że zamierza to zrobić?

– Nie, człowieku, po prostu nawiał. Pewnego dnia zniknął, i już nigdy go nie widziałem.

– Jakiego gówna?

– Że co?

– Powiedziałeś, że miał dość tego gówna i nawiał. Jakiego gówna? O co ci chodziło?

– Och, wie pan, swojego gównianego życia.

– Miał kłopoty w domu?

Stokes się roześmiał.

– Miał kłopoty w domu? – powtórzył, naśladując Boscha. – A kto ich nie ma, człowieku.

– Czy był maltretowany – fizycznie – w domu? O to mi chodzi.

Stokes znów się zaśmiał.

– A kto nie był? Mój stary wolał mi przyłożyć, zamiast o czymkolwiek ze mną pogadać. Kiedy miałem dwanaście lat, rzucił we mnie przez pokój pełną puszką piwa. Tylko dlatego, że zjadłem taco, na które miał ochotę. Zabrali mnie potem od niego.

– To naprawdę godne potępienia, ale mówimy o Arthurze Delacroix. Mówił ci kiedyś, że ojciec go bije?

– Nie musiał, człowieku. Widziałem siniaki. Z tego, co pamiętam, zawsze miał limo podbite.

– Od jazdy na deskorolce. Często z niej spadał.

– Gówno prawda, człowieku. – Stokes potrząsnął głową. – Artie był mistrzem. Nic innego nie robił. Był za dobry, żeby zrobić sobie krzywdę.

Bosch trzymał podeszwy płasko na podłodze. Wyczuł wibrację – po pokoju detektywów chodzili teraz ludzie. Wyciągnął rękę za siebie i zamknął drzwi pokoju przesłuchań.

– Pamiętasz, kiedy był w szpitalu? Miał obrażenia głowy. Mówił ci, że to od upadku z deskorolki?

Stokes zmarszczył brwi i wbił wzrok w podłogę. Bosch najwidoczniej obudził w nim wyraźne wspomnienie.

– Pamiętam, że miał ogoloną czachę i szwy jak jakiś pieprzony zamek błyskawiczny. Nie pamiętam, co po…

Ktoś chwycił z zewnątrz za klamkę, po chwili rozległo się walenie w drzwi.

– Detektywie Bosch, tu porucznik Gilmore z zespołu do spraw użycia broni – rozległ się stłumiony głos. – Proszę otworzyć.

Stokes nagle wyprostował się z paniką w oczach.

– Nie! Niech pan nie pozwoli, żeby…

– Zamknij się! – Bosch wychylił się przez stół, złapał Stokesa za kołnierz i przyciągnął do siebie. – Słuchaj, to ważne. – Znów rozległo się stukanie do drzwi. – Twierdzisz, że Arthur nigdy nie mówił ci, że ojciec go bije?

– Słuchaj, człowieku, pomóż mi, kurde, a powiem ci, co tylko zechcesz. Dobra? Jego ojciec to był zasraniec. Mam powiedzieć, że Artie mówił mi, że ojciec łoił go kijem od miotły, to tak powiem. Ma być kij do baseballu? Dobra jest, powiem…

– Cholera jasna, chcę, żebyś gadał wyłącznie prawdę. Mówił ci o tym kiedyś czy nie?

Drzwi się otwarły – policjanci wzięli klucz z gablotki przy wejściu. Do środka weszło dwóch mężczyzn w cywilnych ubraniach: znajomy Boschowi Gilmore i nieznany mu drugi detektyw z zespołu do spraw użycia broni.

– No, koniec tego dobrego – oświadczył Gilmore. – Co ty, do cholery, wyprawiasz, Bosch?

– Mówił ci? – zapytał raz jeszcze Harry Stokesa.

Drugi detektyw wyjął klucze z kieszeni i przystąpił do rozkuwania Stokesa.

– Nic nie zrobiłem! – zaczął protestować Stokes. – Nic…

– Mówił ci kiedyś? – krzyknął Harry.

– Zabierz go stąd – warknął Gilmore do drugiego detektywa. – Wsadź go do innego pokoju.

Detektyw siłą ściągnął Stokesa z krzesła i częściowo poniósł, a częściowo powlókł do drzwi. Na stole zostały kajdanki Harry'ego, który zapatrzył się w nie, myśląc o tym, co usłyszał od Stokesa, i czując straszliwy ciężar świadomości, że wszystko poszło na marne. Stokes nie wniósł nic do sprawy, a Julia została postrzelona.

Popatrzył wreszcie na Gilmore'a, który zamknął drzwi i odwrócił się w jego stronę.

– Teraz odpowiedz, Bosch, na moje pytanie: co ty, do cholery, wyprawiasz?

Загрузка...