Ande Salurin stał na wieży strażniczej i rozglądał się po okolicy. Przed sobą miał rozległą dolinę wypełnioną mgłą, lub też raczej przypominającymi mgłę oparami cuchnącymi niczym otwarty grób. Pięćdziesiąty Drugi odwalił kawał świetnej roboty, otaczając Wenderladzkie Bagno wysokim na dwanaście stóp wałem i odcinając to Uroczysko od reszty kraju. Głęboka fosa na przedpolu szańca jeżyła się setkami zaostrzonych pali, a co sto jardów wyrastały znad niego wieże dla strzelców, dokładnie takie same jak ta, na jakiej od kilku minut tkwił Drugi Szczur Nory.
Wał miał ponad osiemnaście mil długości i obejmował nie tylko teren Uroczyska, ale i spory kawałek ziemi poza nim. Gdy Bagno się uaktywniło, wyglądało to, jakby jakiś mściwy bóg wycisnął z ziemi cuchnące soki – szara maź, śmierdząca odorem rozkładających się ciał, popłynęła mdlącą falą aż do linii dawnych umocnień, postawionych setki lat temu przez Siostry Wojny. Gdyby nie te stare okopy, Uroczysko rozlałoby się dwukrotnie dalej niż teraz.
W kilku miejscach wykorzystali resztki tych wałów do wzniesienia nowej linii obrony, ale po przyjrzeniu się mapom Salurin zadecydował o postawieniu nowych umocnień kilkaset stóp dalej, tam, gdzie teren wznosił się nieco wyżej.
Przynajmniej nie musieli tu wdychać tych wszystkich cuchnących oparów.
Drugi Szczur nie wiedział, czy podobne zjawisko kiedykolwiek wcześniej miało miejsce na Wenderladzkim Bagnie, wysłał nawet raport do Nory z prośbą, by w archiwach poszukano informacji na ten temat, ale teraz miał inne zmartwienia na głowie.
Najmniejszym z nich było, jak utrzymać to, co się tu działo, w tajemnicy. Żołnierze nie byli głupcami, od dawna nie traktowali budowania tych umocnień jak zwykłych ćwiczeń. Wielu dręczyły koszmary, a wojskowi felczerzy meldowali, że ci, którym przypadł obowiązek obserwowania Uroczyska i mieli pecha nawdychać się tej dziwnej mgły, coraz częściej skarżyli się na mdłości, zawroty głowy i trudności z oddychaniem. Z trzech pułkowych magów na miejscu został tylko jeden, bo jego kamraci wymusili zgodę na noclegi pięć mil od obozowiska, skarżąc się na bezsenność i niemożliwość sięgnięcia po własne aspekty.
Nawet jeśli Uroczysko wkrótce uspokoi się samo, plotki pójdą w świat.
Ande oderwał wzrok od doliny i zwrócił się do dwóch wartowników:
— Coś nowego?
— Nic, panie. Mgli się tylko i śmierdzi, gdy wiatr zawieje w naszą stronę. Poza tym spokój.
Większość żołnierzy Pięćdziesiątego Drugiego pochodziła z centralnych prowincji i podobnie jak ta dwójka, wyglądała jak najbardziej typowi Meekhańczycy: jasnowłosi, jasnoocy, niezbyt wysocy, za to szerocy w barach i muskularni. On ze swoimi ponad sześcioma stopami i sześcioma calami wzrostu, z włosami czarnymi jak sadza i oliwkową cerą, wyglądał przy nich niczym przybysz z drugiego końca świata. Przyszło mu do głowy, że gdyby chciał się kiedyś ukryć, to na pewno nie między tymi żołnierzami.
— Powiedziałem coś śmiesznego, panie? — Wartownik spojrzał na niego uważnie.
— Nie. Myślałem o czymś innym. Gdzie najbliżej podeszła dziś mgła?
Na przedpolu w regularnych odstępach wbito oznaczone kolorami tyczki, które miały pomagać w ocenie odległości, bo opary myliły wzrok. W tej chwili na samym ich skraju znajdował się zielony kijek. Czyli dwieście jardów.
— Do żółtych, panie.
