ROZDZIAŁ 31

Słuchali w radiu piosenek Eddiego Fishera i Rosemary Clooney.

„Hej, ty z głową w obłokach…”

Chodzili do kina Odeon na rogu Szóstej i Głównej, żeby zobaczyć Brando w roli byłego boksera, którego gryzie sumienie.

Czytali w „Littleton Journal” doniesienia z Seulu. Wojna w Korei właśnie się skończyła, jednak przyszłość tego azjatyckiego kraju ciągle stała pod znakiem zapytania. Przeglądali wyniki rozgrywek baseballu na ostatnich stronach, gdy New York Giants parli do mistrzostwa w lidze ogólnokrajowej.

Ci, którzy mieli telewizory firmy General Electric, wybierali pomiędzy dwoma najważniejszymi pojedynkami wagi ciężkiej tego roku: Marciano kontra Ezzard Charles i armia kontra McCarthy.

To nie był dobry rok dla senatora.

Ameryka lubiła Ike'a, ale nie była już tak przekonana do Joego, pogromcy czerwonych, który przysiągł na stertę Biblii, że komuchy są wszędzie. A już z pewnością w każdym departamencie rządu Stanów Zjednoczonych. Niesamowita ironijego wojowniczych zapewnień nie wyszła na jaw jeszcze przez lata. Przewidywania kłamliwego Joego, taniego oportunisty, którego nazwisko zaczęło się kojarzyć z bezpodstawnym oczernianiem ludzi, okazały się poniekąd trafne. W amerykańskim rządzie rzeczywiście byli komuniści – ale senator McCarthy wcale o tym nie wiedział.

Zdawał sobie za to sprawę z innego niebezpieczeństwa -własnego politycznego końca, którego nadejście wyczuwał. Zdenerwował się na armię amerykańską, ponieważ odmówiła zwolnienia ze służby jego ulubionego speca od brudnej roboty. Nagle wojsko również zaroiło się od komunistów. Prowadzono w tej sprawie publiczne przesłuchania, podczas których Joe kwestionował lojalność prawej ręki szefa adwokatury armii Josepha Welcha, gdzie Welch zadał senatorowi słynne pytanie o jego poczucie przyzwoitości i gdzie względnie nowe jeszcze medium – telewizja – starało się uchwycić każdą hipnotyzującą, zabójczą dla kariery McCarthy'ego chwilę. Zanim przesłuchania dobiegły końca, senator już tylko nominalnie był rozdającym karty w tej rozgrywce. Jego taktyka polegająca na zastraszaniu słabszych i szpetny charakter zostały pokazane wszystkim Amerykanom posiadającym odbiorniki telewizyjne. Politycznie był skończony.

Oczywiście była i druga strona medalu.

Strach przed komunizmem wciąż miał wielkie oczy.

Zapach unoszącej się nad Rosją chmury w kształcie grzyba wystarczał, żeby Amerykanie biegli przerażeni do schronów. Rosja ma bombę wodorową! W „Littleton Journal” zamieszczono zdjęcie najnowocześniejszego schronu zaopatrzonego w ścianę puszek zupy Campbell's i dwieście pudełek płatków śniadaniowych Kellogg's.

Niewinne lata pięćdziesiąte, jak o nich mówiono.

To była niewinność podszyta strachem. Ludzie zawsze wiedzieli, że kiedyś umrą, a teraz w dodatku wiedzieli jak.

A jednak w Littleton Flats nadal sprzątano w domach, przewijano dzieci i przewracano hamburgery na patelni. Jakieś trzy czwarte mężczyzn w mieście pracowało w elektrowni wodnej przy tamie Aurora. Nosili stalowe hełmy i wkładali watę do uszu, żeby stłumić ryk płynącej wody. W niedzielne popołudnia urządzano przyjęcia w ogrodzie, podczas których słuchano, jak Giants kończą mistrzostwa z wynikiem cztery do zera. W klubie przy miejscowym kościele parafialnym tańczono jak William Holden i Kim Novak. W sobotnie wieczory młodzież urządzała za miastem wyścigi samochodowe. Jakiś artykuł wspominał o kilku skasowanych autach, jednej ofierze śmiertelnej oraz wysiłkach szeryfa, aby skierować młodzieńczą energię ku zdrowszym pasjom.

Na przykład takim jak sport.

Liga futbolowa w miasteczku składała się z trzech drużyn. Reprezentacja miejscowej szkoły średniej znana pod nazwą Littleton Flats Rattlers wygrała w 1953 roku trzy z siedmiu meczów.

