Rozdział 28

– Pogadać? Niech pomyślę, czy jest o czym.

Marnie go słyszałem: znów w użyciu był nadajnik z odczepioną anteną. Chyba doręczny radmor. Gdyby rozmawiał przez hełmofon i podłączoną do niego radiostację pokładową, w tle nie byłoby aż tak silnego akompaniamentu silnika.

Potem zaczął myśleć i zrobiło się cicho. Uniosłem noktowizor, poszukałem śladów kurzu na północy. Bo byli już tam: na północ od nas, dokładnie na trawersie. Gdybym postawił na prostacki wyścig ku rzece, startowalibyśmy z równorzędnych pozycji, bez metra przewagi. I raczej bez szans na zwycięstwo: mieli lepszego kierowcę, a w odwodzie, kawałek z prawej, całkiem przyzwoitą drogę.

Nie dostrzegłem chmury kurzu. Może już teraz sięgnęli po odwód i gnali właśnie na zachód odległym o kilometr czy dwa szlakiem. Wystarczy wyprzedzić ściganego, potem skręcić, ustawić się na jego przewidywanym kursie i poczekać: zwierzyna, oglądająca się i celująca za siebie, czyli praktycznie bezbronna, sama wlezie łowcy na widelec.

Wątpiłem jednak, by Student na to poszedł. Kara-Kum to kawał piaskownicy. Póki jechaliśmy po bezdrożu, trudno było mówić o jakimś racjonalnym, a więc przewidywalnym kursie. Wystarczy, że skręcimy o kilkanaście stopni – i nici nie tylko z zasadzki, ale też z całego polowania. Dopóki nie wiało i piach nie zasypywał śladów, nie sposób było raz na zawsze zgubić niedoszłą ofiarę, obaj jednak wiedzieliśmy, że nie na tym polega przegrana. Musieli nas zabić na odludziu, zanim dotrzemy w zasięg stacji nasłuchowych. Optymalnym sposobem wydawało się trzymanie możliwie blisko i wypatrywanie sposobnej chwili.

„Optymalny” nie znaczy „dobry”. Czekałem spokojnie, mając niemal pewność, że Student odezwie się ponownie. Jechaliśmy tylko trochę wolniej: Kaśka, chyba pozbawiona mojej pewności, większą część uwagi skupiła na nasłuchiwaniu.

– Dobra, Kulanowicz – zaskrzeczały w końcu słuchawki. – Ale nie przez pokładową. Weź radmora i wysiądź.

– „Weź i”?

Połączenie było kiepskie, wyczuł jednak ironię.

– To propozycja – zmienił ton na bardziej polubowny. – Nikomu nie zależy, by ktoś nas nagrał. Ani nam, ani wam.

– To o radiu – zaakceptowałem argument. – A wysiadanie?

– Ledwie cię słyszę. Też wychodzę. – Faktycznie, w mechanicznym akompaniamencie dały się wyczuć zmiany; zabrzęczał też o krawędź włazu czymś metalowym. – To żaden podstęp; jak chcesz, po prostu wyłącz silnik. Ale osobiście odradzam. Możecie mieć kłopoty z zapłonem.

– Dzięki za troskę.

Kaśka, nie pytając o nic, zatrzymała wóz. Silnika, póki co, nie zastopowała. Cóż, miała na głowie hełmofon dowódcy i słyszała każde słowo.

– To nic osobistego. – Oddalał się od swojego bewupa i ten ruch było wyraźnie słychać. – Po prostu z dwojga złego wolę, jak jesteście na chodzie. Czort wie, co zrobicie, jak wam wóz zdechnie. Może coś całkiem głupiego.

Fakt: mogliśmy sklecić najdłuższą możliwą antenę i zacząć wzywać pomocy.

– Fajnie, że zaczynasz się wczuwać w naszą sytuację.

– Cały czas się wczuwałem. Adam, nie żartuję z tym radmorem. Nastaw go na trzeci kodowany. A pokładową wyłącz.

