5. Żołnierz i poddany

Dowódca ochrony położył pustą strzykawkę na stoliku. Skłonił się Terry i powiedział: – Trzy minuty, by usłyszeć głos krwi.

Stałem w jakimś otępieniu. Jeśli obok nas był Ernado, to znaczy, że udało mu się wrócić na Tar i zasymilować się. Skoro powiedział, że wszystko jest w porządku, to tak właśnie było…

Ale ja nadal się bałem, śmiertelnie się bałem tego, co może się zdarzyć. Jak Ernado udało się przeniknąć do szeregów „badaczy”, skąd ta pewność, że w strzykawce rzeczywiście jest sól fizjologiczna?

– Czas minął. – Dowódca ochrony padł przed Terry na kolana. – Księżniczka Terry Tar powróciła. Nasze miecze, nasza krew, nasz honor należą do ciebie, imperatorowo Terry Tar.

– Chcę zobaczyć wasze twarze. Zdejmijcie kaptury – poleciła Terry bezbarwnym głosem.

Ludzie w szarym bez słowa spełnili rozkaz. Terry obrzuciła ich spojrzeniem, zauważyłem, jak zmieniła się jej twarz na widok stojącego za mną „żołnierza i poddanego”. Potem odwróciła się do obrońcy tronu.

– Regencie, jesteś niewinny, ale zostałeś wygnany. Następny poranek nie powinien ujrzeć cię na Tarze.

Regent w milczeniu skłonił głowę. Mężczyzna w podeszłym wieku, o obwisłej twarzy, wyglądał na statystę zmuszonego do odegrania głównej roli na premierze. Pokłonił się Terry i znikł z sali tronowej.

– Dowódco ochrony, zrezygnowałeś z nagrody, ale mimo to ci ją daję. Pozostaniesz na swoim stanowisku. Sprawdź warty. Powiadom naród. Poinformuj Siewców o nawiązaniu stosunków dyplomatycznych.

Dowódca ochrony się oddalił. Ten młodzik kogoś mi przypominał. Zerknąłem na Ernada. A więc to tak…

– Poddany imperium – odezwała się Terry nie bez złośliwości. – Zostajesz obdarzony zaszczytem: rozmową ze mną w cztery oczy.

Zerknęła w górę i wydała polecenie:

– Całkowita izolacja sali. Wyłączenie systemów obserwacyjnych. Czekać na moje rozkazy.

– Polecenie zostało wykonane – zaszemrał nieludzki głos. – Komputer pałacu wita cię, imperatorowo.

Terry podeszła do nas szybkim krokiem. Zatrzymała się i spojrzała na uśmiechniętego Ernada. I wymierzyła mu policzek.

– Co ma znaczyć ten spektakl, Ernado?

Mój były nauczyciel nawet nie drgnął.

– Postanowiłem wyeliminować przypadkowość, imperatorowo. Dowódca ochrony pałacu to mój wnuk. Zamienił strzykawki.

– Co mi wstrzyknięto?

– Sól fizjologiczną.

– Gdzie jest roztwór A-siedem?

Wahając się ułamek sekundy, Ernado wyjął spod płaszcza plastikową torebkę z taką samą strzykawką jak ta, która leżała na stoliku. Terry rozerwała torebkę, obróciła strzykawkę w ręku… i zanim zdążyliśmy zrozumieć, co się dzieje, wbiła ją sobie w rękę przez biały tiul rytualnej sukni.

– Terry! – Wyrwałem strzykawkę, ale było już za późno; księżniczka zdążyła nacisnąć tłok.

– Jestem zmęczona kłamstwami – powiedziała cicho Terry. – Niech mój honor będzie ze mną.

Złapałem Ernada za ramiona, potrząsnąłem.

– Antidotum?!

Ernado z rozpaczą pokręcił głową.

– Nie ma, imperatorze… teraz wszystko dzieje się naprawdę.

Odepchnąłem go, chwyciłem Terry w ramiona. Patrzyła na mnie przygryzając wargę, z dziwną mieszaniną przerażenia i dumy na twarzy.

– Co czujesz? Terry!

To boli…

Świat wokół mnie zakołysał się. A może to zachwiała się Terry? Przytuliłem ją i zapytałem bezradnie:

– Gdzie cię boli?

– Ręka… nigdy nie robiłam sobie zastrzyków.

Płakałem i śmiałem się jednocześnie. Kołysząc Terry jak dziecko, całując jej oczy i usta, pytałem:

– Więcej nic? Tylko ręka? Możesz oddychać?

Terry skinęła głową i przylgnęła do mnie. Trzymałem ją, dopóki Lans nie wyszeptał:

– Już wszystko w porządku. Czas minął, imperatorze. Wszystko było uczciwie.

