Nie rozmawialiśmy długo – Studentowi chyba naprawdę się spieszyło – ale chmura spowijająca wóz zdążyła zgęstnieć na tyle, że najpierw trafiłem butem w stopę Kaśki, a dopiero potem zauważyłem ją, siedzącą obok haka holowniczego.
– Przepraszam.
– I co? – Zignorowała i przeprosiny, i kostkę, prawdopodobnie otartą uderzeniem żołnierskiego kamasza.
– Nic. Musimy jechać. Dasz radę?
– Czego chciał? – Dźwignęła się, lecz tylko na kolana.
– Niczego sensownego. Chodź. Zmywamy się.
– Będą strzelać? – Nie wstawała.
– Ale nie trafią – uśmiechnąłem się jak ktoś, kto prosi, by nie brać jego słów śmiertelnie serio.
– Coś ci musiał proponować. To nie idiota.
– No nie wiem. Chciał, byśmy się wami wymienili.
– Nami?
– Panienkami – zażartowałem. – Ty za Patrycję.
– No to faktycznie idiota. Młodsza, ładniejsza i na pewno lepiej obciąga. Lepiej, co?
Nie byłem w stanie odpowiedzieć ot tak, z marszu.
– Nie… to znaczy… skąd mam wiedzieć?
– No tak – zgodziła się. – Ja nie zdążyłam.
– Kaśka…
– Tak szczerze: spałeś z nią?
– Nie. Przecież ci mówiłem.
– To nic złego.
– Nie mówię, że złego. Mówię, że nie spałem.
– U niej to zawód, u ciebie fizjologia. – Sprawiała wrażenia kogoś, kto ciągnie zaplanowany monolog, nie zwracając uwagi na rozmówcę. – Czysty, uczciwy układ.
– Kasia, musimy jechać. Poprosiłem o czas do namysłu, ale to raptem minuta, dwie. Jak się nie doczeka odpowiedzi, zacznie strzelać. Przynajmniej wejdź do środka.
Dźwignęła się. Wsiedliśmy do wozu. Zamknęła nawet pokrywę. Ale pierwsze słowa, jakie usłyszałem w hełmofonie, nie przypominały klasycznego meldunku kierowcy.
– Ze mną to też fizjologia. Rozumiem. Tylko szkoda, że nie powiedziałeś.
Miałem ochotę warknąć, że to nie pora na rozmowy o głupotach. Pewnie by wystarczyło.
– Z tobą nie – rzuciłem sucho zamiast tego. – Jedź.
Nie pojechała.
– Wymiana i co dalej? Wracamy razem do bazy?
– Na wschodzie są trochę wyższe górki. – Trzymałem się poprzedniego tonu. – Rozpędź się w tej chmurze. Powinniśmy przeskoczyć bezpiecznie.
– Ona z tobą, ja ze Studentem? – Zignorowała moje słowa dokładnie tak samo, jak ja jej. – Przyjdzie bez broni? Żebyś mógł ją zabić, jeśli on mnie zabije?
– Kasia, on naprawdę mówił o dwóch minutach. Rusz dupę.
– Tłustą mam, ciężko ruszyć. – Nie zdążyłem wymyślić stosownego komentarza. – Powiedz mu, że się zgadzam.
Dałem sobie spokój z komentarzami.
– Nie.
– Tak.
– Zabije cię.
– To najwyżej. Ty zabijesz Patrycję i wszyscy będą szczęśliwi. Więcej forsy do podziału, żadnej laski, o którą Ilona mogłaby być zazdrosna. Dwie konkurentki z głowy.
– Jedna.
– A tak, przepraszam. Patrycja. Z takim tyłkiem żadna ze mnie konkurentka.
Nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Zabijała nas, ale przynajmniej śmierć będę miał fajniejszą, niż myślałem.
– Też tak mówi. Że ma za gruby tyłek.
– Patrycja?
