8.

San Guillermo, Kalifornia, 1932

„Jimmy” narobił trochę za dużo hałasu podczas swej inicjacji seksualnej i choć pan Berry czuł potajemną ulgę, że chłopak w końcu robi coś normalnego, podporządkował się życzeniu żony i wyrzucił Deborah, na pożegnanie wciskając jej ukradkiem banknot studolarowy. To wystarczało na opłacenie rocznego czynszu i rekompensowało z nawiązką utratę pracy.

Uzurpator był już człowiekiem w stopniu tak znacznym, że odczuł lekki gniew, widząc na jej miejscu nowego pielęgniarza — mężczyznę. To jedno spotkanie nauczyło go jednak tyle, że mógłby udawać kobietę w stopniu, który oszukałby każdego z wyjątkiem sumiennego ginekologa.

Doktor Grossman był ciekaw, czy niesamowite umiejętności muzyczne chłopaka rozszerzyły się na pokrewne obszary kontroli ruchowej, więc na następne spotkanie przyprowadził przyjaciółkę — piękną artystkę. Chciał zaobserwować zarówno reakcję chłopaka na jej urodę, jak i umiejętności rysunkowe.

Gdy ich sobie przedstawiono, Jimmy istotnie wykazał pewne zainteresowanie. Olśniewająca blondynka dorównywała mu wzrostem — musiała mierzyć ze sześć stóp.

— Jimmy, to Irma Leutij. Wszyscy nazywają ją Holenderką.

— Holenderką — powtórzył.

— Witaj, Jimmy — rzekła ochrypłym głosem, którego automatycznie używała w rozmowach z atrakcyjnymi mężczyznami. Na oko oceniła, że Jimmy jest od niej młodszy o jakieś pięć lat. Pomyliła się o tysiąc tysiącleci.

— Chcemy zrobić eksperyment z rysowaniem — rzekł Grossbaum. — Holenderka jest artystką.

Uzurpator znał znaczenie słowa „eksperyment”, więc zareagował z rezerwą.

— Artystką… eksperyment?

— Lubisz rysować? — zapytała Holenderka.

Niezobowiązująco wzruszył ramionami.

Grossbaum otworzył teczkę, wyjął dwa identyczne bloki rysunkowe i zwykle ołówki. Wskazał stolik w pokoju śniadaniowym.

— Usiądźmy tam.

Jimmy poszedł za nimi i usiadł obok Holenderki. Psychiatra położył przed nimi otwarte bloki i ołówki, a sam siadł naprzeciwko.

— Co mam narysować? — zapytała kobieta. — Coś prostego?

— Prostego, ale dokładnego. Może sześcian w perspektywie.

Skinęła głową i narysowała dziewięć starannych linii. Zajęło jej to cztery sekundy.

— Jimmy? — Lekarz przesunął ołówek w stronę chłopaka.

Uzurpator był ostrożny, pamiętając, jak wszyscy zareagowali na jego grę na fortepianie. Mógłby dokładnie skopiować ruchy Holenderki, ale zamiast tego rysował w żółwim tempie.

Nie umknęło to uwagi Grossbauma. Lekarz zauważył również, że sześcian Jimmy’ego jest precyzyjną kopią, uwzględniającą nawet położenie na kartce i przypadkowe nałożenie się dwóch linii na obszarze mniejszym od milimetra. Doskonały artysta, poproszony o zrobienie dokładnej kopii, potrafiłby zrobić coś takiego. Natomiast powolna, kompulsywna precyzja pasowała do osoby z syndromem mędrca.

O ile jednak było wiadomo Grossbaumowi z prac naukowych i rozmów z autorytetami, z tym syndromem człowiek się rodził. Żadna normalna osoba nie mogła się go nabawić od uderzenia w głowę.

— Mogę go narysować — rzekła Holenderka — i sprawdzimy, czy on narysuje mnie.

— Jest to jakiś pomysł — odparł z powątpiewaniem lekarz, myśląc, że chłopak prawdopodobnie skopiuje precyzyjnie własny portret.

Holenderka przewróciła stronę, podniosła swój ołówek i zagapiła się na Jimmy’ego.

Odwzajemnił jej spojrzenie bez mrugnięcia okiem. Uśmiechnęła się, a wtedy uzurpator też się uśmiechnął. Gdy jednak zaczęła rysować, on tylko ją obserwował.

