5. Lekcje Ernada

Miecz w rękach Ernada zakreślił półkole, nurkując pod moją klingę. Szarpnąłem broń, unikając zetknięcia, i zadałem cios – zgodnie z regułami, w boczną część miecza Ernada.

W ostatnim momencie Ernado zdążył przekręcić miecz. Ostrza zetknęły się tnącymi krawędziami i płynnie przeszły przez siebie. Na ułamek sekundy wydawały się złączone w całość, wtopione w siebie. A potem moja klinga rozpadła się na połówki.

Miecz Ernada ocalał. Mój instruktor wzruszył ramionami i nacisnął przycisk na rękojeści. Po ostrzu przebiegł biały płomień.

– Już lepiej – podsumował pojedynek Ernado. – Ale i tak zostałeś zabity.

Odrzuciłem swój złamany miecz na bok, na stertę podobnych kawałków, z których tylko jeden należał do Ernada.

– Dlaczego tak się stało? – spytałem, łapiąc oddech. – Ostrza zetknęły się pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Dlaczego to mój miecz się złamał?

– Zbyt długo go nie ostrzyłeś – wyjaśnił spokojnie Ernado, znowu pstrykając guzikiem. – Ostrze zdążyło się stępić w wyniku tarcia powietrza. Grubość klingi stała się równa dwóm, trzem atomom. W zwykłych warunkach to nic takiego, ale jeśli porywasz się na bezpośrednie zetknięcie kling… Zauważyłeś, jak często ja ostrzę miecz?

Demonstracyjnie nacisnął przycisk. Ostrze otoczył biały płomień.

– Miecz naostrzony…

Ernado zrobił kilka wypadów, zakręcił mieczem nad głową, ze świstem tnąc powietrze.

– Teraz miecz stępił się mniej więcej o jeden atom.

Skinąłem głową. Wziąłem nową broń z leżącego pod najbliższym drzewem arsenału. Obejrzałem ją krytycznie.

– Przycisk umieszczony jest w złym miejscu. Muszę przerwać walkę, żeby go nacisnąć.

– Są również inne modele rękojeści, lordzie. Tam guziki umieszczone są pod palcami. Przynieść taki miecz?

– Chyba tak… Chociaż nie, poczekaj. Zróbmy pół godziny przerwy, zjadłbym coś.

– Jeść będziemy wieczorem, lordzie. Z pełnym żołądkiem to żaden trening. Teraz tylko sok i bulion.

– Przynajmniej sok…

Usiedliśmy przy wejściu do bunkra, pijąc powoli gęsty, słodki sok z wąskich szklanych kielichów. Skończyłem swoją porcję, odrzuciłem kielich. Brzęknął, tocząc się po kamieniach, ale się nie rozbił.

– Ernado, to bez sensu. Nigdy sobie nie poradzę w pojedynku na atomowe miecze. Tym bardziej po dwóch dniach nauki.

Sierżant z powątpiewaniem pokręcił głową. Ostrożnie dobierając słowa, powiedział:

– Nie trzeba wpadać w przygnębienie. Bardzo szybko się uczysz, lordzie. Jestem pewien, że w pojedynczej walce pokonałbyś dowolnego gwardzistę.

– A Shorreya?

– On jest arystokratą… jeśli użyć terminologii waszej planety. Władania jednoatomowym mieczem uczył się od dzieciństwa.

– Wychodzi na to, że nie mam szans?

– Od początku sugerowałem wariant porwania – odpowiedział dyplomatycznie Ernado.

Westchnąłem i ze smutkiem popatrzyłem na kupę złomu – szczątki mieczów zepsutych przeze mnie w ciągu poranka.

– To, czego mogłem się nauczyć w ciągu dwóch dni, już umiem. Dalszy trening nie ma sensu. Powiedz mi lepiej, jaką jeszcze broń mogę wykorzystać w polu neutralizującym.

Ernado skrzywił się, ale posłuchał.