Sto jardów od wału. Nic niezwykłego, mgła pulsowała przez cały czas, powoli, jak oddychająca bestia, i niczym uśpiona bestia budziła mimowolny lęk. Drugi Szczur wiedział, że ma dość żołnierzy, by pilnować ziemnych fortyfikacji, lecz o wiele za mało, by ich bronić. Pięćdziesiąty Drugi liczył standardowe dwa i pół tysiąca ludzi. Kompanie i półkompanie zostały rozmieszczone w regularnych odstępach wzdłuż wału, a wartownicy na wieżach mieli w razie zagrożenia poderwać je do obrony, waląc w gongi, lecz gdyby naprawdę ktoś lub coś zaatakowało, mieliby kłopoty.
Ktoś lub coś.
To był jego kolejny problem. Salurin miał wrażenie, że za rozkazami nakazującymi zabezpieczenie tej okolicy stało coś więcej niż tylko zwykła ostrożność, że cesarz i Pierwszy Szczur wiedzieli więcej na temat spodziewanego niebezpieczeństwa, niż raczyli mu przekazać. Czy stracił ich zaufanie? Albo był poddawany jakiemuś testowi? Echa wydarzeń dochodzące ze stolicy zdawały się potwierdzać jego podejrzenia.
Kilkanaście dni temu Drugi Szczur wysłał do stolicy prośbę, by Trzydziesty Regiment Piechoty – pełne trzy pułki wojska – ruszył pod Bagno. Ale jak na razie nie doczekał się odpowiedzi. W normalnym czasie mógłby łatwo zrozumieć to opóźnienie, biurokraci w armii przerzucali się papierami, by odpowiedzialność za opuszczenie koszar przez kilka tysięcy żołnierzy spadła na kogoś innego. Bo w grę wchodziły spore pieniądze, koszty przesunięcia takiej małej armii nawet o kilkadziesiąt mil były niemałe jeśliby policzyć tylko wyżywienie i zakwaterowanie wojska, ale trzeba było także uwzględnić straty związane z blokowaniem dróg i skargami właścicieli ziemskich na zdeptane pola czy opróżnione studnie. Oraz żądania odszkodowań, które na pewno się posypią. W czasie pokoju handel i rolnictwo są ważniejsze niż armia.
Lecz wieści, które dotarły z Meekhanu, sprawiły, że przestał wierzyć w tak łatwe wyjaśnienie tej zwłoki. To nie było zwykłe chronienie własnych dup ze strony wojskowych, tylko jawna, zahaczająca o sabotaż niesubordynacja. Bo podobno Nora wypadła z łask, Pierwszy Szczur miał areszt domowy, Trzeci zamienił się w marionetkę i popychadło, a Psiarnia coraz wyżej podnosiła głowę i głośniej poszczekiwała.
Czy to była zaplanowana akcja? Czy wysłano go w to miejsce z misją, której tak naprawdę mógł się podjąć byle oficer, żeby odsunąć go poza nurt głównych wydarzeń? Czy Nora przegrywała właśnie starcie z Suką i jej ludźmi? I czy lada moment dotrą tu rozkazy, które pozbawią go wszystkiego, władzy, przywilejów, wolności? Może nawet życia. W końcu w Wywiadzie Wewnętrznym to on nadzorował większość działań wymierzonych przeciw Ogarom, a Eusewenia Wamlesch uważana była za żywe wcielenie mściwości.
Takie myśli powodowały, że Ande nie mógł spać, jeść ani odpoczywać. I nie pomagało ani wino, ani kobiety.
Czasem miał ochotę rzucić wszystko, kazać otworzyć teleport do stolicy i stanąwszy przed cesarzem, oddać się do jego dyspozycji. Niech już będzie wiadomo – wóz albo przewóz, sznur albo cesarska łaska.
Tylko że… to Uroczysko. To cholerne Uroczysko. Gdyby naprawdę miał nadzorować jedynie zwykłe ćwiczenia pułku piechoty, to już dawno klęczałby przed tronem. Jednak Wenderladzkie Bagno naprawdę się uaktywniło i naprawdę działy się wokół niego rzeczy niespotykane od setek lat. Ta szara mgła zdawała się kryć więcej tajemnic, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Czy w takiej sytuacji porzucenie posterunku i udanie się do stolicy nie zostałoby potraktowane jak dezercja? Prawie mógł sobie wyobrazić uśmieszek Suki, gdyby pojawił się w Mieście, i prawie czuł, jak zimne kajdany zatrzaskują mu się na nadgarstkach.