Ukończyła prosty portret w ciągu kilku minut i odwróciła kartkę, by go pokazać Jimmy’emu.

Uzurpator przyjrzał się rysunkowi. Lewe ucho było o pół cala za długie, podobnie jak broda. Ponieważ już wcześniej widział, jak kobieta posługuje się gumką, użył jej i poprawił portret, rysując całe ucho i brodę zupełnie od nowa. Dodał też niewielki pieprzyk, który przeoczyła.

— O co chodzi? — zapytał lekarz.

— To niesamowite. Zrobiłam drobny błąd w proporcjach, a on go poprawił. I dodał pieprzyk, który opuściłam. — Odłożyła blok. — Spędzasz dużo czasu przed lustrem, Jimmy?

Uzurpator niezupełnie zrozumiał pytanie, ale skinął głową, a potem wzruszył ramionami.

Większość osób nie potrafi rysować kół bez cyrkla. Holenderka stworzyła trzy koncentryczne okręgi, a następnie postukała w blok Jimmy’ego.

Ponownie spowolniwszy naturalny impuls, uzurpator narysował idealną kopię.

— Wiesz, jak to się nazywa, Jimmy? — zapytał Grossbaum.

— Rysowanie — rzekł uzurpator.

Holenderka postukała w środek kartki.

— To.

— Koło — rzekł uzurpator. — Koła.

— Zastanawiam się, ile on jeszcze wie — powiedziała — chociaż nie potrafi tego wyrazić.

— Hm, zna się na seksie, choć nigdy o tym nie mówi. Przyłapali go z pielęgniarką.

Uzurpator pokiwał głową.

— Pielęgniarka Deborah. Jest… była dobra. Dla mnie.

— Zwolnili ją.

— Powinni byli dać jej podwyżkę. Biedny dzieciak pewnie oszalał z rozpaczy.

— Oszalał. — Uzurpator pokiwał energicznie głową. — Oni tak mówią. Oszalał.

— A oszalałeś? — szepnęła Holenderka.

— Nie wiem. — Jimmy wskazał Grossbauma. — On ma wiedzieć.

— Nie wiem, co ci jest, Jimmy. Niektóre rzeczy robisz tak dobrze…

— Ty masz wiedzieć — upierał się Jimmy.

— Bruno… — Kobieta dotknęła ramienia Grossbauma. — Myślę, że on przy tobie się blokuje. Mógłbyś zostawić nas na chwilę samych?

Uśmiechnął się uśmiechem psychiatry.

— A zdasz mi raport… ze wszystkiego?

— Przecież mnie znasz. — Istotnie, znał ją bardzo dobrze.

Zerknął na zegarek.

— Właściwie to i tak muszę przyjąć pacjenta w klinice o pierwszej. Mogę wrócić o wpół do trzeciej.

— Powinno wystarczyć.

Doktor wstał.

— Jimmy, wychodzę na trochę. Holenderka zostanie z tobą.

— Okay. — Uzurpator zrozumiał część przesłania. Holenderka chciała zostać sam na sam z Jimmym. Jak pielęgniarka Deborah.

Gdy Grossbaum znalazł się za frontowymi drzwiami, Holenderka przez długą chwilę gapiła się na uzurpatora.

— Nie pamiętasz, co ci się stało?

— Nie. — On też się gapił w odpowiedzi.

— Jak dawno to było?

— Sto osiemdziesiąt trzy dni temu.

— A ludzie, którzy wcześniej cię znali… ze szkoły… odwiedzają cię?

— Tak. Kiedyś. Teraz już nie. — Spojrzał w sufit. — Sześćdziesiąt dwa dni.

— Jesteś samotny. — Wzruszył ramionami. — Mogę być twoją przyjaciółką, Jimmy.

— Możesz?

Przystanęła i wyciągnęła rękę.

— Oprowadzisz mnie po domu? Chcę zobaczyć, jak mieszka druga połowa świata.

Uzurpator był skonsternowany. Jeśli ta pani chciała takiej samej bliskości jak pielęgniarka Deborah, nie mówiła o tym wprost. Mimo to ujął ją za rękę — uścisnęła jego dłoń, a on odwzajemnił delikatny gest — i ruszył za nią do kuchni.

