ROZDZIAŁ 55

I oto jestem.

W pokoju numer cztery tego zawszonego motelu.

Skompromitowani dziennikarze przyjeżdżają tutaj, ale stąd nie wyjeżdżają.

Prawie skończyłem. Poniekąd. Niemal.

Czy teraz już wszystko jest jasne?

Czy przedstawiłem to dość wyczerpująco? Przejrzyście? Klarownie?

Czy mam zacząć od początku?

Co w tej historii jest niezrozumiałe: o co im chodziło, co to za konstrukcja, co za film wysmażony scena po scenie przez kucharek sześć?

Wren sam określił to w taki sposób, gdy rozmawialiśmy przez telefon. A właściwie nie Wren, tylko jeden z pierwszoplanowych aktorów. Gdyby ktoś mnie spytał o zdanie, powiedziałbym, że kolejny znaleziony za pośrednictwem tej samej strony internetowej co fałszywy Ed Crannell. Następny, któremu przydzielili rolę – choć w tym przypadku chodziło tylko o wypowiedzenie kilku kwestii.

Powiedział: „To przypomina kiepski film”.

Przecież to oczywiste.

O to im właśnie chodziło.

Do tego zmierzali.

Był tylko jeden powód, dla którego to przedsięwzięcie miało rację bytu.

Jeszcze w Nowym Jorku zacząłem się uciekać do konwencji taniego thrillera.

Anagramy.

Potajemne spotkania w ruinach opuszczonych miast.

Aktorzy oszuści.

Autoberek.

Ten sam mechanizm.

„Czytałem go. Twój kanon kłamstwa”, powiedział.

Czytałem go.

Nie tylko go czytali. Posunęli się o wiele dalej. Przestudiowali go. Wypożyczyli te same pomysły, te same wyświechtane motywy i spletli je w istne arcydzieło najlepszych przebojów Toma Valle'a.

Dlatego tak mnie prowokował przez telefon – nie było pięciu minut, podczas których nie przypomniałby mi o tym, jak zhańbiłem swój zawód. Jak to przeze mnie dziennikarstwo cofnęło się o pięćdziesiąt lat.

Dokładnie pięćdziesiąt.

Do 1954 roku.

Po co?

Czemu służyły te prowokacje, szpile i kuksańce?

W jakim celu podzielił się ze mną tyloma pożytecznymi informacjami?

To było częścią scenariusza.

To oni powiedzieli mi o Lloydzie Steinerze.

Oni wysłali Annę Graham na przyjęcie urodzinowe Belindy, a potem na parking pod Niech Mnie Kule Biją, gdzie na-bazgrała ten anagram pod maską mojego samochodu.

Kara Bolka, moja muza, syrena.

I hydraulik, kiedy ocknąłem się przypięty pasami.

Taki był pomocny. Co za gaduła. Co za papla.

Dlaczego?

Nadal tego nie widać?

Próbowali przecież coś ukryć, prawda?

Owszem.

I tak, i nie.

Nie możesz zebrać wody z powrotem do butelki. Jest rozlana, powiedziałem hydraulikowi.

Nie zaprzeczył.

Nie mógł.

Hydraulicy naprawiają przecieki, jasne.

Ale czasami robią coś dokładnie odwrotnego. Przepłukują stare cieknące rury, wylewają pod ciśnieniem zabarwioną rdzą wodę. Oczyszczają instalację.

„Można coś utrzymać w tajemnicy tylko do pewnego czasu – powiedział Wren Annie. – Potem przychodzi taki moment, że już dłużej się nie da”.

I coś w tym jest.

Ktoś kiedyś powiedział, że dwie osoby są w stanie dochować tajemnicy tylko wtedy, gdy jedna z nich nie żyje.

Jedna osoba nie żyła. Wren. Eddie Bronson prawdopodobnie też. Nie wspominając o nieszczęsnym sprzedawcy na stacji benzynowej, którego jedyną winą było to, że znalazł się na linii ognia.

I Benjy Washington.

Który zwiał i pojechał do Littleton.

Musieli być w prawdziwej rozterce.

Dotarł do domu opieki. Spotkał się z mamą. Zadzwonił do szeryfa. Z kim jeszcze rozmawiał? Komu jeszcze zdążył opowiedzieć swoją historię?

Najpierw prysnął Bronson, potem on.

Jak to się skończy?

Wren dawno już nie żył, a wciąż śmiertelnie ich przerażał. Bali się nieboszczyka.

Dlaczego?

Ponieważ powiedział Annie jasno i wyraźnie:

„Artykuł jest bezpieczny”.

Artykuł. Tajemnica.

Były bezpieczne.

„Ukrył tekst w jakimś miejscu, w którym go nie znajdą”.

Ale w którym znajdzie go ktoś inny. A wtedy historia ujrzy światło dzienne.

Co Wren miał na myśli?

Przewrócili do góry nogami jego dom i chatę nad jeziorem, żeby znaleźć artykuł.

Trzy razy wysłali hydraulika do mojego domu po tym, jak Benjy przyjechał do Littleton.

Cóż za ironia.

Gdyby naprawdę przewrócili dom do góry nogami, zdarli tynki i zburzyli ściany, znaleźliby to, czego szukali.

Pod gipsową okładziną. Artykuł, który Wren skrupulatnie skończył. W środku nocy złożył kolejne wydanie gazety, paranoicznie bojąc się podzielić swoją wiedzą choćby z Hinchem. Nie wiedział już, komu może zaufać. Został miejscowym świrem i jak widać nie bez przyczyny.

Ale nie przewrócili jego domu do góry nogami.

Miecz Damoklesa nadal wisiał nad ich głowami.

Zawiesił go Wren.

Więc co zrobił hydraulik?

To proste.

Wystarczy założyć stronę internetową dla aktorów, którzy może nie byliby zdolni zabić za rolę, ale nie będzie im przeszkadzało, jeśli zrobi to ktoś inny.

Wysłać największego kłamcę we wszechświecie na drogę numer czterdzieści pięć, żeby zrelacjonował wypadek.

Pobawić się z nim w autoberka na pustej szosie.

Wysłać lekarza na wizytę domową do opuszczonego miasta.

Przypilnować, żeby dziewczyna marzeń o imieniu anagram zatrzepotała rzęsami na parkingu przed Niech Mnie Kule Biją.

Skierować go na Piątą Ulicę w bok od promenady.

Sprowokować.

Dokuczyć.

Zdopingować.

Ukraść jego broń i kogoś z niej zastrzelić.

Zamknąć go na oddziale psychiatrycznym i zabrać klucz.

Tylko na chwilę, ale wystarczająco długą, żeby do reszty pozbawić go wiarygodności.

A potem włożyć ten klucz do ręki Dennisa i go wypuścić.

Czy teraz już wszystko jasne?

Czy widać to czarno na białym?

Czasem nie ma znaczenia, czy tajemnica wyjdzie na jaw.

Nie.

Dopóki można kontrolować, w jaki sposób to się stanie.

Загрузка...