– Po pierwsze, kombinezon. Nie może odbić atomowego miecza, ale zasklepi się błyskawicznie, zamknie przecięcie.

– Jaka z tego korzyść, jeśli ostrze przetnie mnie na połówki razem z kombinezonem?

– Cięcie od dobrze naostrzonego miecza płaszczyznowego jest tak cienkie, że w ciągu dwóch sekund bezruchu komórki ciała mogą się zrosnąć. Kombinezon stwardnieje na trzy sekundy w miejscu, w którym zadano cios, i zapewni tę nieruchomość. Wszyscy gwardziści będą mieli takie same kombinezony, ale Shorrey nie zniży się do jego użycia.

– To dobrze, że jest taki dumny. – Z mimowolnym szacunkiem popatrzyłem na swój kombinezon. Więc to miał na myśli Ernado, proponując dezaktywację mojego kombinezonu przy naszym pierwszym, niezbyt serdecznym spotkaniu…

– Po drugie, gazy trujące i szybko działające wirusy. Ale to nic nie da, bo ani Shorrey, ani jego najemnicy nie pogardzą filtrami ochronnymi. Filtry chronią przed wszystkimi znanymi truciznami.

– A jeśli podam wzory chemiczne ziemskich trucizn? Na sekundę w oczach Ernado zabłysło zainteresowanie, ale od razu pokręcił głową.

– Bardzo możliwe, że jedynym człowiekiem w pałacu nienoszącym maski będzie księżniczka.

Przygryzłem wargę.

– W porządku. Gazy i trucizny odpadają. Co jeszcze?

– Kusze, łuki, topory, pałki. Ale to nie ma sensu. Kombinezon odbije strzałę, a miecz przerąbie rękojeść topora. Pistolety na trujące igły? To samo: pole obniży prędkość strzały i kombinezon zdoła odbić pocisk.

– To wszystko?

– Wszystko – potwierdził spokojnie Ernado.

– Cóż, wasi zbrojmistrze mają ubogą wyobraźnię – powiedziałem ze złością. – Gdybym miał tydzień…

Chyba moje słowa uraziły Ernada, bo powiedział ironicznie:

– A półtora dnia?

– Wystarczy półtora. Mamy w schronie narzędzia?

– Mały zestaw remontowy.

– Świder, spawarka, szlifierka?

– Tak. Jest również prasa do termicznej masy plastycznej i urządzenie do obróbki metalu ze sterowaniem komputerowym.

– Doskonale. Potrzebuję kilkudziesięciu dysków o średnicy, powiedzmy, dziesięciu i pół centymetra, zrobionych z tego samego metalu co płaszczyznowy miecz.

Ernado popatrzył na mnie z nieukrywanym zainteresowaniem.

– To niemożliwe. Ten metal wytwarzany jest w specjalnych fabrykach i od razu ostrzony.

– W takim razie zrób tarczę ze zwykłej cienkiej stali. A do krawędzi przyspawaj ostrza złamanych mieczy.

– Nie da się przyspawać tak cienkiego metalu. Przepali się na wylot.

– No to go przyklej! Chyba macie tu klej do metalu?

– Mamy – powiedział powoli Ernado. W jego oczach po raz pierwszy zobaczyłem nie ironię czy litość, lecz pełen zdumienia szacunek.

– Dobrze. Na środku dużej tarczy powinna być wypukłość, wygodna dla palców, ale niezakłócająca aerodynamiki. Pośrodku małych – trzy-, czteromilimetrowy otwór.

– Twoja broń będzie śmiertelnie niebezpieczna również dla ciebie – rzekł z zadumą Ernado.

– Bardzo możliwe. W małych tarczach powinno być jeszcze…

– Już wszystko zrozumiałem – przerwał mi Ernado. – Zajmie mi to jakieś cztery godziny.

– Pomóc ci?

– Nie trzeba. Nie sądzę, by nasze narzędzia przypominały te, do których przywykłeś. Lepiej włącz projektor i trenuj.