Wyłączyłem. Ale jeszcze nie zdejmowałem hełmofonu.

– Kasia?

– Tak?

– Wyjdziesz ze mną?

– Nawet za ciebie – zażartowała. Tak nieoczekiwanie, że w pierwszej chwili nawet nie zrozumiałem. – Ty tu wydajesz rozkazy.

W tym akurat momencie nie miała racji. Nawet mówić nie mogłem. Siedziałem, lekko znokautowany jej słowami i mieliłem na okrągło jedną myśl: że Ilona nigdy nie pozwoliła sobie na taki żart. Nigdy.

Wygramoliłem się na pancerz z kompletną pustką w głowie. Prawie zapomniałem, po co właściwie. Zdarzały mi się takie chwile, kiedy świat walił się z hukiem, a zza ruin szczerzyła zęby najokrutniejsza z prawd.

NIGDY TWOJA.

To była właśnie taka chwila.

Nienawiści do Studenta, że nie okazał się sprytniejszy i nie wpakował nam rakiety.

Nienawiści do Boga, że nie wysłuchał jedynej w mym życiu modlitwy i nie dał mi jedynej kobiety, o którą prosiłem.

Żalu do Ilony. Że jest taka delikatna, nie wymachuje solniczką w pobliżu otwartej rany, nie daje mi cienia szansy na to, bym i ją choć trochę znienawidził.

– Adam?

Dość tego. Nie myśleć. Nie o rzeczach ważnych. Zająć głowę głupstwami. Wojną.

Workiem pieniędzy. Ludźmi, którzy chcą mnie zabić, i tymi, którzy tylko spróbują wpakować mnie do więzienia. Głupstwami.

Nie myśleć o niej.

Wyjąłem z kieszeni zestaw nagłowny, wetknąłem końcówkę kabla w gniazdko radmora.

Uniosłem palec do ust, nakazując Kaśce milczenie, potem rozgiąłem obejmę i podałem dziewczynie jedną ze słuchawek.

– Mamy dwa strzały na jeden wasz – przystąpiłem do licytacji. Chyba nie takiego wstępu oczekiwał. Musiałem trochę poczekać na odpowiedź. – Nie żartowałem z tymi przeciwpancernymi. Naprawdę zwinąłem kilka ze stara.

– Powiedzmy, że wierzę – rzucił chłodno. – To i tak dwa dwa. Tamta Malutka nie była ostatnia.

– Nie wierz. Podjedź i sprawdź. A jeśli liczyć pepeki, to trzy dwa. Nadal prowadzimy.

– Nie pieprz. Z tego trzeba umieć strzelać.

– Też się bawiłem komputerem.

W części stołówki pełniącej funkcję świetlicy mieliśmy jeden ogólnie dostępny. Chłopcy grali na nim, zabijając nudę, ale oficjalnie służył do szkolenia. Między innymi celowniczych bewupów. Specjalny program pozwalał operatorom strzelać wirtualnymi rakietami do wirtualnych czołgów, a całość opisana była cyrylicą i tak toporna od strony graficznej, że aż budząca szacunek. Z daleka pachniało toto jakąś protezą opracowaną przez fachowców na potrzeby armii rosyjskiej, która Malutkich miała w poradzieckich arsenałach od groma, natomiast porządnych trenażerów mało. Przeszkoleni na profesjonalnym sprzęcie celowniczowie bewupów twierdzili, że program jest niezły i całkiem realistycznie oddaje zachowanie jeśli nie prawdziwych pocisków, to przynajmniej ich elektronicznych odwzorowań.

– No to wiesz, jak często się trafia. – Student zaskoczył mnie pobrzmiewającym w głosie zadowoleniem. – Ale może nie wiesz, że tylko na stojąco. Jak wóz jedzie, to za cholerę. A wy musicie jechać, prawda? Ja wybieram moment, więc pierwszy się zatrzymuję, strzelam i trafiam.

