4. Hotel dla szpiega

Próbowałem się uśmiechnąć, ale mięśnie nie chciały mnie słuchać; uśmiech wyszedł żałosny i nienaturalny.

– Co masz zamiar teraz zrobić. Mike?

– Nic. I wcale nie z powodu twojego pistoletu. My też jesteśmy opozycją, tylko bierną.

Wierzyłem mu, nawet bez żadnych wyjaśnień. Jednak Mike postanowił wyświetlić sytuację do końca.

– Walcz z nimi. Kolejny problem dla projektu „Siewcy” czy Ansamblu to szansa, że usłyszą również nasz głos.

– Tym bardziej że stanie się on kompromisem – zasugerowałem. Dziadek skinął głową. Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie dodać:

– Powinienem czuć dumę. Roader, doświadczony psycholog uważa mnie za zagrożenie dla całego projektu z dwoma milionami pracowników.

– Uważam – powiedział poważne Mike. – Nie żebym był zachwycony, ale uważam.

Zaczął grzebać w leżącym na trawie plecaku. Ten element wyposażenia turystycznego prawie się nie zmienił: te same paski i sprzączki, kieszenie na bokach, pomarańczowy materiał, już nieco wypłowiały od słońca.

Dziadek wyciągnął ze sterty kolorowych szmat płaską szklaną butelkę z przezroczystym brązowym płynem i podał mi.

– Koniak? – spytałem, nie patrząc na etykietkę. Może niesłusznie; kto wie, czy w XXII wieku ten napój nie stał się antykwaryczną rzadkością. Ale pytanie nie wzbudziło podejrzeń.

– Tak. Siedmioletni kutuzow.

Z zainteresowaniem przyjrzałem się etykietce. Przesadnie kiczowata, pstrokata, jakby na przekór surowej nalepce napoleona. W milczeniu i uroczyście rozlaliśmy koniak do szklaneczek, które podał nam Vic. Dał trzy, ale dziadek jakby nie zwrócił na to uwagi. Dopiero gdy upiliśmy łyk, dorzucił:

– Nie znakuj, Vic. Bo się skontaktuję z ojcem.

Chłopak nie zaprotestował.

Drugą porcję koniaku dziadek poprzedził toastem:

– Za Ziemię.

Skinąłem głową. Można wypić za Ziemię, a można też za Fangów czy chronokolonistów. Koniak sam w sobie też wart był oddzielnego toastu. Ten napoleon, który miałem okazję kiedyś próbować, tani, rozlewany w Polsce, był znacznie gorszy.

– Mike, muszę… dostać się do najbliższego miasta. Jak najszybciej.

– Nie masz fonu? – Dziadek uśmiechnął się, jakby uznając retoryczność tego pytania. Czy naprawdę bierze mnie za kosmicznego zwiadowcę?

Pokręciłem głową.

– My też nie mamy łączności. Andriej trzyma w ukryciu awaryjny wzywnik. To pilny przypadek?

– Nie. Tylko kaprys.

Dziadek skinął głową.

– Dla roaderato wystarczający powód, dla służb transportowych nie. Wyjmij mapę z plecaka i poszukaj najbliższego punktu łączności. Oczywiście, jeśli nie jesteś zainteresowany pieszą wędrówką do Irkucka.

Aha, czyli rzeczywiście jesteśmy nad Bajkałem. Ciekawe, czy Irkuck jest rzeczywiście najbliższym „terenem zasiedlonym”? A może moje słowa o mieście Mike wziął dosłownie?

Mapę znalazłem w cienkim mapniku razem z jakimiś papierami i okrągłym złotym medalionem, ze znakiem dokładnie takim, jaki i Vic nosił na łańcuszku. Spojrzałem na mapę i poczułem się jak kompletny kretyn. To była mapa Ziemi w skali jeden do dwudziestu milionów, w kształcie dwunastoramiennej gwiazdy, z rozciągniętymi na niej kontynentami. Wyglądała jak wydrukowana na zwykłym papierze, ale obok niebieskiej plamki Bajkału płonął oślepiający rubinowy punkt. Pewnie nasze współrzędne.

