1. Psychokod

Szalupą sterował Ernado. Jeśli oczywiście można nazwać sterowaniem niespieszne krążenie nad skałami w granicach bezpośredniej widoczności od sterty metalowego złomu, obok której dopalało się nasze ognisko.

– Obserwowaliśmy Klena do ostatniej minuty – powiedział ponuro Lans. – Zdołał połączyć się z Raiderem… i chyba przeniknął do środka. Co się działo potem, to tylko Siewcy wiedzą.

– Potem Kleń… to znaczy Aler-Il zabił dwudziestu kilku członków załogi raidera – odpowiedziałem ze złością. – Sam jeden! Gdybyśmy byli z nim, moglibyśmy zwyciężyć.

– Skąd wiesz?

– Od Siewców.

Ernado powiedział cicho, nie odrywając się od pulpitu:

– Teraz gotów jestem uwierzyć nawet w to.

– Będziesz musiał uwierzyć jeszcze w niejedno, Sierżancie.

Ernado rzucił mi szybkie, czujne spojrzenie.

– Mów, Serge!

Kobieta stojąca na czele sekty to imperatorowa planety Tar. Lans pobladł zupełnie, jak Kleń w momencie odpierania ataku psychicznego. Z obrażoną miną, niczym oszukany dzieciak, powiedział:

– Żartujesz, Serge… książę.

– Nie. Jeśli zdecydujecie się kontynuować walkę z raiderem, staniecie się zdrajcami.

– Imperatorowa nie jest najwyższą władzą – rzekł Ernado twardo, jakby przekonując sam siebie. – I ty, i księżniczka stoicie ponad imperatorowa, która zdecydowała się na dobrowolne wygnanie.

– Ernado, jak nazywał się imperator? Rely?

– Relian Tar – wyszeptał Ernado. – Imperator Relian Tar.

– On jest całkowicie podporządkowany imperatorowej i razem z nią kieruje sektą Potomków Siewców.

Zrobiło się bardzo cicho, tylko ledwie słyszalnie pomrukiwał silnik szalupy i w tempie allegro moderato biło serce przytulonego do mnie Dańki.

– Jeśli pójdziecie z księciem, będzie to oznaczało walkę przeciwko imperatorowi. Jeśli przeciwko księciu, wystąpicie przeciwko formalnej władzy. Myślę, że najlepsze, co możecie zrobić, to stanąć z boku. Wrócić na Tar. Imperatorowa o nic was nie oskarży. Nawet ona nie zdecyduje się zaatakować mnie bezpośrednio.

– Teraz rozumiem, dlaczego podrzucili nam Dańkę – powiedział z nieoczekiwanym uśmiechem Ernado. – Logika podpowiadałaby zwabienie Serge’a na Ziemię przy pomocy podrzuconej dziewczyny, pięknej i mądrej…

– Oczywiście. Ale którzy rodzice przyznają, że jest na świecie dziewczyna piękniejsza od ich córki?

– Nie mylą się – powiedział głucho Lans.

No tak. Jeszcze jedna odsłonięta karta w talii przeciwnika. Nie przepadam za pasjansem, ale lubię grę w durnia. Nawet jeśli mam na ręku szóstki i inne blotki, potrafię wykorzystać je przeciwko partnerowi.

– Decydujcie, chłopcy – poprosiłem. – Jeszcze dzisiaj kupię statek. Za pieniądze Kle… Aler-Ila. Zginie raider albo ja.

Dańka, który dzielił ze mną szeroki fotel szalupy ratunkowej, wyszeptał:

– Sieriożka, mam w kieszeni paralizator. Jakby co, strzelę rozproszonym promieniem.

W milczeniu ścisnąłem go za rękę. Boże! Wielcy Siewcy! Czy jedyne, co umiemy robić, to walczyć?

– Schowaj swoją zabawkę, Dańka – poprosił Ernado. – Nie jestem rodakiem Serge’a… ale ryzykowałem życie, gdy on ratował księżniczkę. Raczej sam zginę, niż wyrządzę mu krzywdę.

– Co masz zamiar robić, Sierżancie?

– To, o czym mówisz, Serge, to tylko domysły. Nawet wymysły. Na razie jesteś księciem z planety Tar, więc będę słuchał ciebie.

– Ja też – powiedział cicho Lans.

– Wobec tego bierzemy kurs na główny kosmoport Shedmona. Statek klasy bojowej można kupić tylko tam.


Nie wierzę w przeznaczenie. Wierzę w przypadek. Jeśli nasza droga przez Shedmon biegła nad Świątynią Siewców, to był wyłącznie przypadek.

