ROZDZIAŁ 32

– Halo, kto mówi? Halo?

To był standardowy scenariusz: najpierw się upiłem. Byłem wystarczająco pijany, żeby wybrać jego numer, ale nie aż tak, żeby go nie pamiętać. To było jak balansowanie nad przepaścią.

– Halo, halo.

To ja, Tom.

Byłem drugą najbardziej zaskoczoną osobą, kiedy zdałem sobie sprawę, że te słowa zostały wypowiedziane na głos.

– Tom? Tom Valle?

Znowu zamilkłem na chwilę, kontemplując potworność rozmowy z człowiekiem, któremu osobiście, nieodwołalnie zniszczyłem życie.

– Tak.

Teraz on zamilkł. Było to milczenie tak całkowite, że wydawało mi się, iż słyszę, jak przesuwa się wskazówka zegara po dziadku, który wisiał na ścianie jego gabinetu. Zostałem zaproszony do tej kryjówki w cudownych zamierzchłych czasach, kiedy ja byłem wschodzącą gwiazdą dziennikarstwa, a on redakcyjnym sumieniem.

– Czy to byłeś ty? – zapytał wreszcie. – Przez cały ten czas? To ty do mnie dzwoniłeś?

– Tak, to byłem ja.

– Rozumiem. – Kolejna chwila milczenia. – Czy mógłbyś powiedzieć mi dlaczego, Tom? Obudziłeś się któregoś dnia i postanowiłeś uzupełnić sfingowane artykuły fałszywymi rozmowami telefonicznymi?

No dobra, zabolało. Ale bólowi towarzyszyło nagłe uczucie ulgi. Kiedyś napisałem artykuł na temat sekty samobiczujących się, dopiero teraz jednak zrozumiałem, skąd brał się zachwyt na ich twarzach, kiedy karali się za grzechy.

– Chciałem z tobą porozmawiać – powiedziałem. – Ale nie miałem odwagi. Za każdym razem, kiedy dzwoniłem, zamierzałem coś powiedzieć.

– Dobrze wiedzieć. A już myślałem, że mam cichą wielbicielkę.

– Nie. Tylko wielbiciela.

Znowu cisza.

– Okazałeś swoje uczucie w dość nietypowy sposób.

– Chciałem, musiałem powiedzieć przepraszam. Jest mi tak cholernie przykro. Powinienem był, posłuchaj, wiem, że to niczego nie zmieni, ale musiałem to powiedzieć. Chciałem, żebyś wiedział… że nie chciałem…

– Dać się złapać? Czego nie chciałeś? Kiedy siedziałeś w swoim boksie, ćwicząc kreatywność, myślałeś, że dokąd cię to zaprowadzi? Do Pulitzera?

– Nigdy nie myślałem tak perspektywicznie. Tylko do następnego deadline'u.

– Rozumiem. – Skrzypnięcie krzesła, odgłos przekładanych papierów. – Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek się do mnie odezwiesz. Twoje milczenie było dość nieeleganckie.

– Wiem. Przepraszam. To było strasznie nie w porządku, co ci zrobili. To było…

– Nie w porządku? Ani trochę. Byłem za to odpowiedzialny. Zabrakło mi rozumu albo cynizmu, kiedy patrzyłem na twoje

teksty. Plotka głosi, że było mi to potrzebne. Zabrakło mi redaktorskiej mądrości, żeby zauważyć to, co miałem przed samym nosem. Zawaliłem, z pompą i publicznie. Nie w porządku? Eee.

– Nie musieli cię pogrążać razem ze mną…

– Nie? Wiesz, po tym gdy to się stało, zafundowałem sobie długi spacer do domu. Miałem wystarczająco dużo czasu, żeby wszystko sobie przemyśleć. Byłeś moim najlepszym reporterem, Tom. Każdy redaktor kogoś takiego potrzebuje. To, co zostawiamy po sobie, to w jakimś stopniu nasze dziedzictwo. Możliwe, że czasami jakiś głos mówił mi, żebym zaczekał. „Stój. To zbyt idealnie – Merkury i Mars zbytnio sobie sprzyjają”. Może powiedziałem temu głosowi, żeby spływał. Myślę, że kilka razy mi się to zdarzyło. Zapomniałem o starej mądrości. Nie wierz we wszystko, co piszą w gazetach.

Poczułem, jak coś nieubłaganie we mnie wzbiera. Odsunąłem słuchawkę i zakryłem twarz ramieniem, żeby to stłumić.

– Tom, jesteś tam jeszcze?

– Tak.

– Często o tobie myślałem. Co się z tobą stało. Jesteś jeszcze w Nowym Jorku?

– W Kalifornii.

– W Kalifornii. Czym się zajmujesz?

– Dziennikarstwem.

Lekki, ale zauważalny wdech.

– Syn marnotrawny, co?

– Słucham?

– Nieważne. Kalifornijczycy są dość wspaniałomyślni, to wszystko.

– Ciężko to właściwie nazwać gazetą.

– Być może. Ale to jednak zawód, do cholery. Na twoim miejscu nie zaglądałbym w zęby darowanemu koniowi.

– Dlatego właśnie dzwonię.

– Myślałem, że dzwonisz z mocno spóźnionymi przeprosinami.

– Tak. Ale jest jeszcze coś.

– Co?

– Natrafiłem na coś. Trafiłem na temat. To prawdziwy temat, taki, jakiego szuka się przez całe życie. Wiem to. Ślady prowadzą wstecz i wybiegają do przodu, prowadzą do miejsc, gdzie chodzi się na własne ryzyko. Ale ja to robię. Idę tam. Chciałem ci to powiedzieć.

– Bądź ostrożny, Tom.

– Jestem. Podejrzewam, że ktoś już z tego powodu zginął. Jestem ostrożny.

– Nie mówię o twoim bezpieczeństwie, Tom. Mówię, że to nawet przez telefon trąci déjà vu. Mówię o tym, że potrafię zgadnąć, co za chwilę powiesz. Rozumiesz, o czym mówię? Już to kiedyś słyszałem. To stare dzieje. Wyświechtany scenariusz zmęczonego bajkopisarza. Podrzyj go.

– Tym razem jest inaczej. Tym razem to prawda. Autentyk. Posłuchaj mnie, coś nieprawdopodobnie dziwnego…

– A ty posłuchaj mnie. To zawsze była prawda. To zawsze było autentyczne. Wszystkie te dziwne rzeczy.

– Nie tym razem. Tym razem to jest prawdziwe.

– Tu nie chodzi o „tym razem”. Albo mówi się prawdę, albo nie. Nie można tylko sprawdzić, czy jest ci z nią do twarzy, przymierzyć jak płaszcz. To nie działa.

– Kiedy skończę, kiedy poskładam to w całość, przekonasz się. Przyślę ci wszystko i sam się przekonasz.

– Nie zawracaj sobie głowy. Nie jestem już twoim szefem. A ty nie jesteś moim gwiazdorem. Muszę się położyć, Tom. Tutaj jest już bardzo późno.

Nie, pomyślałem. Jest już bardzo późno dla nas obu.

Загрузка...