Coś jej zachrzęściło w głosie. Nie zauważyłem u siebie zdolności telepatycznych, ale czułem, co jej chodzi po głowie. „Nie opowiada się takich rzeczy obcym facetom.”
– Ilona.
Milczała. Żałowałem, że tak daleko ode mnie. Chciałbym jej dotknąć. Choćby dłonią, jeśli nie da się ustami.
– Dwie głupie idiotki – powiedziałem miękko. – Bardzo ładne je macie. Obie.
Myślałem, że teraz ruszy. I może nawet nie myliłem się tak bardzo. Ale połowa komplementu – bo tyle na nią przypadło – to trochę za mało na taką dziewczynę.
– Adam, ja mówię serio. Zróbmy tak. Przecież nie zaryzykuje jej życia.
– Student? Nie doceniasz go.
– Wiem: to wredny kutas. Ale jest jeszcze Chudzyński. I ty. – Zawahała się chyba, dokończyła jednak zdecydowanym tonem. – Dwóch facetów, którzy by się za nas mścili.
– Naprawdę go nie doceniasz. Studiował psychologię. Wie, że co innego bronić, a co innego mścić.
– Aha. Dzięki.
– Pewnie bym go zabił – powiedziałem spokojnie. – To znaczy: próbował. Ale problem w tym, co on sobie myśli. A jego zdaniem skreślę cię lekko dla szansy na Ilonę.
Milczała kilka sekund.
– No to się chyba nie myli.
– Szczerze? Gdybym miał pewność, że to mi ją da, może bym się zastanawiał. Kocham ją, wiesz. To robi z człowieka niezłego sukinsyna. Miliard ludzi byś poświęcił dla tej jednej. Ale nikt mi nie da pewności.
– Szansa nie wystarczy? – zapytała cicho. – Przy takiej nagrodzie…
– Nagroda zajebista – przyznałem. – Tylko że szansa prawie żadna. Nie oddam cię na odstrzał, czarnulo. Miliard ludzi tak, ale nie ciebie. Chyba mi się przydasz.
– Na otarcie łez? – Nie odpowiedziałem. – Myślisz, że bym mogła? Po tym wszystkim, co mi o niej opowiadałeś? Myślisz, że jakakolwiek normalna kobieta by mogła?
– Normalna? – zastanowiłem się. – Chyba nie.
– Przecież ty z niej jakieś bóstwo… Nawet próbować nie warto. Jakbyś się z lokomotywą przepychała. Masz jej pełną głowę i jeszcze ci się uszami wylewa.
– Ty nie jesteś normalna.
– Wielkie dzięki.
– W normalnych się nie kocham. Musi być niezwykła.
Zrobiło się jakoś cicho. Silnik warczał, chyba nawet na wyższych obrotach. Ale było cicho. Wiedziałem, że tak będzie. Magiczne słowa potrafią wyczarować ciszę nawet w środku szykującego się do drogi bewupa.
– Jedź, Kasia – powiedziałem miękko.
– I co? – Pytanie Studenta zlało się z odgłosem przechodzenia na trzeci bieg. – Zastanowiłeś się?
Uniosłem dłoń do przełącznika, ale nie użyłem go jeszcze. Czerń wokół rozpędzającego się wozu ulegała rozrzedzeniu, wciąż jednak było jej wystarczająco dużo, by grać na zwłokę.
Stawką były raptem sekundy, tyle że z tych sekund mógł uskładać się jeden strzał więcej.
Patrzyłem w peryskop. Chyba dopatrzyłem się zarysu spłaszczonego pagórka – ale wieży jeszcze nie widziałem.
Rozbłysków ognia też nie.
– Adam? Jesteś tam?
Na razie pytał o miejsce w eterze, nie przestrzeni. Za mało podniecenia w głosie. Jeszcze niczego nie zauważył.
Czekałem. Z kciukiem na przełączniku. Kiedy zrozumie, powinno trochę nim szarpnąć.