Staliśmy tak przytuleni. Już po wszystkim… Próba zakończona. Obie próby – fałszywa i prawdziwa.

– Ukarzę twojego wnuka, Ernado – odezwała się Terry. – Jest dobrym aktorem… więc niech nim zostanie. Niech będzie aktorem w teatrze. Aż do śmierci.

– Wedle życzenia, imperatorowo.

Odwróciliśmy się. Przy wejściu do sali tronowej stał dowódca ochrony pałacu. Skłonił się Terry i powiedział, nie patrząc na Ernada:

– Istnieje obowiązek krwi i wypełniłem go. Jest obowiązek honoru i również go spełniłem. Naród Tara widział, co się tu rozegrało. Widzi nas nawet teraz. Jest z ciebie dumny, imperatorowo. Umrzemy za honor rodu Tar, tak jak gotowa byłaś to zrobić ty, imperatorowo.

Żal było patrzeć na Ernada. Zerkał to na swojego wnuka, to na Terry, potem zaczął się rozglądać, jakby szukał kamer.

– Dziękuję. – Terry podeszła do dowódcy ochrony. – Widzę, że ród Ernado zachował swój honor… którego brakuje niektórym jego członkom. Pozostaniesz dowódcą ochrony.

– Gotów jestem umrzeć – rzekł posępnie Ernado.

– Tak się stanie – potwierdziła spokojnie Terry.

Ernado odwrócił się do mnie i poprosił:

– Daj mi miecz, imperatorze.

Popatrzyłem na niego w milczeniu i zapytałem:

– Czy mam prawo łaski, Terry?

– Tak – odpowiedziała po chwili wahania.

– Zostałeś ułaskawiony, Ernado. Sam wyznaczę karę.

– Siergiej! – wykrzyknęła Terry. Dla niej Ernado był tylko jednym z moich pomocników. Dla mnie – nauczycielem i przyjacielem.

– Nie wolno zaczynać od śmierci – powiedziałem twardo. – Nie wolno karać za oddanie, nawet ślepe i niepotrzebne. Został ułaskawiony.


– Może odłożymy wszystkie sprawy? – spytała Terry. – I tak zajmowałam się nimi przez pół wieczoru…

– A ja nawet nie mogę ci pomóc… Chyba imperator powinien choć trochę orientować się w sytuacji.

– Nawet ma obowiązek – westchnęła Terry. Leżeliśmy na łóżku w imperatorskiej sypialni pałacu, w turkusowo-czerwonych strojach. Miecz rzuciłem na podłogę, pistolet wsunąłem pod poduszkę. Ceremonialny strój koronacyjny był obcy i niewygodny. Nic dziwnego, w końcu wstępowało w nim na tron kilka pokoleń tauryjskich imperatorów. Całe szczęście, że nie trzeba go nosić bez przerwy.

– Poproszę o mapę galaktyki – poleciła Terry. W półmroku nad łóżkiem zapłonął obłoczek różnobarwnych iskier.

– Ładnie – nie wytrzymałem.

– Tak. – Terry westchnęła. – Wyodrębnić Tara i planety sprzymierzone, powiększyć skalę.

Różnobarwnych iskier zrobiło się mniej. W centrum obłoku płonął teraz zielony punkt – Tar. Wokół niego kilkanaście żółtych – planety sprzymierzone. Kilka punktów świeciło czerwono – to światy niewchodzące w strefę wpływów Tara.

– Pokazać Ziemię i granicę wpływu Fangów – poleciłem. – W tej samej skali.

Dobrze, że sypialnia imperatorów ma takie imponujące rozmiary. W odległym kącie pokoju zapaliło się zielone światełko – Ziemia. A mniej więcej metr od sprzymierzonych planet Tara pojawiła się lekko skośna błękitna płaszczyzna, niknąca w ścianach, podłodze i suficie sypialni.

– Dwa kiloparseki – powiedziała Terry. – Obok.

– Wyodrębnić znane planety i bazy Fangów – poleciłem.

Za błękitną płaszczyzną rozbłysł rój ciemnopurpurowych światełek. Jedno z nich pulsowało. Fang – główna planeta i ojczyzna naszych wrogów.

– Dużo – podsumowała Terry. – Nie mniej niż chronokolonii. Jeśli dojdzie do wojny, siły będą wyrównane.

W milczeniu przyglądałem się płonącym w półmroku sypialni gwiazdozbiorom. Można by polecić pokazanie pozostałych chronokolonii… zresztą to nieistotne. Tar rzeczywiście znajduje się na ostrzu „igły”, na granicy między Ziemią a Fangami. Nikt nas nie wybawi od roli zatrutej strzały wycelowanej we wroga.

– Wiesz, czego nie wyjaśnił nam Maccord?

– No?