Znikł w schronie. Westchnąłem i podszedłem do plastikowego pudełka projektora. Nacisnąłem klawisz odtwarzania i na panelu zaświecił przezroczysty ekran. Kilka metrów ode mnie pojawiła się bardzo realistyczna postać w plamistym kombinezonie. Holograficzny przeciwnik wyglądał niezwykle przekonująco, zwłaszcza teraz, gdy wyciągał z pochwy miecz płaszczyznowy…

Stanąłem w pozycji wyjściowej i podniosłem z ziemi pierwszy lepszy miecz. Nacisnąłem przycisk, naostrzyłem klingę. Iluzoryczna postać zamachnęła się niespiesznie. Cóż, zaczynamy „Kurs młodego wojownika”. Zrobiłem zamach, parując nieistniejący cios.


Gdybym urodził się sto lat wcześniej, byłoby mi znacznie łatwiej. W XX wieku dawno zapomniano o mieczach i szablach. Na szczęście uczyłem się kendo – japońskiej sztuki walki bambusowym mieczem – i nieraz miałem w ręku nunczako. Kiedy przypomniałem sobie o nunczako, zastanowiłem się, czyby nie wyprodukować również tej broni. Ale szybko zrozumiałem, że w świecie płaszczyznowych mieczy nic by ono nie dało nawet Bruce’owi Lee.

Ernado skończył pracę po trzech i pół godzinie. Do tego czasu zdążyłem przerobić pierwszy i drugi etap nauki oraz obejrzeć w zwolnionym tempie trzeci i siódmy, ostatni. Z siódmego starałem się zapamiętać najbardziej niebezpieczne sposoby ataku. Było ich sporo – na tym etapie nie istniały nieszkodliwe chwyty. Najbardziej niewinna pozycja obronna przechodziła w błyskawiczny i bezlitosny atak. Po chwili wahania postanowiłem nauczyć się dwóch sposobów atakowania, dość skomplikowanych, ale przypominających kendo. Poza tym odniosłem wrażenie, że zasady nauki walki mieczami jednoatomowymi nie dopuszczały możliwości pomijania poszczególnych etapów. Dzięki temu moja znajomość trudnych chwytów może zaskoczyć przeciwnika.

Przy tym zajęciu zastał mnie Ernado. Wyglądał na zdumionego, ale nic nie powiedział. W milczeniu postawił obok projektora plastikową skrzynkę wypełnioną moimi „zamówieniami” i cofnął się o krok. Przez chwilę uważnie obserwował moje poczynania, w końcu powiedział łagodnie:

– Spróbuj wykonać ten obrót bardziej płynnie. Miecz przeciwnika został już odbity albo przecięty. Pośpiech może ci tylko zaszkodzić. Tracisz równowagę przed atakiem.

Skinąłem głową, powtarzając obrót.

– Już lepiej. Gdybym tak mógł potrenować z tobą jeszcze ze dwa miesiące… – westchnął Ernado z żalem.

– Niestety, nic z tego.

– Wiem. Tylko Siewcy mieli władzę nad czasem. My dopiero zbliżamy się do umiejętności sterowania polami temporalnymi.

W milczeniu przyjąłem do wiadomości fakt, że jakaś nieznana mi cywilizacja była w stanie podporządkować sobie czas. Niewiele mi to dawało. Wyłączyłem projektor i pochyliłem się nad przyniesioną przez Ernada skrzynką Broń okazała się lepsza, niż przypuszczałem. Pod względem aerodynamiki dyski w niczym nie ustępowały japońskim szurikenom. Tnące krawędzie zrobione były z tak maleńkich odłamków płaszczyznowego ostrza, że wydawały się jednolite. Dodatkowo Ernado wyposażył każdy dysk w futerał z cienkiego, prawdopodobnie magnetycznego materiału. Broń leżała w nim, nie dotykając ścianek i nie przecinając ich.

– Wypróbujesz?- spytał Ernado. W jego głosie brzmiało napięcie.

