Daj mi szkatułę. Głos Strattona zabrzmiał jak kategoryczne żądanie. Zoe w ogóle nie zareagowała. Klęczała na pokrytej drobinami soli posadzce solnej komnaty obok zwiniętego w kłębek Setha, wstrząśniętego do głębi tym, że ledwo uszedł z życiem. Przecisnąwszy się między wrotami, padł twarzą do ziemi wśród szczątków zmarłych dawno temu żołnierzy SS. Leżał na szkatule i dyszał ciężko wyczerpany nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Nigdy już nie zapomni Gunthera przygwożdżonego do solnej ściany, i to niejeden, lecz dwa razy. Na zawsze zapamięta jego oczy i drgawki targające jego prawą ręką.
– Daj mi szkatułę, natychmiast! – ponownie zażądał Stratton.
– Chrzań się – odwarknęła Zoe. Pochyliła się nad Sethem, a łzy ulgi i wdzięczności zaiskrzyły się w ich oczach.
– Dzięki Bogu jesteś bezpieczny.
– Szkatuła! Natychmiast! – Głos Strattona stawał się coraz bardziej natarczywy.
Zoe odwróciła się rozwścieczona, lecz pełne furii słowa zamarły jej na ustach, kiedy zobaczyła lufę pistoletu skierowaną wprost na nią. W drugim ręku Stratton trzymał latarkę, której światło skierował na jej twarz. Zmrużyła oczy oślepiona.
– Co…?
– Podaj mi szkatułę – powtórzył raz jeszcze agent Biura Bezpieczeństwa Narodowego. – Natychmiast!
W ciemności dosłyszeli odgłos szurania butów o ziarnistą posadzkę.
– A ty, ojcze – Stratton oświetlił Morgena – stój w miejscu, bo inaczej cię zastrzelę.
Stary ksiądz zatrzymał się. Seth usiadł.
– Nie ruszaj się! – rozkazał Stratton. – I nie rób żadnych głupstw.
Seth podniósł wzrok, przez moment jeszcze oszołomiony, ale nowe zagrożenie sprawiło, że szybko rozjaśniło mu się w głowie.
– Natychmiast – ponaglił agent, z trudem skrywając zniecierpliwienie. – Podaj mi szkatułę.
Zoe spojrzała na Setha, który skinął głową.
Kiedy nachylała się szkatułę, Seth kątem oka dostrzegł pistolet w skórzanej kaburze, wciąż doczepionej do pasa martwego esesmana.
Stratton odebrał cenną zdobycz i cofnął się na jakieś sześć metrów; z tej odległości każdy strzał był pewny.
– A teraz wyłączcie latarki i rzućcie je do mnie. Wykonali polecenie. Zebrał latarki i ułożył je na ziemi.
Niech ojciec przejdzie na ich stronę i usiądzie obok nich. Morgen podszedł do Setha i Zoe. Spojrzał, a Seth skinął głową, dając mu znak, żeby usiadł.
– Nie chciałem… – zaczął Stratton, z trudem wydobywając słowa… – Nie chciałem, żeby sprawy przybrały taki obrót.
Zdjął ciężki plecak, a Seth wykorzystał ten moment, by przesunąć się nieco w stronę pistoletu.
– Stawiamy jednak czoło sprawie natury duchowej o ogromnej wadze, która dotyczy milionów wiernych – prze mawiał już bardziej zdecydowanie Stratton. Klęczał obok plecaka i jedną ręką rozpinał paski. – Kilka ludzkich istnień – wliczając w to także moje – niewiele znaczy w porównaniu z milionami.
Otworzył górną klapę plecaka i wolną ręką zaczął wyciągać z niego zawartość: apteczkę pierwszej pomocy, koc, butelki z wodą, liofilizowane jedzenie oraz małą kuchenkę na butan.
– Ale czyż prawda nie jest ważniejsza? – zapytał Morgen tak spokojnie, jak przemawiać może wyłącznie ktoś, kto od dawna przestał bać się śmierci.
– Prawda? Nie jestem pewien, czym jest prawda; wątpię nawet, czy prawda ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie. – Głos Strattona stawał się coraz bardziej piskliwy. – Wiem, że wiara w określone i stałe dogmaty dla większości ludzi jest czymś najważniejszym. Rzeczą okrutną byłoby pozbawianie ich te go duchowego komfortu jedynie po to, żeby zadziwić świat kolejnym religijnym, niejednoznacznym odkryciem, choćby jego prawdziwość nie budziła wątpliwości.
Seth centymetr po centymetrze przybliżał się do kabury, chwycił ją za węższy koniec i zaczął ciągnąć w swoją stronę. Zdumiał się, jak było to łatwe. Wyobrażał sobie, że mundur wypełniony kośćmi jest równie ciężki jak zwłoki.