Jeśli dołożę do tego odpowiednio mocną kpinę, może szarpnie na tyle porządnie, że spieprzy pierwszy strzał. Byle wyczuć ten moment. Bo raczej nie wścieknie się aż tak, by uprzedzić mnie wrzaskiem. Już teraz mówił głośno i…
Olśnienie dopadło mnie skandalicznie późno.
– Zygzak, Kasia – warknąłem. – Już wiedzą.
Kluczący wóz jest trudniejszym celem, ale też porusza się wolniej i dłużej pozostaje pod ogniem. Nauczyła się już, by jeździć po prostej jak długo się da i właśnie tak, prościutko jak strzelił, wyjeżdżała z rozległej na jakiś hektar strefy zadymienia.
– Widzisz ich?
Do niczego nie potrzebowała tej informacji. Mojego głosu w słuchawkach – widocznie tak.
– Nie. Odjechali stamtąd. Słyszę, że jadą. Sukinsyn.
Byłem zły na siebie. Powinienem przewidzieć, że Student skorzysta z obustronnej niewidzialności. Miał za mało czasu, by odjechać daleko i dotrzeć w miejsce, skąd widać odsłonięty bok naszego wozu. Pagórek, za którym stanęliśmy, był na to zbyt szeroki. Ale chyba nie o to chodziło. Trafnie przewidział, że możemy próbować ucieczki pod osłoną dymu. Gdyby tkwił w swoim komfortowym skądinąd okopie, mógłbym uciec wzdłuż łączącej nas prostej, pozostając niewidocznym aż do momentu opadnięcia dymu. Czyli praktycznie już na zawsze, bo chmura powinna utrzymać się dłużej, niż trwałby przeskok na drugą stronę takyru.
Po prostu musiał zmienić kąt widzenia. Byłem kretynem, nie biorąc tego pod uwagę. I drugim kretynem, wstrzymując się z zagadywaniem go przez radio, a równocześnie pozostając głuchym na akompaniament towarzyszący jego słowom. Bałem się, że usłyszy, iż ruszyliśmy – a sam przegapiłem odgłos zmagającego się z bezdrożem silnika.
Drugi raz to samo, jak wtedy, przy beczce. Ile razy planowałem jakiś numer, to on mi go wykręcał.
Cholera. Jeśli odbili w prawo, jak my…
Szukałem gorączkowo, obracając wieżę o całe dziesiątki stopni poza godny uwagi sektor.
Musieliby dysponować śmigłowcem, by w tak krótkim czasie dotrzeć tak daleko.
Nie było ruchu, kurzu, rozbłysków.
Zostawiliśmy z tyłu najdłuższe macki nieruchomego dymu. Powinni strzelać. Nasz BWP wciąż stawiał zasłonę z rozdrobnionego na aerozol paliwa i dla kogoś patrzącego z boku musiał być najlepiej widocznym obiektem w okolicy.
Jeśli Student chce użyć armaty, to dawno powinien…
Nie strzelał.
I nie widziałem go. Gdyby czekał z palcem na spuście Malutkiej, stanąłby chyba gdzieś wyżej, prawda? Nie ryzykuje się bez potrzeby, mając ostatnią szansę. Ruch celu i najgwałtowniejsze uniki nie stanowią przeszkody dla pepeka, ale już jakieś wzniesienie, które nie w porę znajdzie się między operatorem a celem… Nie strzelałby z żadnej nory. Ustawiłby wóz najwyżej jak się da. Zobaczyłbym go.
A nie zobaczyłem.
Nie było ich tutaj. Skręcili w niewłaściwą stronę.
Mieliśmy jedną szansę na dwie i los uśmiechnął się do nas. Ja też się uśmiechnąłem, kiedy pierwszy pocisk wypadł z ciągnącego się za wozem dymu i mijając nas o dobre kilkanaście metrów, poszybował w głąb pustyni.
Udało nam się. Jeszcze raz się udało.
– Trzydziesty pierwszy – powiedziałem, patrząc na eksplodujący daleko z tyłu pocisk. – Według moich obliczeń.