Tak to się skończy.

– Rozejrzyj się – zaproponowałem. – Widzisz te wydmy?

– Przecież nie mówię, że tutaj. Ale bliżej Murgabu robi się płasko. Mam tu mapę, wiesz?

Dokładną. I znalazłem parę miejsc, gdzie widoczność powinna sięgać dwóch kilometrów. Po prostu poczekam, aż wyskoczycie na taką patelnię.

Kaśka zmarszczyła brwi, posłała mi pytające, podszyte niepokojem spojrzenie. Kleiła się do mnie ramieniem chyba nie bardziej, niż to wymuszał odstęp między słuchawkami, ale dopiero teraz poczułem słaby odór wymiocin. Tam, w bazie, kiedy BWP rozjechał na jej oczach człowieka, rzygnęła sobie całkiem zdrowo. Usta jakoś zdołała oczyścić – ktoś pewnie poratował manierką lub gumą – widocznie jednak i sukience się dostało. Aż dziwne, że do tej pory…

Kochaliśmy się przecież. Tak to chyba można nazwać. Ale fakt: nie zawędrowałem w tej miłości wyżej jej pępka.

Jasny szlag. A jeśli pomyślała, że to dlatego…?

„Nie przelecę cię porządnie, bo śmierdzisz”? Mogła podejrzewać coś takiego? Że robię to tak, jak robię, by wykręcić się od całowania jej w usta?

Bolało ją to? Przedtem, zanim do głosu doszła cielesność i zaczęła pojękiwać z rozkoszy?

Albo potem, gdy szyderczy głos w słuchawkach zafundował nam zimny prysznic, oderwał od siebie? Kobiety chcą być piękne w męskich oczach. Doskonałe. Chyba nie lubią kojarzyć się z kimś, kto klęczy i puszcza pawia.

– Hej, zasnąłeś?

Znów Student. Widocznie za długo milczałem.

I dobrze. Niech czeka. Myślami byłem teraz u boku Ilony. Szła obok, nie pamiętam już którą ulicą, w słońcu czy w deszczu, opowiadała o pierwszych miesiącach swej ciąży, a ja zazdrościłem jej mężowi – tamtemu, sprzed lat. Nie świeżo upieczonej żony z brzuchem, który był jeszcze płaski, a już wypełniony najmocniejszym z dowodów pełnej, dojrzałej kobiecości; nie tego, że miał ją co noc w łóżku i mógł się nią cieszyć bez oglądania na zabezpieczenia. Rzygała na okrągło, a ja, po latach, zazdrościłem facetowi, który ją do tego doprowadził – nie seksu, uniesień w zmiętej pościeli, tylko tych chwil między drzwiami ubikacji a drzwiami łazienki, kiedy mógł stać, czekać cierpliwie, aż skończy, i całować ją, taką bladą i udręczoną, nim dorwie się do szczoteczki i pasty.

Chwil, których być może nigdy nie było. Może jej nie znał i nie wiedział, że prędzej umrze, niż podsunie usta, a nie tylko policzek; może się bał tych dwudziestu pierwszych prób, przy których nazwałaby go idiotą, i to w paru dobitnych, żołnierskich słowach.

– Adam…

Tym razem to Kaśka. Nie była Iloną, nie była ze mną w ciąży, ale przynajmniej pośrednio puszczała tego pawia z mojego powodu. Coś jej byłem winien. Jej, Lechowskiemu, Czarkowi.

Swojej rodzinie.

Koniec marzeń. Wracamy na ziemię.

– Dogadajmy się – rzuciłem do mikrofonu.

– Dogadujemy się – mruknął Student. – We dwóch, jak rozumiem? Ktoś nas słucha?

– Niby jak? – posłałem Kaśce wymowne spojrzenie. Niepotrzebnie chyba, bo od początku było jasne, że jej tu nie ma. – Tamci siedzą w wozie i się rozglądają. Nie kombinowałbym niczego na twoim miejscu.

