Postanowili zastawić na Obcego pułapkę.
— Rae chciała się dostać do artefaktu, ale rozgrywała to spokojnie. Pytała mnie, jak można ominąć procedury bezpieczeństwa, by znaleźć się w jednym pomieszczeniu z artefaktem, dotknąć go… — mówił Russell, rysując jednocześnie precyzyjne figury geometryczne. Siedział wraz z Jackiem i Jan na balkonie apartamentu Jacka, który poniewczasie zorientował się, że agenci mogli założyć podsłuch w pomieszczeniu. Balkon był stylizowany na patio, ze sprzętami z żelaza zgrzewnego, w których widoczne były wszystkie elementy, więc założenie pluskiew w tym miejscu było mniej prawdopodobne.
— I powiedziałeś jej, że możesz to załatwić? — zapytała Jan.
— Zbyłem ją. Powiedziałem, że jeśli artefakt nic nie wywinie, prawdopodobnie wkrótce środki bezpieczeństwa zostaną złagodzone.
— I tym samym naprowadziłeś ją — zauważył Jack.
— Być może. Ale nie miałem powodu przypuszczać, że kieruje nią coś więcej niż zwykła ciekawość. Kto chciałby tam chodzić i patrzeć na to coś?
— Szczególnie ktoś, kto przyjechał tu i przyjął niskopłatną pracę wyłącznie dlatego, że był ciekaw obiektu — rzekła Jan. — Pamiętasz? Przetestowaliśmy jej entuzjazm, każąc jej płacić z własnej kieszeni za przyjazd na spotkanie w sprawie pracy.
— Możemy to zrobić jeszcze raz, żeby ją zwabić — podsunął Jack. — Może jednak powinniśmy być bardziej subtelni.
Russell skinął głową.
— Czymkolwiek Rae jest, dobrze zna ludzką naturę. Albo będzie bardzo ostrożna, albo całkiem bezpośrednia. Może po prostu zadzwonić do nas i ustalić spotkanie, na którym będzie kontrolować warunki.
— Ciekawe, ile ma lat — zastanowił się Jack.
— Trzydzieści parę.
— Prędzej trzydzieści tysięcy. Nie można jej zabić… a przynajmniej nie zwykłym strzałem między oczy. Utopić też się nie da. Potrafi podszywać się pod inną osobę do tego stopnia, że podrabia jej odciski palców i wzór siatkówki. Kim była, nim stalą się Rae Archer? I jeszcze wcześniej? Mogła tak wędrować przez całą historię ludzkości i prehistorię. Mogła przybyć z innej planety, jeszcze zanim pojawił się człowiek. Włóczyć się po Ziemi jako tygrys szablozębny, a wcześniej jako dinozaur.
— Nie — rzekła Jan. — W ogóle nie sądzę, by była Obcym. To po prostu inny rodzaj istoty ludzkiej. Prawdopodobnie ewoluowały równolegle do nas i nauczyły się ukrywać swoją naturę, przynajmniej w jakimś stopniu. Istnieją legendy o zmiennokształtnych i nieśmiertelnych.
— Jeśli tak — Jack potarł brodę — nie może ich być wielu. W przeciwnym razie po prostu przejęliby władzę.
— Może to zrobili — zauważył Russ. — Powinniśmy przetestować na obecność DNA wszystkich przywódców światowych.
Oboje z Jan zaśmiali się nerwowo.
— W CIA prawdopodobnie rozmawiają teraz o tym samym — mruknął Jack.
W istocie, jeszcze zanim to powiedział, każdy członek CIA zdążył podarować agencji kilka komórek ze swego policzka. Podobnie pracownicy NSA i Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego. Z Białego Domu przywędrowała „sugestia”, że należy przebadać wszystkich ludzi zajmujących kluczowe stanowiska polityczne w kraju.
Początkowo laboratoria przeprowadzające takie testy były przeciążone, ale to dlatego, że nie ograniczały się do badań na obecność DNA, lecz — jak zwykle — analizowały próbki w celu przypisania ich poszczególnemu mikroorganizmowi czy osobie. Wymagało to czasochłonnych procesów, takich jak elektroforeza czy spektrometria masowa. W tamtych przypadkach, rzecz jasna, było jednak oczywiste, że próbka zawiera DNA; chodziło jedynie o ustalenie, skąd ono pochodzi.
Test na obecność DNA okazał się znacznie prostszy. Brało się wymaz z policzka i wstrząsało go w probówce zawierającej roztwór, który staje się kwaśny w obecności nawet mikrograma DNA, po czym dodawało kroplę czerwieni fenolowej. Jeśli roztwór robił się żółty, znaczyło to, że próbka pochodzi z ludzkiego policzka, a przynajmniej z czegoś, co zawiera jakiś typ DNA. Nie dało się w ten sposób odróżnić DNA cebuli od DNA człowieka, ale też nie było takiej potrzeby. Próbki „ciała” i „krwi” z ręki trzymanej w zamrażarce na komisariacie policji w Apii rozesłano do analizy po całym świecie. Zawierały odpowiednie proporcje węgla, wodoru, tlenu, fosforu, siarki i azotu, by pochodzić z aminokwasów tworzących ludzkie (lub zwierzęce) proteiny, ale ich chemia nie była ludzka. Nie była to w ogóle chemia organiczna.
To coś, z czego pochodziła próbka, w ogóle nie było żywe w ludzkim sensie.
Badania wykazały, że każdy członek amerykańskiego wywiadu jest człowiekiem, przynajmniej w sensie nominalnym. Podobnie rzecz się miała z wysokiej rangi politykami, a nawet prezydentem, co zaskoczyło niektóre osoby.