Popatrzyłem na niego i ze zdumieniem zrozumiałem, że ta obca broń, którą ja prawdopodobnie umiałem się posługiwać, budziła jego strach.

– Chcesz spróbować pierwszy?

– Wielkie dzięki! – Roześmiał się nieoczekiwanie. – Już próbowałem.

Uniósł prawą rękę i zobaczyłem na dłoni długie, cienkie nacięcie pokryte przezroczystą warstewką jakiegoś plastra.

– Ostatni raz coś takiego zdarzyło mi się, gdy miałem pięć lat. Dobrze, że nie zahaczyło ścięgien.

– Boli? – spytałem ze współczuciem.

– Wcale. Rany od mieczy jednoatomowych prawie nie bolą. Jeszcze zdążysz się o tym przekonać – zapewnił mnie optymistycznie.

Ostrożnie wyjąłem dysk z pokrowca. Był dość ciężki. Ernado wybrał prawidłową wagę, chociaż zapomniałem mu o tym wspomnieć. Miałem duże szczęście, że trafił mi się właśnie ten nauczyciel.

Ściskając dysk za pogrubiony środek, cofnąłem rękę, przygotowując się do rzutu. Rozluźniłem się, próbując wyobrazić sobie, że trzymam zwyczajną „gwiazdkę” i cisnąłem nią, celując w cienkie drzewko przed schronem.

Drzewko zakołysało się i upadło, przecięte półtora metra nad ziemią. Dysk znikł.

Popatrzyłem na palce – całe – i zapytałem wstrząśnięty efektem:

– Gdzie on jest?

– Przypuszczam, że tkwi w betonowej ścianie schronu – powiedział z szacunkiem i powagą Emado. – Dysk nie jest aż tak cienki, żeby przebić schron na wylot. Ten egzemplarz możemy chyba spisać na straty.

– Wszystkie duże dyski są wyważone jednakowo?

– Tak.

– W takim razie pierwszą część prób uważam za zakończoną. Małe dyski wypróbowaliśmy razem. Technika użycia była znacznie prostsza.

– Za pół roku ta broń będzie znana w całej galaktyce – zapewnił Ernado. – Kto wie, ile przyniesie bólu…

– Nie mam innego wyjścia – powiedziałem posępnie. – Z samym mieczem jestem jak bezbronny.

Ernado wzruszył ramionami. Chyba moje ćwiczenia z siódmego etapu zrobiły na nim wrażenie.

– Nie masz żadnych innych pomysłów?

– Na razie nie.

– Cieszę się.

W jego słowach nie było nawet śladu ironii.

Wyjął swoje „cytrusowe” kapsułki, rozgryzł dwie. Zaproponował również mnie, ale tylko pokręciłem głową. Wyjął też zafoliowane białe tabletki. Jedną taką połknąłem przed śniadaniem.

– Weź. To stymulator pamięci i reakcji psychomotorycznej. Właśnie on pomógł ci poradzić sobie z mieczem.

Przełknąłem tabletkę, pozostałe wsunąłem do kieszeni kombinezonu. Ernado odprowadził je niespokojnym spojrzeniem i ostrzegł:

– Wieczorem nie bierz, bo nie będziesz mógł zasnąć. Jutro połkniesz dwie przed akcją.

– Dzisiaj, Ernado. Dzisiaj – poprawiłem go delikatnie. – Do pałacu wyruszę dziś wieczorem.

Ernado osłupiał i zaczął mi tłumaczyć łagodnie, jak dziecku:

– Nie ma takiej potrzeby, Serge. Mamy jeszcze całą dobę. Czas na przygotowania należy wykorzystać w pełni.

– Jestem pewien, że Shorrey też tak myśli. Jutro do pałacu nie zbliży się nawet mysz. Dzisiaj jeszcze jest szansa.

Ernado nie spierał się, właściwie nie wiem dlaczego. Może przekonały go moje argumenty, a może zadziałała pozycja lorda.

– To twoja walka i twój wybór – powiedział po prostu. – I ty decydujesz.

Загрузка...