Kaśka, która też zauważyła rozbłysk, poruszyła wolantem, wracając na wyznaczony kurs.
Gładki, ładny manewr.
– Dobra jesteś – uśmiechnąłem się. – Jako kierowca.
– W czymś trzeba. – Gorzko to brzmiało. Milczałem, łudząc się, że na tym poprzestanie. – Z nią też jeździłeś?
Nie poprzestała.
– Raz. – Darowałem sobie pytanie, czy ma na myśli Patrycję. Była zbyt ważna na takie gierki. No i uratowała mi życie. Z tych trzydziestu jeden pocisków kilka pewnie zahaczyłoby o nas, gdyby spanikowała, doprowadziła do zgaśnięcia silnika, zgubiła gąsienicę czy po prostu prowadziła równo i bez fantazji. – Na kursie prawa jazdy.
– Aż tak źle? – W jej głosie nie było satysfakcji, raczej apatia.
– Mało nie skasowała autobusu. Na Szczecińskiej – dodałem z naciskiem. W okolicach Stargardu tylko pas startowy poradzieckiego lotniska w Kluczewie zapewnia kierowcy więcej przestrzeni i czasu, by się rozglądać.
– Jezu. To faktycznie lepiej kup jej konia. Ma dziewczyna talent.
– Pan Czesio, jej instruktor, powiedział, że etap działania wyraźnie wyprzedza u niej etap myślenia.
Nie dodałem, że to nie wtedy. Ze sama mi opowiadała o tamtej, wcześniejszej wpadce, z przekornymi błyskami w oczach robiąc z siebie blondynkę za kierownicą i bawiąc się anegdotą nie gorzej od słuchaczy.
– Albo volvo. Podobno najbezpieczniejszy wóz. Szkoda by było takiej księżniczki.
Wysokie wzniesienie przegrodziło nam drogę. Skręciła. Wóz Studenta, już przedtem widoczny jedynie w postaci obłoczka kurzu na horyzoncie, znikł na dobre. Od jakiegoś czasu nie ciągnęliśmy za sobą zasłony dymnej. BWP i bez tego żarł paliwo jak smok, ale nie dlatego kazałem Kaśce wyłączyć agregat. Byliśmy coraz bliżej cywilizacji i tego typu ogon mógł nas zdekonspirować. Wolałem też wiedzieć, gdzie znajduje się nasz prześladowca, choćby i kosztem wystawiania się na mierzony strzał. Mając do dyspozycji drogowskaz w postaci chmury dymu, mogli zaryzykować odskok w bok i wyścig równoległy. Gdyby zyskali przewagę, wystarczyło skręcić i zajechać nam drogę.
– Nie lubisz jej, prawda?
– Adam, ja jej nawet nie znam.
– Jasne. Cofam pytanie.
– Dobra. Nie lubię. Troje w łóżku to dla mnie za dużo.
Milczałem jakiś czas.
– Wtedy, w łóżku… Nie było jej. Naprawdę. Tylko my.
Skręt, potem drugi. Pół kilometra prostej. W celowniku znów pojawił się słupek kurzu.
Wóz Studenta przyspieszał, nie zanosiło się na strzelanie.
– Jak ty to sobie, kurwa, wyobrażasz? Że powie „nie”, a ja przylecę cię pocieszać? Po tym wszystkim, czego się o niej nasłuchałam?
– No.
– Słucham?!
– Wiem – wymruczałem. – Skończy się pewnie na wódzie i podcinaniu żył. Albo może się jakoś pozbieram. Sam. Ale wolno chyba pomarzyć, nie?
– Znajdziesz kogoś – powiedziała ciszej.
– Nie sądzę.
– Znajdziesz. Tylko nie opowiadaj jej o Ilonie.
– No właśnie.
– Co: „właśnie”?
– Ty mówisz o jakimś materacu. Ja o kochaniu i szczerości. Nie chcę takiej, której umiałbym kłamać.
Nic więcej nie miała do powiedzenia.
