7. Planeta, która będzie

Maestro poprawił okulary, nalał sobie wina i wypił jednym haustem. Z uporem unikał mojego wzroku.

– W takich wypadkach najlepiej pomaga spirytus – powiedziałem sucho. – Koktajl Nostalgia…

Maestro wymacał wśród butelek małą karafkę. Skrzywił się, wpatrzony w bezbarwny, dający krótkie zapomnienie płyn.

– Dlaczego by nie… – wymamrotał.

Płyn przesączył się przez kryształowe ścianki karafki i wsiąkł w dłoń Maestra.

– Nie lubię smaku spirytusu… ani zapachu – wyjaśnił przepraszająco. – Niech od razu wejdzie w krew.

– Nie przesadź z dawką, magiku.

Maestro upił się momentalnie.

Uśmiechnął się przekornie.

– Drobiazg… książę… Pozwolisz, że będę cię tak nazywał? W dokumentach i raportach występujesz pod tym pseudonimem. Wszystko wokół nas jest iluzoryczne. Ty też możesz robić podobne sztuczki… i przerwać je w każdej chwili. Wystarczy tylko zapragnąć. Książę, dlaczego wypuściłeś pozostałych sekciarzy?

Teraz ja odwróciłem wzrok. Maestro niedawno obejrzał wideo-materiały gońca.

– Sekciarzom wystarczył ten jeden zabity. Pozostali do końca życia zapamiętają strach przed Ziemią, planetą Siewców.

– Nie wątpię. Żeby gołymi rękami…

– Zamilcz!

– Dziwne – powiedział Maestro w zadumie. – Zacząłem się ciebie bać, książę. Wprawdzie jestem zjawą, ale…

– Maestro! – przerwałem jego filozofowanie. – Wystarczy na ten temat. Raider jest spalony. Sekciarze zostali odesłani na swoją planetę i mają zakaz modlenia się przez pięćset pięćdziesiąt pięć lat…

Tym właśnie się zajmują – w teraźniejszości. Ale nigdy nie interesowałem się przyczyną. Mała, dziwaczna sekta…

– Maestro! Zrobiłem dla Ziemi wszystko, co mogłem. Uratowałem ją. Powiesz, że to było nieuchronne, że nawet nasz pojedynek przegrałeś z tego powodu… że w głównym strumieniu historii był to fakt dokonany, że książę z planety Tar pokonał sekciarzy. Dobrze, zostawmy sofistykę. Ale mam chyba prawo do nagrody?

– Jakiej? – Na twarzy Maestra błądził pijany uśmiech.

– Proszę mi opowiedzieć o teraźniejszości. O czasie, w którym pan żyje… pan, a nie pańska emocjonalna matryca. O tym czasie, kiedy Ziemia weszła w galaktyczną cywilizację. I oczy wiście o przyczynach.

Maestro wytrzeźwiał w okamgnieniu.

– Jakich przyczynach?

– Po co zaczęliście kolonizację przeszłości? Z czym się zetknęliście, potomkowie? Co was wystraszyło?

– Cóż, Siergiej, wiedza o przyszłości jest czasem bardzo męcząca. Będzie panu łatwiej żyć o niczym nie wiedząc.

– Niech pan mówi, Maestro. W końcu mogę zażądać informacji od Świątyni, ale wolałbym dowiedzieć się wszystkiego od człowieka.

Zapaliłem. Maestro wyraźnie się wahał, wreszcie skinął głową. – Dobrze, Siergiej. Niech pan żyje z tym brzemieniem, skoro tak pan woli.

– Wolę.

Palący dym słodką trucizną wpłynął do krtani. Nie odrywałem od Maestra badawczego spojrzenia. Kogoś mi przypominał. Potomek…

– W 2132 roku gwiazdolot „Tuluza” po raz pierwszy w historii Ziemi nawiązał kontakt z inną cywilizacją – powiedział oficjalnym, twardym tonem Maestro. – Ziemia spotkała obcych. Inną rasę. Inne plemię.

Plącząc się w synonimach i powtórkach, wyraźnie nie mógł znaleźć słów. Ale czułem, że za tą tautologią kryje się coś więcej – brak określenia.

– Jak wy ich nazywacie, Staś?

Maestro spojrzał na mnie z wdzięcznością.

– Fangowie. To ich własna nazwa. Spotkaliśmy Fangów. Zamilkł, wpatrzony w nakryty stół. Jakby znów poczuł alkohol we krwi.

