Rozdział 32

Wy­ru­szy­li na woj­nę w stro­nę Va­wenn’ob­le­ris – Do­li­ny Żalu, i je­śli Key’la są­dzi­ła, że wie, czym na­praw­dę jest wro­gie pust­ko­wie tego dziw­ne­go świa­ta, to ko­lej­ne umow­ne „dni” i „noce” wę­drów­ki w stro­nę jego naj­mrocz­niej­szej czę­ści wy­pro­wa­dzi­ły ją z błę­du.

Cały „dzień” wę­dro­wa­li przez te­re­ny, któ­re wy­glą­da­ły, jak­by sama zie­mia była do­tknię­ta ja­kąś cho­ro­bą. Czar­ne, ob­sy­dia­no­we ska­ły tra­ci­ły swo­ją gład­kość, a ich po­wierzch­nię po­kry­wa­ły pęk­nię­cia, li­sza­je i dzi­wacz­ne za­cie­ki, jak­by ka­mień to­pił się pod wpły­wem wiel­kie­go go­rą­ca. Do­tknię­ty, kru­szył się i roz­pa­dał w ma­to­wy pył.

Wę­dro­wa­li w tym pyle go­dzi­na­mi, za­sła­nia­jąc usta ka­wał­ka­mi ma­te­ria­łu, lecz nie­wie­le to po­ma­ga­ło. Ka­szel to­wa­rzy­szył ca­łe­mu ple­mie­niu bez prze­rwy. Woda, na któ­rą na­tra­fia­li w szcze­li­nach skal­nych i płyt­kich ja­ski­niach, nie nada­wa­ła się do pi­cia, wszech­obec­ny pył za­mie­niał ją w cuch­ną­ce zgni­li­zną bło­to. Key’la nie mia­ła wąt­pli­wo­ści, że gdy­by ucie­ka­jąc z pło­ną­ce­go wozu, tra­fi­ła z Ko­cy­kiem w te oko­li­ce, nie prze­ży­li­by kil­ku dni.

Usta Zie­mi opo­wia­da­ła jej, że Do­li­na Żalu się roz­ra­sta, anek­tu­je co­raz więk­szy te­ren, a wraz z nią nad­cho­dzą kosz­ma­ry, cha­os i śmierć. I że po­gra­ni­cze praw­dzi­wej Do­li­ny wy­glą­da wła­śnie tak: jak­by na­wet ska­ły mia­ły zo­stać prze­mie­nio­ne w coś in­ne­go, plu­ga­we­go i wstręt­ne­go. Zresz­tą praw­dzi­we plu­ga­stwa były do­pie­ro przed nimi, jak stwier­dzi­ła jed­no­oka ko­bie­ta, i już po trzech cy­klach wę­drów­ki od­na­leź­li pierw­sze śla­dy po­twier­dza­ją­ce jej sło­wa.

W nie­wiel­kiej do­lin­ce o zbo­czach po­kry­tych okru­cha­mi skał le­ża­ło stwo­rze­nie, któ­re nie po­win­no ist­nieć. Be­stia była mar­twa – na szczę­ście, bo Key’la zu­peł­nie nie mia­ła ocho­ty na oglą­da­nie jej ży­wej – i skła­da­ła się z wor­ka wiel­ko­ści koń­skie­go kor­pu­su oraz trzech bło­nia­stych skrzy­deł: więk­sze wy­ra­sta­ło z pra­wej stro­ny, dwa mniej­sze z le­wej. Sam kor­pus nie miał gło­wy ani ni­cze­go, co by ją przy­po­mi­na­ło, nie miał też wi­docz­nych oczu, choć kil­ka pół­ku­li­stych czar­nych wy­pu­stek, roz­miesz­czo­nych nie­re­gu­lar­nie na cie­le, mo­gło peł­nić ich funk­cję. Nie dało się też do­strzec żad­nej pasz­czy. Za to po spodniej stro­nie wy­sta­wa­ły mu dwie krót­kie, mu­sku­lar­ne łapy, jed­na po­ro­śnię­ta sier­ścią, a dru­ga łu­ska­mi. Obie mia­ły wiel­kie szpo­ny i przy­ssaw­ki w środ­ko­wej czę­ści.

Va­ihi­ro­wie zgro­ma­dzi­li się wo­kół tru­chła, od­cię­li mu skrzy­dła oraz sto­py i ru­szy­li da­lej.

