23.

Apia, Samoa, 24 grudnia 2020

Odpowietrzanie pomieszczenia z artefaktem potrwało trochę dłużej, niż oczekiwano, ale nie było nieszczelności i wyglądało na to, że wszystkie gromadzące dane urządzenia działają bez zarzutu. O wpół do szóstej z monitora zabrzmiał głos Naomi:

— Dobra. Możemy zaczynać odliczanie.

Jack skinął głową.

— Odpalaj, jak będziesz gotów, Gridley.

Nikt oprócz niego nie miał pojęcia, kim był Gridley.

Po kilku minutach dziesięcioprocentowej ekspozycji nie wystąpiła zmiana temperatury. Naomi zwiększyła moc do dwudziestu, potem do trzydziestu.

— Zwiększ do pięćdziesięciu — polecił Jack, a Russ i Jan pokiwali głowami.

— Do czego to zmierza? — mruknęła Jan. Już wcześniej każde z nich zadawało sobie to pytanie. Kiedy w budynku było powietrze, część energii posłużyła do jego ogrzania; teraz laser wytwarzał jej dość, by wcisnąć małe miasto w obszar stu centymetrów kwadratowych, i wszystko to znikało… wyglądało na to, że w artefakcie.

— Setka? — zaproponował Jack.

— Siedemdziesiąt pięć — zaoponowali jednocześnie Russ i Jan.

Nic z tego. Monitor niespodziewanie zgasł, a w sekundę później ludzie zebrani w domku numer 7 usłyszeli dudniącą eksplozję.

Jan i Russ dotarli na miejsce jako pierwsi, na rowerach. Połowa budynku zawaliła się, a wielki laser niemal zatonął. Naomi i Moishe wygramolili się spod wody, kaszląc i krztusząc się.

Russ schwycił Naomi za ramię.

— Nic ci nie jest?

Zignorowała pytanie i wlepiła wzrok w ruiny laboratorium.

— Poruszył się!

— Poruszył?

— Uniósł się w górę, a potem spadł i się roztrzaskał!

— Jezu!

— Wesołych Świąt.


* * *

Większość sprzętu uległa zniszczeniu, ale kamera, którą producent określał jako „odporną na skrajne warunki”, była dość twarda, by zarejestrować sekwencję zdarzeń, nim straciła moc i wpadła do wody.

Gdy moc lasera wzrosła do 72 procent, co równało się trzystu tysiącom watów, artefakt łagodnie uniósł się ze swego miejsca z jednostajną prędkością i 8,3 centymetra na sekundę. Gdy zszedł promieniowi z drogi, ten wypalił dziurę w przeciwległej ścianie, gwałtownie wypełniając budynek powietrzem i wywołując lekką eksplozję, którą było słuchać w domku. Promień nie wyrządził żadnych innych szkód, jeśli nie liczyć rozłupania kokosa wiszącego na czubku drzewa na półwyspie Mulinu, w odległości ponad dwóch kilometrów.

Artefakt zaś unosił się po skosie, aż znalazł się ponad wykonaną z włókna światłowodowego lufą lasera. Wtedy cała siła, która utrzymywała go w górze, ustąpiła i obiekt spadł, niszcząc laser i zatapiając tę część budynku w zatoce.

Kamera nie zarejestrowała tego, co działo się później, ale najwyraźniej artefakt znów się uniósł i usadowił na swoim stałym miejscu w pomieszczeniu, które było teraz tylko połowicznie zadaszone. Po kilku minutach, gdy załoga dotarła do niego, wciąż był pokryty kropelkami słonej wody i chłodny w dotyku.

To zmieniło kierunek badań.

Загрузка...