– Minął rok, nim ludzie zrozumieli: albo my, albo oni. Ktoś musi odejść. Ludzie i Fangowie nie mogą istnieć w jednym wszechświecie.

– Dlaczego?

– Oni są obcy. Oni są… Fangami. Proszę nie uważać ludzi przyszłości za rasistów. Nie jesteśmy rasistami. Zna pan Cetresów? Cywilizację pierzastych humanoidów? Cetresi będą mieli te same prawa co ludzie i mieszkańcy skolonizowanych planet… w miarę swojego rozwoju, oczywiście. Możemy – i będziemy – z nimi współpracować.

– A z Fangami nie? Są aż tak inni?

– Są humanoidami… Są nam bliżsi pod względem biologicznym niż wielu naszych potomków. Czy Klenijczycy przypominają ludzi? A mieszkańcy Pala?

– A Fangowie? – wypuściłem w sufit strumień dymu, przypaliłem nowy papieros od poprzedniego. – Są ludojadami? Sadystami? Składają jaja w ludzkich żołądkach? Ich ulubioną rozrywką jest strzelanie do żywych tarcz, czyli dzieci od lat trzech do siedmiu?

– Siergiej, literatura brukowa i horrory przetrwały do naszych czasów.

Skrzywiłem się. Maestro mnie osadził. I miał rację.

– Fangowie są istotami dysponującymi nieludzką logiką.

– Tylko tyle?

– To mało, książę?

– Niech mi pan wyjaśni, Maestro. Na czym polega istota tej logiki?

– Niech mnie pan zwolni z takich wykładów! Jestem fantomem, ale mam ludzkie emocje. Proszę wziąć w bibliotece Świątyni książki albo taśmy o Fangach. Jest ich całkiem sporo. A przede wszystkim niech pan zapamięta: Fangowie to istoty, których nie można zrozumieć i zaakceptować.

I Paliłem i myślałem. Co to za bzdury? Cywilizacja, której nie można zrozumieć, a więc trzeba ją zniszczyć? Z powodu odmiennej logiki postępowania? Swego czasu przeczytałem sporo książek fantastycznych i nigdzie nie spotkałem takich bzdur. Przeciwnie, jeśli wierzyć pisarzom – a ja, po tej ożywionej space operze, chciałem im wierzyć – porozumieć można się z każdą cywilizacją. Z istotami, które oddychają amoniakiem i chlorem, przypominają pająka albo brontozaura… A jeśli trafi się przedstawiciel krwiożerczej cywilizacji maniakalnych wojowników? O tym też czytałem. Ale każde zachowanie można wyjaśnić za pomocą zwykłej logiki. No, chyba że są to niezrozumiali Strannicy stworzeni przez braci Strugackich…

Dlatego niezrozumiali, że nie zostali opisani. Gdy pisarz albo scenarzysta wymyśla egzotyczną cywilizację, zajmuje się jedną ze stron ludzkiej psychiki. Krwiożerczy zabójca to po prostu kosmiczny łowca, mający za nic pozostałych ludzi. Inni absolutnie nieludzcy bohaterowie to też tylko ludzie – ostrożni, zbyt sentymentalni, zbyt dumni albo szalenie okrutni, ale ludzie.

Myśląc o braciach w rozumie, zawsze spodziewaliśmy się zobaczyć ludzi. W dowolnej postaci – od kolonii myślących owadów do rozumnych kryształów i pleśni. Jednak ich zachowanie powinno pasować do naszych wzorców albo…

Cóż, możliwe są różne kombinacje i ewentualności. Cywilizacja zbyt niepodobna do ludzkiej może – w naszym rozumieniu – nie zechcieć kontaktu… W książce pewnego niezłego pisarza myślące kryształy ułożyły się w świecący napis: „Odejdźcie, przeszkadzacie nam”. I uprzejmi Ziemianie odlecieli.

A jeśli kosmita, kierując się własną logiką, poprosi Ziemian, żeby wynieśli się z Ziemi? Poprosi w bardzo przekonujący sposób…

– Nastąpiła kolizja interesów? – zapytałem Maestra.

– Tak… w pewnym stopniu. Zrozumieliśmy, że jesteśmy skazani na wojnę. Trzydzieści miliardów ludzi na dwunastu zamieszkanych planetach przeciwko trylionom Fangów. Do tego doszły nasze wewnętrzne konflikty, bunt na Tuanie, starcia z Lotanem… Nie mieliśmy szans.

