Rozdział 1

Zoe Ridgeway poczuła te woń już w chwili, gdy przekroczyła próg imponującej szwajcarskiej rezydencji. Usiłowała przekonać siebie, że to tylko sprawa wyobraźni, ale nawet dawno zaginione płótno Rembrandta, zawieszone jakby od niechcenia w holu, nie potrafiło zagłuszyć myśli, że mieszka tu śmierć.

– Herr Max z niecierpliwością czeka na panią – oficjalnie oznajmił po angielsku, choć z dziwnym akcentem, wysoki mężczyzna, kłaniając się przed nią sztywno w pasie. – Proszę iść za mną.

Mijali eleganckie, wysokie pokoje o białych ścianach obwieszonych arcydziełami. Zoe domyśliła się, że ten muskularny, szeroki w barach mężczyzna nie był wyłącznie kamerdynerem, bo kiedy pochylił się, by podnieść z podłogi jakiś papierek, przez frak odcisnęły się paski kabury na ramię. Była w końcu żoną faceta, który nosił kiedyś broń i nauczyła się niemal bezbłędnie to rozpoznawać.

Podążając za ochroniarzem, za wszelką cenę starała się ukryć podniecenie. Jako historyk sztuki i marszand przywykła do tego, że przez jej ręce przechodziły bezcenne skarby sztuki z całego świata, w końcu arcydzieła były niemal jej chlebem powszednim. A jednak, gdy rozpoznawała obrazy wielkich mistrzów, zawieszone bez ładu i składu jeden obok drugiego w salonie, przez który właśnie przechodzili, z trudem powstrzymywała się przed okazaniem podziwu. Na jednej ze ścian dostrzegła wiszące nad pozłacanym klawesynem płótno Tintoretta, zaginione w pierwszych latach II wojny światowej. Obok Chagall, rzekomo strawiony przez płomienie podczas nazistowskiej kampanii skierowanej przeciwko sztuce dekandenckiej. Przy dźwiękach radosnej symfonii na smyczki napawała oczy widokiem kolejnych, wprawiających w osłupienie dzieł.

W pewnej chwili ochroniarz dał gestem znak, żeby zaczekała. W drugim końcu pokoju dostrzegła Willego Maxa siedzącego bezwładnie w wózku inwalidzkim stylizowanym na Bauhaus; sprawiał wrażenie raczej umarłego niż żywego.

Kamerdyner podszedł do wózka, pochylił się i coś szepnął. Willi Max usiadł prosto, ożywiony nagle niczym marionetka pobudzona do życia.

– Witam w moim domu – odezwał się ciepłym, zadziwiająco mocnym głosem.

Ochroniarz popychał wózek w kierunku Zoe. Zobaczyła starca o pomarszczonej twarzy, którego oczy emanowały zimnym, błękitnym blaskiem lodowca oświetlonego promieniami słońca. Wyciągał przed siebie rozdygotaną rękę.

– Ogromnie się cieszę, że zdołała pani przyjechać w tak krótkim czasie od mojego zaproszenia.

Zoe uścisnęła jego dłoń; była sucha, lekka i wiotka, jak gdyby życie już ją opuściło.

– To dla mnie zaszczyt – wyznała szczerze.

Twarz Maxa pozostała nieruchoma, ale w oczach pojawił się błysk aprobaty.

– Niech pani przestanie! Zostało mi niewiele czasu, a do zrobienia jest dużo.

Na jego znak ochroniarz obrócił wózek i skierował go w kierunku regału z książkami. Zoe ruszyła za nimi. Mężczyzna odsunął na bok segment regału i ukazały się ukryte drzwi. Przyklęknął przed klawiaturą systemu alarmowego, umieszczoną na wysokości wózka inwalidzkiego, i na moment zatrzymał się, jakby powtarzał zapamiętaną sekwencję cyfr. Kiedy wystukiwał kod, miękkie tony wypełniły pokój. Zoe poczuła, że jej dłonie zrobiły się wilgotne z wrażenia. Rozczapierzyła palce i, starając się, by wyglądało to na bezwiedny ruch, wytarła je o długą, szarą, plisowaną spódnicę. Rozejrzała się dookoła, a muzyka brzmiąca w jej głowie zmieniała się, kiedy przechodziła do kolejnych płócien.