– Operacja „Igła”. Terry, zastanów się! Gwiazdy to przecież nie czołgi… to znaczy, nie gwiazdoloty bojowe, które mogą ruszyć w stronę Fangów, przebijając ich obronę. „Igła” ma sens tylko w jednym przypadku: gdy statki Fangów ruszana nas.

– I będziemy musieli przyjąć bój – potwierdziła spokojnie Terry. – Zgadza się. Maccord liczy właśnie na taki obrót wydarzeń. Jest pewien, że Fangowie zaatakują, a my będziemy się bronić. Mamy dogodną pozycję, Tar i sojusznicze planety mogą dość długo stawiać opór. Gdy Fangowie ugrzęzną w naszym sektorze przestrzeni, rzucą statki do szturmowania planet, dojdzie do walk w otwartym kosmosie… wtedy Ziemia będzie miała możliwość zaatakowania. Ale przecież Fangowie nie są idiotami! Po co mieliby atakować neutralne planety, skoro prościej ominąć nas i uderzyć w Federację Shedmona, w Związek Klena… Nie, nie prościej. Ale tak czy inaczej atakowanie Tara nie ma żadnego sensu.

– Oni nie posługują się ludzką logiką – przypomniałem.

– Ale jednak jakąś logiką, prawda?

– A jeśli ona głosi: im trudniej, tym lepiej? Im więcej strat, tym lepiej dla Fanga?

Po chwili milczenia dodałem:

– Najważniejsze, Terry, że Maccord liczy na taki właśnie ruch. A to znaczy, że całe to niezrozumienie psychiki Fangów to bzdura. Siewcy znają ich plany… albo sami popchną Fangów do spodziewanych działań.

– Prześpijmy się, Siergiej.

– Zaraz… Co to za planeta? – Wyciągnąłem rękę i dotknąłem żółtej iskierki na samym ostrzu „igły” Związku Tauryjskiego. Od linii granicznej Ziemia-Fang oddzielało ją kilka milimetrów. Najwyżej dziesięć parseków.

– Planeta Ar-Na-Tin. Przyłączyła się do Związku Tauryjskiego dwadzieścia trzy lata temu – oznajmił natychmiast informator. – Średnio rozwinięty świat, produkcja dominująca – żywność. Ludność – około dwóch miliardów. Potencjał wojskowy – znikomy. Forma rządów – dożywotnia prezydentura, z przeprowadzanym co dziesięć lokalnych lat referendum nad wotum zaufania. Prócz języka standardowego w użyciu jest siedem miejscowych dialektów…

– Wystarczy. Co oznacza nazwa planety w miejscowym języku? Sekunda przerwy, w głosie komputera pojawiły się przepraszające nutki.

– Wierny przekład nie jest możliwy. Dwa najbardziej prawdopodobne tłumaczenia: „najprostsza droga” lub też „najprostsza decyzja”.

– Niech to wszystko szlag trafi! – krzyknąłem, zrywając się łóżka.

Terry patrzyła na mnie z przestrachem.

Czy opowiedzieć jej o moich majakach z tamtego hiperprzejścia? Po co… zresztą to wcale nie były majaki. Jest granica, poza którą zbiegi okoliczności przestają być możliwe. Ktoś zdołał wejść w moją świadomość w momencie hiperskoku. I podać, w bardzo zawoalowany sposób, nazwę planety. Najprostsza droga jest najpewniejsza. Najprostsze rozwiązania są zawsze lepsze od skomplikowanych.

– Terry, będę musiał polecieć na tę planetę.

Uśmiechnęła się słabo.

– Teraz?

– Nie, oczywiście, że nie… wybacz – usiadłem obok niej, zawahałem się. – Atak Fangów zacznie się od tej planety. Ja to wiem.

Terry się nie zdziwiła.

– Bardzo możliwe. To wygodna baza pod względem strategicznym… i bardzo słabo chroniona.

– Zdołamy udzielić jej pomocy?

– Niezbyt dużej. Pięć, sześć statków średniej klasy, może krążownik i okręt liniowy. Nie można koncentrować wszystkich sił wokół planety, której nie sposób utrzymać. Mają słabą obronę planetarną, nawet nie jestem pewna, czy na Ar-Na-Tinie są siły wojskowe. Możliwe, że mają z dziesięć kutrów patrolowych. Zacofany świat.

Skinąłem głową. Zgadza się, nie należy walczyć o obcą planetę, która nie zatroszczyła się o własne bezpieczeństwo. Ale coś zależy od tej właśnie planety. Coś bardzo ważnego. Tego byłem pewien.

– Wyruszę tam jutro. Terry, połączysz się z Maccordem. Powiesz mu, że na podstawie dokładnych, podkreśl, bardzo dokładnych i pewnych wiadomości atak Fangów zacznie się od planety Ar-Na-Tin. Niech pomogą… jeśli nie siłami wojskowymi, to przynajmniej statkami pasażerskimi. Trzeba ewakuować ludność.

