Wywiad z Bailey Kindlon został oczywiście najpierw nagrany na kasetę, a potem przepisany.
„Zasada Wrena numer dwa: przepisuj nagrania z taśm na wszelki wypadek!”
Najpierw zanotował ogólne spostrzeżenia na jej temat. Trzyletnia dziewczynka ocalała z katastrofy tamy Aurora była teraz w średnim wieku. Rozwiedziona, mieszkała sama. Zauważył, że jej salon wypełniały książki poświęcone uprowadzeniom przez obcych.
Niebawem dowiedział się dlaczego.
Rozpoczął od podziękowania za zgodę na spotkanie i powtarzania w kółko, jaki jest cel jego wizyty. Pisał artykuł na temat katastrofy tamy Aurora. Miał nadzieję, że zapamiętała tamten dzień, mimo iż była wtedy bardzo mała.
Właściwie pamiętam bardzo dużo, powiedziała. Byłby pan zdziwiony, jak wiele rejestruje mózg trzylatka. Oczywiście terapia, której poddałam się później, była bardzo pomocna.
Wren zauważył, że to musiało być dla niej straszne przeżycie.
Wie pan, bycie dzieckiem w pewnym sensie bardzo pomaga. A w pewnym nie. Pamiętam, że dwa dni po tym, jak zostałam wyratowana, robiono mi zdjęcie dla jakiejś gazety, a ja pozowałam z wielkim uśmiechem, bo miałam być na pierwszej stronie. To było dwa dni po tym, jak zostałam sierotą. Więc dzięki temu, że miałam trzy lata, było mi łatwiej, ale powiem panu coś: z upływem czasu, kiedy problemy psychiczne dały o sobie znać, nie było już tak fajnie. Dzieci po prostu tłumią w sobie koszmarne wspomnienia, ato w pewnym sensie pogarsza sprawę.
Wren zapytał ją, czy to znaczy, że przypomniała sobie wszystko dopiero później.
Nie. Zawsze pamiętała niektóre rzeczy, na przykład to, że tamtego niedzielnego ranka bawiła się w ogrodzie.
Pamiętam, że położyłam w wózku szmacianą lalkę i śpiewałam jej kołysankę. Pamiętam, że mama wybiegła na zewnątrz i krzyczała coś do mnie, ale przez ten huk nie słyszałam co – to było jak ryk silników boeinga, który ląduje człowiekowi na głowie. Było tak blisko. Zapamiętałam dziwną zbieżność dźwięków i doznań. Potem wydawało mi się, że coś uniosło mnie do góry. Tak robił mój tata, chwytał mnie w pasie od tyłu i huśtał. To było podobne uczucie. Nagle coś mnie porwało do góry, tylko że nie było tam ani taty, ani mamy, a ja byłam cała mokra. Znalazłam się w basenie, ale basenem był cały nasz ogród, cała ulica. Pamiętam, jak śmignęłam obok domu pani Denning, naszej sąsiadki, widziałam, jak cały jej dom się rusza i mija mnie, kręcąc się jak bąk. Zupełnie jak w Czarnoksiężniku z krainy Oz, kiedy Dorotka została porwana przez tornado i wszystko kręciło się w powietrzu – tylko że zamiast wiatru była woda. To wszystko zapamiętałam.
Wren zapytał, czy to było wszystko, co pamiętała przed terapią.
Nie. Pamiętała jeszcze, jak została wyratowana. Wpadła na kawałek drewna albo kawałek drewna wpadł na nią. Stare drzwi
do piwnicy. Siedziała na nich przynajmniej jeden dzień, zanim ją znaleźli.
Wren spytał, kto ją znalazł. Policja, strażacy?
Nie, powiedziała. Nie policja ani strażacy.
Więc kto?
Obcy.
Wrenowi udało się ukryć niedowierzanie. Poprosił, żeby opowiedziała mu o obcych.
Cóż, to właściwie niezupełnie byli obcy, wyjaśniła. Na początku to były ich roboty.
Siedziałam na drzwiach. Pamiętam, że chciało mi się pić, byłam głodna i cała mokra. To było jak sen, z którego nie mogłam się obudzić. W wodzie pływało pełno szmacianych lalek. Tylko że to nie były lalki. Bo kiedy przypomniałam sobie wszystko z pomocą terapeuty, w końcu ich zobaczyłam. Martwych łudzi w wodzie. Byty ich setki, mieli otwarte oczy, które wyglądały jak oczy martwej ryby, i białe, zamglone spojrzenia. Ciągle odbijali się od drzwi, wyskakiwali z wody, jakby chcieli na nie wejść, ale oczywiście nie mogli. Wszyscy byli martwi. I wtedy zjawiły się roboty.