– Mamy bazę w zasięgu radia – oznajmił ponuro Student. – Już nawiązałem kontakt.
– Brawo – rzuciłem kpiąco.
– Ale jeszcze nie powiedziałem, że mają was załatwić.
– I tak trzymaj.
– Wkurzasz mnie. Też tak trzymaj, a naprawdę skończysz jak Młynarczyk.
Zerknąłem przez noktowizor. Na lewo od wozu znów ciągnęły się pagórki, może tylko częściej przyozdobione kępami roślinności. Kanał znikł. Ale był tam. Niedaleko. Już raz udało mi się go wypatrzyć. Wąska, płaska dolina, co jakiś czas rozdymana zapadliskami takyrów.
Właśnie przecinając skraj jednego z nich, dostrzegłem kreseczkę nasypów.
Wóz Studenta skręcił w taki prześwit. Kosztowało ich to z minutę i – w praktyce – rezygnację z szans na udany strzał, ale teraz musieli być dużo bliżej. Albo nawet i dalej – licząc na północ, w kierunku bazy. Wzdłuż kanału biegła podła bo podła, lecz jednak droga, a każda droga jest z definicji lepsza od sąsiadującego z nią bezdroża. Mogli jechać szybciej i prawdopodobnie w końcu nas wyprzedzą.
– Ostatnia propozycja, Adam. Odbij na wschód i jedź na północ, do następnego mostu.
Słyszysz? Powiesz, że zabłądziłeś. Tylko musisz skręcić już teraz. Znów dmucha. Zasypie ślady.
Powolutku, ale zasypie. Te oddalone. Jak się przejedziesz przed bazą, ktoś może zdążyć je wypatrzyć.
Mówił spokojnie, rzeczowo, jak sumienny nauczyciel do ucznia, za którym nie przepada, ale któremu mimo to stara się wyjaśnić problem.
– Następny most jest cholernie daleko – przypomniałem.
– Wolę wrócić do bazy pieszo. A to wymaga czasu.
– Już uzgodniliśmy zeznania. Zapomniałeś?
– Wolę plan A. Rozbiegamy się dookoła bazy, przeczekujemy noc, rano wracamy.
Bardziej naturalne.
Miał rację. Gdyby komuś przyszło do głowy zbyt dociekliwe dochodzenie, stosowne czynniki pewnie i tak ukręcą mu łeb – dochodzeniu, nie ciekawskiemu – ale najlepsza metoda to po prostu nie prowokować. Przyklaskiwałbym Studentowi rękoma i nogami, gdyby nie jeden drobiazg.
– Z rannymi już jest kiepsko. Każdy kwadrans może się liczyć.
– Może. Dobre słowo: może. Ale mogą też przeżyć bez chirurga następne pół dnia.
Chcesz ginąć dla trochę mniejszego ryzyka? I Adam, ja nie żartuję. Pewnie się sfajczysz, jakby co, ale jeśli zdążysz wyskoczyć, to daję ci słowo: rozjadę na naleśnik. Jak Młynarczyka. Też był wielki kozak i patrz, jak skończył. W desce surfingowej go pochowają. Aha, no i jak chcesz wojny, to na całego. Mamy w bazie radiolinię, pamiętasz. Za minutę do kraju może polecieć wyrok na Olafa. Żaden problem. O tej porze łącza są wolne.
– Zwolnij – warknąłem do interkomu. Kaśka posłusznie zdjęła nogę z gazu. Wdech, wydech. I jeszcze raz. Dopiero potem przełączyłem hełmofon na radio. – Jest problem, Student.
Forsa. Muszę ją schować. Gdzieś, gdzie potem znajdę. A nie mamy GPS-a. – Znów pstryknąłem przełącznikiem. – Stop, Kasia. Zobacz, co z Szamockim.
– Chcesz…? – nie dokończyła. Wóz stanął.
– Jak myślisz, że ci dam swój, to zapomnij – oświadczył Student. – Też nie mam zamiaru melinować tego w szafce.