Uczniowie ostatnich klas wystawiali Oklahomę z Marie Langham w roli głównej. W szkolnej gazetce nazwano jej kreację t r a n s c e n d e n t n ą, zauważono również, że chłopak, który wystąpił w roli Curly'ego, grał jako skrzydłowy i obrońca w szkolnej drużynie. Liceum szczyciło się pięcioma finalistami konkursu nauk ścisłych imienia George'a Westinghouse'a.

Na miejskim placu zorganizowano tego roku obchody święta wiosny. Tańczono wokół ozdobnego słupa i śpiewano „pora, by nadeszła wiosna”.

Na Boże Narodzenie przywieziono ogromną jodłę, którą przystrojono elektrycznymi lampkami oraz gwiazdą na wierzchołku. Zorganizowano zbiórkę zabawek dla ubogich rodzin. Czwartoklasiści ze Szkoły Podstawowej imienia Franklina Pierce'a napisali list do Eisenhowera, przyrzekając pomoc w walce z bezbożnym komunizmem.

W miasteczku był fanklub Binga Crosby'ego.

Klub Rotariański, zagorzale republikański i obowiązkowy dla tych, którzy ubiegali się o stanowisko we władzach miasta, ogłaszał czerwcowe przyjęcie.

Raz w tygodniu w kościele pod wezwaniem Matki Bożej Pocieszenia odbywały się turnieje gry w bingo.

W Littleton Flats Café serwowano zestaw śniadaniowy w cenie pięćdziesięciu centów składający się z trzech jaj podanych w dowolny sposób, smażonych ziemniaków, soku pomarańczowego, kawy i grzanki. Kawa bez ograniczeń.

W altanie odbywały się letnie koncerty – główną atrakcją był męski kwartet wokalny Flats Four.

W historii „Littleton Journal” dwukrotnie użyto nagłówka na całą szerokość pierwszej strony. Drugi raz, gdy Lee Harvey Oswald opuścił swoje stanowisko w teksańskim magazynie książek. Pierwszy raz w poniedziałek po katastrofie tamy Aurora.

Powódź zmiata Littleton Flats z powierzchni ziemi!

Co, gdzie, jak i kiedy w zwięzłych sześciu słowach. Dlaczego, udało się ustalić dopiero później, jednak było to tylko tyle, że po trzech dniach deszczu woda osiągnęła złowieszczo wysoki poziom.

Wszyscy zginęli!

To nagłówek z następnego dnia – zanim jeszcze trzyletnią Bailey Kindlon znaleziono żywą w dole rzeki.

Były też zdjęcia.

Miasto, które w całości pochłonęła woda, z wystającymi z niej fragmentami budynków przypominającymi martwe gałęzie drzew cyprysowych na moczarach.

Jedno ze zdjęć zrobiono chyba z helikoptera. Widać było wywołane śmigłem krótkie nieregularne fale na powierzchni wody i niewyraźny cień przypominający unoszącego się tuż pod powierzchnią wody wieloryba.

Było też zbliżenie komendanta straży pożarnej z Littleton z zaczerwienionymi oczami i wyrazem twarzy chirurga informującego rodzinę, że pomimo jego wysiłków pacjent zmarł.

W kolejnych dniach pojawiła się lista. Rosła i rosła jak żarłoczny potwór utuczony ciałami swoich ofiar.

„Benjamin Washington – lat 6” pojawiło się trzeciego dnia.

Wtedy gdy lista zajmowała już sześć kolumn, całe dwie strony.

Gdy wezwano już Gwardię Narodową – cały batalion z Fort Hood w Teksasie.

Gdy gubernator Kalifornii odbył już obowiązkową konferencję prasową na miejscu katastrofy, a biskup Los Angeles pobłogosławił wodną mogiłę, nawiązując do biblijnego potopu, gdy ustawiono blokady, aby powstrzymać ciekawskich oraz pogrążonych w żalu. Rozkładające się w słońcu ciała groziły epidemią. Woda była naturalną wylęgarnią niebezpiecznych bakterii.

Pod koniec tygodnia zaczęto wskazywać winowajców. Nie wspomniano jeszcze Lloyda Steinera, jeszcze nie wtedy. Coraz częściej jednak pytano, jak to możliwe, że tama zbudowana przez najlepszych inżynierów pokruszyła się jak suche ciasteczko. Pojawiło się podejrzenie korupcji. Cytowano czyjąś wypowiedź: „pół stanu pod wodą, drugie pół w stanie oskarżenia”.

