3. Burza mózgów

Sala była obliczona na dużą załogę. Teraz, gdy znajdowała się w niej tylko nasza czwórka, wydawała się pusta.

Obrzuciłem spojrzeniem moich towarzyszy.

Ernado, mój były nauczyciel, obecnie porucznik imperatorskich wojsk lotniczych planety Tar, siedział rozwalony w wygodnym fotelu. Narzucony na kombinezon luźny „naelektryzowany” płaszcz nadawał mu pokojowy wygląd. Tylko blizny na twarzy nie pasowały do tego obrazu.

Lans, jedyny kadet, który ocalał z 230. grupy korpusu oficerskiego Tara. Otrzymał Order Wierności, najwyższe odznaczenie swojej planety… i został pozbawiony stopnia za decyzję przerwania nauki i wyruszenia ze mną w niekończący się lot ku Ziemi.

Redrak Sholtry, jeden z najlepszych pilotów Dalyedo, pirat. Oszust i – po seansie hipnokodowania – mój ochroniarz mimo woli.

Załoga składająca się z dwóch przyjaciół i jednego niewroga. Ludzie, którzy z najróżniejszych przyczyn zdecydowali się pomóc mi w poszukiwaniu Ziemi.

Milczenie się przeciągało. Zapewne wszyscy mieli coś do powiedzenia, ale zasady regulaminu i niepisane prawa statku wymagały, by kapitan przemówił jako pierwszy.

– Na mojej planecie – zacząłem – na tej samej, której tak beznadziejnie szukamy już drugi rok, istnieje pojęcie „burzy mózgów”. Zasada jest prosta: mówi się najróżniejsze brednie dotyczące interesującego nas problemu, a potem się człowiek zastanawia, czy w tym steku bzdur nie ma czegoś sensownego.

– Czyli to, co robisz zazwyczaj – burknął Ernado. Nasza dawna umowa zwalniała go z nadmiernego szacunku.

Lans skinął głową, nie wiadomo, czy zgadzając się ze słowami Ernada, czy z moją propozycją. Redrak zakręcił się w fotelu.

– Wolałbym najpierw otrzymać więcej informacji, kapitanie. Porozmawiać z chłopcem…

– Dzieciak śpi – sprzeciwiłem się twardo. – Spędził całą noc w lesie, błąkając się w ulewnym deszczu. Musi odpocząć.

– Można go obudzić, nic mu się nie stanie. Zbytni sentymentalizm…

– Wystarczy, Redrak! – przerwałem mu. – Chłopiec jest z mojej planety, rozumiesz? Odpowiadam za niego. Dopóki ja jestem tu kapitanem, będzie gościem, a nie jeńcem!

– Nie byłbym taki pewien, że chłopiec rzeczywiście jest z Ziemi – nie poddawał się Redrak.

– I ja, i Lans sprawdziliśmy jego słowa wykrywaczem kłamstwa.

Znasz chyba to urządzenie? – zakończyłem złośliwie. Redrak zamilkł. Usatysfakcjonowany mówiłem dalej: – A więc ile wiemy? Chłopiec nazywa się Daniił, ma jedenaście lat…

– To ziemskie imię? – wtrącił się natychmiast Redrak.

– Ziemskie. Niezbyt popularne, ale… Mieszka w mieście Kursk. To ziemskie miasto, Redrak. Byłem tam przejazdem. Nawet kojarzę ulicę, którą wymienił chłopiec.

Redrak skinął głową. Ernado uśmiechnął się złośliwie. Wyraźnie bawiła go gorliwość, z jaką Sholtry próbował zdemaskować podejrzanego przybysza i uchronić mnie przed niebezpieczeństwem. Nic dziwnego. Jeśli Redrak poczuje, że jest osobiście winien czegoś, co stało się jednemu z członków załogi, w jego świadomości zadziała mina o opóźnionym zapłonie. Hipotetyczny rozkaz zostanie aktywizowany i były pirat umrze…