– I postanowiliście stworzyć armię…

– Tak. Nasza galaktyka nie została zbadana ani przez ludzi, ani przez Fangów. Ale postanowiliśmy zrzucić desant w przeszłość. Projekt X. We wszystkich rejonach kosmosu, prócz najbliższych okolic Ziemi, umieszczono nasiona życia. Świątynie wychowują humanoidalne cywilizacje wojowników oddających cześć Siewcom, cywilizacji założycielce. I gdy dzień po desancie w przeszłość przeprowadziliśmy tajny zwiad na jednej z planet, na której powinna być Świątynia, istniała tam rozwinięta i bardzo pracowita cywilizacja ludzi. Przy okazji, to był właśnie Shedmon… Teraz, w teraźniejszości, w 2133 roku, musimy tylko aktywować mechanizm Świątyń, a tryliony ludzi, urodzonych wojowników, przyjdą Ziemi z pomocą.

– Jest pan pewien?

– A pan nie? Wszyscy wielbią Siewców… tym bardziej że Świątynie są nam posłuszne. Nie mamy zamiaru nikogo zmuszać do wojny przeciwko Fangom. Ci, którzy dowiedzą się o ich cywilizacji, sami dokonają wyboru. Mam nadzieję.

Zaśmiałem się.

– Maestro, niech pan przestanie kręcić. Stworzyliście tysiące planet-twierdz, tysiące narodów-armii, które najbardziej na świecie kochają wojnę i są zmartwione brakiem godnego przeciwnika. Gdy objawią się Siewcy i wskażą Fangów, to ci dopiero będzie święto! Wszyscy rzucą się do walki z pieśnią na ustach.

– Siergiej, jeśli zapozna się pan z materiałami o Fangach…

– Maestro! Ja wierzę… gotów jestem wierzyć… że ludzie i Fangowie nie mogą żyć w jednym wszechświecie. Chodzi o to, że wy, moi mądrzy i dobrzy potomkowie, przygotowaliście sobie ogromny zapas mięsa armatniego!

Staś wzdrygnął się.

– Tak się to nazywało w naszych czasach – mówiłem dalej. – Wasza logika jest bardzo ludzka. Może Fang was nie zrozumie, ale ja rozumiem doskonale. Zrozumiałem nawet, dlaczego Świątynie ustaliły rozwój wszystkich planet na mniej więcej jednym poziomie. Żeby nie prześcignęły mateczki Ziemi i nie stały się bardziej niebezpieczne od Fangów!

– Skąd panu to przyszło do głowy?

– Maestro…

– No dobrze. Ma pan rację, książę. Kolonie nie powinny wyprzedzić Ziemi w rozwoju, przynajmniej do momentu zniszczenia Fangów. To jedno z założeń projektu X.

Zamilkliśmy. Uświadomiłem sobie, że od piętnastu minut palę tego samego papierosa. Iluzoryczny świat… Świątynia wychwytuje i spełnia wszystkie moje pragnienia. Hej, kielichu wina, pojaw się w mojej dłoni…

Zimny kryształ musnął palce. Napiłem się.

– Skąd pochodzą Fangowie?

– Z karłowatej galaktyki, niedaleko naszej. Kiedyś miała numer i nazwę, teraz nazywają ją po prostu Fang-system.

– Przesiedlają się? Szukają większej przestrzeni życiowej?

– To ludzkie terminy. Oni się po prostu kontaktują. Na szczęście zdołaliśmy zapobiec ich powszechnemu przeniknięciu do naszej galaktyki. Dzięki temu, że żyjemy na peryferiach, zdołaliśmy przechwycić pierwsze statki Fangów.

– Nie prościej polecieć do ich galaktyki w „moim” czasie? I zniszczyć ich, zanim staną się rozwiniętą cywilizacją?

Maestro uśmiechnął się.

– Siergiej! Oni już się stali rozwiniętą cywilizacją… to główny strumień historii. To się już stało. Niech pan nie zapomina, że teraz jesteśmy w przeszłości.

– Nie zapominam, Maestro. Przy okazji, o tym też chciałbym porozmawiać. O ile rozumiem, mnie w historii Ziemi nie ma?

– Tak. Nie wrócił pan na Ziemię… Chyba że incognito. Ależ… to jest myśl! W innym państwie, pod innym nazwiskiem, niezauważalnie…

Zaśmiałem się.

– Maestro! Tak się panu spieszy, żeby mnie odesłać? Pozbyć się konkurenta w sterowaniu Świątyniami? Niezauważalne życie? To nie dla mnie.