– Nie trzeba – odezwał się nagle Vic. – Punkt łączności jest pięć kilometrów na północ.

Dziadek rzucił Vicowi badawcze spojrzenie.

– Skąd wiesz?

– Patrzyłem wczoraj – odpowiedział nastolatek z niezrozumiałym dla mnie podtekstem.

– Jasne.

Zapadła cisza. Patrzyłem to na Mike’a, to na Vica. Coś się działo…

– Zaczekać na ciebie? – zapytał Dziadek.

Vic pokręcił głową.

– W takim razie odprowadź Siergieja.

– Oczywiście. Wezmę plecak.

– Poprosić Andrieja o wzywnik?

– Nie warto. – Vic poklepał znak na piersi. – Nie mam kompleksów, Dziadku. Jeśli będzie trzeba, złamię znak.

– Pożegnasz się?

– Pozdrowienia dla Christy.

Vic wstał i skinął na mnie.

– Chodźmy, odprowadzę cię.

Zajrzał do namiotu, wziął swój prawie pusty pomarańczowy plecak, identyczny jak ten Mike’a. Nie oglądając się, zaczął się oddalać ode mnie, Dziadka i ogniska.

– Pozdrów ojca – rzucił za nim Mike i podał mi rękę. – Dogoń go. Wiatru w twarz, spotkamy się w drodze.

– Wiatru w twarz – powtórzyłem. – Dziękuję za śniadanie. I za napój z butelki.

W głowie mi lekko szumiało. Wstałem i powędrowałem za Vikiem. Chłopiec szedł tym pozornie niespiesznym krokiem, który w ciągu godziny wykończyłby każdego zawodowca.


Przez dziesięć minut szliśmy w milczeniu. W końcu odezwał się Vic, nie patrząc na mnie:

– Wyczułem cię wczoraj wieczorem, zaraz po hiperprzejściu. Bardzo się czegoś przestraszyłeś.

– Wpadłem do wody i nie zobaczyłem brzegu – odpowiedziałem po sekundzie wahania. – Skąd wiesz o hiperprzejściu?

– Sygnał pojawił się nagle. – Vic poprawił plecak i dodał: – Nie bój się, nie czytam myśli. Tylko emocje.

– Nie boję się.

Znowu milczenie. Weszliśmy na niewysokie wzgórze. Wiał równy, zimny wiatr. Znowu odezwał się Vic:

– Nie marznę, przecież jestem roaderem. Nie musisz mi proponować kurtki, to byłoby śmieszne. – Uśmiechnął się. – Masz bardzo wyraźne emocje. Biegunowe. Nie gniewaj się.

Wzruszyłem ramionami. Rozmowa z półtelepatą to niezły sprawdzian wytrzymałości.

– Troska… ochrona… opiekuńczość – ciągnął Via – Boisz się o swoją dziewczynę?

– Tak – powiedziałem, powoli wpadając w złość.

– A także przeciwne emocje. Agresja… wściekłość… nienawiść. Nie chciałbym być twoim wrogiem. I nie zazdroszczę człowiekowi, któremu udało się nim zostać. Siergiej, mogę cię prosić o szczerość?

– I tak wyczujesz fałsz. Pytaj, Via – Jak to jest, zabijać naprawdę? Co czujesz? Strach? Żal? Wstręt?

Stanęliśmy. Vic patrzył na mnie z ciekawością. Udawanie nie miało sensu.

– Różnie, Via Czasem nawet obojętność.

– To źle – powiedział poważnie Via Najgorzej jak tylko może być. Ale czy można zabijać na niby?

– Na filmach z mentalną podkładką. Ale w nich wszystko trzeba filtrować, bo wiadomo, że kłamią. Wybacz pytanie. To między nami, na wyjście zero.

– Do diabła z tym waszym slangiem – nie wytrzymałem. – Jesteś człowiekiem czy komputerem?

– Człowiekiem. Popatrz, Siergiej, tam jest Andriej z parą na brzegu.

Popatrzyłem w tamtą stronę. Powietrze było czyste, mimo dużej odległości dało się dojrzeć nadmuchany, połyskujący jak szkło materac. I trzy osoby na nim.