Było to nieskazitelne i eleganckie miejsce, wyłożone kafelkami i lśniące od emalii. Nad barem wisiała konstelacja kieliszków, a na ścianie błyszczały garnki i rondle z brązu. Meksykańska kucharka, niska, gruba i bojaźliwa, przycupnęła w kącie.

Buenos días — powiedziała Holenderka. — Jimmy me muestra la casa.[1]

Bueno, bueno — odrzekła kucharka i wróciła do szorowania czystego rondla, usiłując uczynić go jeszcze czystszym.

Przez kuchnię przeszli do jadalni. Pod połyskującym szklanym żyrandolem, przerobionym z gazowego na elektryczny, stał ciężki mahoniowy stół. Na ścianach wisiały stare malowidła.

Nad kominkiem w salonie pojawił się nowy obraz, przedstawiający państwa Berrych, stojących na trawniku z małym chłopcem i dalmatyńczykiem.

— To ty?

— Nie. — Uzurpator zastanowił się. — To ten, kto był mną.

Meble w tym pomieszczeniu były bardzo starymi antykami, obitymi na nowo w luksusowy czerwony aksamit. Uzurpator nie bardzo wiedział, po co to zrobiono.

— Trudno uwierzyć, że żyjemy w epoce kryzysu — zauważyła kobieta.

Uzurpator wzruszył ramionami. Do tej pory słyszał jedynie o kryzysach psychicznych.

Pokój muzyczny sprawiał pogodne wrażenie. Przez wielkie okno od północnej strony, wychodzące na oficjalny ogród, wpadało mnóstwo światła. W pokoju stał mały fortepian Steinwaya i harfa.

Kobieta szarpnęła najniższą strunę basową.

— Grasz na tym?

— Nie. — Harfa była czymś nowym. Nigdy nie próbował na niej grać.

— Dziwne. Myślałam, że będą ci dawać lekcje fortepianu, skoro…

Uzurpator siadł na stołku, podniósł pokrywę klawiatury i zagrał pierwsze takty Apasjonaty.

Odwzajemnił jej spojrzenie.

— Gram na tym.

— Rozumiem.

Zaczął grać łagodne akordy w dziwnej kolejności, nie całkiem na chybił trafił. Nie znał oficjalnych nazw tych rzeczy, ale przeplatał mole z durami, przedzielając je tercją obniżoną o półton. Skutek był niesamowity i wcale nie tak bardzo irytujący.

Kobieta stanęła za Jimmym i ugniatała jego muskularne ramiona.

— Moglibyśmy… zobaczyć twój pokój?

Wstał w milczeniu. Tę kwestię rozumiał.

Holenderka szła pokornie obok chłopaka, podziwiając jego wdzięk.

— Dużo ćwiczysz? — Wzruszył ramionami. — Pływasz? Grasz w tenisa?

— Tak. — Mógłby, rzecz jasna, całymi dniami leżeć w łóżku i zachować idealną formę, a w zasadzie każdą formę, na jaką miałby ochotę. Jego obecna sylwetka była w każdym calu taka jak sylwetka Jimmy’ego w momencie, w którym ten został wybebeszony przez uzurpatora.

Przeszli przez bibliotekę, jard po jardzie, mijając książki w identycznych skórzanych oprawach, i znaleźli się w głównym holu z wyłożoną parkietem podłogą i kopulastym dachem ozdobionym witrażami. Jimmy poprowadził kobietę w górę po szerokich, krętych schodach. Do niego należało drugie piętro.

— Wielki ten dom — powiedziała. — Twoi rodzice mają tylko jedno dziecko?

— Nie dziecko. — Otworzył drzwi swojej sypialni.

— Tak przypuszczam.

W jednym kącie dużego pokoju stało szpitalne łóżko, nie pasujące do reszty wystroju, otoczone eleganckim parawanem. Pościel wciąż była zmięta, a na tacce leżały resztki śniadania. Ściany pokrywała tapeta z beżowego jedwabiu. Holenderka przeszła przez pokój, otworzyła dwuskrzydłowe szklane drzwi balkonowe i stała w rześkiej bryzie, niosącej ze sobą słone powietrze i zapach kwiatów. W dole, w gościnnym ogrodzie, pracowało dwóch ludzi.