Morgen otworzył usta, chcąc coś odpowiedzieć, lecz Stratton skierował gniewnie pistolet w jego kierunku.
– Nie, ojcze! – warknął. – Nie opóźniajmy tego, co jest nieuniknione. Nie mogę was tutaj zostawić, żebyście umarli z głodu, jak te nieszczęsne dusze – machnął ręką, pokazując szkielety rozrzucone po komnacie. – Nie jestem sadystą. Konanie z głodu jest długie i bolesne.
Znów zamilkł na moment.
– Ale nie martwcie się – powiedział, pochylając się i usiłując uchwycić szkatułę, która okazała się wyjątkowo nieporęczna. – Każdy z was otrzyma po dwie kule w nasadę czasz ki. Nawet nie poczujecie bólu. I nie będę pierwszym, który zabija w obronie wiary.
Seth delikatnie odpiął zatrzask kabury. Rozległo się ciche trzaśniecie. Stratton był jednak zajęty pakowaniem szkatuły do plecaka i nawet nie zwrócił na to uwagi. Seth wyciągnął pistolet. Poczuł w dłoni twardą i chłodną rękojeść.
Stratton zdołał w końcu wsunąć szkatułę do plecaka, na wierzch wrzucił latarki i usiłował zapiąć paski. Seth szturchnął wylotem lufy najpierw Morgena, potem Zoe. Kiedy spojrzeli na niego, skierował wzrok na pistolet. Miał nadzieję, że się domyśla i rzucą się w mrok, kiedy nadejdzie właściwy moment.
A stało się to bardzo szybko. Stratton zapiął paski, dźwignął plecak i przełożył jedną rękę pod paskiem. Żeby dopasować pasek po drugiej stronie plecaka, musiał na chwilę przełożyć pistolet do lewej ręki.
Seth patrzył i czekał. Wyczucie chwili rozstrzygało o wszystkim. Wyczucie chwili oraz nabój w starym rewolwerze. Stratton wyregulował lewy pasek i przesunął go tak, by móc przełożyć prawą rękę. Lewa dłoń chwyciła pistolet i przez krótki moment żaden z jego palców nie znajdował się na cynglu.
Teraz! Seth podniósł rewolwer, popychając jednocześnie Zoe ramieniem, tak że potoczyła się na bok, poza snop światła.
Stratton był wyraźnie zaskoczony tym, że zakładnicy nie siedzą bez ruchu, ale gdy dostrzegł pistolet w dłoni Setha, w jego oczach pojawił się strach. Wypalił pierwszy, lecz celował zbyt nerwowo i chybił. Morgen padł na ziemię, kryjąc się w ciemności. Razem z Zoe rzucili się w kierunku sterty ludzkich kości, mając nadzieję, że znajdą tam broń.
Seth odciągnął kurek i wycelował w klatkę piersiową Strattona. Pociągnął za spust. Rozległo się głuche, mechaniczne stuknięcie iglicy uderzającej o nabój niewypał. W uszach Setha zabrzmiało to jak śmiertelny jęk. Przeturlał się poza snop światła latarki Strattona, agent zdążył przełożyć pistolet do prawej ręki i ponownie wystrzelić. Kula wyryła głęboki żleb w posadzce tuż obok stopy Setha.
Seth ponownie strzelił. Tym razem pistolet zadziałał, kula jednak chybiła celu. Trafił w ścianę, która rozprysnęła się gradem solnych kryształków, błyszczących w świetle latarki. W tym nienaturalnym świetle Seth dostrzegł, że Stratton biegnie w kierunku wyjścia z komnaty. Snop światła skierowany był bezpośrednio na korytarz, który wychodził z solnej komnaty. Ściany korytarza były oświetlone, ale wnętrze komnaty pogrążyło się nagle w głębokiej i bezkształtnej ciemności.
Nagle po swojej lewej stronie Seth dosłyszał huk wystrzału i w błysku światła z wylotu lufy dostrzegł biały gejzer soli wyrwany ze ściany tuż za plecami Strattona.
– Seth? – Był to głos Zoe.
– Tutaj – zawołał.
Po chwili znowu byli razem.
– Ridgeway! – Tym razem był to głos Strattona. – Ridgeway, zostało mi jeszcze sporo amunicji. To są ostre naboje i z pewnością nie zawiodą. Jeśli ruszysz w pościg za mną, za czekam na ciebie w ciemności. Nigdy nie zdążysz dostrzec mnie na czas. Wiem, którędy musisz iść, by wydostać się na zewnątrz.
– Stratton – zawołał Seth, ale nie usłyszał odpowiedzi. Stali razem, bojąc się nawet szepnąć, by nie naprowadzić Strattona. Czy czekał na nich gdzieś poza zasięgiem światła latarki? Siedzieli tak długo, aż światło latarki, początkowo jaskrawoniebieskie, zaczęło blaknąć i zmieniać kolor na żółty. Zapadła ciemność. Teraz nie mieli szans na wyjście z kopalni szlakiem oznaczonym sproszkowaną sadzą.
