ROZDZIAŁ 4

Zacząłem grać w kręgle w lidze.

To był właściwie przypadek. Miejscowa kręgielnia nazywała się Niech Mnie Kule Biją i była własnością byłego boksera wagi średniej zwanego BJ, który uważał, że nazwa jest zabawna. Była to zarazem najlepsza knajpa w miasteczku.

Nie chodzi o to, że miała ładny wystrój, ciekawe przekąski w menu albo że bywały tam niezłe babki, bo była raczej kiepsko oświetlona i wymagała dezynfekcji. Unosił się w niej zapach używanych butów do kręgli.

Przyjechałem do Littleton jako uciekinier. Nie szukałem towarzystwa, wręcz przeciwnie: świadomie go unikałem.

Przez jakiś czas całkiem nieźle mi się to udawało w Niech Mnie Kule Biją.

BJ był zarazem barmanem i wbrew ogólnemu wyobrażeniu o małomiasteczkowych barmanach nie wydawał się wścibski. Poza pytaniem o zamówienie i podsumowaniem rachunku – trzy margarity bez soli, razem czternaście dziewięćdziesiąt pięć – trzeba było kilku moich wizyt, żeby wypowiedział zbędne słowo.

To słowo – a raczej dwa słowa – wypowiedział mniej więcej w moim kierunku po tym, jak Steve Finley, środkowy Arizony, złapał piłkę, dając mały pokaz ekwilibrystyki.

– Niezłe zagranie!

Brak kontaktów towarzyskich bardzo mi odpowiadał. Upijałem się samotnością jak tequila – małymi gorzkimi łyczkami.

Po jakimś czasie jednak towarzystwo samo mnie znalazło.

Sam Weitz, jeden z dwóch agentów ubezpieczeniowych w miasteczku, przeszczepiony z Nowej Anglii razem ze swoją monstrualnie grubą żoną cierpiącą na cukrzycę typu 2, zaczynał pić mniej więcej o tej samej porze co ja. Najczęściej późnym wieczorem, kiedy większość ludzi wracała do domów, do swoich rodzin.

Ale nie my.

Sam, w przeciwieństwie do BJ-a, był ciekawski. Może ludzie, którzy pracują w ubezpieczeniach, zadają dużo osobistych pytań z przyzwyczajenia. Zaczynał rozmowę i ciągnął ją uparcie nie zniechęcony tym, że odpowiadałem głównie monosylabami.

Od słowa do słowa.

Skoro już piliśmy w kręgielni, któregoś wieczoru zaproponował, żebyśmy zagrali w kręgle.

Byłem po trzeciej margaricie i powoli osiągałem błogostan, który nazywam purpurową mgłą na cześć Hendriksa, jednego z moich muzycznych idoli. Bo czyż odpowiednia ilość alkoholu nie sprawia, że można całować niebo?

Widocznie wybełkotałem „dobra”.

Zdobyłem żałosne sto dwadzieścia punktów – robiąc porządny użytek z obu rynien zerowych. O dziwo, turlanie ciężkiej kuli i przewracanie kręgli – choćby kilku – sprawiło mi przyjemność. Widziałem jakąś życiową metaforę w tym, jak poprzewracane kręgle tak po prostu prowokująco wstają. Była to lekcja odwagi i wytrwałości, która wydawała mi się bardzo kształcąca.

W końcu dołączył do nas Seth Bishop, tutejszy zdeklarowany rozrabiaka – przynajmniej w czasach szkoły średniej, kiedy nikt mu dobrze nie wróżył. Prognoza okazała się dość trafna, ponieważ obecnie żył z zasiłku, do którego dorabiał, kładąc okazjonalnie suche tynki. Naszą czwórkę uzupełniał Marv Riskin, właściciel serwisu samochodowego Exxona.

Po jakimś czasie zapisaliśmy się do ligi – czwartki o ósmej wieczorem.

Któregoś razu pojawił się szeryf Swenson. Zauważył, że zdobywam punkty, i poradził prezesowi, żeby skontrolował zapisy.

Kiedy Seth zapytał, o co mu chodzi, odpowiedziałem, że w poprzedniej gazecie miałem pewne problemy natury etycznej.

– Przeleciałeś sekretarkę? – spytał z nadzieją w głosie.

– Coś w tym stylu.

Tego wieczoru graliśmy w składzie: samotny kręgarz z Littleton, jeden z dwóch miejscowych dentystów, lekarz i księgowy.

Jeszcze tylko indiański wódz i mielibyśmy kompletną ekipę z piosenki Betty Hutton.

Pod koniec drugiego budweisera doktor zaczął opowiadać o zwłokach z samochodu.

Przywieziono mu ofiarę wypadku i poproszono o wystawienie karty zgonu. W Littleton nie było koronera, jego obowiązki pełnił więc miejscowy lekarz.

– Porządnie się zwęglił – powiedział doktor. – Nie widuję zbyt wielu ofiar poparzeń. Nie takich.

– Dzięki za podzielenie się wrażeniami, doktorku – skrzywił się Seth.

– Niektóre organy były nietknięte – kontynuował doktor, niezniechęcony. – Nieciekawy widok.

– Czy mógłbyś zmienić temat, do kurwy nędzy? – zdenerwował się Seth. – Nie trafiają ci się ładne osiemnastolatki po przedawkowaniu?