Wren poprosił ją, żeby opowiedziała mu wszystko, co pamięta na temat robotów.
Dryfowała. Może zasnęła. Nagle obudziła się i usłyszała ten chlupoczący dźwięk. Szli do niej przez wodę. Białe roboty. Mieli ręce i głowy, ale nie mieli dłoni ani twarzy. Stąd wiedziała, że nie byli ludźmi. Poruszali się powoli jak mechaniczne lalki.
Wren zapytał, ilu ich było.
Sześciu albo siedmiu, odpowiedziała.
Mówili do niej?
Jak mieli mówić, skoro nie mieli twarzy ani ust, przypomniała mu. Wydawali tylko piszczące dźwięki jak delfiny.
Roboty zabrały ją z drzwi i niosły.
Dokąd, zapytał Wren.
Do statku kosmicznego.
Leżałam na stole. Część z tego pamiętałam od początku, a część powróciła dopiero później, podczas hipnozy. Byłam przypięta pasami do metalowego stołu, a oni badali mnie swoimi przerażającymi przyrządami. Jak pan wie albo nie wie, to dość częste w przypadku uprowadzenia przez obcych. Czytał pan kiedyś wspomnienia Whitleya Schreibera?
Wren przyznał, że nie.
Wyjaśniła, że to rodzaj biblii wśród uprowadzonych przez obcych, a Schreibera uprowadzili trzykrotnie.
Wren powiedział, że na pewno przeczyta. Poprosił, żeby mówiła dalej.
Leżałam na tym stole. Nie mogłam ruszać rękami ani nogami. Była tam ta… jasna poświata, rodzaj niebieskiego blasku, rozproszonego, jak gdyby nie miał żadnego źródła, rozumie pani Wpatrywali się we mnie.
Wren przypomniał jej, że obcy nie mieli oczu.
To roboty nie miały, poprawiła go Bailey. A to byli obcy. Była w ich statku kosmicznym. Obcy mieli oczy. Ale nie mieli ust, więc również nie mogli z nią rozmawiać, ale mogli się z nią komunikować. Wkładali swoje myśli do jej głowy jakby telepatycznie.
Co to były za myśli, zapytał Wren.
Nie pamiętała dokładnie. Głównie, żeby się nie bała. Że nie zrobią jej krzywdy. Nawet jeśli to nie okazało się do końca prawdą.
Trochę bolało. Wkładali jakieś przyrządy do mojego ciała – do ust i… tam niżej. Pamiętam, że płakałam i wołałam mamę i tatę.
Wren poprosił ją, żeby opisała ich statek kosmiczny.
Właściwie nie mogła mu się przyjrzeć. Była przypięta pasami. I było to niebieskie światło, które wwiercało się jej w oczy. Widziała tylko ich. Obcych. Była ich grupka, a jeden wyglądał na przywódcę.
To był ten, który mnie badał. Inni wyglądali jak… jak jego pomocnicy.
To trwało i trwało, opowiadała. Jak gdyby była przypięta do stołu całymi dniami. Wiedziała, że to nie mogły być dni, że to niemożliwe, by obcy więzili ją tak długo, ale takie miała wrażenie. A potem wszystko się skończyło.
Wren zapytał, czy mogłaby to opisać. Jak się skończyło?
Nie mogła.
Tej części właściwie nie pamiętam. Musieli odstawić mnie z powrotem i tyle.
Zapytał dokąd.
W jakieś suche miejsce. Gdzieś, gdzie mogli mnie znaleźć ludzie. Widocznie tak zrobili, skoro tutaj jestem, prawda? Jedyna osoba, która ocalała. Przez jeden czy dwa dni byłam wielką sensacją. Oczywiście gdyby to się wydarzyło dzisiaj, byłabym w CNN. Ale nie wtedy. W każdym razie przygarnęło mnie kuzynostwo z Sacramento. Do miasteczka już nigdy nie wróciłam, zresztą nie sądzę, żeby było tam cokolwiek do oglądania. Wszystko zmyła woda.