– Nie kombinuję. – Odczekał chwilę. – No dobra. Moja propozycja jest taka: dostaliśmy mniej gotówki, a ubył tylko jeden do podziału. Więc dzielimy między tych, którzy od początku byli w drużynie. I tak jesteśmy stratni.

Zwolnił przycisk. Moja kolej.

– A co z resztą? – Strasznie nie chciało mi się zadawać tego pytania. Bo znałem odpowiedź. Jedno co dobre, to że Kaśka jest obok, słucha wszystkiego na żywo. Nie będę musiał łamać sobie głowy nad doborem odpowiednich słów.

– No wiesz: nie stać nas na korumpowanie świadków. Niby to tylko trójka, ale… No i to tylko trójka – podkreślił słowo „tylko”. – Mały problem od strony technicznej.

Nie patrzyłem na Kaśkę. Nie, żebym się bał znaleźć w jej oczach pytanie, cień wątpliwości. To akurat byłoby nawet fajne: móc odpowiedzieć „nigdy w życiu, głuptasie”. Ale na rozczarowanie nie miałem gotowego lekarstwa.

– Chcesz ich sprzątnąć? – Ja rozczarowany nie byłem; podtrzymanie spokojnego tonu przyszło mi bez trudu.

– No. Ja, Patrycja… Nie bój się. Nie musisz podpalać następnego lontu. Zajmiemy się wszystkim.

Miły gest. Ostatecznie mógł mi przydzielić Młodego: skoro już zacząłem, wtedy, bagnetem…

– Ten wariant nas nie interesuje. Masz inny?

Musiał to przemyśleć.

– O nią ci chodzi? O tłustą dupę przed czterdziestką? – zapytał ze zdziwieniem, które brzmiało jak autentyczne.

– Po trzydziestce – sprostowałem beznamiętnie. – I nie jest taka… – Ciut za późno ugryzłem się w język, ale jakoś udało mi się utrzymać w spokojnej tonacji. – Zresztą nie chodzi tylko o nią. Ma być bez zabijania.

– Będziemy stratni.

Nie zdążyłem użyć przełącznika: Kaśka chwyciła mnie za rękę.

– Zaproponuj mu forsę. – Chyba na zasadzie konspiracyjnego odruchu mówiła szeptem. – Mamy dwie setki. Jest z czego schodzić.

– Setkę – przypomniałem. – Druga jest Czarka.

– Też by go najchętniej zabili. Nie bój się, nie pozwie cię, jak oddasz część jego doli.

Zdjąłem delikatnie jej dłoń z przełącznika.

– A co z Szamockim? – rzuciłem pytanie w eter. Chyba trudne pytanie. Na odpowiedź przyszło mi poczekać.

– No wiesz… To głowa. Może się wygadać. Wolałbym… rozumiesz. Ale od początku jest z nami, więc już nie naciskam. To twój kumpel. Ale lepiej by było… rozumiesz.

Cholernie subtelny się zrobił.

Kaśka nie była taka subtelna.

– Widzisz? – rzuciła triumfalnie. – Jego też sprzątną przy pierwszej okazji. Jeszcze ci podziękuje, że wydałeś część jego forsy. Ma dom, rodzinę, posadę… Na cholerę mu tyle pieniędzy?

– Nie bądź dzieckiem. Każdy potrzebuje forsy. Ile wlezie.

– Ty też? – spytała zaczepnym tonem. Zupełnie jakby odpowiedź „tak” nie wchodziła w rachubę.

– Nie, robię ten skok z nudów i sympatii do sprawy muzułmańskiej.

– Pytam poważnie.

– Cicho. – Posłusznie zasznurowała usta. Mogłem uruchomić nadajnik. – Ile chcesz za swoje Malutkie?

– Co?

