20.

Bataan, Filipiny, 28 marca 1942

Tysiące jeńców amerykańskich i filipińskich zostało spędzonych na zapylone pola koło miasta Mariveles i zmuszonych do siedzenia w prażącym słońcu bez żywności, wody i latryn.

Uzurpator i Hugh mieli po dwa bidony i jeden wspólny bochenek czerstwego chleba. Pozostałych pięćdziesięciu kilku żołnierzy piechoty morskiej było rozsianych po całym wielkim morzu cierpiących ludzi. Niektóre oddziały trzymały się razem, co znacznie zwiększało szanse przetrwania jednostki; inne, w tym ich własny, zostały rozdzielone.

Wśród przedmiotów, które udało im się zebrać do kupy, znalazła się łyżka; Hugh „odkroił” nią szeroką na cal pajdę chleba i podzielił na dwie części. Uzurpator, rzecz jasna, poradziłby sobie bez jedzenia, ale nie zdołał wymyślić pretekstu do odmowy. Wziął mniejszą część.

— Jezu, zabiłbym dla hamburgera — rzeki cicho Hugh, gryząc suchą, kruszącą się skorupę.

— Niedługo ludzie zaczną to robić dla chleba — mruknął uzurpator — chyba że japońcy postanowią jednak nas nakarmić.

— I dla wody — dodał Hugh, pociągając niewielki łyk.

Już tamtego dnia woda zaczęła zabijać. Odwodnieni ludzie zachłannie zlizywali lub wysysali ją z każdego miejsca, a jeśli nie zostało ono odkażone, z całą pewnością było skażone. Biegunki wzmagały smród w obozie i jeszcze bardziej odwadniały umierających. Japończycy odkręcili kran i pozwolili skorzystać ze strużki brunatnej wody tym, którym starczało sił, by godzinami stać w kolejce. Hugh miał puszkę tabletek jodynowych, które odkażały wodę, lecz czyniły ją tak obrzydliwą, że większość osób się krztusiła.

Dla uzurpatora jodyna stanowiła rozkosz podniebienia. Podobnie jak chlor, którym upajał się w obozie szkoleniowym, była halogenem, toksycznym dla większości ziemskich stworzeń.

Gdy zapadła noc, żołnierze japońscy wkroczyli między stado leżących bezwładnie jeńców, wrzeszcząc i kopiąc. Ci, którzy byli martwi lub nie dość żywi, by zareagować, zostali zakopani przez tych, którzy mieli dość sił, by wykopać saperkami dziurę w twardej ziemi.

Niektórych pogrzebano żywcem. Jeśli się bronili, strażnik uspokajał ich kolbą lub bagnetem.

O świcie zaczęli wyciągać ludzi na chybił trafił i ustawiać w kolumny liczące od czterdziestu do stu osób. Na ten widok Hugh dał uzurpatorowi połowę swoich tabletek jodyny, które zawinął w stary list z domu. Był w tym geście altruizm i przeczucie: już po kilku minutach Japończycy brutalnie zagnali go do szeregu. Przyjaciele stracili się z oczu na bardzo, bardzo długo.

Przez dwa następne dni uzurpator siedział spokojnie, przyglądając się otaczającemu go tłumowi obcych. Z braku chleba odrobinę się skurczył i usiłował naśladować objawy głodu, by się nie wyróżniać.

Rankiem trzeciego dnia dwaj Japończycy postawili go na nogi i wypchnęli na drogę. Dołączył do zbieraniny żołnierzy i marynarzy, to śpiących na stojąco, to podtrzymujących słaniających się towarzyszy.

Japończyk wrzasnął coś, co brzmiało jak: „Maszerować!”. Ruszyli chaotycznie naprzód. Ktoś zaczął skandować rytm, ale inni szybko go uciszyli („Życie ci niemiłe, palancie?”).

Początkowo szli dość zwartą grupą, gdy jednak słońce wzbiło się wyżej w niebo, najsłabsi zaczęli zostawać z tylu. Droga była nierówna, poorana koleinami po czołgach i rzadkich ulewach, więc nawet osoba będąca w pełni sił miałaby problem z utrzymaniem narzuconego tempa.

A jedyna osoba, która zachowała pełnię sił, w istocie nie była nawet osobą.

