Coś jakby rozpalony do białości żelazny pręt połaskotał go w kark. Gentrell uniósł wzrok. Eusewenia Wamlesch. Ubrana w skromny błękit, machająca dystyngowanie wachlarzem, pewna swojego jak śmierć pod szubienicą. Promieniała takim triumfem, że dziwne, iż nie zapaliła się na niej suknia.
Suka.
— Dwa pułki Górskiej Straży, Szósty z Belenden i Ósmy z Lagh, idą teraz na tę przełęcz szybkim marszem. Za dwa dni dotrze do nich Drugi Pieszy. Możemy się tylko modlić, by zdążyli zamknąć aherom drogę na południe. Mają się też rozglądać za Szóstą Kompanią. Jeśli rzeczywiście ci żołnierze przebijają się bezdrożami w naszą stronę, może naprawdę są z nimi Szczury i ich towarzyszka.
Gentrell dopiero teraz dostrzegł, że na kamiennej mapie kilku ołowianych żołnierzy zbliżało się do plamy czerni. Wyglądali żałośnie na tle gór.
— Ale jeśli nie… jeśli z powodu głupoty podszytej niefrasobliwością i poczuciem władzy stracimy tak cennego jeńca… i tych żołnierzy… Luwo ma od wczoraj areszt domowy. Nadal jest dowódcą Nory, ale nie wolno mu opuszczać tego zamku. Ma tu zresztą kilka swoich osobistych komnat, więc powinien być szczęśliwy. Jego przyszłość zależy od tego, jak rozwiąże się sprawa zniknięcia Szóstej i reszty. Na wszelki wypadek wysłałem też rozkazy do wszystkich północnych jednostek, że natychmiast po nawiązaniu kontaktu należy ich odesłać do stolicy. A jeśli ci żołnierze pojawią się sto mil od Belenden, należy ich traktować jak dezerterów. Rozbroić, aresztować i też wysłać do Meekhanu. Razem ze wszystkimi towarzyszącymi im osobami. Rozumiesz?
— Tak, Wasza Wysokość.
— Pytam, czy rozumiesz, bo od dziś ty zajmujesz się tymi żołnierzami.
Było naprawdę cholernie źle, jeśli cesarz oficjalnie odbierał tę sprawę Pierwszemu i przekazywał ją Gentrellowi.
— Nie będę zawracał głowy Drugiemu, jest wystarczająco zajęty przy Bagnie. Więc od teraz to twoja osobista odpowiedzialność, Trzeci. Nie będę tolerował niepowodzenia. W tej chwili, na mój rozkaz, tworzymy na terenie Meekhanu sieć magicznej łączności, wspartej gońcami, żeby na bieżąco aktualizować to. — Cesarz wskazał na płaskorzeźbę. — Informacja jest dla nas kluczowa, za dużo się dzieje, żebym o nieprzyjacielskiej armii dowiadywał się dopiero wtedy, gdy na horyzoncie zobaczę dymy z płonących wiosek. Nora, Psiarnia, korpus dyplomatyczny, gildie czarowników. Wszyscy radośnie i z entuzjazmem przyłączają się do naszych działań. — Gdyby sarkazm dało się sprzedawać, Kregan-ber-Arlens zapewne zostałby jego pierwszym dostawcą w Imperium. — Na razie system działa. Jak ktoś spyta, po co to wszystko, odpowiadamy, że po to, by trzymać rękę na pulsie i zapobiec wojnie na Wschodzie. Jeśli zapyta, ile to kosztuje, mówimy, że mniej niż utrata jednego miasta. Wyjaśniam ci to, bo dostaniesz odpowiednie prerogatywy do korzystania z tej sieci. Osobista odpowiedzialność musi być wspierana odpowiednimi narzędziami. Rozumiesz?
— Tak, Wasza Wysokość.
