2. Praca dla Klenijczyka

Wspomnienia to przewrotna rzecz. Mogą drzemać latami, ale wystarczy je poruszyć i pamięć zaczyna gorliwie podsuwać wszystko to, o czym starałeś się zapomnieć.

Nie chciałem wspominać Tara, jego równin i gór, imperatorskiego pałacu i milczącego ogromu Świątyni nad stopionymi skałami. Lepiej zapomnieć, niż cierpieć, lepiej żyć teraźniejszością niż przeszłością bez przyszłości.

Księżniczka, która wsuwała mi na palec pierścień zaręczynowy w nocnym parku na Ziemi, jest znacznie przyjemniejszym wspomnieniem niż dziewczyna tłumacząca mi logicznie, dlaczego nie może mnie pokochać, nawet pomimo wszystkiego, czego dokonałem dla jej ojczystej planety.

Stałem sam w półmroku centralnego mostku statku. Środkowa wachta, najlżejsza ze wszystkich, podczas której gwiazdolot leci w hiperprzestrzeni i nie potrzebuje korekty kursu.

Kapitan, któremu można powierzyć jedynie najłatwiejszą wachtę… Śmieszne i wstydliwe. Udowadniając Dańce, że muszę dokonać czynu, który wyniósłby mnie ponad rolę marionetkowego księcia, wierzyłem w swoje słowa. A przecież stałem się marionetkowym kapitanem, za którego wszystko robią przyjaciele.

Lans wziął na siebie sterowanie podarowanym przez księżniczkę statkiem, Ernado podpowiedział, żeby przesłuchiwać piratów i buntowników, kosmicznych miłośników przygód i zwiadowców w rezerwie, zamiast przeczesywać niezbadane rejony kosmosu. Redrak wskazał ślad – człowieka, który był na Ziemi.

A ja tylko dowodzę. Rozkazuję. Nie cofać się i nie poddawać! Lecieć na tę czy inną planetę, często wybraną ze względu na dźwięczną nazwę.

Naprawdę wierzyłem, że mogę odnaleźć Ziemię i że księżniczka nie będzie już miała powodu, by odmówić małżeństwa. Ale czy naprawę nie ma innej drogi zdobycia jej miłości?!

Dwa czy trzy miesiące w roli bohatera planety, tymczasowego „męża” to dość czasu, by zdobyć sympatię ludności, zmniejszyć niechęć do planety, której nie ma. I znacznie więcej niż potrzeba, by zdobyć serce dziewczyny rozczarowanej poprzednim narzeczonym i uratowanej przez człowieka, który kiedyś jej się podobał…

Trudną drogę do celu wybiera się tylko wtedy, gdy łatwa wydaje się zniewagą dla marzeń. Albo gdy sama droga jest ważniejsza od rezultatu. Chciałbym wierzyć, że kierowało mną to pierwsze.

…Drzwi na mostek otworzyły się, piszcząc ostrzegawczo. Miękkim i bezszelestnym krokiem wszedł Ernado.

– Nie mam nic do roboty – oznajmił. – Pobędę na mostku do końca pańskiej wachty, kapitanie.

– Jestem w stanie odbyć ją samodzielnie.

– Jak pan sobie życzy. – Ernado stanął obok fotela nawigatora, który zazwyczaj zajmował. Obrzucił czujnym spojrzeniem przyrządy. – Ale ja naprawdę nie mam co robić.

– Siadaj – burknąłem. W końcu moje kompleksy to wyłącznie moja sprawa…

– Dziękuję – odpowiedział bez cienia ironii Ernado.

Przez jakiś czas milczeliśmy. Ernado w zadumie patrzył na ekran kontroli generatorów hiperprzestrzennych. Pochwyciłem jego spojrzenie i pospiesznie przełączyłem tryby. Powinienem był to zrobić dawno temu. Cholera…

– Kiedy ostatnio łączyłeś się z Tarem? – zapytałem.

– Pięć dni temu, po tym, jak wzięliśmy na pokład Klena.

– No i co tam słychać?

– Wszystko w porządku. – W głosie Ernada zabrzmiała ironia. – Tar zawarł umowę o przyjaźni, handlu i…

– Kronikę w infosieci potrafię przejrzeć sam – przerwałem mu. – Na pewno rozmawiałeś z przyjaciółmi z desantu. Opowiedz kilka plotek.