Dwa Pal­ce pod­szedł do dziew­czyn­ki i zła­pał ją pod pa­chy.

— No, wska­kuj, wi­dzę, że je­steś zmę­czo­na.

Key’la za­śmia­ła się, ale nie pro­te­sto­wa­ła, gdy wziął ją na ba­ra­na. Ko­cyk uśmiech­nął się sa­my­mi oczy­ma i ru­szył truch­tem, bez tru­du do­trzy­mu­jąc kro­ku ol­brzy­mo­wi. Łań­cuch spi­na­ją­cy ka­na­loo z Key’lą po­brzę­ki­wał ci­cho.

— To fu­ger — wy­ja­śnił va­ihir, wska­zu­jąc na szcząt­ki mar­twej be­stii. — Tak na­zy­wa­my la­ta­ją­ce stwo­ry z Do­li­ny, któ­re są na tyle dzi­wacz­ne, że nie da się ich po­rów­nać do ni­cze­go in­ne­go i… No, weź trzy­maj koh­hę jak na­le­ży, bo mi oko wy­bi­jesz.

— Prze­pra­szam. — Po­pra­wi­ła chwyt na bro­ni.

— Tak le­piej. Fu­ge­ry mają róż­ne cia­ła: chu­de, pę­ka­te, dłu­gie albo krót­kie, z py­ska­mi i ogo­na­mi lub bez. Wi­dzia­łem raz ta­kie­go, któ­ry skła­dał się z pary skrzy­deł zro­śnię­tych z dwo­ma ła­pa­mi i ogo­nem. Z ni­cze­go wię­cej.

— Nie­peł­ny stwór — po­wie­dzia­ła mą­drze.

— Wi­dzę, że ga­da­łaś z Usta­mi Zie­mi. Ona od lat bada te stwo­rze­nia, bo roz­ple­nia­ją się na wszyst­kie stro­ny i są co­raz groź­niej­sze. Tak. — Dwa Pal­ce po­ki­wał gło­wą. — Tam­ten był nie­peł­ny i nie po­żył dłu­go. Nie mógł jeść. W Do­li­nie Żalu ta­kie be­stie po­ja­wia­ją się dość czę­sto, jak­by pi­ja­ny bo­żek ba­wił się w stwa­rza­nie swo­ich kosz­mar­ków. Wy­god­nie ci?

— Tak. Ten też nie był peł­ny. Nie miał pasz­czy.

— I dla­te­go padł. Naj­pew­niej z gło­du. Ale gdy­by był żywy, i tak by nas za­ata­ko­wał. Wi­dzia­łem to już. Ata­ku­ją, za­bi­ja­ją, a po­tem sto­ją nad cia­łem i trą­ca­ją je jed­nym koń­cem, jak­by pró­bo­wa­ły po­żreć. Albo roz­dzie­ra­ją na strzę­py pa­zu­ra­mi w nie­mej fu­rii.

— Po co za­bra­li­ście skrzy­dła i łapy?

— A co bę­dziesz jeść przed snem?

Key’la po­czu­ła gorz­ki smak w ustach, aż ją skrę­ci­ło.

— Za­raz bę­dziesz miał moje śnia­da­nie na gło­wie.

Dwa Pal­ce za­śmiał się ba­so­wo, cie­pło, i wy­ja­śnił:

— Bło­na w skrzy­dłach jest twar­da, moż­na z niej uszyć ubra­nie, a je­śli od­cię­li mu łapy, to zna­czy, że przy szpo­nach zna­leź­li wor­ki z ja­dem. Uży­je­my ich do za­tru­wa­nia strzał.

To było ta­kie po va­ihir­sku prak­tycz­ne. Uży­wa­nie tru­ci­zny na gro­tach strzał czy bro­ni. Dla­cze­go nie? Je­śli już zaj­mu­je­my się za­bi­ja­niem, rób­my to naj­sku­tecz­niej, jak się da.