— Nora ma kilku, ponoć ośmiu, jeśli dobrze pamiętam, ludzi, którzy – jak Onelia Umbra – pochodzą zza Mroku. — Sukinsyn, pamiętał każde słowo z ich narady sprzed kilku dni. Jakimż byłby szpiegiem, gdyby go dobrze wyszkolić? — Przekażecie ich Psiarni. Wszystkich. Całych i zdrowych. Tym również się zajmiesz. Jak wspomniałem, Luwo zostaje tutaj, więc nie ma sensu obciążać go ponad miarę. I, w pewnym sensie, jego los spoczywa w twoim ręku, prawda? Bo jeśli ci żołnierze i nasza fałszywa hrabianka się nie znajdą, jego głowa potoczy się po ziemi. Zaraz po twojej.
Poza wszystkim złożenie losu Pierwszego w ręce jednego z jego zastępców było cudownie złośliwe. Dziel i rządź.
— Rozumiem, Wasza Wysokość.
— Doskonale. A teraz kolejna sprawa. Genno Laskolnyk ma się znaleźć w tym pałacu najszybciej jak się da. To też twoja odpowiedzialność, Szczurze. Bez względu na to, co robi i gdzie jest, ma rzucić wszystko i wracać. Napisałem już zresztą odpowiednie rozkazy, żeby nie kazał wam się odpieprzyć. Czy ta twoja droga teleportacyjna jest już gotowa?
— Jeszcze nie. Przynajmniej jeśli chodzi o zdublowanie trasy w najbardziej wrażliwych miejscach. Ale podciągniemy ją do końca w ciągu ośm… trzech dni.
Uśmiech cesarza był oszczędny i chłodny.
— Dobrze. Bardzo dobrze. Chcę wiedzieć, kiedy ją skończycie, i kiedy sprowadzicie tu Laskolnyka. Jego ludzie mogą wracać statkiem albo karawaną.
Delikatne chrząknięcie i równie delikatny ruch powietrza wywołany trzepnięciem jedwabnego skrzydła wachlarza przyciągnęły uwagę obu mężczyzn. Eusewenia Wamlesch, Pierwszy Ogar Imperium, stała trzy kroki od cesarza ze skromnie opuszczonymi oczyma. I choć nawet sugestia uśmiechu nie krzywiła jej warg, promieniała. A raczej cała była uśmiechem.
Na ten widok czoło, kark i szyja kan-Owara znów pokryły się potem. Bogowie! Co jeszcze?
— Wasza Wysokość, jak wspomniałam tuż przed przyjściem Gentrella, dziś rano odebrałam raport od naszej siatki w Białym Konoweryn.
— Mówiłaś. Kazałem z tym zaczekać.
— Owszem, ale to może dotyczyć Genno Laskolnyka.
Oba kolana, to zdrowe i to chore, ugięły się pod Trzecim Szczurem. W skroniach zahuczał mu wicher, pole widzenia przesłoniła czerwona mgiełka.
Nie. Tylko nie to. Nie Laskolnyk. Tę górską kompanię i dziewkę cesarz może by i nam darował, ale jeśli Genno Laskolnyk zginął, cała pierwsza piątka Nory trafi jeszcze dziś na szafot.
Balustrada zaskrzypiała, gdy dłonie Kregana-ber-Arlensa, białe teraz jak posągowy marmur, zacisnęły się na drewnie. W ciszy, jaka zapadła, rozbrzmiał jeden rozkaz:
— Wszyscy wyjść. Zostają tylko Szczury i hrabina.
Służący błyskawicznie opuścili komnatę, ostatni zamknął za sobą drzwi.
— Sprawdzi pani, hrabino, którzy to ludzie i umieści ich w bezpiecznym miejscu — głos imperatora był cichy i spokojny. — Usłyszeli dość, by poszła plotka, że Genno Laskolnyk zginął.
— Rozumiem, panie.
— A zginął?
Gentrell wlepił wzrok w Sukę. No, dawaj. Załóż nam pętle na szyje.