Więc to takie zabawy.

Kilka razy wciągnąłem i wypuściłem powietrze. Popatrzyłem na Vica. Twarz mi płonęła.

– Podoba ci się? – zapytał twardo Via – Klnij, może ci ulży.

– Ile lat ma Den?

Nie wiem. Ale ma Znak, w takich wypadkach nie pyta się o wiek. Andriej ma piętnaście, Christa czternaście. Chyba.

– Chodźmy.

– Tylko nie do nich. Oni mają Znaki, rozumiesz? Mogą robić, co chcą, jeśli tylko nie przeszkadzają innym.

Przeszkadzają mnie, Uspokój się… – poprosił Via Poczułem, że gniew odpływa. Pozostało zakłopotanie i idiotyczna myśl – czy Vic brał udział w takich zabawach?

– Nie. Nigdy. Chodźmy, nie zdołam cię długo powstrzymywać.

I też jestem głodny.

W milczeniu poszedł dalej. Postałem chwilę i ruszyłem za nim. Gdy pokonaliśmy wzgórze, zażądałem:

– Przerwij powstrzymywanie. I nie wtrącaj się więcej do moich emocji.

– Już przerwałem. Widzisz tę iskrę przed nami? Wytężyłem wzrok. Trzy kilometry od nas nad ziemią połyskiwała srebrzysta kreseczka…

– Antena. Możesz wezwać flaer… Nie, lepiej ja wezwę. Przecież nie masz Znaku.

– Słuchaj, Via Nie jesteś ciekaw, kim jestem? Człowiek bez Znaku, który niczego nie rozumie i kłamie na każdym kroku… A może jednak czytasz w myślach?

– Nie! – zawołał z wyraźną urazą Via – Jestem ciekaw, ale lepiej nic nie mów.

– Nie chcesz się mieszać do cudzych tajemnic?

Odpowiedział nie od razu.

– Nie chcę stracić tej tajemnicy. Nigdy nie miałem tajemnic, Siergiej. Wszystkiego można się dowiedzieć, na dowolne pytanie znaleźć odpowiedź. Zwłaszcza gdy umiesz czytać emocje. A ty się nie otwierasz. Pozwól mi się pomęczyć.

To straszne, gdy do odpowiedzi nie ma pytań.

Zwolniłem kroku i spojrzałem podejrzliwie na Vica. Myśl wydała się obca, wciśnięta do świadomości z zewnątrz. Straszne. Gdy do odpowiedzi. Nie ma pytań.

Bzdura.

– Vic, mogę cię prosić o radę?

– Oczywiście.

– Gdzie mógłbym zatrzymać się na kilka dni, nie przyciągając niczyjej uwagi?

– W Irkucku? W Moskwie?

– No… w dowolnym mieście.

Vic uśmiechnął się, wzruszył ramionami.

– Hotele są wszędzie. Ale bez pytań… i Znaku…

Co u licha z tym znakiem!

– Chyba że… Weź w biurze informacyjnym adres kierownika klubu roaderów. Jest niemal w każdym mieście. Wspominają młodość, piszą pamiętniki… Idź do niego i powiedz, że jesteś roaderem. Nie będzie zadawał pytań, to nie jest przyjęte.

– Dziękuję.

– Nie ma za co. Albo przygadaj dziewczynę…

– Myślisz, że dałoby się obejść bez pytań?

Vic stropił się.

– No… nie wiem… zależy z kim…

– Nie znakuj – powiedziałem złośliwie. – Nie próbuj wydawać się bardziej dorosły, niż jesteś. Dobrze mówię?

Nie odpowiedział. Do punktu łączności doszliśmy w milczeniu. Gdy stanęliśmy obok niewysokiego kamiennego słupa, zwieńczonego cienkim metalowym szpikulcem, Vic powiedział:

– I nie zapomnij zmienić ubrania. Ale w sklepach automatach bez Znaku cię nie obsłużą. Wejdź do zwykłego, jesteś wystarczająco dorosły, żeby nie udowadniać zdolności kredytowej. Tylko nie szukaj ubrań w dziale lux. I nie bierz niczego na zamówienie. Coś prostego, taniego, niezbyt modnego.