Japończycy poganiali maruderów, bijąc ich linami i dźgając kolbami. Początkowo były to lekkie dźgnięcia w pośladki i plecy, ale potem się nasiliły, a ci, którzy upadli i nie mogli iść dalej, zostawali zastrzeleni na miejscu.

Przez cały czas żołnierze wyzywali jeńców. Uzurpator zastanawiał się, czy rzeczywiście są tak prostaccy i ograniczeni, by sądzić, że wszyscy znają ich język. Zaczął już wychwytywać podstawowe słówka, przynajmniej te, które pojawiały się w rozkazach. Rozumiał, że wkrótce może nadejść moment, w którym warto będzie na jakiś czas zmienić wygląd i przeobrazić się w Japończyka.

Przez kilka dni niewiele się działo — z wyjątkiem gwałtownych ulew, przerywających na moment lejący się z nieba żar. Ustawały równie gwałtownie, pozostawiając szybko schnące kałuże, z których żołnierze usiłowali nabierać wody do bidonów lub po prostu kładli się i pili, o ile pozwalali im na to oprawcy.

Uzurpator zmienił swój metabolizm, by móc obywać się bez jedzenia i picia. Imitował znużony krok otaczających go mężczyzn, ale zachował dotychczasową siłę — i tym ściągnął na siebie śmierć.

Obok przetoczyła się ciężarówka-chevrolet, pełna japońskich żołnierzy. Jeden z nich wykonał sztuczkę, którą najwyraźniej dobrze wcześniej przećwiczył. Zarzucił lasso na szyję jeńca, chcąc go pociągnąć za samochodem. Wybrał jednak człowieka znajdującego się w bezpośrednim sąsiedztwie uzurpatora. Ten opadł na kolana i krzyknął, a uzurpator machinalnie schwycił linę i pociągnął za nią, zrzucając japońskiego kowboja z samochodu. Ten z hukiem upadł na ziemię, a jego towarzysze podnieśli wrzask.

Na kilka sekund wszystko zamarło. Żołnierze podnieśli leżącego kowboja, który chwiejnie stanął na nogi z twarzą zalaną krwią. Wskazał na uzurpatora i zaczął coś wrzeszczeć, gestykulując.

Podszedł do niego jakiś oficer, odrobinę czystszy i bardziej porządny niż pozostali, z mieczem rangi u bogu.

Długo patrzył uzurpatorowi w twarz. Wypowiedział po cichu kilka słów, po czym odwrócił się na pięcie i zszedł z drogi. Dwaj żołnierze ujęli uzurpatora za ramiona i ruszyli za nim. Pozostali zaczęli wrzeszczeć na stojący tłum, by ruszał dalej. Niektórzy Amerykanie odwrzaskiwali, ale uciszył ich karabin i uzurpator usłyszał, jak cała gromada rusza w dalszą drogę.

Odprowadziwszy go o kilkaset metrów, Japończycy przystanęli. Jeden z nich rzucił mu do stóp łopatę.

— Musisz wykopać sobie grób — rzeki oficer.

To było ciekawe.

— Nie — odparł uzurpator. — Niech pan każe go wykopać temu z liną.

Oficer zaśmiał się i powiedział coś po japońsku. Żołnierze też się zaśmiali, ale zaraz potem zaległa niezręczna cisza i oficer wyszeptał dwie sylaby. Ten z zakrwawioną twarzą zaczął kopać, wyraźnie obolały po upadku. Uzurpatorowi związano ręce.

Grób był płytki, miał niewiele ponad stopę głębokości, a na długość ledwie mógł pomieścić jego sześciostopową sylwetkę.

— Klęknij — rzekł oficer i uzurpatora kopnięto od tyłu w kolano. Usłyszał świst ostrza i poczuł silne uderzenie w podstawę karku, mniej bolesne niż zamiana ciał. Potem nastąpił drugi cios.

Świat zawirował; niebo zwaliło mu się na głowę, która spadła twarzą do ziemi, z zaciekawieniem patrząc na tryskające krwią, widziane do góry nogami ciało. Potem upadła lub została wepchnięta do grobu. Wtedy już nie widziała, ale słyszała i czuła, jak zasypują ją ciepłą, zakurzoną ziemią.

Загрузка...