W „Littleton Journal” przytoczono wypowiedź eksperta od budowy zapór majora Samsona z Wojskowego Oddziału Inżynierów: „Pustynia czy nie, należy uwzględnić wzrost poziomu wody i ciśnienia. Każda tama zbudowana zgodnie z przyjętymi w Stanach Zjednoczonych standardami powinna takie obciążenia wytrzymać. Tego rodzaju katastrofa musiała być skutkiem błędów konstrukcyjnych”.

Prezydent Eisenhower przekazał kondolencje rodzinom ofiar. Oczywiście większość rodzin ofiar była ofiarami. Ale nie wszyscy. Belinda Washington była tamtego ranka gdzie indziej – opiekowała się dziećmi innych ludzi. Na liście brakowało pana

Washingtona – może jego nieobecność była wynikiem innego rodzaju katastrofy.

Ekipa kaplicy pogrzebowej w Littleton pracowała na pełnych obrotach, organizując jeden pogrzeb za drugim, czasem po trzy dziennie, żeby pochować wszystkich. Ciała przekazywano aż do San Diego, do zakładów pogrzebowych, które miały jeszcze miejsca. Cmentarz w Littleton powiększył się o połowę.

Udział w pogrzebach wzięło kilku znaczących polityków. Wiceprezydent Dick Nixon przyleciał aż z Waszyngtonu i razem z żoną pożegnał miejscowego burmistrza. Wicegubernator Kalifornii był obecny na dwóch pogrzebach. Kaznodzieja Billy Graham wygłosił słowa pożegnania nad trumną księdza z Littleton Flats.

Magazyn „Life” przysłał fotografa, który dokładnie uwiecznił powódź żalu. Jedno ze zdjęć zostało przedrukowane w „Littleton Journal”. Przedstawiało ubranego na czarno starszego człowieka z Minnesoty, który ze spuszczoną głową ociera łzy białą chusteczką, nie żegnając nikogo w szczególności w myśl urzekającego przesiania, że wszyscy jesteśmy jedną rodziną.

Flagi w Kalifornii pozostały opuszczone do połowy masztów przez cały tydzień.

Cztery dni po katastrofie w „Littleton Journal” pojawiła się uśmiechnięta twarz Bailey Kindlon. Miała oczy jak spodki i delikatne piegi na obu policzkach niczym dziewczęca wersja Howdy Doody – postaci z popularnego w latach pięćdziesiątych programu dla dzieci. Nagłówek głosił:

Tylko ona przeżyła!

Zgodnie z artykułem uratowała się, płynąc na drzwiach do piwnicy sklepu spożywczego w Littleton, jednak znaleziono ją ponad dziesięć kilometrów od miejsca, w którym stał sklep. Uratował ją żołnierz Gwardii Narodowej o nazwisku Michael Sweeney. Żadnej wzmianki o robotach z kosmosu popiskujących jak delfiny. Jej stan zdrowia określono jako dobry pomimo drobnych zadrapań i siniaków.

Po dwóch tygodniach artykuły na temat Littleton Flats spotkał ten sam los, co samo miasto – zniknęły. Gazety wciąż przypominają banał powtarzany na całym świecie przez tych, którzy przeżyli: życie toczy się dalej.

Trzeba było śledzić i relacjonować wybory do władz lokalnych. Przedrukowywać i analizować wyniki rozgrywek sportowych. Przygotowywać prognozy pogody i narzekać na pogodę. Upomnieć (dyskretnie) senatorów w Waszyngtonie, którzy obrażali narodowe poczucie fair play, oraz skrupulatnie odnotować próby atomowe w odległych miejscach. Kontynuować przygody komiksowych postaci.

Następna wzmianka o tragedii Littleton Flats dotyczyła komisji rządowej, która miała za zadanie ustalić przyczyny katastrofy oraz zdecydować, kto poniesie publiczną karę, aby zaspokoić ogólnonarodową żądzę krwi – osiemset pięćdziesiąt trzy ofiary śmiertelne tego wymagały.

Lloyd Steiner miał swoje piętnaście minut niesławy.

Znalazłem tylko jedno jego zdjęcie.

Wychodził z sali sądowej po dniu już i tak zbytecznie obciążających go zeznań. Znaleziono dymiącą broń – ustalono, że Steiner był w posiadaniu tajnych projektów uwzględniających pewne uproszczenia konstrukcyjne, które zostały zaakceptowane i wprowadzone.

Rzekomo przez samego Steinera.