Przynajmniej wiedział, o czym mówię. Że w tym bezmiarze przestrzeni jest rozpaczliwie mało miejsc, które moglibyśmy wykorzystać. Rzeźba terenu? Parę dni wiatru i przechodzi do historii. Roślinność? Tubylcy wytną na opał.
Zlustrowałem zachodni horyzont. Nic. Sporo drobnych chmurek kurzu, żadnej dużej chmury. Wiatr i nic więcej. Chyba że zwolnili i skradali się do nas na jedynce.
– Obejdzie się. Mam miejsce. Ale niedaleko bazy. Mogę się zgodzić na ten północny most, tylko najpierw daj spokojnie podjechać i zakopać pieniądze.
– Jak niedaleko? – Warkot w tle jego głosu niewiele mi mówił. Był monotonny, co równie dobrze mogło oznaczać szybką jazdę drogą albo wolną po bezdrożu.
– Kilometr. Niecały – dodałem uczciwie. – Ale to już poza zasięgiem wzroku. Nikt nas nie wypatrzy.
– Zapomnij.
– No to po rozmowie. Nie zakopię pieniędzy byle gdzie.
– Schowaj nad kanałem. Kanał znajdziesz.
– Nie ma sprawy. Wystrzel Malutką, tak żebym widział, i jadę nad kanał. – Odczekałem chwilę. – Masz mnie za idiotę? Tam wszędzie jest płasko. Dopóki macie pepeka, nie wystawię nosa zza wzgórz.
Teraz on milczał przez parę sekund. Zerknąłem w dół, ale nie udało mi się stwierdzić, co robi Kaśka. Wóz stał, więc chyba jednak przelazła na tył, do rannych.
– Dobra. Idę na to.
Zaskoczył mnie. Nie pomyślałem, że może się zgodzić.
– Skręć w lewo i wypuść serię smugowych – dorzucił. – Nie wiem, jak daleko zajechaliście.
O tym też nie pomyślałem. Wiatr wypełnił całą okolicę setkami obłoczków kurzu, niby nie tak wielkich, ale zdolnych zdezorientować. Wątpliwe, by wiedzieli dokładnie, gdzie się znajdujemy. Nie mogli być daleko, skoro rozmawialiśmy przez nadajniki z drastycznie skróconymi antenami, jednak od momentu, gdy zaczęło wiać, definicje dużej i małej odległości mocno się zmieniły.
Zastanawiałem się gorączkowo. Jeśli jedzie, za chwilę usłyszy, jak pogarsza się łączność, i zyska pewność, że zostaliśmy w tyle. A wówczas zrobi w prawo zwrot i przyczai się gdzieś na trasie naszego przemarszu. W dodatku nie byłem pewien, jak daleko od bazy jesteśmy. Jeśli blisko, mógł wybrać miejsce odległe o strzał armatni od mostu i zablokować nas tym samym na amen.
Trudno. Z dwojga złego lepiej ściągnąć go nad kanał. Jeśli faktycznie poświęci rakietę, szanse się wyrównają.
– Kaśka! – krzyknąłem w głąb wozu. – Jedziemy!
Coś usłyszała. Chyba za mało, bo nagle poczułem, że wciska się na stanowisko celowniczego.
– Co?
Gdyby poszła dalej, usiadła przy wolancie i założyła hełmofon, dowiedziałaby się wszystkiego ciut później, ale w sumie, biorąc pod uwagę ciasnotę wnętrza, trwałoby to krócej.
Inna sprawa, że pomyślałem o tym po fakcie. Trochę wcześniej moja ręka sama, bez podpierania się hipotezami opartymi o te przemyślenia, opasała jej talię.
– Kierunek kanał. – Wystarczyło podnieść głos, wybrałem jednak wariant ust ocierających się o jej ucho.
– Dlaczego? – Jej ręka też powędrowała gdzieś za moje plecy, ale tylko tyle wiedziałem.