— Nie wiemy, panie. Nasz główny agent, Kciuk, przekazał wiadomość kanałem alarmowym jakąś godzinę temu. Przed trzema dniami zaatakowano główny obóz niewolniczej armii. Ten sam, do którego miał się udać generał. Nie wiadomo jeszcze, kto to zrobił, ale atak był potężny, z użyciem magii klasy bitewnej i tysięcy żołnierzy. Wieści dopiero wczoraj dotarły do Konoweryn, co świadczy o wielkim chaosie, jaki zapanował w zachodniej części księstwa. Kciuk zakłada, że to nie był ruch Pani Płomienia, tej dzikuski, która rządzi Białym Konoweryn, bo cała konowerska armia wciąż stoi pod miastem. Z tego, co ustalił, atak rozpoczęto wieczorem, a bitwa trwała całą noc i zakończyła się wyparciem większości niewolniczej armii ze wzgórz. Ponoć straty buntowników są znaczne. Mimo prób nie udało mu się nawiązać kontaktu z ludźmi przydzielonymi generałowi, a mieli oni odpowiednie artefakty, by przekazać wieści. Więc najpewniej nie żyją. Los Genno Laskolnyka pozostaje nieznany.
Każde słowo Suki było jak uderzenie młota zbijającego szubienicę dla elity Szczurów. Czyżby to już? Tu i teraz zakończy się wojenka między wywiadami, a Psiarnia przejmie i wchłonie resztki Nory?
Palce cesarza zabębniły o balustradę. Myślał.
— Gentrell…
— Tak, Wasza Wysokość.
Trzeci Szczur nie pamiętał, żeby kiedykolwiek w życiu te trzy słowa kosztowały go więcej.
— Masz dwa dni na dokończenie drogi przez pustynię. I kolejne dwa, by ją wzmocnić. Jeśli trzeba będzie posłać na południe sto drużyn bojowych, to mają się tam znaleźć w mgnieniu oka, choćby połowie czarowników zagotowały się mózgi.
— Tak jest!
— Hrabino.
Suknia zaszeleściła, gdy Suka gięła się w głębokim ukłonie.
— Panie. Służę i czekam na rozkazy.
— Poślesz na Dalekie Południe swoich najlepszych ludzi. Możesz też wybrać sobie jednego z dyplomatów pierwszego stopnia i wysłać go z odpowiednimi uprawnieniami do tej issarskiej dzikuski. Korpus dyplomatyczny w sprawie Genno Laskolnyka podlega Psiarni, podpiszę ci odpowiedni dokument.
Korpus dyplomatyczny? Dyplomata pierwszego stopnia? Taki, który może wypowiedzieć bez konsultacji ze stolicą czy cesarzem wojnę dowolnemu królestwu na świecie? To jakby oddać Suce połowę cesarstwa i imperatora za męża.
— Macie go znaleźć i sprowadzić do domu. Macie też odszukać tych cholernych górali i tę przeklętą dziewkę. I tę małą wozaczkę też, niech ją szlag trafi.
No tak, służący wyszli. Kregan-ber-Arlens kontynuował:
— A potem macie się dowiedzieć, kto i w jakim celu próbuje podpalić nasze Imperium. Wraz z resztą świata. Ja zajmę się działaniami bardziej przyziemnymi — cesarz wskazał na mapę — a wy zadbacie o to, żebym wiedział, gdy przyjdzie już co do czego, gdzie i w kogo uderzyć. Nieważne: bóg, demon, awenderi, emanacja spoza Mroku. Nie będziemy — dłonie władcy zacisnęły się w pięści — pionkami, ołowianymi żołnierzykami padającymi w cudzej gierce. Zrozumiano?
— Tak, Wasza Wysokość.
Chyba po raz pierwszy w życiu cała trójka powiedziała coś jednym głosem.
— Doskonale. Rozejść się.
* * *
— Nie za ostro?
Cesarz milczał, wpatrując się w sufit. Nachyliła się i połaskotała go włosami po szyi, piersi, brzuchu.
— Myślałem, że tak lubisz.