– Rozpowszechnianie plotek hańbiących dom panujący – zaczął Ernado – karane jest dwoma latami katorgi, jeśli zaś owe plotki…

– Daj spokój. Jestem księciem. Pozwalam ci.

– Podobno jakiś czas temu księżniczka spotkała się nieoficjalnie z Pratterem, swoim dawnym znajomym. Spotkanie przebiegało w przyjaznej atmosferze i trwało pół godziny. Po jego zakończeniu Pratter udał się na kosmodrom i opuścił planetę.

– Dziękuję, Ernado. Co jeszcze?

– Kosmiczna flota wojskowa została uzupełniona trzema statkami średniej klasy. Dwa z nich wysłano na poszukiwanie imperatora i imperatorowej. Nieoficjalne polecenie księżniczki brzmiało: zbierać wiadomości o planecie Ziemia.

– Dalej.

– Na przyjęciu z okazji drugiej rocznicy wygnania gyarskich agresorów księżniczka wysoko oceniła rolę księcia Siergieja z planety, której nie ma, jego mistrzostwo oraz zimną krew w pojedynku z Shorreyem Manhemem.

– Ernado, gdybyś był kucharzem, przesłodziłbyś wszystkie dania.

– Możliwe. Powiedz, Serge, nie przyszło ci kiedyś do głowy, żeby w korespondencji z księżniczką wyjść poza oficjalne powinszowania z okazji świąt?

– Nie przyszło – odparłem sucho. – Podobnie jak księżniczce. Na pulpicie zabrzęczał timer. Dotknąłem klawiatury, przełączając sterowanie.

– Kapitan zdał wachtę. Prostej drogi.

– Nawigator przyjął wachtę. Kurs prawidłowy, uwag nie ma.

Ernado rozsiadł się wygodniej w fotelu i włączył program testujący systemy statku. Wyjął z kieszeni kombinezonu giętką plastikową płytkę.

– Popatrz na to. Nowe hobby kadeta.

To było zwykłe trójwymiarowe zdjęcie. Ernado i Kleń z płaszczyznowymi mieczami w rękach, stojący w pozycjach bojowych w sali treningowej. Sądząc po napiętych mięśniach, fechtowali się przy grawitacji półtora g.

– Niezłe – powiedziałem. – Dobra kompozycja i nieźle uchwycony moment. Kto zwyciężył?

– Kleń – odparł niechętnie Ernado. – Zna mnóstwo oryginalnych chwytów… Chłopiec prosił Lansa, żeby pokazał mu fotografię Świątyni, i był bardzo zdziwiony odmową.

– Wyjaśniliście mu powód?

– Tak. Mały umie zadawać interesujące pytania.

Głos Ernada zmienił się nieuchwytnie.

– Kapitanie, pozwoli pan, że połączę się z kosmoportem?

– Z Shedmonem? Po co?

– Żeby załatwić przygotowanie hipertunelu na Ziemię. Dzięki temu będziemy mogli wysłać chłopca do domu kilka godzin po wylądowaniu.

Przykucnąłem przed pulpitem i popatrzyłem na Ernada ponad migotaniem paneli wskaźników. Jego twarz była jak zawsze niewzruszona, tylko oczy jakby bardziej obojętne i zimne niż zwykle. To pewnie przez niebieski odblask włączonych ekranów.

– Ernado, czy ty rozumiesz, co znaczy bomba kwarkowa na raiderze sekciarzy?

– Oczywiście. Chcą zniszczyć Ziemię.

– I proponujesz mi, żebym wysłał chłopca na planetę, która w każdej chwili może przemienić się w obłok pyłu?

– Tak. Nic im z tego nie wyjdzie. W przeciwnym razie dawno zniszczyliby planetę, wysyłając bombę przez hipertunel. Na naszym statku chłopiec jest w większym niebezpieczeństwie. Powinniśmy wysłać go na Ziemię.

– Ernado, opamiętaj się – powiedziałem cicho. – Pleciesz bzdury. Jeśli to twoje ostateczne zdanie, to lepiej zamów hipertunel do Taru. Księżniczka na pewno sowicie cię nagrodzi.

