21.

Apia, Samoa, 24 grudnia 2020

Każdy chciał być obecny przy pierwszej próbie z laserem, ale oczywiście w laboratorium, które zresztą w tej fazie badań niezbyt przypominało laboratorium, nie wystarczyło dla wszystkich miejsca. Laser był metalowym pudłem o „państwowej” szarej barwie, wielkości furgonetki, przycupniętym w prowizorycznej dobudówce przyspawanej do separatora zanieczyszczeń. Jego lufa — szklany cylinder — była ustawiona w linii z oklejonym taśmą czterocalowym kwadratem na boku artefaktu i skierowana w górę pod kątem około trzydziestu stopni. W suficie znajdował się owal ze szkła optycznego, które powinno być całkowicie przezroczyste dla częstotliwości lasera. Lepiej, żeby było. Gdyby wchłonęło choć jedną setną jednego procenta, stopiłoby się.

Przedsionek laboratorium przeobraził się w bunkier: stalowa płyta naprzeciwko betonowych. W środku stłoczyła się trójka techników, analizujących wprowadzane dane i obserwujących eksperyment na monitorze wideo.

Wszyscy inni wpatrywali się w napięciu w szerokoekranowy monitor umieszczony w fale 7, również zatłoczonym, jako że siedziało w nim lub stało w sumie dwadzieścia jeden osób.

— Sześćdziesiąt sekund — powiedział głos z ekranu, całkiem niepotrzebnie, bo w prawym dolnym rogu widniało cyfrowe odliczanie.

Jan siedziała pomiędzy Russem i Jackiem, pośrodku pierwszego rzędu.

— Zaraz zobaczymy — powiedziała.

— Guzik tam zobaczymy — odparł Jack.

— Założę się o piwo — wtrącił Russ.

— Że nastąpi wymierna fizyczna zmiana? Przyjmuję.

Potem wszyscy już tylko czekali, aż skończy się odliczanie. Następnie laser zaszumiał i pomiędzy lufą a celem zajaśniał blady błysk potężnej, jonizującej powietrze siły. Taśma wyparowała w kłębie dymu.

Z artefaktem nie działo się nic widocznego.

— Powinienem był dodać „importowane piwo” — rzekł Jack.

— Temperatura wzrosła — odezwał się z ekranu głos pani technik. — W całym artefakcie. Czujnik pokazuje wzrost o około stopień Celsjusza.

— Nie pogardzę valimą — rzekł Russ.

— A temperatura otoczenia? — zapytał Jack, zwracając się do ekranu.

— Także o stopień w górę, doktorze. Teraz wynosi dwadzieścia jeden.

— Więc nic się nie stało. On zawsze dostraja się do temperatury otoczenia.

— Nie kombinuj — powiedział Russ. — Mamy wymierną fizyczną zmianę.

— Myślę, że powinniście się podzielić piwem — rzekła Jan. — I być grzeczni.

Jack pokiwał głową w zamyśleniu.

— Wypróbowujemy pełną moc?

— Dwadzieścia procent — rzucił szybko Russ. — Lepiej nie działać pełną mocą na powietrze w pomieszczeniu.

— Dobrze, Naomi — rzekł do ekranu — zwiększmy moc lasera do dwudziestu procent.

— Zrobione. — Nie było widzialnej zmiany. — Temperatura wzrosła o kolejny stopień — powiedziała po minucie Naomi.

— Wyłączmy laser i przyjrzyjmy się artefaktowi — rzekł Russ.

Jack wpatrywał się w miejsce, w którym laser skoncentrował energię wystarczającą do przetopienia się przez grubą stal. Miał nadzieję, że dojrzy choćby smużkę dymu. Lub cokolwiek.

— Nooo… dobrze.

Naomi i Moishe Rosse, starszy technik Jan, przeszli z bunkra do nieco bardziej otwartego „pokoju artefaktowego”. Przez kilka następnych godzin przesyłali dane ludziom zgromadzonym w domku numer siedem: wizualne, elektronowe i pozytonowe. Powietrze w pomieszczeniu wykazywało przewidywalny wzrost ozonu i tlenków azotu.

Poza tym nie było żadnych istotnych zmian.

— Odpowietrzmy pomieszczenie — rzeki Russ — i powtórzymy działanie dziesięcio — i dwudziestoprocentową mocą. Przy braku powietrza każdy wzrost temperatury artefaktu będzie bezpośrednim wynikiem działania lasera.