Staś chyba się obraził.

– To tylko propozycja. A nuż chciałby pan wrócić do ojczyzny?… Nie zostawił pan śladu w historii. Znikł pan na zawsze. Najprawdopodobniej pozostał pan w galaktyce. Na Tarze albo innej planecie…

– W przeszłości…

– W przeszłości.

Maestro stał się czujny.

– Zaraz wyjaśnię, co chcę zrobić – wyjaśniłem uprzejmie. – Świątynia da mi mały bojowy statek typu Korsarz. Wsiądę do niego z żoną i przyjaciółmi i odlecę w przyszłość. To znaczy, w pańską teraźniejszość. W 2133 rok.

– To szaleństwo! – Maestro zerwał się. – Tylko pana tam brakowało!

– Taak? A Świątynie uważają, że mogę przynieść pożytek Ziemi w przyszłości. I zgadzają się dokonać przerzutu w czasie.

– Świątynie przeceniają pańską rolę w poskromieniu sekciarzy…

– No, szkoda, że ciebie tam nie było, zjawo jedna! Zginął ci kiedyś przyjaciel?

– Tak – powiedział bardzo spokojnie Maestro. – A pan nikogo nie stracił. Najwyżej Klena… Daniił przecież żyje.

– Ale to już nie jest ten Dańka, który był w mojej załodze! Tamten zginął, bo musiał zapomnieć o swoich przygodach. Dosyć mam życia w przeszłości. Wyruszamy w teraźniejszość!

Przez chwilę miałem wrażenie, że Maestro się na mnie rzuci albo zaproponuje nowy mentalny pojedynek… ale nieoczekiwanie się uspokoił.

– Nie będę się z panem kłócił, książę. Niech pan bierze korsarza. Ale proszę wziąć pod uwagę, że przed trzydziestym trzecim rokiem życia nie uda się panu przejawić pańskich… talentów. Nie było pana w historii! Statek wyrzuci pana w momentu zjednoczenia, jedenastego kwietnia 2133 roku. W dzień po odejściu w przeszłość temporalnej ekspedycji projektu X.

– No i co?

– Trafi pan na moment kolosalnego galaktycznego zamieszania. Planety dowiedzą się o Ziemi, ojczyźnie Siewców, i o Fangach, zagrażających wszystkim ludziom. Wszechświat znajdzie się w przededniu wojny.

Wzruszyłem ramionami.

– Obecną sytuację w galaktyce uważa pan za pokój?

Maestro uśmiechnął się.

– Siergiej… nie zna pan Fangów. Nawet nie może pan sobie wyobrazić, co oznacza wojna z nimi. Miałem ochotę mu się sprzeciwić.

– To nic, Maestro. Jakoś nie boję się tej wojny. Poza tym bardzo bym chciał popatrzeć na Fangów.

Maestro skrzywił się, jakbym się przyznał do koprofagii.

– Niech pan sobie popatrzy, książę. Ale właściwy powód jest inny, prawda? Chce pan przerwać nieuchronność pańskich czynów. Skończyć ze zdeterminowaniem.

– Tak.

– Siergiej, to nie jest dobry ruch… Stary filozoficzny problem o wolnej woli został rozwiązany. Nie jesteśmy wolni. Niesie nas główny strumień historii i jedyne, co możemy zrobić, to mniej lub bardziej energicznie młócić wodę. Nawet w teraźniejszości, która dla pana jest przyszłością, będzie pan skazany na robienie tego, czego wymaga od pana bieg historii. Nie ma wolnej woli.

– Wolność woli, Maestro, to brak człowieka z góry znającego twoje czyny. Nic więcej.

Wstałem, jakby można było wyjść stąd w zwykły sposób.

– Muszę oddać Świątyni rozkaz o pańskim odkapsułowaniu? – Niekoniecznie. Gdy pan odleci, znowu będę dla Świątyń stwórcą i jedynym kontrolerem. Trochę tu posiedzę i wyłączę się. Pośpię sobie do następnej planowej kontroli albo kolejnej niestandardowej sytuacji.

– A kiedy ma być planowa kontrola?

– Za dziesięć lat. Gdy ma się za sobą tysiąclecia, półtorej setki lat i piętnaście przebudzeń nie wydaje się tak przygnębiające jak na początku.

Patrzyliśmy na siebie, jakby rozumiejąc, że to nasze ostatnie spotkanie w iluzorycznym światku Świątyni.

