5. Ślad na niebie

Czekaliśmy na Lansa w kabinie, na szczęście grawikompensator już się rozładował. Z nudów zdążyłem opowiedzieć Dańce o możliwościach kutra bojowego i szczegółach sterowania. Wyjaśnienia były tym łatwiejsze, że ja nie rozumiałem wielu rzeczy, o których mówiłem, Dańka zaś bał się pytać o nieznajome terminy. Lans wrócił po dwudziestu minutach. Na widok jego twarzy zacząłem grzać silniki.

Lans opadł na swój fotel i powiedział:

– Wyśledziliśmy ich, kapitanie. Mam dać łączność ze statkiem? Skinąłem głową. Lans poczekał, aż na ekranie pojawi się Ernado, i dopiero wtedy zaczął opowieść.

Po raz pierwszy w życiu mieszkańcy wsi zobaczyli kuter wczoraj rano. Wylądował na środku wsi i demony z płonącymi mieczami zażądały od mieszkańców wody i jedzenia. Kiedy przyniesiono dary, demony odleciały. Któryś z tubylców zauważył w otwartym luku nieruchomą postać chłopca. Ze współczuciem popatrzyłem na Dańkę. Więc jednak go zahipnotyzowali. Dzieciak, znający hipnozę jedynie z występów teleszarlatanów, był łatwym obiektem.

Nocą demony pojawiły się jeszcze raz, ale już dwoma kutrami. Znowu zażądali jedzenia, a do jedynej we wsi studni wpuścili giętkie rury, które wyssały niemal całą wodę. Potem nieproszeni przybysze ukryli się, obiecując, że więcej się nie pojawią.

– Najwyraźniej mają problemy z aprowizacją – powiedział ze złośliwą radością Lans. – Jeśli połaszczyli się na miejscowe ziarno i błotnistą wodę, to znaczy, że są w sytuacji krytycznej. Co najważniejsze, tubylcy zauważyli, skąd pojawiły się kutry i dokąd odleciały! Na zachód, czyli tam, gdzie ich zdaniem mieszkają demony.

– Nie musiałeś używać siły? – zapytałem.

– Nie. Wystarczyło parę gróźb i dużo obietnic.

Ernado martwił się czym innym.

– Jakiego typu były te kutry?

– Trudno wyciągnąć szczegóły techniczne z człowieka, który nie miał w ręku nic bardziej skomplikowanego od motyki…

– Nie bądź taki skromny.

– Jeśli sądzić po kształcie, soczewka i cygaro. A więc mały zwiadowczy i desantowy.

Ernado zamknął oczy, próbując sobie coś przypomnieć. Zadowolony skinął głową.

– Albo mają niestandardowe wyposażenie, albo ich statek to krążownik. Wolałbym pierwszą ewentualność.

– Zapewniałeś, że nasz statek może zaatakować krążownik – nie wytrzymałem.

– Ale nie twierdziłem, że wyjdziemy z walki zwycięsko. Tym bardziej w naszym obecnym stanie.

– Dobrze. Stan statku omówimy później. Startuj, Lans. Lecimy na zachód.


Znowu lecieliśmy na najmniejszej możliwej wysokości. Ale tym razem nie w poszukiwaniu Obcych. Lot koszący zmniejszał ryzyko wykrycia.

– Siergiej…

Spojrzałem pytająco na Dańkę.

– Czy ja muszę wracać na Ziemię?

– No wiesz! Nie żal ci rodziców?

Dańka spuścił oczy.

– Żal. Ale skoro już tu trafiłem… oni by się ucieszyli, ja wiem. Mama zawsze mówiła, że wszystko by zrobiła, żebym mógł żyć w normalnym kraju.

Teraz ja odwróciłem wzrok. Chłopiec trafił w czuły punkt. Kto dał mi prawo bycia jedynym Ziemianinem, który przekroczył granice Układu Słonecznego? Czy mogę zabronić Daniiłowi, który cudem trafił w kosmos, zbliżyć się do cywilizacji galaktycznej?

Muszę zabronić.