Gdy przed nami pojawiła się lustrzano-czarna kula Świątyni, Ernado musiał unieść szalupę wyżej. Dańka krzyknął i przywarł do ekranu.

Świątynia widziana po pierwszy raz w życiu działała hipnotyzujące Nawet nocą, gdy przypomina kulę ciemności upstrzoną iskrami gwiazd. Lustrzane i czarne kwadraty poszycia, ułożone bez żadnej widocznej logiki. Ale gdy patrzysz w tę ciemność, gęściejszą niż czerń kosmosu, na odbicia odległych gwiazd w lustrzanych płytkach Świątyni, z głębin pamięci wynurza się dziwne uczucie. Deja vu… Jakbym to już gdzieś, kiedyś widział… Jakbym znał Świątynię od dawien dawna, od dnia narodzin. Jakbym pamiętał ją genetyczną pamięcią milionów przodków, chociaż na Ziemi nie ma Świątyni.

– Chciałbym ją zobaczyć – wyszeptał Dańka. – Siergiej?… Wahałem się tylko sekundę. Pojawiło się to dziwne przeczucie, które czasem decyduje o losie człowieka. Albo o losie planety.

– Ernado, obok Świątyni jest muzeum.

– Widzę.

– Wyląduj przed nim.

– Muzeum powinno być czynne całą dobę – oznajmił uprzejmie Lans. – Ale czy mamy czas na wycieczki?

Nie odpowiedziałem. Szalupa wylądowała na betonowym kręgu lądowiska obok budynku w kształcie kuli – pomniejszonej kopii Świątyni. Architekci nie poradzili sobie jedynie z podtrzymującą ją dłonią. W blasku świateł widać było wyraźnie przezroczyste kolumny, na których wspierało się muzeum. W jednej z nich sunęła w dół kapsuła windy…

…z której wyszedł pospiesznie mężczyzna w srebrzystoczarnym stroju. Ruszył w naszą stronę, kiwając nam ręką.

– Też pewnie fanatyk – mruknął Dańka.

– Wątpię. – Redrak otworzył luk szalupy i wyskoczył na beton. – Kustosze w takich muzeach to zazwyczaj okropni sceptycy.

Ernado nadal siedział przy pulpicie. Obrzucił spojrzeniem okolicę, przyjrzał się uważnie kuli prawdziwej Świątyni czerniejącej na tle horyzontu i zapytał:

– Serge, czy jest sens zatrzymywać się tak blisko Świątyni? Jeśli twoje domysły są słuszne, i Siew… Świątynie chcą pokrzyżować twoje plany, byłaby to dla nich doskonała okazja do kolejnej nieprzyjemności.

– Czy to nie ty mówiłeś, że dla Świątyni odległości nie istnieją?

Ernado z westchnieniem wyszedł spod wątpliwej osłony szalupy.

– Mamy list żelazny – uspokoił go nieoczekiwanie Lans. – Z jakiegoś powodu Dańka jest dla Świątyń nietykalny. Nawet bardziej niż książę. Pewnie dlatego tak naciskają, żeby odesłać go na Ziemię.

List żelazny?

Popatrzyłem na Dańkę.

Półtora metra wzrostu, niecałe czterdzieści kilo wagi. Ciekawskie spojrzenie spod miękkich, dawno niestrzyżonych włosów.

Czy rzeczywiście wykorzystujemy chłopca jako zakładnika? Niechby nawet nieświadomie?

– Cieszę się, że mogę powitać nowych gości Świątyni. – Głos pracownika muzeum, który do nas podbiegł, brzmiał całkiem szczerze. – Będę miał zaszczyt opowiedzieć wam o…

Nie słuchałem faceta. Patrzyłem na Dańkę i myślałem, że w następnym polowaniu na „Białego Raidera” chłopiec nie weźmie udziału. Choćby dlatego, że następnym razem technika Siewców może zawieść. No i nie należy walczyć, kryjąc się za plecami dziecka.

Bez pośpiechu weszliśmy do niezwykłego muzeum. Nie było tu zdjęć ani ekranów, tylko obrazy i rzeźby, przedstawiające Świątynię albo bardzo realistycznie, albo kompletnie abstrakcyjnie.

Ale gdzie odesłać smarkacza? Na Ziemię? Dopóki raider lata w przestrzeni, nie uwierzę w uspokajające perswazje Świątyń. Na Tara? Do księżniczki? Poczułem się nieswojo. Dzieciak jako załącznik do oschłych powinszowań z okazji świąt. Droga żono, dopóki nie wybrałaś odpowiedniego momentu do rozwodu, zaopiekuj się moim młodym przyjacielem. On też jest z planety Ziemia. Tej, którą twoi rodzice tak bardzo pragną zniszczyć.