Uśmiechnęła się i przez chwilę wodziła językiem wzdłuż jego ciała. Niżej, coraz niżej. Złapał ją za włosy, podciągnął w górę, pocałował. Gwałtownie i mocno.
— Ufff — sapnęła. — Lubię. Czasem bardzo. Ale nie o to pytałam. Czy nie za ostro potraktowałeś Szczury? Luwo w areszcie? Drugi tak naprawdę na wygnaniu, a Trzeci dostał tyle roboty, że nie będzie spał przez następne dziesięć dni.
Kregan-ber-Arlens uniósł się lekko, poprawiając poduszki pod plecami.
— Nora zbytnio się rozpuściła ostatnimi laty. To moja wina. Byłem zajęty… czym innym…
— Przecież wiem. — Trąciła go biodrem. — Pamiętam.
Uśmiechnął się oszczędnie.
— Aspekty się sypią. Na całym świecie, nie tylko u nas. Wiesz o tym. Pojawia się coraz więcej źródeł, ale coraz mniej z nich nadaje się do sensownego użytku. Kult Odźwiernych rośnie w siłę i nie wiem, czy to zamierzone działanie, czy też ludzie jakimś instynktem wyczuwają, że Odźwierni są potrzebni. Tylko w ostatnim roku powstało siedem wizerunków, a większość świątyń żąda, żebym wyjął ten kult spod prawa. Ta dziewka, Kanayoness… Zagadka. Ale szukamy jej, bo wiemy, że inni też to robią. Wyznawcy Byka, Reagwyra, Bliźniąt. Oficjalnie nie przyznają się do tego, ale szukają.
— Wiem o tym… sama…
— Ciii… nic nie mów. Ta dziewka pokazała dość, byśmy ścigali ją nawet bez wiedzy, że ścigają ją inni. I ana’bóg… A Nora? Szczurom potrzebny jest bat. Wykonali mnóstwo ruchów bez mojej zgody, ale Psiarnia zresztą też. Ta próba porwania Laskolnyka…
— To nie był mój pomysł.
— Ale twoja odpowiedzialność. Trzeci ma liczydło w głowie, całą setkę liczydeł, da sobie radę. Drugi świetnie sprawdza się w polu, a to, co dzieje się na Uroczyskach, bardzo mnie martwi. Pod wieloma względami Luwo to cholerny geniusz, wiesz? Największy, jaki służył w Norze, ale ma umysł dziecka, rozprasza się, łatwo zmienia zainteresowania, kluczy. Ostatnio pokazał mi rysunek machiny latającej swojego pomysłu i poprosił o zgodę na wykorzystanie więźniów do prób. Odmówiłem. Luwo potrzebuje motywacji. I konkretnych problemów do rozwiązania. Pamiętasz, co Gentrell wspomniał o Sahrendey?
— Że walczą na południu z Yawenyrem?
— Nie.
Zmrużyła oczy.
— Że… że stracili swoje plemienne duchy?
— Właśnie. Luwo twierdzi, że najpewniej ta mała, Key’la, je ma. Jej dusza zaczęła się otwierać, duchy popędziły do ciała, a tu nagle ciach. — Dłonie cesarza klasnęły w powietrzu. — Drzwi się zatrzaskują, a duchy nie mogą albo nie chcą się uwolnić. Żywe ciało jest dla nich atrakcyjniejsze niż drewniany słup, do którego przywiązali je szamani. Więc ta mała pociągnęła je za sobą w Mrok. Setki, może tysiące. Nie połączyła się z nimi, raczej trzyma je na łańcuchu, może nawet sama o tym nie wie. Jeszcze. Bo jak się dowie… Wielki Kodeks miał zapobiegać takim wydarzeniom, ale teraz Luwo…
Chrząknęła.
— Luwo to, Luwo tamto… Może jego zaproś do łóżka.