Zer­k­nę­ła na ma­sze­ru­ją­ce­go kil­ka­na­ście kro­ków da­lej va­ihi­ra o imie­niu Ciem­na Pięść. Po­słu­gi­wał się łu­kiem, choć na­zwa­nie tej bro­ni łu­kiem było po­dob­ne do mó­wie­nia o wo­zac­kim ko­niu po­cią­go­wym „ku­cyk”. Oręż był nie­co wyż­szy niż jego wła­ści­ciel, a strza­ły, któ­rych cały koł­czan ko­ły­sał się na ple­cach czwo­ro­rę­kie­go wo­jow­ni­ka – dłuż­sze niż jej bo­jo­wy kij. Key’la wi­dzia­ła już w osa­dzie, jak Ciem­na Pięść i inni łucz­ni­cy ćwi­czą: ich dwie lewe dło­nie obej­mo­wa­ły maj­dan, jed­na nad, dru­ga pod strza­łą, a pra­we spla­ta­ły się w skom­pli­ko­wa­nym chwy­cie na cię­ci­wie. I brzęk! Strza­ła mknę­ła do celu, od­da­lo­ne­go o sto, dwie­ście lub trzy­sta kro­ków. Key’la po­tra­fi­ła oce­nić siłę po­ci­sków po to­rze ich lotu i głę­bo­ko­ści, na jaką wbi­ja­ły się w ćwi­czeb­ną tar­czę.

Chy­ba tyl­ko ba­li­sty i skor­pio­ny na­pi­na­ne ko­ło­wro­tem by­ły­by w sta­nie do­rów­nać va­ihir­skim łucz­ni­kom. Choć mu­siał­by ustą­pić im w szyb­ko­strzel­no­ści.

— Da­le­ko jesz­cze? — za­py­ta­ła jak co dnia, od­kąd wy­ru­szy­li.

Dwa Pal­ce za­śmiał się pół­gło­sem, a po­tem po­wie­dział nad­zwy­czaj po­waż­nym to­nem:

— Masz te­raz gło­wę wy­żej niż ja, więc się roz­glą­daj. Nie prze­ga­pisz praw­dzi­wej Do­li­ny.

I tak ma­sze­ro­wa­li. Mila za milą.

* * *

W cza­sie dro­gi za­czę­ły do nich do­łą­czać inne ple­mio­na czwo­ro­rę­kich. Dłu­gie Słu­py, Osiem Noży, Pęki Snów, Pła­skie Twa­rze, Zła­ma­ne Włócz­nie… Wszy­scy uzbro­je­ni i śmier­tel­nie po­waż­ni.

Mię­dzy ma­syw­ny­mi wo­jow­ni­ka­mi szły ko­bie­ty, nie­co mniej­sze i szczu­plej­sze, ale oto­czo­ne taką aurą po­nu­rej de­ter­mi­na­cji, że Key’la nie wąt­pi­ła, kto jest głów­ną siłą na­pę­dza­ją­cą tę ar­mię i jej krę­go­słu­pem. Mia­ły mo­ty­wa­cję, ener­gię i dość ro­zu­mu, by zmu­sić opor­nych do dzia­ła­nia. A gdy za­uwa­ży­ła pew­ną licz­bę wy­rost­ków i dzie­ci, a na­wet nie­mow­ląt no­szo­nych w za­wi­niąt­kach na ple­cach ma­tek, zro­zu­mia­ła, że va­ihi­ro­wie na­praw­dę idą w de­cy­du­ją­cy o ich lo­sie bój. Albo wy­gra­ją i uwol­nią swe­go boga, albo wy­gi­ną.

Usta Zie­mi sta­now­czo i bez­względ­nie za­bro­ni­ła jej się zbli­żać do in­nych ple­mion, a już w szcze­gól­no­ści do na­le­żą­cych do nich dzie­ci. So­jusz­ni­kom prze­ka­za­no wie­ści o Key’li oraz wy­ja­śnio­no jej nie­zwy­kły sta­tus, lecz, jak stwier­dzi­ła va­ihir­ska ko­bie­ta, dla więk­szo­ści z nich ka­na­loo to śmier­tel­ny wróg. Jego pani rów­nież, na­wet je­śli jest tyl­ko dziec­kiem. Key’la szyb­ko zo­rien­to­wa­ła się, że Dwa Pal­ce, Ku­bek Wody oraz Czar­ny Bia­ły wca­le nie przy­pad­kiem bez prze­rwy krę­cą się w jej po­bli­żu i pil­nu­ją, by nie zna­la­zła się na­wet na skra­ju ko­lum­ny Trzy­dzie­stu Dło­ni.

Va­ihir­scy łucz­ni­cy strze­la­li na­praw­dę do­brze.