– Daniił nie podejrzewał, że nie jest na Ziemi. Mówi, że pamięta jedynie, jak zabłądził w lesie, wpadł w jakieś bagno i długo próbował się z niego wydostać. Potem zrobiło się ciemno, a on szedł przez las. Nie zatrzymywał się, bo było zimno i padał deszcz. Zauważył, że drzewa są jakieś dziwne, ale nie przywiązywał do tego szczególnego znaczenia. Gdy trafił na statek, pomyślał, że to fabryka albo stacja łączności kosmicznej. Odszukał właz i zaczął stukać…

– Co za zdumiewająca historia – zauważył sarkastycznie Redrak. – Zabłądził na jednej planecie, a znalazł się na innej. Szedł przez las zajmujący połowę kontynentu i wpadł na jedyny gwiazdolot. W dodatku dokładnie w momencie, gdy systemy ochronne są nieczynne, a kapitan zasnął w śluzie i może usłyszeć pukanie. Trzeba mieć nie po kolei w głowie, żeby pukać do statku kosmicznego!

Chciałem mu przerwać, ale uprzedził mnie Lans.

– Nieufność to potrzebna rzecz, Redrak. Ale skoro nie wierzysz chłopcu, podaj bardziej prawdopodobną wersję.

Redrak wzruszył ramionami.

– Z przyjemnością. Zaczynamy burzę mózgów, kapitanie?

Skinąłem głową.

– Wersja pierwsza: chłopiec nie jest Ziemianinem. W ogóle nie jest człowiekiem. To istota obdarzona telepatią i mająca zdolność transformacji swojego ciała. Wyciągnęła z pamięci kapitana wszystko, co było konieczne do udawania ziemskiego dziecka, i przeniknęła na statek. Istota imituje Ziemianina, ponieważ jest to ojczysta planeta kapitana, pierwszego człowieka, którego spotkał na statku… a przyjęła postać dziecka, ponieważ usypia to naszą czujność. Albo po prostu brakuje mu masy do imitowania dorosłego człowieka.

– Ale gdy istota nas pożre, wystarczy jej masy do imitowania hipopotama – podjął poważnym tonem Lans. – Bzdura, Redrak! Taka nadistota od razu załatwiłaby kapitana, a następnie mnie. A teraz kończyłaby trawienie ciebie i Ernada. Poza tym przebadaliśmy chłopca cyberdiagnostykiem. W jego organizmie nie ma żadnych odchyleń.

– Ta resztka aparatury diagnostycznej, która ocalała, nie zdołałaby niczego wykryć. – Ernado nieoczekiwanie przyszedł Redrakowi z pomocą. – Pierwsza przyczyna jest znacznie bardziej przekonująca. Nierozumny drapieżnik zaatakowałby od razu, a rozumne stworzenie wymyśliłoby bardziej wiarygodną wersję.

– Dobrze – zgodził się szybko Redrak. – Wersja druga: chłopiec jest tubylcem obdarzonym telepatią. Ziomkowie wysłali go, żeby zawładnąć statkiem. Możliwości ma niewielkie, naszych sił nie zna… więc czeka, aż stracimy czujność.

Tym razem nikt nie zaprotestował, ale też nie poparł Redraka.

– To wszystkie twoje wersje? – zapytałem. – Na Ziemi zrobiłbyś karierę jako scenarzysta horrorów… Lans?

– Ja mam tylko jedną wersję – zaczął kadet lekko zmieszany. – Być może jestem zbyt ufny, ale moim zdaniem chłopiec nie kłamie. Zgodnie z teorią hiperprzestrzeni, możliwe są samorzutne zakłócenia cztero wy miarowego kontinuum. Krótko mówiąc, chłopiec rzeczywiście jest z Ziemi. Na tę planetę dostał się przez hipertunel, który powstał samoistnie.

– Zbyt niesamowity zbieg okoliczności – zaprotestował pogardliwie Redrak. – Chłopiec trafił akurat tam, gdzie znajduje się jedyny we wszechświecie Ziemianin, który opuścił swój świat!

– Wiesz przecież, że teoria hiperprzestrzeni nie jest zbadana do końca – zaprotestował żarliwie Lans. – Kapitan mógł odegrać rolę katalizatora przeniesienia, żywej latarni morskiej, na którą został nakierowany hipertunel! Chłopiec trafił tam, gdzie znajduje się okruch Ziemi!