Starała się zapisać w pamięci to, co zobaczyła do tej pory; na tym etapie nie mogła jeszcze sporządzać notatek. Max zdawał sobie w pełni sprawę, jakie wrażenie wywiera na ludziach jego kolekcja dzieł sztuki, dlatego wyraził życzenie, żeby obejrzała arcydzieła, zapominając na moment, kim jest z zawodu. Nie po raz pierwszy klient usiłował tak właśnie wpływać na jej oszacowania i, jak zwykle, była przygotowana na taką ewentualność. Kiedy ochroniarz wybierał cyfry na klawiaturze, a Max spoglądał w inną stronę, wsunęła dłoń za połę marynarki i upewniła się, że miniaturowy magnetofon wciąż jest włączony.

Zoe zawsze kochała sztukę, a początkowa pasja przeistoczyła się z czasem w profesję. Mimo satysfakcji, jaką dawało jej życie spędzane wśród najpiękniejszych obiektów i historycznych dzieł, nigdy jednak nie przestała marzyć o odkryciu zakopanego skarbu: wydobyciu nieznanych dotąd bezcennych dzieł sztuki, których wartości nie dałoby się oszacować.

Tymczasem to skarb ją odkrył.

Niecałe czterdzieści osiem godzin temu Willi Max zatelefonował do niej, prosząc o wybaczenie, kiedy poinformowała go, że w Los Angeles jest akurat środek nocy, z czego zresztą najwyraźniej zdawał sobie sprawę, i bez najmniejszego śladu emocji w głosie powiedział:

– Umieram. Pozostało mi niewiele czasu; i musiałem zadzwonić, zanim się rozmyślę albo…

Nie dopowiedział tego, co było oczywiste.

Zoe nigdy nie słyszała o Willim Maksie i już miała odłożyć słuchawkę, przekonana, że ktoś stroi sobie żarty przez telefon, lecz jego nienaganna angielszczyzna z wyraźnym niemieckim akcentem oraz niebudząca wątpliwości szczerość sprawiły, że nadal słuchała, chociaż oczy same jej się zamykały.

– Chciałbym osobiście załatwić sprawy związane z pozo stawianą przeze mnie spuścizną – oznajmił Max.

Spuścizną. Nie kolekcją. Zoe przypomniała sobie teraz jego słowa i w końcu zaczęła pojmować ich prawdziwy sens.

Tamtej nocy, gdy Max zaoferował jej stawkę dziesięciokrotnie większą od jej normalnego honorarium, jeśli tylko rzuci wszystko i przyleci do Zurychu, sen w jednej chwili się ulotnił.

– Doszły mnie słuchy, że jest pani najlepszym historykiem sztuki i brokerem na świecie – ciągnął Max. – I uczciwym… Uczciwym. Pragnę, by moją kolekcję potraktowano w sposób uczciwy… w aspekcie moralnym.

Na dłuższą chwilę zaległa cisza. Zoe zastanawiała się nawet, czy mężczyzna jeszcze tam jest, ale wtedy usłyszała w słuchawce spazmy kaszlu.

– Czytałem wszystkie pani opublikowane prace – odezwał się znowu – nawet książki…

Znów przerwał mu kaszel, tym razem na krótko.

– I wszelkie artykuły poświęcone pani osobie… jestem przekonany, że rozumie pani. Zrozumienie jest bowiem nie zbędne.

I jak gdyby wyczuwając wciąż jeszcze tlącą się w niej niechęć, Max przeciągnął ją ostatecznie na swoją stronę informacją, że gotów jest zapłacić także znaczącą sumę jej mężowi za konsultację, z uwagi na fakt, iż w jego kolekcji znajdowały się również eksponaty wymagające ekspertyzy badacza biegłego w tematyce religijnych manuskryptów oraz relikwiarzy. Ta dziedzina nie była jej mocną stroną, o czym Max wyraźnie wiedział, dlatego Zoe często pracowała razem z mężem, Sethem Ridgewayem, profesorem filozofii i religioznawstwa na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles. Seth specjalizował się w okresie szczególnie intensywnego rozwoju religii, czyli w latach od 500 roku p.n.e. do 700 roku n.e.

Jej zadumę przerwał długi, niski dźwięk wyłączanego systemu alarmowego. Zoe obserwowała, jak ochroniarz otwiera drzwi. Max wydawał się niezwykle ożywiony, z wielkim wysiłkiem niemal wyprostował się na wózku.

– Damy przodem, moja droga – odezwał się szarmancko.

Zoe spojrzała na ochroniarza, który zaprosił ją do środka lekkim ukłonem i skinieniem głowy.