Ża­ło­wa­ła, że w „jej” ple­mie­niu nie ma dzie­ci, bo była bar­dzo cie­ka­wa, ja­kie są i czy moż­na z nimi po­grać w łap­ki albo olo­ola.

W mia­rę jak gru­py czwo­ro­rę­kich łą­czy­ły się w dużą ar­mię, wi­dać było, że nie są licz­nym lu­dem. Gdy prze­mie­rza­li wiel­ką, po­kry­tą ob­sy­dia­no­wym szkli­wem rów­ni­nę, Trzy­dzie­ści Dło­ni szło w tyl­nej stra­ży i Key’la mo­gła mniej wię­cej po­li­czyć ich wszyst­kich. Gdzieś w po­ło­wie za­czę­ła się my­lić, ale wy­szła jej licz­ba oko­ło dzie­się­ciu ty­się­cy va­ihi­rów. Tyle li­czy­ło szes­na­ście ple­mion wę­dru­ją­cych na woj­nę do Do­li­ny Żalu.

Prze­sta­ła się dzi­wić, że Usta Zie­mi, pa­trząc na swo­ich po­bra­tym­ców, krę­ci gło­wą i mru­czy coś pod no­sem. Raz, gdy jed­no­oka zło­wi­ła jej wzrok, uśmiech­nę­ła się do dziew­czyn­ki czymś, co wy­glą­da­ło jak gry­mas bólu, i mruk­nę­ła w me­ekhu:

— Boję się, że za dłu­go zwle­ka­li­śmy, Sła­ba Jed­na. Boję się, że je­ste­śmy za sła­bi.

— Więc za­wróć­cie.

Va­ihir­ska ko­bie­ta po­krę­ci­ła gło­wą.

— Je­ste­śmy py­łem nie­sio­nym przez wiatr. Jak spró­bu­je­my za­wró­cić, ci­śnie nami o zie­mię i prze­pad­nie­my. A mó­wiąc wprost, ni­g­dy już nie zbie­rze­my ta­kiej siły, tylu wo­jow­ni­ków, więc to na­praw­dę na­sza ostat­nia szan­sa. Sko­ro zbyt dłu­go zbie­ra­li­śmy się na od­wa­gę, mu­si­my te­raz za­pła­cić cenę za wła­sną głu­po­tę i tchó­rzo­stwo.

— To nie tchó­rzo­stwo wal­czyć z po­two­ra­mi.

— Ale to tchó­rzo­stwo pa­trzeć, jak Tho­weth tkwi w pu­łap­ce, pa­trzeć, jak ro­dzą się nam bez­dusz­ne dzie­ci, i od­wle­kać dzień pró­by. Trzy­sta lat, dziec­ko, trzy­sta lat krę­ci­li­śmy się wo­kół tej do­li­ny, nie chcąc odejść i po­dej­mu­jąc ża­ło­sne pró­by do­tar­cia do na­sze­go boga. Al­bo­wiem na wy­pra­wy do Do­li­ny każ­de ple­mię wy­sy­ła­ło tyl­ko garść wo­jow­ni­ków, tchórz­li­wie za­trzy­mu­jąc więk­szość w osa­dach. Za­miast uto­czyć dla Tho­we­tha kie­lich krwi, upusz­cza­li­śmy jej za­le­d­wie po kil­ka kro­pel, a i tak sta­nę­li­śmy na kra­wę­dzi za­gła­dy. Trzy­sta lat temu wę­dro­wa­ło­by z nami osiem­dzie­siąt, może sto ty­się­cy va­ihi­rów. Szło­by tędy nie szes­na­ście, lecz pięć­dzie­siąt ple­mion, zaś na­sze okrzy­ki bo­jo­we i pie­śni wstrzą­sa­ły­by nie­bem.

— Aż tyle wa­szych ple­mion wy­mar­ło?

— Nie­któ­re tak. Inne na­wet dziś wolą się cho­wać w skal­nych kry­jów­kach. Zła­ma­ne Ko­ści, Bia­łe Ka­mie­nie i Smut­ne Wody wy­co­fa­ły się w ostat­niej chwi­li. Zwo­dzi­ły nas do sa­me­go koń­ca, a w dniu pró­by wy­sła­ły po­słań­ców, któ­rzy po­wie­dzie­li tyl­ko, że ich wo­jow­ni­cy nie pój­dą. Na­wet te­raz, w cza­sie osta­tecz­nej wal­ki, nie po­tra­fi­my się zjed­no­czyć.