Parsknąłem śmiechem i zwróciłem się do zmieszanego Lansa: – Twoja wersja jest bardzo prawdopodobna… Zwłaszcza zachwyciły mnie dwa nowe określenia mojej osoby. Żywa latarnia morska i okruch Ziemi! Lepsze to niż marionetkowy lord, prawda?

– Katalizator przeniesienia też brzmi nieźle – rzekł w zadumie Ernado.

Lans poczerwieniał aż do nasady włosów.

– Ja tylko tak… w przenośni… – wymamrotał.

Podniosłem się z fotela i uścisnąłem mu rękę.

– Pokój, pilocie. Przepraszam. Szczerze mówiąc, twoja wersja bardzo mi się podoba. Ernado?

Były instruktor wyjął z kieszeni pudełeczko ze stymulatorem, wsunął do ust pachnącą cytrusami kapsułkę i cicho powiedział:

– Nie wierzę w przypadkowe hiperprzejście. Jeśli już mamy wygłaszać szalone hipotezy, oto jedna z nich: Daniił rzeczywiście jest chłopcem z Ziemi, zdolnym siłą woli przenosić się przez hiperprzestrzeń. W kosmosie krążą legendy o takich ludziach… W takim przypadku nasz kapitan mógł rzeczywiście odegrać rolę latarni.

– To tylko legendy – zauważył z powątpiewaniem Lans. – Z gatunku żywych planet i jezior nieśmiertelności. Do takich sztuczek nie byli zdolni nawet Siewcy i ich wrogowie.

– Być może. Druga sugestia jest bardziej realna.

– Dzięki, że nas uprzedziłeś – burknął Redrak.

– Łączy wersje Lansa i Redraka – ciągnął spokojnie Ernado. – Ale na początek mam kilka pytań. Jak to się stało, że wyszliśmy z hiperskoku obok tej planety, a nie w rejonie Shedmona, dokąd zmierzaliśmy?

– Fluktuacja pola – odparł Redrak. – To się zdarza, chociaż rzadko.

– Bardzo rzadko. Powinieneś o tym wiedzieć najlepiej. Dalej: co robił na orbicie planety piracki statek? Tutaj nie ma dla niego zdobyczy.

– Ukrywał się przed krążownikiem patrolowym sektora – zasugerował Lans.

– Być może. Po co w takim razie atakował nasz gwiazdolot? Na policyjny krążownik nie wyglądamy, na łatwą zdobycz tym bardziej. Co potwierdziła walka.

– Chcesz powiedzieć, że przeciwko nam ktoś prowadzi wojnę? – włączyłem się do rozmowy.

– Wojnę albo inną okrutną grę. Szukaliśmy Ziemi przez dwa lata, kapitanie, i zazwyczaj te poszukiwania były wycieczką po mało zbadanych rejonach kosmosu. Skok do gwiazdy o spektrum klasy Słońca, sprawdzenie planet… Dwa, trzy kolejne skoki i powrót na najbliższą bazę orbitalną. Przegląd statku, uzupełnienie paliwa, odpoczynek… Ale w ciągu ostatniego miesiąca wszystko się zmieniło. Kwarantanna na Lodowej Kopule. Niskogatunkowe paliwo, sprzedane nam na Pomarańczowej. Odmowa naprawy w szóstej i czternastej bazie kosmicznej. Policyjny mandat za ponadnormatywne promieniowanie silników.

– Chcesz powiedzieć – zaczął z ukrywaną furią Redrak – że wszystkie nieprzyjemności zaczęły się po moim pojawieniu się na statku? Tak?

Ernado wytrzymał jego spojrzenie.

– Tak. Ale to nie twoja robota. Nie dałbyś rady prowadzić tak zmasowanego ataku. Prawdopodobnie rzeczywiście naprowadziłeś nas na ślad Ziemi… i komuś się to nie spodobało.

Zapadła cisza. Z trudem zmusiłem się do zabrania głosu.