– Spodnie i sweter. Można?

– Można. – Vic udał, że nie zauważa ironii. – Byle nie z naturalnej wełny.

Na kamiennym słupie był mały panel z kolorowymi guzikami – zielonym, żółtym i czerwonym. Vic dotknął żółtego, zabłysło światełko. Z niewidocznego głośnika rozległ się miły kobiecy głos:

„Pilne wezwanie flaera zostało przyjęte, Znak zarejestrowany. Wolna maszyna przybędzie w ciągu siedmiu minut”.

– Dziękuję – powiedział grzecznie Vic i skinął mi głową. – Tak się to robi. Ale ty wzywaj flaer zielonym guzikiem, wtedy nie sprawdza się posiadania Znaku. I tak nie będziesz czekał dłużej niż godzinę.

– Dobrze.

Vic usiadł na trawie; po chwili wahania usiadłem obok. Nie dawało mi spokoju jedno pytanie, ale bardzo nie chciałem go zadać.

– Pytaj – powiedział nagle Vic.

– Dlaczego zajmujesz się takimi głupotami? Dziadek to rozumiem, tęskni za swoją młodością. Andriej i reszta lubią… zabawy na świeżym powietrzu w romantycznym otoczeniu. A co ciebie tu przywiało?

Vic popatrzył na mnie niepewnie.

– Nie wiem, czy to będzie zrozumiałe.

– Spróbuj wyjaśnić, może zrozumiem. Jestem domyślny.

– Jest mi niewygodnie. Wszędzie i zawsze. A kiedy wędruję z roaderami, jest trochę lżej.

Rysy mu się wyostrzyły. Ciekawe, ile on ma lat? To nawet nie akceleracja, diabli wiedzą co…

– Zrozumiałem cię, Vic.

– Tak? To może mi wyjaśnisz?! Bo ja nie rozumiem! – krzyknął Vic nieoczekiwanie cienkim, obrażonym głosem. – W czym jestem gorszy od innych?

– W niczym, głuptasie.

Nagle ogarnęło mnie współczucie dla tego naburmuszonego dzieciaka. Współczucie i czułość…

– Może nawet jesteś lepszy od innych, Vic. Jesteś sensem, czujesz emocje innych ludzi, ich ból i smutek. I nie wiesz, jak sobie z tym poradzić, bo do tego trzeba być dorosłym, a nie posiadaczem Znaku.

– Uważasz, że wszystkim jest źle? – zjeżył się Vic. – Nie rozumiem! Przecież są zadowoleni!

– Może to leży głębiej niż zadowolenie.

Vic wstał i poruszył ramionami, układając wygodniej plecak.

– Twój flaer. Poradzisz sobie ze sterowaniem? Obejrzałem się – od strony jeziora sunęła półprzeźroczysta maszyna w kształcie wielkiej kropli wody.

– Mam nadzieję. Nie lecisz?

– Nie. Idę.

Wsunął ręce do kieszeni i powiedział półgłosem:

– Leć. Dokonaj swoich czynów. Wylecz ludzkość.

– Jestem lekarzem amatorem, Vic. Ale zdarzało się, że nastawiałem zwichnięcia.

Vic uśmiechnął się.

– No i dobrze. Szkoda, że się więcej nie zobaczymy. Przy tobie nie sposób się nudzić.

– Dlaczego się nie zobaczymy?

Flaer bezgłośnie zawisł obok nas. Podniosła się przezroczysta pokrywa kabiny.

– Jestem sensem, Siergiej, i umiem czytać nie tylko emocje. Nie oglądałem mapy. I tak wiedziałem, że tu jest punkt łączności…

– Wiatru w twarz, roaderze.

– Wiatru w twarz. Wiesz, skąd się wzięło nasze pożegnanie?

– Nie.

– Dopóki jest słońce i powietrze, zawsze jest wiatr… Przeczytaj Księgę Gór, Siergiej. Pomoże ci zrozumieć.

Загрузка...