– Daniił – powiedziałem łagodnie. – To wcale nie jest normalny kraj w rozumieniu twojej mamy. To nie Stany czy Niemcy. Trafiłeś do świata składającego się z tysięcy planet, bardzo często okrutnie walczących ze sobą. Tutaj też bywa nudno… też się zdarza, że się boisz i że czujesz ból. Wielu głoduje, a wielu żyje w niewoli. Normalne życie nie jest wcale łatwiejsze niż na Ziemi. Tym bardziej dla dziecka, które wie dziesięć razy mniej niż jego tutejsi rówieśnicy. Co zrobisz, gdy ja wrócę na Ziemię?

, Dańka wyszeptał tak cicho, że ledwie usłyszałem odpowiedź:

– Niech mi pan pomoże zamustrować się na jakiś statek… Ja też będę szukał Ziemi. Niech się stanie prawdziwą planetą.

Zrobiło mi się nieswojo. Mocno ścisnąłem go za rękę.

– Dańka, jesteś bardzo dzielny, ale… porozmawiamy o tym później.

Chłopiec bez nadziei skinął głową i zapytał:

– A będę mógł zachować to ubranie? Na pamiątkę?

Przypomniałem sobie, z jakim zachwytem Dańka wkładał srebrnoszary kostium pilota, z trudem dopasowany do jego wzrostu. Magnetyczne zapięcia, cienkie rękawiczki przypięte do rękawów, leciutki kaptur z syntetycznego futra, wszyte w środek czujniki i wskaźniki, tryb wzmocnienia mięśni, liczne kieszenie, wypełnione niezbędnymi na statku czy w rajdzie przedmiotami, przypięta do pasa kabura (pusta), pochwa z ciężką wibroklingą, tnącą metal jak drewno… Marzenie każdego chłopca.

A jednocześnie jaki z tego pożytek dla każdego spryciarza. I dla bezpieczeństwa narodowego państwa, w którym Dańka znajdzie się po hiperprzejściu. Takiego kombinezonu na Ziemi nie znają. Żeby zdobyć tkaninę odbijającą silne promieniowanie, odporną na napalm i skoncentrowany kwas, mieszkańcy mojej ojczystej planety nie cofną się przed niczym.

– Nie. Znajdziemy ci coś prostszego.

Dańka skinął głową i odwrócił się. Cholera, jeszcze mi tylko brakowało dziecięcych łez.

– Podchodzimy do gór – oznajmił Lans. – Najlepsze miejsce do ukrycia lądowiska.

Zamilkł, wpatrzony w holosześcian. Nie było widać nic prócz odległych szczytów, ale kuter nagle poszedł ostro w dół.

– Co się stało? – nachyliłem się do Lansa.

– Słup jonizacji! Jakiś statek grzeje silniki przed startem!

Teraz i ja zauważyłem żółtą kolumnę unoszącą się nad górami i powoli topniejącą w stratosferze. Napromieniowane powietrze, zauważalne jedynie dla detektorów kutra, płynęło w górę jak dymek z rozniecanego ogniska.

Kuter opadł w lesie, łamiąc gałęzie i zgniatając młode drzewka. Ostatni wstrząs i wysunięte podpory dotknęły gruntu. Hologramowy obraz drgnął, tracąc wyrazistość.

– Wyłączyłem lokator – wyjaśnił Lans – Mogliby nas zauważyć.

Skinąłem głową i wpatrzyłem się w syntetyzowany przez komputer obraz. Słup jonizacji stawał się coraz ciemniejszy i grubszy, rozpływał się daleko, otaczał góry mgiełką. Sądząc po sile promieniowania, to rzeczywiście był krążownik.

Gdy się szuka stojącego na ziemi statku, otoczonego polem neutralizującym, to zanim zdążą wyłączyć pole, można się znaleźć tysiąc kilometrów od statku, poza strefą rażenia… Ale znacznie gorzej jest natknąć się na gotowy do startu wrogi krążownik z uaktywnionymi systemami ochronnymi. Mogą nas spalić, zanim uświadomimy sobie, co się dzieje.

Siedzieliśmy przed ekranami w absolutnej ciszy. Niczego nierozumiejący Dańka patrzył na mnie przerażony.

– To on – westchnął Lans.