Ernado drgnął, opuścił wzrok i nieoczekiwanie speszony rzekł:

– Wybacz, Siergiej. Nie pomyślałem. Ale wydaje mi się… wydawało mi się to konieczne.

– Szkodliwy wpływ Redraka – spróbowałem się uśmiechnąć. – Może przysłać Lansa, żeby cię zastąpił? Mógłbyś potrenować albo odpocząć.

– Nie, Serge. Dziękuję, czuję się dobrze. To moja wachta.

Wzruszyłem ramionami i zszedłem z mostka.


Gdy Dańka prosił Lansa, by pokazał mu zdjęcie Świątyni, rzeczywiście poruszył interesujący problem.

Zdjęcia Świątyni nie istniały. Nie było żadnych filmów wideo, kryształografik czy klisz. Świątynia nie pozwalała utrwalić siebie na jakimkolwiek z istniejących nośników informacji. Dlaczego? To pozostawało zagadką – jedną z milionów zagadek Świątyni.

W najlepszym razie miejsce Świątyni na zdjęciu zajmowała jedynie rozmazana plama. W najgorszym – prześwietlała się cała klisza. Magnetyczne nośniki ulegały skasowaniu, kryształy optyczne – zniszczeniu. Można by pomyśleć, że Świątynie uważają się za niefotogeniczne i z uporem nie dopuszczają do zarejestrowania swojego wyglądu. Planety, na których Świątynie nadal były przedmiotem kultu, zadowalały się obrazami malarzy, którzy wybrali za temat swojej twórczości ogromne lustrzano-czarne kule. Trzeba przyznać, że te swoiste ikony robiły spore wrażenie, a niektóre z nich pod względem wierności przekazu w niczym nie ustępowały zdjęciom.

Przypomniałem sobie, że na Shedmonie jest coś w rodzaju muzeum poświęconego Świątyniom, i postanowiłem przeznaczyć pół dnia na pokazanie go chłopcu. Potem można by się przejść do Świątyni Shedmona.

Wziąłem prysznic, poleżałem pół godziny i w końcu wyszedłem z kajuty. Drzemiący w fotelu Trofeum odprowadził mnie spojrzeniem zmrużonych żółtych oczu i pytająco szczeknął.

Dziwne zwierzątko okazało się niesłychanie inteligentne, co jeszcze bardziej zwiększyło moją wrogość do Palijczyków, jeśli to tylko możliwe.

Wszedłem do windy i wcisnąłem guzik z numerem sali treningowej. Zazwyczaj jest to najbardziej ożywione miejsce na statkach wojskowych, ale moja załoga była bardzo nieliczna, więc miałem nadzieję, że będę mógł potrenować w samotności…

Nic z tego. Pośrodku okrągłej sali stał Kleń, leniwie opędzając się mieczem od Lansa i Redraka. Klingi obu pilotów były już znacznie skrócone. Nieopodal na podłodze leżał Dańka z małym aparatem w rękach. Zdaje się, że chciał utrwalić walkę w niezwykłym ujęciu.

Moje przybycie przerwało trening. Piloci podeszli do stojaka z bronią, żeby zmienić miecze, Dańka zerwał się z podłogi i wycelował we mnie aparat, zanim zdążyłem pozbyć się niezadowolonej miny. Kleń nadal stał, opuścił tylko miecz. Zauważyłem, że jego skóra przybrała lekko pomarańczowy odcień, pod kolor ścian sali treningowej.

– Dobrze walczysz – pochwaliłem.

Kłen skinął głową.

– Specjalizowałem się w bezpośrednich potyczkach. Do walki w polu neutralizującym nie wymyślono nic lepszego od jednoatomowego miecza.

– A dyski płaszczyznowe? – spytałem zazdrośnie.

– Broń przeciwko tłumowi. Shorrey Manhem udowodnił, że prawdziwy zawodowiec nie musi się ich bać.

Nie spierałem się. Shorrey miał nieludzki refleks i mógł się uchylić przed lecącymi dyskami. Ja prawdopodobnie nigdy nie zdołam tego zrobić. Ale kto wie, jaką szybkość Klenijczycy uważają za normalną…

– Czy mogę prosić kapitana o sparring? – zapytał Kleń.