– Ernado, mylisz się. Komu zaszkodzi, jeśli znajdziemy Ziemię? W galaktyce jest dziesiątki tysięcy zamieszkanych światów, handlujących i walczących ze sobą, znajdujących się na różnych stopniach rozwoju, od drewnianego pługa do hiperprzestrzennych statków. Komu może zawadzać jeszcze jedna planeta, niezbyt cywilizowana, niezbyt silna i wcale nie najładniejsza? Kto chce nam przeszkodzić?

– Nie wiem, kapitanie. Ale czuję coraz silniejszą presję. Zaczęło się od drobnych przykrości, a skoczyło na kosmicznej walce. Chłopiec jest tylko kolejnym ogniwem tego łańcucha.

– Kolejną drobną przykrością – próbował zażartować Redrak.

– Mam nadzieję, że tak. Myślę, że Lans ma rację i Daniił rzeczywiście jest z Ziemi. Zakładam, że on sam nawet nie podejrzewa, co się stało. Ale pojawił się na statku nie przez przypadek. Dostarczono go tu z Ziemi, śpiącego albo sparaliżowanego, porwano w czasie spaceru w lesie. Hiperprzestrzenny tunel wyrzuciłby chłopca w dowolnym punkcie planety, więc musiał mu towarzyszyć jakiś kuter. Daniiła wysadzono w pobliżu naszego statku, wyznaczono kierunek, gdy był pod lekką hipnozą… i sprawdzono, co się stanie dalej, korzystając z tego, że nasz statek po walce oślepł i ogłuchł.

– Przerzucenie kutra przez hipertunel… To dziesięć, może piętnaście ton masy – zastanawiałem się na głos. – Wyobrażasz sobie, ile by na to poszło energii? Czy nie taniej byłoby wynająć eskadrę statków, żeby nas zniszczyć? Jak może nam zaszkodzić jedenastoletni chłopiec?

– Powiedz mi szczerze, Serge – zapytał cicho Ernado – czy kiedy porozmawiałeś z małym i dowiedziałeś się, że jest z Ziemi, nie miałeś ochoty przerwać poszukiwań? Wrócić na Ziemię przez hipertunel, zobaczyć rodziny i przyjaciół, znowu żyć poprzednim życiem, tylko z nową wiedzą i możliwościami?

Zacisnąłem pięści aż do bólu. Ernado trafił w sedno.

– Nostalgia tkwi w każdym człowieku – mówił dalej w zadumie. – I nietrudno ją obudzić. Postanowiono wypróbować na tobie jeszcze jedną broń: psychologiczną. Dość humanitarną.

Pokręciłem głową.

– Humanitarną bronią mnie nie wezmą. Nie zrezygnuję z poszukiwań.

– Może Daniił ma również inne zadanie. Może w jego podświadomość wprowadzono zakodowany rozkaz: dokonać wybuchu reaktora lub zabić cię, jeśli nie zdecydujesz się wrócić na Ziemię.

Po plecach przebiegł mi zimny dreszcz. Śpiący w mojej kajucie chłopiec mógł okazać się śmiertelnym wrogiem. Bezbronne dziecko, które kąpałem i opatrywałem godzinę temu, mogło być niebezpiecznym przeciwnikiem. Jeśli w jego świadomości coś zakodowano…

– Odnoszę wrażenie, Ernado – powiedziałem – że w swojej „burzy mózgu” użyłeś wszystkich naszych szarych komórek. Nie wiem, czyja wersja jest najbliższa prawdy, ale będziemy działać zakładając, że twoja.

Redrak skinął głową. Lans odwrócił wzrok.

– Po pierwsze, wszyscy rozchodzą się do swoich kajut. Ja i Lans śpimy sześć godzin, Ernado i Redrak cztery. Musimy odpocząć.

Nikt nie protestował.

– Ernado i Redrak w dwie godziny po pobudce przygotują systemy obserwacyjne gwiazdolotu i jeden z kutrów bojowych. Ja, Lans i chłopiec zrobimy sobie małą wycieczkę po planecie.

Redrak skrzywił się.