Hologramowy sześcian nie był już potrzebny. Startujący w odległości stu kilometrów krążownik był doskonale widoczny na ekranach.

Śnieżnobiały korpus, pod którym drżał purpurowy płomień, wznosił się nad górami. Z tej odległości wyglądał nieszkodliwie, przypominał ozdobę choinkową.

– Wielki, samotny raider – wyszeptał Lans. – Moc ogniowa wystarczająca do podboju planetarnej twierdzy. Nie mielibyśmy żadnych szans.

– Czy Shorrey Manhem nie miał przypadkiem spadkobierców? – zapytałem. – Gyarski władca też lubił biel.

– To po prostu powłoka ochronna, rozpraszająca promieniowanie laserowe. Wynaleziona pięć lat temu. Nigdy nie słyszałem, żeby komuś wystarczyło środków na pokrycie całego statku. Najwyżej na kadłub kutra bojowego.

– Jasne. Daj łączność z „Terrą” w wąskim zakresie.

Lans pochylił się nad pulpitem, celując w nasz statek ukierunkowanym czujnikiem. Biały stożek statku tonął w niebie.

– To są właśnie ci przyjaciele, kapitanie? – zapytał Dańka.

– Tak – odparłem niechętnie.

– Też miałem takich przyjaciół. Kiedyś pół dnia chowałem się przed nimi w sali gimnastycznej pod materacami. Chcieli, żebym im oddał kasę, a ja nie miałem.

Popatrzyliśmy na siebie uważnie; w końcu pokręciłem głową.

– Jak byłem w twoim wieku, też mnie wkurzało, że dorośli traktują dzieci jak półgłówki. Masz rację, to właśnie tacy przyjaciele. Ale nie mogę ci niczego wyjaśnić. Załóżmy, że to tajemnica wojskowa.

– Dobrze, kapitanie – powiedział bez uśmiechu Dańka. Uścisnąłem mu dłoń – mocno, jak dorosłemu – i odwróciłem się do Lansa.

– Kiedy będzie łączność?

– Zaraz…

Po ekranie fonu przesuwały się rozmyte cienie.

– Obrazu nie będzie, kapitanie, tylko dźwięk. Za daleko.

– Nie ma sprawy. Ernado, widzisz statek?

– Tu Redrak. Ernado jest na mostku.

– Podłącz go do rozmowy.

– Tak jest, kapitanie.

– Określacie odległość i kierunek ruchu krążownika?

– Oczywiście, kapitanie – usłyszałem głos Ernada. – Mamy go na celowniku. Trzeba przyznać, że się tam cały nie zmieścił.

– Możemy go załatwić?

– To rozkaz?

Zawahałem się.

– Nie, prośba.

– Nie możemy.

– Spotykałeś się ze statkami tego typu?

– Niestety, tak. Ale tamte nie miały pancerza przeciwlaserowego.

– Jak można go zniszczyć?

– Bardzo prosto. Bierze się eskadrę dwudziestu statków naszej klasy…

– Możesz nie kończyć.

Rozłożyłem ręce.

Lans skinął głową ze zrozumieniem.

– Nie wychylamy się, tak?

– Otóż to.

Krótko wyjaśniłem Dańce, że przez najbliższe dwie godziny będziemy zajmować się nicnierobieniem, i wyjąłem plastikowe pudełka z prowiantem.


– Co załoga myśli o obiedzie? – zapytałem.

Załoga była za. Zaczęliśmy otwierać pudełka.

Oto jeden z kompletnie niezrozumiałych dla mnie zwyczajów planety Tar: pojemniki zjedzeniem na statkach nie są w żaden sposób oznakowane. Kolorowe paseczki na etykietkach informują jedynie o wartości kalorycznej, a kształt pudełek mówi, co w nich jest – pierwsze danie, drugie danie czy deser. Prawdopodobnie ten dość sadystyczny chwyt wprowadza do każdego posiłku element niespodzianki. Niestety, niespodzianki dzielą się na przyjemne i niemiłe. Ten drugi rodzaj jest bardziej rozpowszechniony.