– Mimo wszystko obaj jesteśmy Ziemianami – powiedziałem cicho. – Pomyślnego dyżuru.

– Pomyślnej przyszłości – tak samo cicho powiedział Maestro. – Powodzenia, książę.

Wyciągnął do mnie rękę, a ja uścisnąłem ją bez wahania. Dłoń była ciepła i twarda. Normalna, silna, męska dłoń – Maestro był zjawą najwyższej próby. Teraz pozostało tylko zapragnąć znaleźć się w hangarze Świątyni, gdzie obok lustrzanej kuli – statku bojowego typu Korsarz – czekali moi przyjaciele. I popiskujący, smutny, pozbawiony pana Trofeum. I księżniczka z planety Tar. Terry. Moja żona.

W ciągu tych dwóch dni, które spędziliśmy na Ziemi, zdążyłem wziąć z nią ślub w prawosławnej cerkwi. Sam nie wiem dlaczego. Tak samo jak nie wiem, co sprawiło, że ona zgodziła się na ślub i na imprezę z moimi oszołomionymi przyjaciółmi w małej miejskiej kawiarni, i na wieczór w najlepszym pokoju najdroższego hotelu Ałma Aty. Jak to miło, że syntezatory gońca umieją kopiować pieniądze.

Może ona rzeczywiście mnie kocha?

Nadal coś nie pozwalało mi odejść w wolną i zagadkową przyszłość z tego nieistniejącego przytulnego pokoju, gdzie Maestro pozostanie, by rozmyślać o tym, co się stało. Nieuchronność? Chyba nie…

– Staś – odezwałem się nieoczekiwanie. – Czy Dańka… Daniił… Czy z nim wszystko w porządku?

– Tak. Przecież sam dostarczył go pan na próg domu. Sprawdził pan nawet, kto otworzył drzwi. Wszystko będzie dobrze.

– Nie o tym mówię. Czy on był szczęśliwy?

Po chwili milczenia Staś wzruszył ramionami.

– Był znanym… wielkim malarzem.

– W XX wieku też byli znani malarze. Ilia Głazunow…

– Mówię o wielkich.

– I Marc Chagall.

Maestro popatrzył na mnie w zadumie.

– On został naprawdę wielkim malarzem. Wówczas zwykłe kryteria szczęścia nie mają zastosowania.

– Rozumiem.

– Proszę wziąć w bibliotece kasetę z jego pracami. Jest tam również kilka biografii, bardzo interesujących.

– Dziękuję. Nie pomyślałem o tym. Wezmę kasetę, to mi wystarczy. Maestro, czy on malował… kosmos?

Zręcznym ruchem Staś wyciągnął z kieszeni marynarki kolorową widokówkę.

– Tutaj jest kilkanaście jego prac, tych najbardziej znanych. Proszę obejrzeć. Na trzeciej albo czwartej jest jakiś kosmiczny akcent. Możliwe, że panu powiedzą one więcej niż mnie.

Nie jestem znawcą malarstwa, ale to były bardzo dziwne obrazy. Jeśli połączenie setki kolorowych, czystych tonów w całość i harmonijny obraz można nazywać koloryzmem, to Dańka wymyślił ciekawy styl. Kolorowy i odświętny, jak ozdoby choinkowe. Niepokojący i smutny, jak nocne niebo widziane przez gałęzie nieprzebytego lasu.

Pierwsza praca była dość zwyczajna; malarze lubią mitologiczne wątki. Na obrazie Dańki Ikar – chłopiec, jego rówieśnik, z rozpostartymi skrzydłami leciał ku słońcu. Albo spadał na słońce, nie wiem, bo perspektywa była dość dziwna.

Nacisnąłem róg zdjęcia, pojawiła się czerń. Pewnie jakieś zakłócenia.

– To też jest obraz – powiedział Staś zadowolony. – Nosi tytuł Było ciemno.

Kolejny obraz. Zamarłem wpatrzony w plastikową widokówkę.

Na obrazie brzeg jeziora oświetlony różnokolorowym lśnieniem płynących po niebie księżyców – niebieskich, pomarańczowych, czerwonych, zielonych… Nie liczyłem ich, w końcu to nieważne, czy Dańka się pomylił, czy nie. Ważne było to, że na piaszczystym brzegu jeziora, w różnobarwnym półmroku siedział, przytulając przypominające psa zwierzątko, doskonale mi znany chłopiec z mokrymi po kąpieli włosami i zadartą do góry głową. Obok niego, na ciemnoczerwonej ciepłej podkładce, leżał młody, atletycznie zbudowany facet.