– Po drugie – ciągnąłem – w rozmowach z chłopcem wszyscy trzymają się wersji Lansa. Danii} nie powinien wiedzieć, że jest o coś podejrzewany. Wylądujemy na najbliższej rozwiniętej planecie i przez hipertunel przetransportujemy małego na Ziemię.

– Jeśli zdołamy opłacić hipertunel – zauważył pesymistycznie Ernado. – Remont statku może pochłonąć resztki naszego kredytu.

– Po trzecie, dopóki chłopiec zachowuje się normalnie, nie podejmujemy żadnych działań. Daniił staje się członkiem załogi statku. Junga albo kadetem, jak wolicie.

Redrak z udręką pokręcił głową. Ten trzeci punkt dotyczył właśnie jego. Teraz Dalyedończyk musiał ochraniać życie chłopca jak swoje własne.

– To wszystko. Zarządzam odpoczynek – wstałem z fotela.

– Kapitanie, niech pan przeniesie chłopca ze swojej kajuty do mnie albo do Ernada – poprosił bezradnie Redrak.

Popatrzyłem na niego ze współczuciem.

– Zostanie z mną, ale nie ma w tym twojej winy. Ostrzegłeś mnie, więc twój psychokod nie zostanie aktywizowany, nawet gdyby Daniił udusił mnie we śnie. Dobranoc.

Li W kajucie było ciemno, tylko na terminalu komputera migotało żółte światełko. Starałem się iść bezszelestnie. Czterokabinowy apartament przysługiwał tylko kapitanowi. Pozostali zadowalali się pojedynczymi kajutami.

Otworzyłem drzwi do sypialni i bez szczególnej nadziei na powodzenie poleciłem:

– Lampka nocna, słabe światło.

Nad łóżkiem rozlał się bladoróżowy blask. Brawo, Redrak. Za naprawę oświetlenia odpowiadał właśnie on.

Daniił spał, obejmując rękami poduszkę. Zwinięta w kłębek kołdra leżała na podłodze.

Ciekawe, jak można zrzucić przez sen „naelektryzowaną” kołdrę? Pewnie trzeba mieć duże doświadczenie w walce ze zwykłą…

Ostrożnie przykryłem chłopca. Cienka kołdra jakby wisiała w powietrzu, ledwie dotykając małego ciała. Na skórze dziecka błyszczały paseczki błony ochronnej przykrywające liczne zadrapania.

– Śpij, mały – wyszeptałem. – Śpij, Dańka…

Jeśli w jego świadomości rzeczywiście umieszczono kodowany program, znajdę człowieka, który wydał ten rozkaz, i zabiję go. Jeśli takiego programu nie ma, znajdę tego, który porzucił półnagiego chłopca w lesie obcej planety.

My, Ziemianie, bywamy bardzo okrutni.

Przesunąłem dłonią po miękkich, rozczochranych włosach. Co za szczęściarz, pomyślałem. Dobę temu był na Ziemi, oddychał jej powietrzem, szedł przez normalny, porządny las. Za tydzień znajdzie się tam znowu.

Dla mnie nie ma drogi na Ziemię.

Wyjąłem z szafy wnękowej czystą pościel i na palcach wyszedłem z sypialni. Zbędna ostrożność – chłopca nie obudzi teraz żaden hałas. Zmęczenie plus tabletka środka nasennego to bardzo skuteczna mieszanka.

Pościeliłem sobie na sofie w gabinecie i wszedłem pod prysznic. Stałem kilka minut pod jego chłodnymi strumieniami, wreszcie wytarłem się i nagi wyciągnąłem się w czystej pościeli. Wyszeptałem, czując, że zanurzam się w słodkie odmęty snu:

– Sygnał pobudki za pięć godzin i czterdzieści minut.

– Timer został włączony – odpowiedział takim samym szeptem blok serwisowy u wezgłowia.

Już zasypiając, z wyrzutem pomyślałem, że w końcu nie wziąłem udziału w burzy mózgów. I nie wypowiedziałem swojego szalonego pomysłu, który do tej pory krążył mi po głowie…

Загрузка...