Pomieszczenie było bardzo wysokie, jakieś dwanaście metrów. Ściany pomalowano na kolor złamanej bieli, co miało ułatwić skupienie uwagi na znajdujących się tu eksponatach. Każde z widzianych przez nią pomieszczeń w rezydencji przypominało połączenie galerii muzealnej i magazynu – znajdowało się w nich tyle dzieł sztuki, że nie można było skoncentrować się na nich w pełni. Kiedy zaczęła przyglądać się z bliska dziełom zgromadzonym w tej sali, poczuła, jak jej ciało przebiegają elektryzujące dreszcze. Miała oto przed sobą legendarne płótno Vermeera, które opisywał w swoich listach, ale którego nikt nigdy nie widział.

I znów usłyszała muzykę, niebiańskie wprost brzmienie instrumentów smyczkowych, wobec których zniknęły ostatnie przebłyski akademickiego obiektywizmu. Jej dusza otworzyła się na piękno sztuki i piękno muzyki rodzącej się gdzieś w jej wnętrzu.

Podeszła do płótna i pozwoliła, by przemówiły do niej niepowtarzalne światłocienie. Niewiarygodna głębia i perspektywa zapraszały do wkroczenia w głąb sceny. Oderwała wzrok od Vermeera i spojrzała na gablotę, w której leżał kodeks Leonarda; jeśli pamięć jej nie myliła, nie było go wśród dokumentów dotąd opisanych czy znanych. Obróciła się powoli, a jej wzrok kierował się na kolejne obiekty: nieznane dzieło van Gogha, obraz Picassa uznany za zniszczony oraz egzemplarz Tory ze Świątyni Króla Salomona.

Zoe obeszła dookoła ogromną salę przekonana, że śni na jawie. Bibliofilskie białe kruki zapełniały regały z książkami; bezcenne manuskrypty i zwoje z czasów starożytnych z trudem mieściły się w szklanej gablocie. Teksty religijne odnalezione w grotach i ruinach przez grasujących pod osłoną nocy Beduinów, którzy odsprzedawali je potem na czarnym rynku, i to setki lat przed odkryciem zwoi znad Morza Martwego.

Każdy z tych eksponatów mógłby stanowić największą atrakcję niejednego muzeum. A wszystkie razem? Poczuła zawrót głowy.

Stanęła przed Maxem. W jego twarzy dostrzegła zadowolenie wynikające z podziwu, jaki zgromadzone przez niego dzieła sztuki wzbudziły w znawczyni słynącej w świecie z tego, że niełatwo ją czymś zadziwić.

– Nie bardzo wiem, co powiedzieć. – Zoe szukała odpowiednich słów. Czuła, że pieką ją policzki i za wszelką cenę starała się odzyskać panowanie nad sobą.

– Jestem przekonany, że słowa najczęściej nie oddają uczuć – skomentował Max.

Spoglądał do góry i wyraźnie nie był w stanie opanować drżenia głowy. Chcąc mu ulżyć, Zoe Ridgeway usiadła na stojącej w pobliżu sofie w stylu Mięsa van der Rohe; wciąż nie mogła przywyknąć do bogactwa zebranych tu skarbów.

Max skinieniem głowy oddalił ochroniarza, który wychodząc, zamknął za sobą drzwi zabezpieczone szyfrem.

– Rozumie już chyba pani, że nie jest to kolekcja, lecz dziedzictwo. – Max wyrzucał z siebie słowa krótkimi partia mi, w przerwach między nieregularnymi oddechami. – Pragnę, żeby to pani dopomogła mi odpokutować za nie.

Zoe spojrzała pytająco.

Max zamknął oczy na dłuższą chwilę, potem kontynuował.

– Przed ponad pół wiekiem służyłem jako żołnierz w armii Trzeciej Rzeszy, w Wehrmachcie. Byłem jednym z tysięcy zmuszonych do służby w austriackich górach, na południe od Monachium, w regionie słynącym z licznych kopalni soli.

Hitler splądrował wielkie europejskie galerie sztuki i w kopalniach właśnie ukrył zrabowane dzieła. Byłem świadkiem wielu budzących grozę zdarzeń, a szczególnie jedno z nich stało się dla mnie sekretem trudnym do zniesienia.


Atak kaszlu znów szarpnął słabowitym ciałem starego człowieka i natychmiast pojawił się ochroniarz. Max wziął głęboki oddech i machnięciem ręki kazał mu się oddalić.

– Kiedy dotarli tam alianci, ja i wielu moich towarzyszy uciekliśmy, zabierając ze sobą tyle dzieł, złotych monet, manuskryptów i relikwiarzy, ile tylko byliśmy w stanie unieść. Ruszyłem w stronę Zurychu i dzięki pomocy wielu ludzi, którzy dotarli tam przede mną, rozpocząłem nowe życie. Odsprzedałem część przywiezionych dzieł sztuki, ale uzyskane w ten sposób pieniądze, przeznaczyłem na odkupienie kolejnych dzieł i wartościowych eksponatów od tych, którzy przybyli tu po mnie.