Dostałem napój przypominający w smaku połączenie herbaty po turecku i kawy po polsku. Ale to była jeszcze całkiem znośna ewentualność… Druga puszka kryła w sobie białe ziarenka kaszy, pomieszane z wąskimi paseczkami gotowanej ryby i niewiarygodną ilością przypraw. Na podstawie smaku i wyglądu potrawy można było wyciągnąć wniosek, że na długo przede mną w galaktyce bywali Koreańczycy, a upływ czasu bynajmniej nie poprawił ich umiejętności kulinarnych.

Zacząłem pospiesznie łykać kaszę, zapijając ją ciepłym, orzeźwiającym napojem.

Dańka miał więcej szczęścia. Brązowa jednorodna masa w jego porcji była, mimo podejrzanych skojarzeń, doskonale przyrządzonym mięsnym puree. Napój okazał się słodkim sokiem o słabym zapachu czekolady. Po minucie Dańka skończył puree, uprzednio opróżniwszy puszkę z sokiem.

Wyjąłem z szafki jeszcze kilka pojemników i w milczeniu podałem chłopcu. Lans zerknął na mnie ze zdumieniem.

– Nie sądziłem, że noc spędzona w lesie aż tak wpływa na apetyt.

– Nie chodzi o zeszłą noc – wykrztusiłem. – Kraj, gdzie mieszka Dańka… cóż, daleko tam jeszcze do dobrobytu.

Lans odwrócił wzrok, jakby to jemu, a nie mnie zrobiło się wstyd za ojczyznę.

– Proszę wybaczyć, książę… Czy nigdy nie chciał pan wrócić na Ziemię przez hipertunel? Z niewielkim oddziałem i odpowiednim wyposażeniem?

– Chciałem. Ale zbyt gorliwie mnie do tego namawiali.

Nie umawiając się, odwróciliśmy się do ekranu, gdzie sylwetka krążownika nadal wznosiła się nad planetą. Dańka entuzjastycznie rozprawiał się z dokładką.

– Zbyt energicznie się rozpędza – przerwał przydługie milczenie Lans. – Zbędna strata paliwa.

– Myślisz, że chce wyjść w hiperprzestrzeń?

– Tak. Z jego mocą można wejść w skok w bezpośredniej bliskości planety.

– Wezwij Redraka.

Redrak od razu zgodził się z nami. Sądząc po głosie, odlot wrogiego krążownika wyraźnie poprawił byłemu piratowi humor. Połączyłem się z Ernadem i wydałem kilka poleceń, pewnie zbędnych, ale zawsze lepiej się zabezpieczyć. A my kontynuowaliśmy przymusowe oczekiwanie.

Krążownik nie kazał nam się zbyt długo nudzić. Najpierw na ekranach pojawiło się lekkie migotanie, które otoczyło cały statek. Potem pojawiło się mlecznobiałe lśnienie. Gdy ekrany się oczyściły, krążownika już nie było.

Otworzyłem luk i popatrzyłem na niebo. Zdążyłem jeszcze zobaczyć gasnącą gwiazdę, która na chwilę zaćmiła czerwone słońce.

– Wyszedł w hiperprzestrzeń – oznajmił zadowolony Lans. – Jeśli nawet cierpią na braki żywności, to energii mają pod dostatkiem. Przyciąganie planety zżarło im siedemdziesiąt procent mocy.

Wsiadłem do kutra i dostrzegłem pytające spojrzenie Dańki.

– Wszystko w porządku, kadecie. Nasi przyjaciele odlecieli. Dańka skinął głową i zręcznie cisnął pustą puszką w zamykający się luk.

Westchnąłem, ale kolejną przemowę odłożyłem do następnego razu. Usiadłem przy pulpicie i zapytałem:

– Ernado, śledziłeś skok?

– Tak, kapitanie. Szedł prosto na sygnał.

– Sygnał został zidentyfikowany?

– Tak. Planeta Raysway, wchodząca w skład Trójprzymierza Wolnych Światów. Peryferie galaktyki.

– Bywałeś tam?

– Pierwszy raz o tym słyszę. I o planecie, i o Wolnym Związku. Pójdziemy za nim?

– Nie od razu – odpowiedziałem z żalem.

Загрузка...