Widać było, że został zaskoczony błyskiem flesza – jego okulary rozbłysły jak lampki choinkowe, a głowa odskoczyła mu w tył jak artyście, którego ktoś ściąga ze sceny niewidzialną laską. Była to dość trafiona metafora – główny winowajca został zabrany z narodowej sceny prosto do celi w więzieniu federalnym, gdzie spędził następne dziesięć lat.

Wróciłem do swojego biurka.

Pochłonąłem kubek paskudnej kawy Normy, po czym podszedłem do ekspresu i nalałem sobie kolejny.

Nate Skate poprosił, żebym znalazł mu coś do roboty, najwyraźniej wierząc, że ciężka praca jest najlepszym lekarstwem na złamane serce. Dałem mu swoje pośpiesznie nabazgrane teksty do korekty.

Norma czekała przy telefonie na wieści ze szpitala. Co jakiś czas dzwoniła pielęgniarka z oddziału intensywnej terapii z informacjami o stanie żony Hincha. Nie były to dobre wiadomości.

Usiadłem wygodnie na swoim krześle obrotowym, odtwarzając w pamięci mikrofilm jak niekończącą się pętlę migocącą surowymi, szokującymi obrazami, które prawie ukołysały mnie do snu.

Prawie.

– Nate – powiedziałem.

Kiedy spojrzał znad swojego biurka, nagle wydał mi się starszy. Myślę, że tak właśnie działa na człowieka strata.

– Ilu może być finalistów konkursu imienia Westinghouse'a jednego roku? – zapytałem.

– Co?

– Nagrody Westinghouse'a dla uczniów szkół średnich. Ilu może być finalistów konkursu w dziedzinie nauk ścisłych w tym samym roku?

– Nie wiem. Dlaczego pytasz?

– Zgadnij.

– Niewielu.

– Właśnie. Ja też powiedziałbym, że niewielu. Pewnie nie więcej niż pięćdziesięciu.

– Dlaczego pytasz?

– Ujmijmy to tak. Jakie jest twoim zdaniem prawdopodobieństwo, że w jednej szkole średniej będzie ich pięciu?

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem. W Nowym Jorku jest jakaś duża szkoła średnia specjalizująca się w naukach ścisłych, liceum w Bronksie czy coś takiego…

– Bronx High School of Science. Jasne, z tamtej szkoły mogłoby być pięciu finalistów. A z jakiejś innej?

– Czy to jakiś quiz z wiedzy ogólnej? Bo ja nie mam ochoty grać, Tom. Przykro mi, naprawdę nie mam ochoty. Ja tutaj cierpię. Umieram.

– Powiedziałbym, że pięciu uczniów tej samej szkoły, innej niż Bronx High School of Science, w finale konkursu Westinghouse'a to, używając terminu z nauk ścisłych, zdarzenie niemożliwe.

– Dobrze, świetnie. Wygrałeś.

– A gdyby to była mała szkoła? W samym środku nigdzie? To daje mniejszą szansę niż w Vegas, nie sądzisz?

– Możliwe. Dlaczego?

– Nate, mam dla ciebie zadanie. Coś, co oderwie twoje myśli od Riny. – Na dźwięk imienia swojej dziewczyny Nate aż się wzdrygnął.

– Co?

– Chcę, żebyś dowiedział się wszystkiego, co się da, na temat ludzi, którzy mieszkali w Littleton Flats.

– W Littleton Flats? W tym mieście, które zostało… no wiesz?

– Zalane, właśnie. Sprawdź, czy uda ci się dowiedzieć, kim byli jego mieszkańcy.

– Chodzi ci o nazwiska?

– Mam ich nazwiska. To nie było trudne. Chodzi mi o to, kim byli. Gdzie pracowali, skąd pochodzili, tego rodzaju rzeczy. Niektórzy musieli mieć przecież jakichś krewnych, którzy jeszcze żyją. Interesuje mnie wszystko, czego uda ci się dowiedzieć.

– Przepraszam, że zapytam, ale kiedy ci ludzie zginęli?

– Pięćdziesiąt lat temu.

– Jasne. Łatwizna – powiedział Nate z niespotykanym u niego sarkazmem. Może to jego świeżo zranione serce. Jechał

sobie przez życie, aż zaliczył pierwszą wywrotkę, podczas której ucierpiały jego naiwność i optymizm.

– Spróbuj w Internecie – powiedziałem. – Przecież jesteś specem od komputerów, znalazłeś sposób, żeby wejść na stronę PinkWorld.com bez płacenia.

To od razu poprawiło mu nastrój.

– Dobra – powiedział. – Spróbuję.

Загрузка...