Kamizelka zatrzymująca kule potrafi też zastopować niektóre informacje. Nie byłem pewien, czy jestem obejmowany i czy cokolwiek to znaczy. W tej ciasnocie nawet Student rozmawiałby ze mną podobnie.
Wyjaśniłem jej dlaczego.
– Chcesz tam schować pieniądze? To spory kanał.
Święta prawda. Wracając tu za parę miesięcy – a taki był najbardziej realny termin – miałbym problemy z odróżnieniem jednego odcinka od drugiego.
– Chcę ich załatwić – powiedziałem. I nie siląc się już na udawanie czegokolwiek, pocałowałem ją w policzek.
Znieruchomiała. Przesunąłem usta bliżej jej ust. Jeszcze jeden delikatny pocałunek. Nic.
Więc jeszcze bliżej… Niespiesznie odwróciła twarz.
– Daj spokój.
Dałem. W nagrodę mogłem poprzytulać się do niej jeszcze przez chwilę. Nie próbowała się uwalniać, nawet z twarzą nie uciekała od mojej. Tylko usta odmawiały ustom.
– To nie dla niej. – Wolałbym mówić to innym tonem, ale mając pracujący silnik tuż za cienką ścianką, trzeba ocierać się o pokrzykiwanie. – Nie narażałbym cię.
– Nie ma sprawy.
– Możemy jechać przez ten północny most.
– Nie. Zabij skurwiela. – Cofnęła się z bladym uśmiechem na twarzy. – Albo zabijesz Czarka. Marnie z nim.
Patrzyłem, jak znika za przegrodą, oddzielającą przestrzeń pod wieżą od reszty wozu.
Potem, odruchowo, zerknąłem w celownik i peryskopy. A potem znów poczułem na sobie jej dłonie. Tym razem obie.
Wepchnęła się między siedzisko a skrzynki z oprzyrządowaniem, wykorzystując moją nogę w charakterze poręczy.
– Poczekaj…
Czekałem. Była tak blisko, że mimo wszechobecnej woni pojazdu czułem jej zapach.
Kwaśny, nieprzyjemny. Kobieta z klasą nie podejdzie do mężczyzny w takim stanie. Chyba że musi. Ona nie musiała. Nie tym razem. A była tu.
– To idiotyzm. Kochasz ją. Nie rób tego. Nie narażaj jej dziecka. Bo się kiedyś wygadasz, frajerze, i nigdy ci tego nie wybaczy. Nigdy. Wszystko spieprzysz.
Uśmiechnąłem się smętnie. Musnąłem palcem jej policzek.
– Chyba nie ma czego.
– No to czemu…?
– Bo mi nadzieja nie chce zdechnąć.
Milczała przez chwilę.
– Nie lubię jej – powiedziała. – Ale też mam dziecko. Jedziemy na północ, Adam. To nie jej wina, że nie jesteś w jej typie. Nie masz prawa narażać Olafa.
– Nie rozumiesz? Albo ja zabiję ich, albo oni ciebie. Wbili sobie do łbów, że musisz umrzeć.
– Nic nikomu nie powiem. I wezmę forsę.
– Kasia… – przez chwilę szukałem właściwych słów. – Za późno. Mnie Student też wykończy.
– Pogadam z nim.
– Przy tej ostatniej beczce poświęcił trzydzieści trzy tysiące. Tylko po to, by nas załatwić.
To już nie kwestia bezpieczeństwa. Taki ma teraz cel w życiu: zabić nas.
– Jedźmy na północ.
– Pojedziesz – obiecałem. – Jak mi nie wyjdzie. Masz mi obiecać, że pojedziesz. Słyszysz?
Dasz słowo honoru. Gaz do dechy i wzdłuż kanału. Do pierwszego mostu. Jak go zobaczysz, wyskakuj i machaj czymś białym. – Zastanawiałem się przez chwilę. – Zdejmij majtki. Serio.
Chłopcy mogą być nerwowi. Wysiądź daleko od zasieków i machaj, ile wlezie.