– Nie sądzę, żebym był interesującym przeciwnikiem – odparłem z nutką żalu. – Poziom mojego przygotowania dorównuje poziomowi Lansa i Ernada. No, może jest odrobinę wyższy.

Kleń uśmiechnął się lekko, po raz pierwszy, odkąd pojawił się na statku.

– Widziałem pana walkę z Shorreyem. To jeden z tych przypadków, gdy niezwykłe mistrzostwo spotkało się z mistrzostwem wyjątkowym. Nagranie pojedynku pokazywane jest w klenijskich szkołach na wszystkich etapach nauki. Uśpienie czujności przeciwnika, wykorzystanie jego ataku na dopasowanie długości własnego miecza, odgadnięcie decydującego uderzenia, uchylenie się przed nieuniknionym ciosem, wypad i cięcie, wykorzystanie trybu ostrzenia miecza w celu pokonania ochrony kombinezonu, ogólna etyka pojedynku…

Omal mi szczęka nie opadła. Mój rozpaczliwy, beznadziejny, wygrany jedynie dzięki temporalnemu granatowi Siewców pojedynek okazał się klasyką walki na miecze płaszczyznowe! Studiuje się go na najbardziej wojowniczej planecie!

Dobrze chociaż, że Dańka nie rozumie standardowego galaktycznego. Nigdy nie chciałem zostać fałszywym idolem. Po tyradzie Klenijczyka byłoby to nieuniknione. A nuż Dańka by pomyślał, że sztuka władania płaszczyznowym mieczem to wrodzony talent wszystkich Ziemian. Nie wyłączając jego.

– Obawiam się, Kleń, że ten pojedynek był nietypowy. Działałem intuicyjnie.

– Oczywiście. Każdą prawdziwą walkę prowadzi się intuicyjnie. W przeciwnym razie stałaby się rzemiosłem.

Ostatnie słowo wypowiedział z pogardą, na jaką mógł się zdobyć tylko Klenijczyk, potomek setek pokoleń przodków, którzy zajmowali się wyłącznie prowadzeniem wojny. Poczułem, że coraz bardziej lubię tego samotnego człowieka ze zniszczonego statku, mimo jego żaroodpornej skóry i zdumiewającej obojętności na śmierć ogromnej rodziny.

Lubię sztukę i nienawidzę rzemiosła.

Nieważne, co robi człowiek, kładzie cegły czy komponuje muzykę. Wybór pomiędzy sztuką i rzemiosłem zawsze zależy od stopnia intuicji, nieprzewidywalności, uczucia, które wkładasz w swoje dzieło.

– Wiesz, wolałbym popatrzeć na twój sparring z Lansem i Redrakiem. To mi się przyda w przyszłości.

Kleń skinął głową.

– Postaram się pokazać wszystkie zasadnicze chwyty naszej szkoły walki.

– Zdecydowałeś już, co zrobisz na Shedmonie? – zapytałem.

– Mam dwie możliwości. – Kleń wsunął miecz do pochwy. – Albo kupić statek i wynająć załogę do polowania na „Białego Raidera”, majątek mojej rodziny na to pozwala. Albo poprosić pana o tymczasowy kontrakt. Mogę wykonywać na statku dowolną pracę. I wolałbym ten drugi wariant.

– Dlaczego? My szukamy Ziemi, mojej ojczystej planety. Odnalezienie „Białego Raidera” przewidujemy w drugiej kolejności.

– Wasze drogi się skrzyżują – powiedział twardo Kleń. – Ja to wiem.

– Chciałbym mieć taką pewność…

– Nawet dwa słońca świecą na jednym niebie – odpowiedział Kleń przysłowiem z Shedmona.

– W porządku. Mam nadzieję, że nie będziesz żałował swojego wyboru.

Skinąłem głową Lansowi, który do nas podszedł.

– Wciągnij Klena na listę załogi. Tymczasowy kontrakt, z wszystkimi niezbędnymi formalnościami… daj mu dowolne niezajęte stanowisko, które sobie wybierze. Potem przynieś do podpisu.

Redrak westchnął. Lista osób podlegających jego ochronie rozszerzała się nieubłaganie. To, że Klenijczyk mógł się obronić lepiej niż ktokolwiek z nas, nie miało żadnego znaczenia.

Загрузка...