– Nie czarujmy się, Student. Ty nie ufasz nam, my tobie. Jakoś nie mam lepszego pomysłu na skuteczne gwarancje. Najlepiej niech zostanie tak, jak jest: równowaga sił. Jak za zimnej wojny. Przejeżdżałem parę razy wzdłuż rzeki. Fakt, płasko tam. Może cię kusić, by nam wsadzić rakietę w tyłek. Więc powiedz, za ile sprzedasz mi swój komplet. Ustalimy szczegóły zeznań i się rozjedziemy.

Mógłbym mówić dalej, ale zwolniłem przycisk. Lepiej sprawdzić, czy nie umiera ze śmiechu.

– Jaja sobie robisz? – Nie umierał. – Słuchaj no, o chłopakach możemy pogadać.

Ostatecznie podpalali te lonty. Ale ta twoja kurewka nie może trafić do prokuratora. Nie może, rozumiesz? Bo nas wszystkich udupi.

Posłałem Kaśce uśmiech. Spokojny, typu „nie przejmuj się”.

– Nie bierze za to. Za seks. – Ze swego głosu też mogłem być dumny. Negocjator jak się patrzy, zero emocji. Tylko przycisk niepotrzebnie zwalniałem. Trzeba było mówić dalej, spychając temat do roli dygresji. Bo też i był dygresją. Po głosie Studenta poznałem, że nie tędy zamierzał atakować. Chyba zaskoczył go mój komentarz.

– Nie? No, może nie w gotówce. Ale w posadach? Wiesz, jak się załapała do tej gazety?

Bo ja akurat tak. Chudzyński ją sprawdził. Dupą się załapała. Dupą.

Już się nie uśmiechałem. Udało mi się utrzymać spojrzenie na twarzy Kaśki, to wszystko.

Też niewiele, bo względnie łatwo nie odwracać wzroku od kogoś, kto zrobił to wcześniej. I tak zdecydowanie. Niczego nie ryzykowałem. Widać było, że nie spojrzy mi w oczy przez jakiś czas.

Rok, może dwa. To znaczy: pierwsza, z własnej woli.

Przypomniał mi się jej gest. „Jak trafiłaś do «Jagienki»?” – i palce rozpostarte na podobieństwo litery „V”. „Victory”. Symbol opozycji. Wujek solidarnościowiec, znajomości, zasługi. Kurwa mać. Próbowała mi powiedzieć. Sama. Jedno pytanie więcej, chwila refleksji nad goryczą w jej uśmiechu – i wyciągnąłbym to z niej. Chciała tego. Próbowała powiedzieć. A ja jej nie pomogłem i teraz…

To musiało boleć dziesięć razy mocniej. Z mojej winy.

– Dawała byłemu facetowi swojej naczelnej – ciągnął Student. – Żadna tam miłość. Wiem od Patrycji. Na sto procent. Doktorek wynajął jakiegoś detektywa, a Kasia ma gadatliwą kumpelę. I też potrzebowską, jeśli chodzi o szmal. Wszystko wyśpiewała. Gość ani trochę nie kręcił Kaśki. Rzygała, ale targowała się i mu dawała. Daj sobie z nią spokój, Adam. I nie wciskaj nam, że coś dla ciebie… Jak pociąłeś to przęsło, zastanawialiśmy się, czy cię nie skasować. I doszliśmy do wniosku, że nie trzeba. Bo nie zakablujesz. A wiesz dlaczego? Bo się bujasz w tej swojej redaktorce. Tej prawdziwej. Prawdziwa dziennikarka, prawdziwa miłość. Nie zaryzykujesz życia jej i chłopca. Dobra kalkulacja?

Szum w słuchawce. Puścił przycisk, czekał. Nie miałem ochoty odpowiadać. Nie miałem ochoty w ogóle z nim gadać. Już nie.

