Zza okna motelowego pokoju dobiega dźwięk helikopterów.
Wydają niskie bojowe brzęczenie, jak Black Hawks w szyku podczas misji „odszukać i zniszczyć”.
W pierwszym instynktownym odruchu mam ochotę się schować, dać nura pod łóżko i siedzieć tam, dopóki nie odlecą.
Ale nie mogę się ruszyć, jakbym przemarzł na kość albo ugrzązł w ruchomych piaskach.
Wtedy się budzę.
Jest czwarta nad ranem, telewizor w pokoju jest włączony. Pokazują jakiś film o Wietnamie z wybuchami napalmu, terkotem podskakujących karabinów maszynowych i uciekającymi w popłochu wieśniakami w słomianych kapeluszach.
Już dobrze, nie ma żadnych helikopterów.
A jednak o czymś mi to przypomina.
Szukają mnie.
Muszę skończyć tekst w terminie.
Piszę najszybciej, jak potrafię.
Piszę.
Nie będę mógł tego odłożyć. Uda mi się albo nie.
Powiedziałbym, że prawdopodobieństwo wynosi nie więcej niż pięćdziesiąt procent.
Zacząłem wyglądać oknem, żeby się przekonać, czy jest tam ten człowiek. Ten, który według Luizy o mnie wypytywał.
Kiedy zapytałem ją, jak wyglądał, wzruszyła ramionami i zrobiła zniesmaczoną minę.
Spytałem ją, co chciał o mnie wiedzieć.
„Jak długo pan tu jest”, odrzekła Luiza.
Powiedziałaś mu?
Pokręciła głową. „Powiedziałam, że nie wiem”.
I to wszystko?
„Pytał, jak pan wygląda”.
No dobrze, powiedziałaś mu, jak wyglądam?
„Tak”.
Luiza zapamiętała, że miał odznakę.
Nie wiedziała, czy to była odznaka policjanta, czy hycla.
Wiedziała tylko, że się ich boi. Ludzi z odznakami.
Musi uważać na urząd imigracyjny.
I dlatego nie mogę jej zaufać. Nie mogę.
Mają sposoby na nielegalnych. Kiedy się przekonała, że mnie to nie obchodzi i że nie mógłbym jej zrobić krzywdy, opowiedziała mi o swojej koszmarnej podróży przez Amerykę Środkową i o przeprawie przez Rio Grande na łasce dziewiętnastoletniego szmuglera. O papierni dostarczającej dokumenty, które wyglądają jak prawdziwe. Ale nie dla kogoś z urzędu imigracyjnego. Nie dla nich.
Tymczasem ja doszedłem do zasadniczej części historii – do jej sedna.
To się wyczuwa, prawda?
Można już połączyć punkty. Muszę przedstawić to chronologicznie, tak żeby można było prześledzić wszystko po kolei, tak jak się stopniowo rozwijało, kawałek po kawałku. Tak, by na koniec można było w to uwierzyć. Przy całym braku zaufania do posłańca, jego wiadomość pozostanie wiarygodna.
I wtedy będzie wiadomo, co zrobić.