— Powinniśmy go podkręcić do pięćdziesięciu procent — zaopiniował Jack.

— Jeśli nic się nie zmieni. — Russ zerknął na Jan. — Może być?

Skinęła głową.

— Ile potrwa odpowietrzanie?

— Jakieś cztery godziny, by obniżyć ciśnienie do 0,1 milibara — odezwał się Greg Fluvia.

— Powinniśmy od czasu do czasu sprawdzać laser w miarę obniżania ciśnienia — przemówił z ekranu Moishe. — Jest zaprojektowany tak, że może działać w próżni, ale miało to nastąpić po długotrwałym przebywaniu na orbicie.

— Czego się spodziewasz? — zapytał Russ.

— Nie wiem. Tego, że urządzenia czasem się psują, gdy zmienia im się środowisko operacyjne.

— W takim razie sprawdzajcie system mniej więcej co godzinę — polecił Jack. — Czujniki i mikroskopy też. Pozytonowy jest dość wrażliwym szczeniaczkiem.

Russ zerknął na zegarek: dochodziło południe.

— Spotkajmy się tu o siedemnastej. Kogo potrzebujesz, Greg?

— Już wszystko ustaliliśmy. Ja uruchomię sprzęt i będę odczytywał nanometr na zmianę z Tomem. — A wy — zwrócił się do ekranu — dajcie nam znać, gdy się już uszczelnicie.

Moishe zapewnił, że wystarczy dziesięć minut.

— Sails? — Russ zaproponował wizytę w portowej restauracji.

On i Jan udali się tam na rowerach i zmokli jak kury podczastrwającej minutę ulewy. Jack czekał na nich przy stoliku na balkonie.

— Jak tam przejażdżka taksówką? — zapytała Jan, wycierając chustą siwą czuprynę.

— Wertepy jak diabli. — Jack pchnął butelkę z czerwonym winem o cal w ich kierunku. — Pozwoliłem sobie zacząć.

— Kieliszeczek nie zaszkodzi. — Nalała wina sobie i Russowi, po czym oboje jednocześnie usiedli ciężko. — Niebo czyste jak kryształ.

— Jazda rowerem wywołuje deszcz — rzekł Jack. — To potwierdzone naukowo.

— Cieszę się, że mamy dziś choć odrobinę nauki — zakpił Russ. Podszedł kelner. Cała trójka złożyła zamówienia bez zaglądania do menu.

— Ilekroć wypróbowujemy obiekt, nie pozostawiając na nim śladu, nie ma to wiele wspólnego z nauką — rzekła Jan, pociągając łyk. — To zmagania naszej technologii z ich technologią, a raczej z tym, czym była ona przed milionem lat.

— Gdzie więc są teraz? — zapytał Russ. — Albo wymarli, albo wracają do domu.

— Albo byli nami milion lat temu — zauważył Jack. — Czytaliście ten tekst we wczorajszym „Timesie”?

— Lori Timms — Russ beznamiętnie wypowiedział nazwisko pisarki SF.

— Co pisała? — zainteresowała się Jan.

— Przedstawiła nową teorię kapsuły czasu — odparł Russ. — Uważa, że nasi przodkowie celowo wyrzekli się technologii i starannie wymazali wszelki ślad swojej cywilizacji. Z wyjątkiem artefaktu, który pozostawili jako ostrzeżenie na wypadek, gdyby ich potomkowie, czyli my, podążyli tą samą drogą.

— Z problemem skamielin poradziła sobie poprzez stwierdzenie, że ich znajomość nauk biologicznych była równie wysoka jak ścisłych, więc zaludnili świat na nowo odpowiednimi stworzeniami.

Russ roześmiał się.

— A co zrobili ze skamielinami, które już istniały? Datowanie węglem nie kłamie.

— Może je wyczyścili. Mieli jakiś sposób na znalezienie wszystkich i pozbycie się ich.

— To trochę naciągane.

— Hm, pomyślmy — wtrąciła Jan. — A jeśli to ów „milion lat” jest nieprawdziwy? Jeśli to on jest oszustwem? Każda technologia zdolna do produkcji takiego artefaktu była też zdolna do zagrzebania go pod milionletnią rafą koralową. W takim wypadku mielibyśmy jedynie problem archeologiczny.

— I historyczny — dodał Russ.

— W tamtych czasach na Ziemi istnieli giganci — zauważyła z uśmiechem Jan.

— A teraz pozostały tylko burgery rybne — rzekł Jack, gdy w drzwiach pojawi! się kelner.

Загрузка...