– Kaśkę tylko dmuchasz, prawda? – Korzystał bez litości z wolnego kanału. – Pastylka przeciwbólowa? Też tego próbowałem, jak mnie Anka w trąbę puściła. Nie powiem, nawet fajna pastylka. Ale w każdej aptece znajdziesz lepsze. Byle mieć forsę na zapłatę. A ty będziesz miał.

Więc daj sobie z nią spokój. Niedługo wracamy. Błyśniesz kasą przed Iloną, rzuci ci się w ramiona i Kaśka nie będzie do niczego potrzebna. Właściwie to z nas wszystkich ty powinieneś być najbardziej zainteresowany… Wiesz, odtrącone baby są mściwe. Sama pobiegnie do prokuratora, nikt nie będzie musiał jej dociskać. I rozpieprzy ci szczęśliwe życie. Tego chcesz?

Znów dał mi szansę na odpowiedź. Szum w słuchawce był wyraźniejszy. Bo miałem ją bliżej ucha. Ta druga, naciągająca pałąk, wysunęła się Kaśce z dłoni.

– Chcę kupić twoje rakiety – powiedziałem cicho. – Podaj rozsądną cenę.

– Zostały trzy. – Odczekał sekundę. – Po jednym trupie sztuka. Lechowski, Młody, Sosnowska. Wystarczy.

Słyszała go. Przechyliłem głowę, zadbałem o to, by słuchawka nie oddaliła się zanadto od czerwonego ucha. Było za ciemno, by w ogóle mówić o kolorach, wiedziałem jednak, że jest czerwone. Mogłaby pozować do obrazu „Wina i wstyd”. Przemknęło mi przez myśl, że gdyby miała broń, być może musiałbym wyszarpywać teraz lufę z jej ust. Pewnie nie, ale nie zdziwiłbym się, gdyby jednak.

– Rozsądną, Student – rzuciłem przez zęby. – Znasz warunki brzegowe. Koniec zabijania.

Długo nie odpowiadał. Zacząłem już podejrzewać, że dał sobie spokój, odwiesił radmora i szuka na mapie stosownych miejsc. Między nami a cywilizacją było parę takich, gdzie Malutkie na ludzkie trupy da się wymienić po korzystniejszym kursie.

Zapomniałem, że kalkulacja uwzględnia tylko ludzi i rakiety. Czyli, prawdę mówiąc, coś, co go mało obchodzi.

– Dobra, Adam, ale to tylko między nami. Słyszysz? – Pytanie było na miejscu, bo, podobnie jak przedtem Kaśka, zaczął nagle przemawiać konspiracyjnym półgłosem. – Jak komuś piśniesz słowo… Możemy ubić interes, ale tylko my dwaj. I od razu uprzedzam, że kiepski.

Widać, że wylali go z psychologii, nie marketingu.

– Słucham.

– Macie dwie stówy. Zostaw mi połowę, a ja zostawię was w spokoju.

– Aha. – Trawiłem to przez chwilę, nie zwalniając przełącznika. – A technicznie jak to sobie wyobrażasz?

– Nie wiem – wyznał z rozbrajającą szczerością. – Przez myśl mi nie przeszło, że jesteś taki pojebany. Dla podstarzałej kurewki… Nie przygotowałem się. Daj mi trochę czasu. I sobie. – Pomilczał parę sekund. – Wiesz co? Przejedźmy się. Na razie w stronę bazy. Pomyślimy obaj i za parę minut pogadamy. Może być?

– Może być. Bez odbioru na razie.

Wetknąłem słuchawki do kieszeni na udzie. Grzebałem się z tym, ale nic nie pomogło: skończyłem i nadal staliśmy tam gdzie przedtem, oboje. Kaśka nie skorzystała z okazji, nie pomknęła, by zanurkować we włazie kierowcy jak zestresowana mysz w norce.

– Chodź – powiedziałem cicho. Chciałem normalnie, ale nie wyszło.

– Po co? – Jej wyszło, tylko głowy jakoś nie potrafiła podnieść.

– Co: „po co”? Słyszałaś: jedziemy i myślimy.