Malując mnie, Dańka trochę przesadził. Chyba.

Całą resztę oddał wiernie.

Nieźle mu wyszło to „spojrzenie z boku”.

Obróciłem widokówkę i zauważyłem, że za rzadkim lasem widać przezroczysty, szary cień. Ogromna kula nasuwająca się albo odsuwająca od leśnego jeziora…

Na Wielkich Siewców…

Dziewięćdziesiąt pięć procent pamięci o kosmicznych wakacjach zostało zniszczone. Cała reszta miała zmienić się w mieszaninę sennych wizji, niezrozumiałych zdań, zapomnianych przeżyć…

Coś jednak zostało.

Przypomniałem sobie, jak niedawno ostrożnie oparłem Dańkę – bezwolnego, pogrążonego w hipnotycznym transie – o ścianę przy drzwiach jego mieszkania. Lans i Ernado z paralizatorami zastygli na klatce schodowej. Patrzyłem na Dańkę. Ani śladu strasznej rany. Blok medyczny działał bez zarzutu. Ale nawet on nie mógł wpłynąć na pamięć…

– Może to i lepiej, co? – zapytałem niegłośno. – Mniej przeżyć i mniej tęsknoty. Traumatyczna amnezja. Ale uszczęśliwieni rodzice nie będą się tym martwić. Najważniejsze, że znowu jesteś w domu.

Wyjąłem z kieszeni diament – „resztę” z hiperprzejścia księżniczki. Uśmiechnąłem się złośliwie – jeśli była to nieuchronność, to przyjemna – i wsunąłem go Dańce do kieszeni modnej, kupionej w centrum miasta koszuli. Wyjaśniłem przepraszająco:

– Na pamiątkę… Trofea niestety nie mogę ci zostawić.

Chciałem poklepać Dańkę po policzku, ale powstrzymałem się.

Nie warto.

– Na razie, Dańka. Nad jeziorem było fajnie, no nie?

Jego oczy były senne i mętne. Nacisnąłem przycisk dzwonka i rzuciłem się w dół po schodach. Za mną, niczym bezgłośny cień, pobiegł Ernado. Zatrzymał się na parterze, rzucił okiem na bransoletkę z małym ekranem przekazującym obraz z wideoczujnika – niezauważalnego pyłku na koszuli Dańki.

– W porządku. Matka płacze i bije go po twarzy, żeby się ocknął. Chyba pomaga…

Pomaga…

Zatrzymałem strumień wspomnień. W samą porę. Pokój podejmowania decyzji rozpłynął się, zastąpiła go brudna klatka schodowa ziemskiego bloku. Przy wygiętych, pokrzywionych kopniakami prętach stał Maestro, trzymając się poręczy pokrytej złuszczoną farbą.

– Trudno walczyć z pańską siłą mentalną – wyszeptał. – Zmiana wnętrza pokoju nie była zaplanowana technicznie. Wypłynął pan bezpośrednio na obwody sterownicze Świątyni.

– Przepraszam – powiedziałem głucho. – Zaraz to przerobię. Przepraszam… Czy mógłbym wziąć tę widokówkę?

– To fantom. Ale możemy zamówić materialną kopię. Ten obraz coś panu przypomniał? To nasza rodzinna relikwia…

– Wasza?

– Daniił to mój przodek – powiedział z dumą Staś.

Nie zdziwiło mnie to.

– Przypomniała – skinąłem głową. – Kilka wytartych, powszechnie znanych prawd.

Świat wokół zaczął się rozpływać; czekał na mnie hangar z bojowym statkiem Korsarz, żona, przyjaciele i pozbawiony przyjaciela Trofeum, i nieograniczona nieuchronnością przyszłość.

– Jakich? – krzyk Maestra wstrzymał na chwilę zmianę dekoracji. – Jakich prawd?

Nie odpowiedziałem. Po co? Pamięć jest silniejsza od miecza, a przyjaźń zwycięża śmierć. Jeśli wypowiem te prawdy na głos, staną się fałszywe i śmieszne.

– Miałeś wspaniałe wakacje, Dańka! – wykrzyknąłem, gdy transportowe mechanizmy Świątyni niosły mnie przez wilgotny dotyk pól siłowych. – Będziesz miał teraz całą Ziemię! Planetę, która jest!

Planetę, która będzie.

Загрузка...