W końcu Seth wstał, trzymając w jednej dłoni pistolet. Czy światło latarki miało być przynętą? Czy szczur umierający z głodu został w końcu zmuszony ruszyć i chwycić ser znajdujący się w pułapce? Po chwili wsunął parabellum za pasek spodni, ruszył biegiem w stronę latarki, chwycił ją i odskoczył w bok, starając się w locie wyłączyć latarkę i jednocześnie czekając na huk wystrzału i uderzenie kuli.
Lecz huku nie było. Jednym dźwiękiem, jaki dobiegał z ciemności, był jego własny, zdyszany oddech. Czy Stratton odszedł? Jeśli gdzieś tam czekał na nich, zginą. Ale z pewnością umrą, jeśli takiej próby nie podejmą. Chcąc oszczędzać słabnące baterie, zapalił latarkę tylko na moment, by upewnić się, gdzie są Morgen i Zoe. Potem wyłączył ją i ruszył w ich kierunku.
Ciemność była ich przyjacielem, bo mogli się w niej skryć. Ale ciemność była równocześnie ich wrogiem; w mroku czyhały na nich pułapki pozostawione przez wrogów dawnych i nowych.
Zabrali ze sobą wodę, kuchenkę turystyczną, linę, która wciąż jeszcze była przywiązana do drzwi skarbca, oraz jeden z koców, które Stratton wyrzucił ze swego plecaka.
Seth zapalił kuchenkę i w łagodnym niebieskim świetle płomienia ruszyli w drogę szlakiem zrobionym z sadzy. Anemiczne światło doprowadziło ich aż do rozległego pola minowego. Seth zapalił latarkę i krok po kroku przebyli niebezpieczny odcinek.
Resztę drogi pokonali bez większego trudu, przede wszystkim dzięki szlakowi sadzy, który wskazywał obejścia min i innych pułapek. W kilku miejscach Stratton wyraźnie starał się zetrzeć czarny pył, lecz bezskutecznie. Usiłował też odciąć im powrotną drogę, wyciągając deski tworzące kładkę nad rwącym podziemnym potokiem w tunelu, ale wystarczyło kilka rzutów lassem z liny taterniczej i Seth zdołał uchwycić koniec jednej z desek. Potem przeciągnął ją na swoją stronę. Wreszcie przewiązany liną w pasie przeszedł po tej kołyszącej się kładce, asekurowany przez Zoe i Morgena. Kiedy znalazł się już po drugiej stronie, przerzucił pozostałe deski, żeby Zoe i ojciec Morgen mogli bezpiecznie przejść.
Zapadał już zmrok, gdy dotarli do wyjścia. Burza śnieżna całkowicie ustała, nad głową mieli bezksiężycowe niebo rozjaśnione gwiazdami. Ostry wiatr lamentował żałośnie w konarach drzew.
Jeden ze skuterów śnieżnych zniknął, w pozostałych Stratton wyjął przewody rozdzielaczy; musiał je zabrać albo gdzieś je rzucił.
Seth pomyślał chwilę, potem wyciągnął z jednego skutera świecę zapłonową i zaniósł ją do drugiego pojazdu, połączył pierwszy skuter z rozdzielaczem i potem z cewką wysokiego napięcia. Silnik zaryczał, kiedy nacisnął rozrusznik.
Wszyscy troje wsiedli na skuter, Seth zajął miejsce za kierownicą.
– Pojechał do Innsbrucku – odezwał się Morgen beznamiętnym głosem, przerywając grobową ciszę. – Stratton pojechał do Innsbrucku.
– Skąd ojciec wie? – Seth usiłował przekrzyczeć ryk skutera.
– Brown.
– Co? Nie rozumiem.
– Powiedziałem panu, że kiedyś wyjaśnię, co znaczy to słowo, czyż nie tak?
Seth przytaknął, chociaż zastanawiał się, czy wydarzenia dnia nie pomieszały staremu księdzu w głowie.
– To nie chodziło o kolor – tłumaczył cicho Morgen.
Seth wyłączył silnik, chcąc słyszeć lepiej.
– To chodziło o Brauna. Braun. Tamten ksiądz w Amsterdamie wypowiedział to słowo tuż przed śmiercią, jak gdyby wskazując winnego. Modliłem się, żebym się mylił, ale wszystko wskazuje na to, że tak właśnie jest.
Morgen skierował na Setha oczy, w których malowało się cierpienie.
– Braun mieszka pod Innsbruckiem. Stratton zabrał Pasję Zofii do niego. Musimy tam jechać.
Seth czekał na dalsze informacje, lecz Morgen zamilkł. Ponownie więc uruchomił silnik skutera i skierował pojazd w dół zbocza.