— Marzy ci się trójkąt? Nie, nie mów. Lepiej nie. Luwo pokazał mi niedawno zapiski Nory z ostatnich stu lat. Tylko w południowych prowincjach liczba opętań w tym czasie zwiększyła się pięciokrotnie. Na razie Nora i świątynni egzorcyści radzą sobie z nimi, ale to i tak znaczy, że coraz mniej duchów trafia do Domu Snu. I jak wspomniałem liczba aspektów wzrosła trzykrotnie, lecz każdy nowy jest słabszy od poprzedniego. Sto lat temu mogliśmy przebierać w czarownikach z bojowymi talentami, nie było pułku, który nie miałby trzech bitewnych magów i kilkunastu zwykłych na dokładkę. Teraz jak służy jeden porządny czarodziej z dobrym bojowym aspektem, to mamy szczęście. Jednocześnie rośnie siła szamanów, łatwiej im sięgać po duchy, łatwiej znajdować chętne do pomocy. Myślisz, że dlaczego Se-kohlandczycy tak nas masakrowali? Sto, dwieście lat temu żaden plemienny szaman nie mógł się równać z bitewnym magiem Imperium. Trzeba było pięciu, dziesięciu na jednego. A teraz Źrebiarzy uważamy za równych naszym czarodziejom. Milczysz?
— Tego nie wiedziałam. Czy to znaczy, że klęski w ostatniej wojnie z koczownikami to nie była nasza wina?
— To była wasza wina, bo nie ostrzegliście przed tą wojną. Psiarnia miała węszyć w polu.
Eusewenia Wamlesch zwana Suką, choć nigdy twarzą w twarz, westchnęła.
— Byłam wtedy ledwo młodym szczenięciem.
— Ale z ostrymi zębami. Dobrze pamiętam. Luwo twierdzi, że zmienia się sama natura magii. Ta aspektowana słabnie, rośnie rola szamańskiej, zakazanej przez Kodeks. Twierdzi, że coraz więcej duchów będzie potrafiło unikać Domu Snu, więc wzrośnie liczba swobodnie się szwendających. A to znaczy, że jeszcze zwiększy się liczba opętań oraz wzrośnie zagrożenie na pojawienie się kolejnego ana’boga. Nawet nasi Nieśmiertelni się tego obawiają. Powrócimy do czasów barbarzyństwa.
— Niektórzy by powiedzieli, że już w nich żyjemy.
— Nie cytuj mi tu domorosłych filozofów. Kolejny ana’bóg to konkretny problem, a oblężenia, rzezie, pola bitew, każde to miejsce może wypluć z siebie taką istotę, więc powinienem zrobić wszystko, by wojen unikać. A także schwytać i zneutralizować Key’lę Kalevenh. Bo jest zbyt niebezpieczna. W tym celu powinienem znaleźć tych cholernych górali z tą przeklętą Onelią Umbrą. Czytałem raporty z jej przesłuchań… Ty pewnie też. I…
Zaciął się. Kobieta westchnęła jeszcze raz. Ciężko.
— Co cię właściwie gryzie?
Kregan-ber-Arlens milczał tak długo, aż hrabina pomyślała, że zasnął.
— Bezsilność. Poczucie, że nie wiem, z kim walczę. Rozstawiłem swoje piony na tarczy, wojska, czarowników, a nadal nie wiem, z kim i o co toczy się gra.
Przytuliła się. Mocno.
— Mimo wszystko cieszę się, że to akurat ciebie teraz mamy. Na tronie. Odwiedzisz nas w Lawenhorwen? Dzieci tęsknią.
— Wiesz, że teraz nic z tego?
— Wiem. Ale musiałam zapytać. Kiedy?
— Jak wszystko wróci do normy — obiecał. — Jak już wszystko będzie w porządku. Albo chociaż jak już uda nam się odnaleźć i wyciągnąć Laskolnyka z tego południowego kotła i założyć mu wędzidło. Bo nie wierzę, żeby ten sukinsyn dał się zabić. Wtedy przyjadę. Na dzień albo dwa.