Ale mimo wszystko to niezły pomysł. Księżniczka nie odmówi spełnienia takiej prośby.

Podobnie jak każdej innej.

– A oto jeden z najlepszych cyklów Dorna Sie, naszego znakomitego malarza – wyjaśniał z zachwytem muzealnik. – Świątynia jest przedstawiona na dwunastu płótnach, z maksymalną dokładnością oddających lustrzano-czarny wzór powierzchni. Żaden inny malarz…

Obrazy naprawdę były wspaniałe i ogromne – dwa na dwa metry każdy. Namalowano je zaskakująco jasnymi, żywymi barwami. Czysto symboliczne, krystalicznie błękitne tło nieba i błyszczące, czarne kule Świątyń. A raczej Świątyni – jednej, ale widzianej z różnych stron.

Świątynie nie pozwalały się sfotografować, ale te obrazy właściwie nie ustępowały zdjęciom.

– Po co nam ta wycieczka? – zapytał znowu Lans. Wzruszyłem ramionami. Pożegnalny prezent dla Dańki? Krótki wypoczynek przed biurokratyczną krzątaniną kosmoportu na Shedmonie? Chwilowy kaprys księcia?

Dańka przeszedł się po sali, poklepał makietę Świątyni – pstrokatą metrową kulę – i rzucił mimochodem:

– Rozmazany globus…

Ukłucie w piersi. Głupota, brednie…

– Lans, poproś przewodnika, żeby się zamknął i posiedział chwilę z boku.

Sam nie poznawałem swojego głosu. Tak nie mówił nawet Serge po powrocie z oddziałów specnazu, gdy pretendował na władcę dzielnicy; nawet pewny siebie, bezczelny lord z planety Ziemia nie rozmawiał tym tonem z Shorreyem Manhemem. Nigdy tak naprawdę nie umiałem rozkazywać.

– Redrak, Ernado, ochraniajcie wejście. Dańka, za mną… Podbiegłem do terminalu komputera – standardowego elementu wyposażenia, który był tu tak samo na miejscu jak w kajucie „Terry”. Odsunąłem biały panel peryferyjnego oprzyrządowania na żłobkowanym boku procesora. Wyjąłem przezroczystą płytkę czujnika optycznego. Przesunąłem dłonią po sensorze uruchomienia. Ekran się rozjaśnił. Chwała Siewcom, komputer gotów był pracować z każdym, do jego programu nie wprowadzono kontroli użytkownika.

– Tryb pracy optyczny i dźwiękowy! – prawie krzyczałem, zachłystując się słowami, pogrążony nieoczekiwanym domysłem. – Wprowadzenie informacji do głównego programu z przenośnego detektora optycznego. Źródło informacji: dwanaście obrazów malarza Dorna Sie, pokaz każdego zostanie poprzedzony dźwiękową komendą: zdjęcie obrazu. Proces pracy: synteza holograficznego modelu z dwunastu obrazów obiektu kulistego. Wskazówki szczególne:

maksymalna dokładność w rozmieszczeniu czarnych i lustrzanych fragmentów na powierzchni kuli. Wyprowadzenie informacji w trybie holograficznym pod kontrolą dźwiękową. Czy zadanie jest zrozumiałe?

– Zadanie przyjęte – odpowiedział komputer miękkim, przyjemnym głosem, bez cienia emocji z powodu nietypowego zadania. To nawet lepiej…

Skierowałem czujnik optyczny w stronę pierwszego obrazu.

– Zdjęcie – poleciłem.

– Hej, co macie zamiar zrobić? – odezwał się pracownik muzeum, usadzony przez Lansa na jednym z miękkich foteli dla odwiedzających. – Porwanie?

– Nie – odparłem łagodnie, przechodząc do następnego obrazu. – Zdjęcie.

– No to dlaczego mnie trzymacie pod lufą? Wybryki z komputerem to drobiazg, ale atak na…

– Dańka, jeśli facet nie przestanie gadać, uśpij go na dwie godzinki… Zdjęcie!

Zapadła cisza. Obszedłem długi rząd obrazów, wróciłem do komputera i nakazałem:

– Rozpocząć syntezę.