– Po co ci jakaś kurwa?

– Nie jesteś – mruknąłem. Dokładnie tyle chciałem powiedzieć, nie było żadnego zająknięcia się.

– Dokończ. – Wciąż nie podnosiła głowy i chyba dlatego zaczęła kreślić jakieś wzory czubkiem sandała. Niezły pretekst, szkoda tylko, że było tak ciemno i sam sandał nie bardzo dało się dostrzec, nie mówiąc o jego dziele.

– Kaśka…

– Powiedz to. Jedno łatwe, krótkie słowo.

Uśmiechnąłem się blado.

– Prostytutka.

W końcu uniosła twarz. Wiele mi z tego nie przyszło: księżyc miała za plecami.

– To cię śmieszy? – Była chyba bardziej zdumiona niż boleśnie dotknięta taką postawą. To znaczy: w tej chwili.

– Nie.

– To przestań się głupio szczerzyć. I powiedz to.

– Unikam stosowania wulgaryzmów. Zwłaszcza przy damach.

– Damach?! Ogłuchłeś?! Nie zrozumiałeś czegoś?! Ma ci to powtórzyć?! – Szarpnęła zawieszoną na kamizelce radiostacją. – Mówił coś o damach?!

– Mówił – podtrzymałem uśmiech. Łatwo przyszło: miałem dziwną pewność, że nie zedrze mi go pazurami razem z połową twarzy. Niezależnie od tego, ile bólu jej zadał. – Tylko że ten kutas nie potrafi rozpoznać prawdziwej damy.

– A ty potrafisz, tak?

– No. To taka, co rzyga, dając komuś dupy dla zdobycia posady. A daje, żeby nie stracić dziecka. Tylko dlatego.

– Gówno wiesz, kiedy i komu daję! Chyba że mówimy o Ilonie!

Omal mnie nie poniosło i nie powiedziałem o tej historii z byłym naczelnym Ilony. O tym, że inna samotna matka, też walcząca o to, by jakoś utrzymać się na powierzchni życia, potrafiła powiedzieć „nie” i wylądować na bruku.

Powstrzymałem się w porę. Z szacunku dla Ilony właśnie. Była damą. Taką z mojej definicji. Prawdziwą. Wierzyłem, że dla syna zrobiłaby wszystko, i wiedziałem, że tego, o czym rozmawiamy, nie zrobi nigdy z żadnego innego powodu. Na tym polega bycie damą. Nie na obnoszeniu się w spryskanych Chanel numer taki to a taki norkach. Zwłaszcza kupionych za forsę faceta, przed którym nogi rozkłada się z bolesnym westchnieniem.

– Mówimy o tobie.

– No to zmieńmy temat! Bo ten jest gówniany!

– Dobra, zmieniamy. Masz jakiś pomysł na…?

– Adam, nie jestem damą – rzuciła przez zęby, ale dużo ciszej. – Więc po prostu daj sobie spokój.

– To znaczy? – W końcu przestałem się uśmiechać.

– Ze mną. Daj sobie spokój ze mną. Nie warto… dla byle zdziry… W dodatku starej. I tłustej…

Mówiła coraz ciszej. Pomyślałem, że zaraz zacznie płakać i chyba dlatego podniosłem ręce, splotłem palce na jej karku. Znieruchomiała.

– Nie warto – przyznałem. – Ale rozmawiamy o tobie. Nie jesteś licealistka, nie jesteś chudzielec, znam jedną ładniejszą. Nawet kocham. I co z tego? Nie sprzedam cię za żadną forsę.

Słyszysz? Za żadną. I nie jesteś zdzirą.

W końcu zobaczyłem jej oczy. Oczywiście były mokre.

– No to mamy inne definicje – powiedziała, pociągając płaczliwie nosem. Nie płakała jednak.

– No to mamy. I musisz z tym żyć, bo ja swojej nie zmienię.

Загрузка...