Key’la nie wie­dzia­ła, co po­wie­dzieć, nie wie­dzia­ła na­wet, czy Usta Zie­mi chce usły­szeć od niej co­kol­wiek, czy też mówi bar­dziej do sie­bie.

— Kie­dy doj­dzie­my do praw­dzi­wej Do­li­ny? — za­py­ta­ła za­miast tego.

— Spiesz­no ci, dziec­ko? Trzy cy­kle snu temu Va­wenn’ob­le­ris była przed nami, te­raz mamy ją tam. — Va­ihir­ska ko­bie­ta wska­za­ła na lewo. — Mó­wi­łam ci już, że nie spró­bu­je­my jej sztur­mo­wać, chce­my zbli­żyć się do miej­sca, gdzie jest uwię­zio­ny nasz bóg, i spró­bo­wać go prze­bu­dzić. Tho­weth tkwi na sa­mym skra­ju Do­li­ny, pół dnia dro­gi od jej gra­ni­cy, uwię­zio­ny łań­cu­cha­mi z dymu i ciem­ne­go świa­tła w pu­łap­ce, któ­rą za­sta­wi­li Do­brzy Pa­no­wie. Za kil­ka cy­kli obej­dzie­my Do­li­nę i zbli­ży­my się do tego miej­sca.

— A jak go obu­dzi­cie?

Usta Zie­mi uśmiech­nę­ła się zdaw­ko­wo.

— Bo­go­wie po­trze­bu­ją krwi i dusz, by na­brać mocy i się­gnąć po po­tę­gę. Ofia­ru­je­my mu więc jed­no i dru­gie. Może to da mu dość sił, by się uwol­nić.

Przez chwi­lę Key’la zma­ga­ła się z cię­ża­rem tego stwier­dze­nia. Krew i du­sze. Mrocz­na wi­zja ofiar skła­da­nych po­nu­re­mu bó­stwu prze­mknę­ła jej przez gło­wę, więc żeby ją ode­gnać, za­py­ta­ła:

— A jak go uwię­zio­no?

— Nie wie­my. To wy­da­rzy­ło się ja­kieś trzy­sta lat temu, więc znam tyl­ko opo­wieść o tym, że pew­ne­go dnia po­ja­wił się ja­kiś czło­wiek…

— Czło­wiek?

— Czło­wiek. Męż­czy­zna. Ale wię­cej niż męż­czy­zna, bo z ła­two­ścią po­ko­nał dzie­się­ciu na­szych naj­lep­szych wo­jow­ni­ków, któ­rzy sta­nę­li z nim do wal­ki, gdy za­żą­dał spo­tka­nia z Tho­we­them. Nasz bóg miesz­kał wte­dy na szczy­cie wiel­kiej góry, da­le­ko stąd. Od­wie­dzał nas, ob­da­ro­wu­jąc dzie­ci bło­go­sła­wień­stwem du­szy, cza­sem w po­sta­ci va­ihi­ra, a cza­sem jako sen, płacz sły­sza­ny nocą albo drza­zga wbi­ta w pa­lec. Tak po­wia­da­ją. Ten czło­wiek spo­tkał się z nim w jego sank­tu­arium, po­ko­naw­szy wprzód dzie­się­ciu straż­ni­ków, po czym obaj ode­szli. Na od­chod­nym Tho­weth uka­zał się we śnie sza­ma­nom i wi­dzą­cym wszyst­kich ple­mion i po­wie­dział: „Idę spła­cić sta­ry dług, strzeż­cie mo­ich dzie­ci do dnia, w któ­rym po­wró­cę”. I to chy­ba był błąd, bo od tej pory tak strze­że­my i strze­że­my, a va­ihi­rów jest co­raz mniej, aż…

Usta Zie­mi prze­rwa­ła w pół zda­nia i po dłuż­szej chwi­li sta­ło się ja­sne, że nie chce kon­ty­nu­ować tego te­ma­tu.

— Nie za­wiedź mnie, dziec­ko — po­wie­dzia­ła wresz­cie po­waż­nym to­nem. — Bądź dziel­na i mą­dra i nie daj się za­bić.

Загрузка...