– Zadanie w trakcie wykonywania – oznajmiła uprzejmie maszyna. – Pozostało dwanaście sekund… jedenaście sekund… dziesięć…

– Książę, mam nadzieję, że wiesz, co robisz – odezwał się półgłosem Ernado. – Świątynia to świętość. Nikt z nią nie żartuje… z jej muzeum również.

– Trzy… dwie… jedna… Synteza zakończona. Podobieństwo do oryginału dziewięćdziesiąt dwa procent. W celu uzyskania obrazu wyższej jakości niezbędne jest przedstawienie obrazu fotograficznego lub innego materiału dokumentalnego.

– Pokazać obraz – poleciłem drżącym głosem.

Nad terminalem komputera zawisła lustrzano-czarna kopia Świątyni. Półmetrowa kula ciemności i blasku. Jakby kierowany intuicją, a może po prostu odwzorowując tło obrazów, komputer otoczył kulę błękitną mgiełką. Rozmazany globus…

– Skala standardowa. Korekta niezbędna?

– Nie. Niezbędny jest ruch obrotowy.

Tym razem komputer mnie nie zrozumiał.

– Proszę o sprecyzowanie zadania.


– Świątynia… to znaczy kula powinna obracać się wokół własnej osi, umieszczonej pionowo… za oś można przyjąć kolumnę oporową przedstawioną na obrazach.

– Prędkość obrotu?

Wzruszyłem ramionami. Skąd miałbym wiedzieć? Głupstwa robi się intuicyjnie, a nie na podstawie szczegółowych wyliczeń.

– Jeden obrót na sekundę. Przyspieszenie o jeden obrót co dwie sekundy aż do komendy „stop”.

Kula zaczęła się obracać. Lustrzano-czarne plamy zamigotały przed oczami. Ernado i Lans patrzyli na to z daleka, Redrak podszedł bliżej. Zniewolony kustosz wyciągnął szyję.

Kula wirowała coraz szybciej. Czarne plamy i lustrzane pasy zlewały się w dziwny, nieoczekiwanie płynny i zamaszysty wzór.

– Globus – powiedział Dańka cichym, niepewnym głosem. Dla niego w całym wszechświecie istniał tylko jeden globus – model planety o nazwie Ziemia.

Trochę niewyraźna, rozmazana, czarno-biała, rodem z ekranu starego telewizora, wirowała przed nami Ziemia. Czarne kontury kontynentów i punkty wysp, lustrzane, białe tafle mórz i oceanów. Bezbarwna kopia mojej planety wisząca w delikatnej błękitnej mgle. Kiedy kula zwalniała, mapa nabierała ostrości. Potem globus drgnął i zaczął wirować w drugą stronę. Efekt stroboskopowy. Właściwości niedoskonałego ludzkiego wzroku. Wszystko razem.

Niezwykły czarno-lustrzany wzór kryjący w sobie oblicze Ziemi.

– Stop – poleciłem.

– Prędkość obrotowa: dwadzieścia pięć obrotów na sekundę – oznajmił komputer nieproszony.

– Zostawić dwadzieścia cztery.

– Wykonano.

Globus znowu był wyraźny.

Odwróciłem się – za moimi plecami stali Lans i Ernado, Redrak i Dańka, a także zapominany przez wszystkich kustosz muzeum.

– Pozwólcie, że zaprezentuje wam prawdziwe oblicze Świątyni Siewców – powiedziałem z ukrytą złością. – I jednocześnie globus planety Ziemia.

– Po co… Po co Siewcy mieliby kopiować przeklęty świat… planetę, której nie ma? – zapytał drewnianym głosem kustosz. – Właśnie na naszej planecie, na Shedmonie… taka hańba…

– Uspokój się, przyjacielu – powiedziałem, znowu przyłapując się na zdenerwowaniu. – Na wszystkich planetach Świątynia wygląda jednakowo. Siewcy kopiowali swój ojczysty świat. Ziemię.

Lans siąknął nosem i zapytał z nieoczekiwaną nieśmiałością: – Książę… a więc Siewcy żyli wcześniej na waszej planecie?

Dlatego zamknęli ją… przed odpadkami?

Szarpnąłem się jak uderzony prądem. Skąd ten strach, ta uniżoność przed Siewcami?

– Myślę, że prawda jest znacznie bardziej złożona – powiedział w zadumie Ernado.

Skinąłem głową, w myślach dziękując mu za jego spokój. Powiedziałem, podnosząc głos, choć wiedziałem, że nie ma takiej potrzeby:

– Prawdę zaraz nam wyjaśnią.

– Kto? – zapytał głupio Lans.