– Dwa miliardy? – Terry uśmiechnęła się słabo. – W ciągu jakiego czasu? Dwa dni, tydzień, miesiąc?

– Sześć dni – odpowiedziałem bez zastanowienia i zamilkłem, próbując zrozumieć, skąd wziął się w mojej świadomości ten termin.

– Siergiej! – Terry wzięła mnie za rękę. – Połącz się z Maccordem sam, natychmiast. I przekaż mu swoje informacje. To rzeczywiście pilne. A ja się położę spać. Wybacz, ale jestem potwornie zmęczona.

– Ukryć mapę – poleciłem. Barwne iskierki zgasły. – Terry, gniewasz się?

– Nie. – Popatrzyła mi w oczy. Spokojnie, bez urazy czy gniewu. – Siergiej, ja byłam pewna, że nie uda ci się stać z boku. W ten sposób bronisz również swojego świata… a już raz występowałeś w roli bohaterskiego zbawcy. Przed tym nie można uciec. Nikt nie zdoła cię powstrzymać.

– Ty możesz mnie powstrzymać. – Mówiłem szczerze.

– Nie. Jeśli cię powstrzymam, to już nie będziesz ty. Sama zmusiłam cię do grania tej roli i teraz nie mam prawa żądać niczego innego. Idź.

Zaczęła się rozbierać. A ja wyszedłem z sypialni jak automat. Łączność z Siewcami… Najlepiej łączyć się z pałacowego centrum hiperłączności – mniejsze prawdopodobieństwo, że sygnał zostanie przechwycony przez obcych. Idealnym wariantem byłaby Świątynia, ale do niej jest za daleko.


Wróciłem pół godziny później – hiperłączność jest błyskawiczna, a wewnątrzpałacowa komunikacja doskonała. W sypialni było ciemno, tylko przez otwarte okno wpadało słabe światło. Tar nie ma naturalnych satelitów, ale przestrzeń wokół pałacu oświetlają reflektory. Ochrona korzysta ze wszystkiego, od podczerwonych detektorów i lokatorów do własnych oczu. Nikt nie może podejść do zamku niezauważony.

– Terry… – zawołałem cicho. Nie odpowiedziała.

Cóż, to był długi i trudny dzień. A Terry przeżyła znacznie więcej niż ja.

Rozebrałem się i położyłem na brzegu łóżka. Jak cicho, nawet nie słychać jej oddechu…

– Terry! – ogarnął mnie strach. – Światło!

Zapłonęły lampy. Terry uniosła głowę z poduszki.

– Przepraszam… Wydawało mi się, że cię nie ma – uśmiechnąłem się przepraszająco. – Płakałaś?

Skinęła głową.

Dotknąłem jej twarzy. Powoli, ostrożnie, jakbym wyciągał rękę do płochliwego ptaka gotowego odlecieć w każdej chwili.

– Co się stało? – zapytałem.

– Boję się o ciebie – odpowiedziała Terry. – Boję się planety, na którą lecisz. Boję się Fangów i Siewców… i nawet Obojętnych, chociaż ich nie ma.

– Jestem szczęściarzem – próbowałem obrócić wszystko w żart. Ale Terry była poważna.

– Każde szczęście ma swoje granice. Siergiej, wrócisz?

Co za głupstwa… Skinąłem głową.

– Nie zapomnisz o mnie?

– Terry!

Odwróciła wzrok.

– Użyjemy znowu jin i jang, chcesz? – zapytałem. – Wtedy nie będzie miejsca na kłamstwo. Tylko słowa mogą kłamać.

Terry pokręciła głową.

– Wiem, że mnie kochasz… bez żadnego jin-jang. Boję się jutra. Boję się twojej drogi. Nie będzie mnie przy tobie.

– Zawsze jesteś przy mnie – wyszeptałem. – Głuptasie… zawsze jesteś ze mną i we mnie.

Słaby uśmiech i cichy szept:

– A ty we mnie. Nie powinnam była przechodzić próby. Wybacz… nie powinnam była go narażać…

– Kogo?

Milczenie. Wreszcie zrozumiałem.

– Kiedy się dowiedziałaś?

– Dzisiaj. Przeszłam test w centrum medycznym pałacu.

– To chłopiec czy dziewczynka? – zapytałem głupio. Jakby istniała na świecie aparatura zdolna określić płeć dziecka na dziewięć miesięcy przed porodem…

– Nie powiem – odpowiedziała spokojnie Terry. Więc taka aparatura istnieje…

– Dlaczego?

– Wtedy będziesz miał powód, żeby wrócić. Ciekawość to dobry powód… – zamilkła.

Siedzieliśmy obok siebie i nic już nie było potrzebne – ani słowa, ani jin i jang.

Загрузка...