– Były to ciężkie czasy – kontynuował opowieść Max. – Rynek był zalany towarem, gotówki jak na lekarstwo, najważniejsze było przetrwać. Zbiory, które widzi pani przed sobą, zostały kupione za śmiesznie małe pieniądze dla kogoś takiego jak ja, kto na dodatek był przygotowany na wykorzystanie każdej nadarzającej się sposobności. Zachowywałem, co mogłem, i pozbywałem się tego, co trzeba, żeby zdobyć środki na przetrwanie… oraz na zdobywanie dalszych dzieł.

Max rozejrzał się po galerii, a w jego oczach pojawiły się łzy.

– Widzi pani, musiałem tak robić. Zakochałem się w sztuce. To sztuka zawsze mnie posiadała, nigdy na odwrót.

Zoe przytaknęła, czuła, jak jakaś niepowstrzymana siła ciągnie ją ku wspaniałościom zebranym w tej sali. Kolejny raz głęboki kaszel szarpnął torsem starca.

– To grzech, i jestem tego świadom, że wszystko to od tak dawna znajduje się w moim posiadaniu i bardzo pragnę, że by pomogła mi pani odpokutować.

Zoe spojrzała zdumiona.

– Większość tych dziel sztuki pochodzi z grabieży. Chcę, że by zwróciła je pani prawowitym właścicielom lub ich potom kom. Zrobiłem już stosowny przelew na konto w Zurychu…

Przez chwilę szukał czegoś pod kocem narzuconym na nogi, wreszcie wyciągnął kopertę i podał Zoe. Wpatrywała się w nią z rezerwą.

– Konto jest na nazwisko pani oraz pani męża; każde z was może z niego korzystać. Na koncie znajduje się kwota kilkakrotnie wyższa, niż wyniosłaby zwyczajowa prowizja od sprzedaży zebranych tu dzieł sztuki.

Znów zakręciło jej się w głowie. Musiała to być kwota rzędu dziesiątków milionów dolarów.

– Jeśli nie zdoła pani odnaleźć prawowitych właścicieli, wtedy moim życzeniem jest, żeby osobiście podjęła pani decyzję, do którego państwowego muzeum powinny trafić te dzieła sztuki jako darowizna. W moim testamencie przewidziałem też odrębną prowizję, która pokryje wszelkie koszty związane z tym przedsięwzięciem.

Zoe otworzyła usta, ale nie zdołała wydusić nawet jednego słowa.

Max pokręcił przecząco głową.

– Nie – oświadczył. – Niech pani przemyśli propozycję. Proszę się z nią przespać, porozmawiać z mężem. Muszę bowiem dodać, że ze zleceniem wiąże się jeszcze trudniejszy do udźwignięcia balast odpowiedzialności, który chciałbym złożyć na wasze barki; większy, ważniejszy i trudniejszy do podołania niż to, co wiąże się ze wszystkimi zebranymi tu dziełami sztuki. Chodzi o pewien sekret z czasów starożytnych, o religijną prawdę, o wiedzę, która może zmienić całkowicie bieg ludzkich spraw.

– Słucham…?

– Na stole obok pani…

Zoe spojrzała we wskazanym kierunku i dopiero teraz spostrzegła skórzaną aktówkę.

– Proszę to wziąć i przekazać mężowi. Z tego co wiem, dobrze zna starożytny język grecki.

Zoe przytaknęła w osłupieniu.

– Z pewnością będzie chciał to przeczytać jak najszybciej.

Ostry spazm kaszlu znów przerwał słowa Maxa.

– Wyślę również pani pocztą kurierską dodatkowe materiały, które muszę wydobyć z lepiej strzeżonego miejsca.

Lepiej strzeżonego niż ta rezydencja? Cóż na Boga mogło być cenniejsze od zebranych tu skarbów?

Max spojrzał na nią.

– Właśnie teraz, w tym momencie, postanowiłem, że wyślę pani ten materiał.

– Dlaczego?

– Ponieważ dostrzegam w pani oczach prawdę – odparł. – Kiedy dotrze do pani, proszę to zweryfikować. Niech pani porozmawia z mężem. Podejmując decyzję, oboje musicie być szczerzy. Proszę przyjechać do mnie jutro i przedstawić decyzję; potem będziemy mogli rozpocząć pracę.

Загрузка...