– Ty. Albo Ernado… albo Redrak, albo nasz miły przewodnik. Ten, kogo Świątynie wykorzystają w charakterze tuby Ernado drgnął, Lans cofnął się o krok. Obaj wiedzieli, co to znaczy być marionetką.

– Czekam na odpowiedź – obrzuciłem spojrzeniem otaczających mnie ludzi. – Kontrolujecie mnie przez cały czas, wiecie, że żyję. Więc odpowiedzcie!

– Moim zdaniem oni się schowali – powiedział Dańka. – Albo zrobiło im się wstyd.

Wszyscy się mimo woli uśmiechnęli. Lans i Ernado byli wyraźnie rozluźnieni. Redrak ostrożnie pogłaskał Dańkę po głowie.

– Zuch chłopak – powiedział. – To całkiem niezła wersja.

Zdumiewające, ale pozbawiony psychokodu Redrak był znacznie bardziej sympatyczny. Jakby spod przesłodzonej akwareli wyłonił się rysunek piórkiem. Prosty, surowy, ale harmonijny.

– Oni nie znają pojęcia wstydu – skrzywiłem się, wspominając zimny, pozbawiony emocji dialog Świątyń. – Po prostu zaszedł przypadek nieprzewidziany przez program.

– Co proponujesz, Serge? – Ernado wyraźnie demonstrował mi swoje poparcie.

– Przechadzkę po Świątyni. Chyba nie zrobi nam krzywdy. Drugie prawo jest zredukowane do połowy, ale bez pierwszego Siewcy nie mogli się obejść.

– O czym ty mówisz, Serge?

Uśmiechnąłem się złośliwie.

– O trzech mądrych prawach, Ernado. Wydaje mi się, że budowniczy Świątyń dobrze je znali. Ale najpierw… Ma pan lek nasenny?

– zwróciłem się do kustosza. – A może wystarczy alkohol? Alternatywą jest paralizator.

Wydawało się, że pracownik muzeum nawet się ucieszył.

– Paralizator nic tu nie da, muzeum ma generator pola – wyjaśnił z niejaką dumą. – Ale… zgadzam się na alkohol. Butelka jest w szafce, w pokoju obok.

Redrak przyniósł litrową butlę z podejrzaną cieczą i kolorową etykietką. Po drodze odkorkował ją, łyknął trochę i uśmiechnął się zadowolony.

– Nalewka orzechowa… co najmniej czterdzieści procent. Wypijesz połowę.

Wzdrygnąłem się, ale pracownik bez sprzeciwów przypiął się do butelki. Przerwał, złapał oddech i przyssał się znowu.

– Gwarantowana i humanitarna metoda piratów – powiedział niemal wesoło Redrak.

Dańka wyciągnął z kieszeni małą tabliczkę w połyskującej folii – miejscowy ekwiwalent czekolady – i podał kustoszowi:

– Niech pan weźmie.

Kustosz, dławiąc się, żuł czekoladę. Jego wzrok mętniał powoli.

– Kontynuujmy…

Spojrzałem na Lansa. Chłopiec wyraźnie nie mógł się wyrwać spod wpływu autorytetu Siewców.

– Dla ciebie mam szczególne zadanie. Bardzo ważne.

Lans popatrzył na mnie uważnie, jakby oceniając, ile prawdy jest w moich słowach.

– Świątynie i ci, którzy za nimi stoją, muszą wiedzieć, że nie zasłaniamy się Dańką. Weźmiesz chłopca i dostarczysz go do kosmoportu…

– Zdrajca! – krzyknął Dańka z bezradną rozpaczą w głosie.

– Tam połączysz się z planetą Tar i przekażesz moją prośbę do księżniczki, żeby chłopiec przez jakiś czas pobył pod jej opieką… i twoim osobistym nadzorem.

– Czy to ostatnie jest konieczne? – zapytał pochmurnie Lans.

– Nie – powiedziałem po chwili zastanowienia. – Nie jest. Jeśli nie wrócimy, a sekciarze zostaną zniszczeni, księżniczka powinna odesłać chłopca na Ziemię. Pod ochroną i z wiarygodnym wyjaśnieniem jego długotrwałej nieobecności. Czy to jasne?

– Zdrajca – powtórzył bezsilnie Dańka. Potem, niespodziewanie drewnianym głosem zapytał: – Nie masz zamiaru wrócić na Ziemię?

– Nie… – zacząłem i urwałem, wstrząśnięty dziwną zmianą jego głosu.

Dańka pokręcił głową i powiedział ze zdumieniem:

– Wiesz co, Siergiej, będę musiał cię zabić.

Загрузка...