Doktor chyba nie załapał dowcipu. Kiedy zaczął szczegółowo opisywać, jak wygląda spalona wątroba (można było wywnioskować, że przypomina czterodniowy pasztet), Seth nachylił się i powiedział:

– Czy mogę o coś spytać, doktorku? Czy to prawda, co mówią o lekarzach? Że po jakimś czasie stajecie się… jak to się mówi… odporni na gołą cipkę?

Sam, który przymierzał się do rzutu, przystanął, żeby posłuchać odpowiedzi. Wyglądał, jak gdyby był całkowicie skoncentrowany na wyimaginowanych zewnętrznych narządach płciowych obnażonych lubieżnie ku uciesze doktora. W domu miał ważącą blisko sto trzydzieści kilogramów żonę objadającą się ciastkami z kremem.

– To pytanie ignoranta – odpowiedział doktor.

Seth nie należał do ludzi, którzy obrażają się za nazwanie ich ignorantami.

– Uznam to za „nie” – powiedział.

– Zidentyfikowali go już? – spytałem doktora. Pieściłem w dłoniach butelkę jasnego coorsa, zorientowawszy się już, że picie tequili i wprawianie kuli do kręgli w ruch prostoliniowy środkiem toru to czynności, które wzajemnie się wykluczają. Nagłówek mojego artykułu brzmiał: Niezidentyfikowany mężczyzna ginie w wypadku samochodowym.

Doktor powiedział:

– Tak. Znaleźli jego prawo jazdy.

– Nie spaliło się?

– Miał w portfelu jakieś metalowe karty, które zadziałały jak izolacja. Udało się odczytać nazwisko.

– Kto to był?

– Nie wiem, jakiś Dennis. Biały, 36 lat, z Iowa.

– Iowa? To zabawne.

Doktor spojrzał na mnie z ukosa.

– Co w tym zabawnego? To nazwa stanu.

– Tak, stanu. Zastanowiły mnie tylko dziwne koleje ludzkiego losu. Facet z Iowa zderza się czołowo z przedstawicielem handlowym z Cleveland na szosie w Kalifornii. Nie sądzisz, że to zabawne?

– Właściwie nie.

Sam wyturlał siódemkę i teraz nerwowo przymierzał się do trudnego rozstawienia dwa-jeden z przerwą pośrodku. Wziął głęboki oddech, podbiegł w stronę celu, kołysząc biodrami, i posłał kulę prosto w środek, niczego nie trafiając.

– A jednak jest w tym coś zabawnego – powiedział doktor.

– Poza jego rzutem? – Skrupulatnie odnotowałem punkty Sama. Przelewki się skończyły, mieliśmy dwadzieścia punktów w plecy, a zostało tylko pięć partii do rozegrania.

– Był wykastrowany.

– Że co? Kto?

– Denat.

– Chcesz powiedzieć, że w wypadku…

Doktor podniósł butelkę i pociągnął długi łyk budweisera.

– Nie – powiedział. Zsunął się ze stołka (a ponieważ miał kilkanaście kilogramów nadwagi, przyszło mu to nie bez trudu) i zaczął przetrząsać stojak w poszukiwaniu swojej kuli.

– Co masz na myśli? – Musiałem podnieść głos, żeby przekrzyczeć panujący w kręgielni zgiełk, ale i tak było to jak rozmowa podczas burzy z piorunami.

Doktor podniósł palec: chwileczkę.

Trafił dziesiątkę i odtańczył zwycięski taniec, który przypominał spastyczny krok Freddiego wylansowany w latach sześćdziesiątych przez grupę Freddie & the Dreamers. Widziałem to kiedyś w starym teledysku z programu „Amerykańska estrada”. Kiedy już usadowił się z powrotem i skrupulatnie odnotował X w tabeli wyników, powiedział:

– Mam na myśli to, że został wykastrowany.

– Kiedy?

– Skąd mogę wiedzieć? Jakiś czas temu. Chirurgicznie.

Seth musiał nas podsłuchać.

– Nie miał jaj? – zapytał.

Doktor pokręcił głową.

– Powiedz to głośniej. Ludzie na drugim końcu sali cię nie słyszeli.

– Nie miał jaj?!- wrzasnął Seth. – To powinno wystarczyć.

– Masz problem, synku – powiedział doktor.

– Nie masz o tym pojęcia, ojczulku.

Usiłowałem zliczyć, które piwo opróżniał Seth – wydawało mi się, że siódme. Do tego kilka skrętów: na parkingu wypalił panamę red.

– Dlaczego ktoś mógłby być wykastrowany? – spytałem doktora.

– Dobre pytanie.

– Czy usuwa się jądra z powodów natury medycznej?

– Raczej nie. Może w przypadku raka. Ale rak obydwu jąder to zupełnie niespotykane. Niemożliwe.

– Biedak.

– Też tak uważam. Przy okazji, to jest poufne, rozumiemy się? Nie pisz o tym przypadkiem w gazecie.

– Myślę, że w kręgielni wszyscy zapoznali się już z tą informacją.

Doktor zaczerwienił się.

– Ten mój długi język.

Albo Setha.

Tamtej nocy śniło mi się, że miałem dziewięć lat. Uciekałem pustą drogą przed facetem, który chciał ukraść moją kolekcję szklanych kulek.

Prosta symbolika tego snu nie uszła mojej uwadze.

Загрузка...