— Zdejmij ubranie i połóż je na toaletce — rzekł Jimmy za jej plecami.

— Widzę, że nie trwonisz czasu. — Wróciła do pokoju. — A może najpierw zdejmiemy twoje?

Podeszła z powrotem do drzwi wejściowych i zamknęła je na klucz.

Jimmy ściągnął biały kaszmirowy sweter i koszulkę, którą miał pod spodem, po czym zsunął sandały i zrzucił białe płócienne spodnie. Zlustrowała jego ciało: twarde mięśnie i mały penis, który najwyraźniej wcale jej nie zauważył. Jimmy położył się na łóżku.

Usiadła obok i przesunęła palcem wzdłuż jego piersi i brzucha. Gdy dotarła do włosów łonowych, członek wyskoczył w górę jak uruchomiona pułapka na myszy.

— O rany. — Był trochę większy od przeciętnego, ale nie aż tak, by ją onieśmielać. Wzięła go w dłoń, ciepłego i sztywnego jak świeca, i pochyliła się, by polizać i wziąć do ust, po europejsku.

— Zdejmij ubranie — powtórzył Jimmy — i połóż je na toaletce.

— Tak jest. — Uśmiechnęła się, rozumiejąc, że jest to wyuczone zdanie, które prawdopodobnie zasłyszał z ust badających go lekarzy. Rozbierała się leniwie, składając rzeczy i starannie zwijając pończochy. Gdy zdjęła majtki, obróciła się tyłem do niego, dyskretnie zwilżając śliną kobiece miejsce. Przeczuwała, że gra wstępna nie będzie zbyt skomplikowana.

Poczuła, jak Jimmy ściska ją w pasie, i zaczęła coś mówić… po czym nastąpiło straszliwe dźgnięcie, od którego zabrakło jej tchu. Zacisnęła zęby, by nie krzyknąć.

— Nie, Jimmy! Nie! To nie to miejsce!

Wycofał się posłusznie, a ona obróciła się, chwytając jego członek i starając się nie wpaść w panikę na widok strużki zakrwawionego śluzu.

— Zmyjmy to i…

Uniósł ją jak wielką lalkę i cisnął na łóżko.

Całe szczęście, że nie zamknęła drzwi balkonowych; ogrodnicy usłyszeli jej wrzaski. Szkoda tylko, że zamknęła wejściowe. Gdy w końcu zdołali je wyważyć, Jimmy stal na skraju łóżka, nagi i spokojny, wpatrując się w Holenderkę, która skuliła się w drugim końcu, skomląc i krwawiąc.

Oczywiście wiedzieli, że nie mają dzwonić na policję. Ten, który najlepiej mówił po angielsku, zadzwonił do kancelarii prawnej pana Berry’ego, a pozostali pomogli Jimmy’emu się ubrać i sprowadzili go na basen. Meksykańska kucharka i pielęgniarze zajęli się Holenderką.

Pan Berry zjawił się po dziesięciu minutach. W ręku trzymał swoją najpotężniejszą broń — książeczkę czekową. Wysłuchał cichej, przerywanej łkaniem opowieści Holenderki.

Bardzo jej współczuł. Oczywiście, że padła ofiarą, rzekł, lecz z punktu widzenia prawa rzecz nie przedstawia się tak jednoznacznie. Jimmy przecież jest niepełnoletni, a jakiś pozbawiony skrupułów prawnik mógłby utrzymywać, że kobieta go uwiodła.

Spojrzała mu prosto w oczy.

— Trochę go podrywałam — rzekła zdecydowanym mimo swego stanu tonem — ale potem mnie zgwałcił. W dwóch miejscach. Mam iść na policję?

Pan Berry poprosił wszystkich o opuszczenie pokoju. Po pól godzinie pod drzwi dla służby zajechała cichutko karetka z prywatnej kliniki i Holenderka została wywieziona żwirową ścieżką na starym wózku inwalidzkim Jimmy’ego.

Lekarz badający kobietę powiedział, że nigdy przedtem nie widział złamanej kości łonowej. Bez mrugnięcia okiem zaakceptował opowieść o narowistym koniu, ale zasugerował, by mimo wszystko przebadała się na okoliczność ciąży, skoro już tu jest.

Загрузка...