Poczucie bezradności sprawiało, że miał ochotę wrzeszczeć i kląć. Dzisiaj weźmie do łóżka dwie dziwki. Albo trzy. I dużo wina. Może dzięki temu wreszcie zaśnie.
Dźwięk, który wbił się w jego uszy, był ostry i metaliczny, a Szczur dopiero po chwili go rozpoznał. Gong. Wojskowy gong z sąsiedniej wieży. Zerknął w tamtą stronę – jeden wartownik walił w brązową płytę, drugi napinał właśnie kuszę. Towarzyszący dowódcy żołnierze rzucili się do broni, kołowroty ich kusz też zaklekotały zapadkami.
— Gong. Uderz w gong, panie!
Zignorował prośbę, patrząc na Uroczysko. Mgła ożyła, zakłębiła się i wypluła z siebie potwora.
Bestia miała co najmniej trzydzieści stóp długości, z trzy wysokości i segmentowaty pancerz wsparty na czymś w rodzaju chitynowych odnóży. Wij, pomyślał Salurin, Wielka Matko, to jest robal wielki jak trzy konie. Obiad podszedł mu do gardła, gdy stwór uniósł przednie segmenty, z których pierwszy rozpękł się w kilku miejscach, rozkładając w najeżone kolcami płatki.
— Gong! Do cholery, gong! — Jeden z żołnierzy porzucił napinanie kuszy, złapał drewnianą pałkę i zaczął uderzać w płytę z brązu. — Alaaarm! Alaaaarm!
Sąsiednia wieża również rozdźwięczała się metalicznie, po niej kolejna i kolejna. Po chwili przynajmniej tuzin wartowników waliło w gongi, a z tyłu, zza wałów, odpowiedziały im trąbki i bębny. Pięćdziesiąty Drugi podrywał się do walki.
Ande Salurin patrzył, jak olbrzymi stwór pełznie przed siebie, z przednią częścią ciała wciąż uniesioną dobre dziesięć stóp nad ziemią, jak zakręca, wije się wężowym ruchem, jak zastyga nagle w bezruchu i węszy. Tak, musiał węszyć, bo „płatki” na jego przodzie rozwinęły się i zwinęły kilka razy, smakując powietrze. Drugi Szczur czuł wielką kulę żółci podchodzącą do gardła, a czoło pokrył mu zimny pot. Robak… wielki, obrzydliwy, lepki robak.
Nienawidził robaków jak niczego na świecie.
W tej samej chwili bestia została trafiona w środek grzbietu – dokładnie w łączenie pancernych segmentów – włócznią, która wyleciała z mgły. Robal zapiszczał, zakręcił i rzucił do tyłu, w głąb Uroczyska. Lecz wtedy na samym skraju oparów pojawił się kolejny potwór.
Wysoka na osiem albo dziewięć stóp czwororęka, dwunożna bestia zagrodziła drogę pierwszej maszkarze, rąbiąc z rozmachem w błyszczący grzbiet olbrzymimi szablami. Robakowaty stwór zawinął się, okręcił wokół przeciwnika, podcinając mu nogi i obalając na ziemię. Ryk, wrzask i pisk wwiercający się w uszy niczym odgłos noża skrobiącego po szubie, kawałki pancerza odpadające od segmentowego cielska, żółta i czerwona posoka mieszające się ze sobą – wszystko to docierało do Salurina z opóźnieniem, jak przez spowodowane winem otępienie.
Wzdrygnął się, gdy jeden z żołnierzy trącił go w ramię.
— Strzelać! — Drugi Szczur imperialnego Wywiadu Wewnętrznego otrząsnął się z szoku i rozwrzeszczał na całe gardło — strzelać wszystkim, co mamy!
Walczące potwory zdążyły już wytoczyć się z mgły na przedpole obwarowań, gdy spadły na nie bełty z ciężkich kusz. Jednocześnie szczyt wału zadudnił pod ciężkimi buciorami nadciągających na pomoc żołnierzy. A Ande Salurin stał na wieży, machał rękoma i krzyczał:
— Zabić je! Zabić!!!
Jednocześnie jakaś część jego umysłu na chłodno analizowała całe zajście: „Cesarz — mówiła. — Musisz tu wezwać cesarza. Ber-Arlens musi to zobaczyć na własne oczy, bo nie uwierzy żadnym raportom”.